Nr 42, z 16  października 1886

Powody samobójstw. - Objaw zagadkowy. - Kto najczęściej skraca sobie życie. - Jakim sposobem je przedłużyć. - Gwałt jubileuszowy. - Bezskuteczność oporu. - "Dobry obyczaj". - Będzie pomnik dla Mickiewicza. - Ratunek w jedynowładztwie. - Niemożność dogodzenia życzeniom ogółu. - Kwestorze na korzyść wdów ludzi zasłużonych. - Bieda uczniowska i studencka.

Władzom obowiązanym badać powody samobójstw należałoby nieco ułatwić pracę. Po co one mają otwierać nieboszczyka, przesłuchiwać krewnych i znajomych, kiedy ostatecznie prawie zawsze znajdzie się kartka, w której samobójca oświadcza, że odebrał sobie życie "z powodu braku zajęcia". Nawet miłość, dawniej w tych dramatach grająca rolę główną, dziś ustępuje na plan dalszy i rzadko kiedy podsuwa zrozpaczonemu rewolwer, sznurek lub łebki od zapałek. "Sezonową" jest śmierć skutkiem przymusowej bezczynności. W życiu naszym spotykają się dwa zjawiska całkiem sobie przeciwne i nadające obecnemu położeniu pozorną zagadkowość, mianowicie brak rąk i brak pracy. W kraju, w którym za wywabienie jednej plamy na surducie trzeba płacić rubla, w kraju, w którym ptaszek wymalowany na talerzu kosztuje kilka rubli, ludzie wieszają się i topią z głodu - czyż to nie jest dziwnym? Nie - jeśli zważymy, że prawie zawsze giną jednostki nie ukształcone do zarobkowania specjalnego. Proletariat nasz składa się przeważnie z osobników niezdecydowanych, jednako uzdolnionych do wszystkiego, takich jakich wytwarza łatwość życia, która u nas znikła nagle. Znajdujemy się w epoce gwałtownego przełomu, który bardzo lekkie warunki bytu zamienia na trudne, do nowych więc nie zdążyliśmy jeszcze dopasować swojej natury i zaskoczeni znienacka, bądź tłoczymy się w ciasne opłotki zawodów nie wymagających szczególnego przygotowania, bądź naśladujemy ślepo zwycięzców w gonitwie przedsiębiorczej, bądź pakujemy sobie kule. Średnio inteligentny Polak zwykle jest kandydatem do posady w kantorach przemysłowych, w bankach, towarzystwach dobroczynności, a zwłaszcza na drogach żelaznych. Ze stu co najmniej dziewięćdziesięciu marzy o dostaniu się na kolej. Chybią zachody, prośby i "stosunki", zawiedziony rozgląda się wokoło i śledzi, kto i na czym bez nauki zrobił majątek. Zależnie od wyników tej obserwacji zostaje właścicielem kilku dorożek, dystrybutorem, owocarzem, restauratorem, wydawcą pisma periodycznego itd. Jeden wygra los główny, dziewiętnastu stawki, a osiemdziesięciu, spróbowawszy innego numeru na loterii życia, zapada w nędzę lub ucieka do grobu. Bez wątpienia liczba ofiar byłaby daleko mniejsza, gdyby dzieci odbierały ukształcenie bardziej określone, a dorośli zamiast szukać dróg utorowanych, szukali nieutorowanych. Nasza pomysłowość zarobkowa, zaklęta w niewielu postaciach szablonowych, musi się rozwinąć, urozmaicić, objawić w formach nowych - jeśli nie chcemy jeść łebków od zapałek, łykać kuł rewolwerowych i huśtać się za szyję na powrozach.

Musi się urozmaicić nawet w obchodach jubileuszowych, które dotąd tkwią w składkowych obiadkach. Niedawno roztoczył się przed naszymi oczami wzruszający obraz. Wyśledzono - taka rzecz u nas się nigdy nie ukryje - że inspektor Konserwatorium Muzycznego, p. Brzowski, kończy dwadzieścia pięć lat publicznej służby. Rozumie się, natychmiast postanowiono wyprawić mu obiad. Przestraszony staruszek, przewidując, co go czeka i co zjeść musi, ukląkł i zaczął listownie błagać w "Kurierach" o miłosierdzie. Na chwilę zlitowano się nad nim, ale wkrótce nieczułe serca wróciły do swej zatwardziałości. Musisz "oblać" z nami tę uroczystość i chyba po naszych trupach uciekniesz, zawołali przyjaciele. Nie było rady - wszelkie zaklęcia nie skutkowały i p. Brzowski musiał być bohaterem jubileuszowego obiadu. Gdyby sam jeden odcierpiał tę karę za dwudziestopięcioletnie zasługi, żałowałbym go szczerze. Ale ten sam los, jak zgon, wszystkich czeka. Baletnik ostatniego rzędu, który podskakuje jako butelka we Fliku i Floku, po dwudziestu pięciu latach swej ..pożytecznej działalności" musi z towarzyszami zjeść ucztę i wypić toast. Cóż dopiero mówić o ludziach pracujących na znaczniejszym podwyższeniu! Są tacy "nieprzejednani", którzy gotowi przyłożyć pistolet do piersi jubilata z groźbą: przyjmiesz obiad składkowy lub oddasz życie. Wszelki opór, wymówki, tłumaczenia byłyby w takich wypadkach daremne, a przypominam sobie, że najmocniej łajano postępowców za "zniesławienie tradycji" i zniewagę "obyczajów wiekami uświęconych" wtedy, kiedy najczęściej "młoda prasa" ostrzeliwała jubileuszowe restauracje.

Członkowie komitetu budowy pomnika dla Mickiewicza, nie chcąc doczekać jubileuszu swych niepowodzeń, chwycili się rozpaczliwego a u nas najskuteczniejszego środka: zawiesili swe togi i birety na kołkach, a całą zbiorową powagę i sprawę odstąpili jednemu człowiekowi, p. Zyblikiewiczowi. "Rozraduj się w wieczności", duchu poety, teraz pomnik z pewnością stanie, gdyż l) nie ma już komitetu, 2) jest na jego miejscu energiczny człowiek. Nieraz już miałem sposobność spowiadać się czytelnikom z mojego mniemania o różnych naszych komitetach. Z rzadkimi wyjątkami są to żywe obrazy niezgody lub niedołęstwa, komicz-no-poważne kabały, które umieją tylko strzec "przyzwoitości" i "uroczystości". Ile razy jakaś ważna sprawa dostanie się w ręce takiego konsylium, zdaje mi się, że ją widzę na łożu szpitalnym z tabliczką: rozrzedzenie mózgu - i że prędzej czy później skończy żywot na tę chorobę. Każdy z doktorów może by ją wyleczył, ale gdy kilku zacznie radzić, niezawodnie ją zabije. Dr Zyblikiewicz jest właśnie doktorem, jakiego nam w tym wypadku potrzeba: śmiały, energiczny, stanowczy, nieco despotyczny, nadający swym działaniom tempo szybkie i rozcinający mieczem węzły długo rozplątywane. Przymioty te nie wyłączają możliwości, że pomnik stanie, ale życzeniom ogółu nie dogodzi. Otóż wątpię, czy jakikolwiek tym życzeniom odpowie. Tyle wymagamy od niego - ażeby był piękny, poetyczny, narodowy, ażeby symbolizował utwory wieszcza, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość społeczeństwa - że należałoby pokryć cały Rynek krakowski różnymi figurami dla zadowolenia wszystkich pragnień. Gdy Włosi wystawiają pomnik Cavourowi, a Francuzi Gambetcie, myślą tylko o Cavourze i Gambetcie. Tymczasem my chcielibyśmy do Mickiewicza przyczepić milion różnych wspomnień, uczuć i godeł, które odbiły się i na jego duszy, ale nie stanowiły jej znamion głównych. Wynika to z nastroju chwili, która ową pamiątkę rodzi i w której za dużo słów ciśnie się przez zwarte usta. Jest to więc naturalnym, ale nie powinno być obowiązującym, bo przy tej zasadzie wprzódy się doczeka posągu p. Koźmian lub Tarnowski niż Mickiewicz. Jeżeli tedy marszałek galicyjski nie ma rozczarować nas nowym zawodem, musimy umiarkować nasze żądania i określić je dokładnie. O co nam chodzi: czy o uczczenie Mickiewicza-poety, czy wspomnień, czy marzeń narodowych? Bez ścisłej odpowiedzi na to pytanie ani p. Zyblikiewicz, ani żaden rzeźbiarz nie stworzy dzieła zadowalającego i co najwyżej wyilustruje bajkę o młynarzu i ośle.

Po pismach naszych krzątają się kwestarze zbierający ofiary na korzyść wdów po pracownikach zasłużonych. Ma wyjść książka, z której dochód przeznaczono dla żony Wójcickiego, ma być urządzony koncert z celem zapomogi dla rodziny po Dobrskim, a nie mniej od innych godna współczucia p. Lamowa. "Dziennik Polski" zapewnił jej 25 złr. miesięcznie, Lam ubezpieczył swe życie na 4000 - wszystko to jednak razem nie pokryje niedostatku dwu kobiet, matki i córki, na które spadł prawdopodobnie ciężar pieniężnych zobowiązań nieboszczyka. Galicja, która mu najwięcej winna, nie zdobyła się i nie zdobędzie na żadną, prócz idealnej, wdzięczność. Tam składki na pomnik dla Piusa IX trysnęły obficie, tam księże wydawnictwa wsiąkają w olbrzymią gąbkę ultramontanizmu, tam reformatorowie gry loteryjnej używają szerokiego rozgłosu, ale literat, i do tego zmarły, wpływem swoim do kieszeni ogółu nie sięga. Kraj, który kupił zaledwie siedem albumów jubileuszowych Kopernika, nie zapali się do Lama. I tego więc rodzinę musi otoczyć swą opieką nasza pamięć. Wprawdzie bieda ogólna miłosierdzie kurczy, a "inteligencja" i "przedstawiciele narodu" rozpoczęli oszczędność w budżecie od usunięcia wydatków na literaturę, ale jeszcze dużo wycisnąć można i ofiar, i litości z serc nie płacących dobrowolnego podatku karnawałowi, podróżom zagranicznym i wyścigom. W tych sercach znajdą się uczucia dla rodziny Lama, który łudził się obiecując sobie śmiech w grobie.

Do tych społecznie bezimiennych a moralnie odznaczonych odzywa się ponownie studencka i uczniowska bieda. Tegoroczny wpływ ofiar na wpisy szkolne jest we wszystkich redakcjach niesłychanie mały, gdyż - jak poczciwi ludzie mówią - cukier, zboże, wieprze staniały. Na szczęście nie każdy posiada do zbycia cukier, zboże i wieprze, nie każdy "musi" sprzedawać niemieckiej komisji kolonizacyjnej ziemię, nie każdy z 10 spadł na 5 tysięcy rubli renty gruntowej i nie "może bawić się" w dobroczynność, do tych więc upośledzonych a nie skłopotanych znacznymi ubytkami dochodu w spichrzu, owczarni, oborze, stajni, fabryce odsyłamy młodych biedaków, którzy przez nas o miłosierdzie publiczne proszą. "Czyń każdy w swoim kółku, co każe duch"... obywatelski, a całość pożądana się złoży. Wprawdzie jedno z pism radziło ongi, ażeby tylko zamożni szli do szkoły, cóż począć jednak, kiedy biedni nie posłuchali tej rady i jak zwykle dystansują w wyścigu folblutów.

 


LIBERUM VETO