Nr 20, z 17 maja 1884
Sprawa Kraszewskiego. - Dwa rozwiązania zagadki. - Oskarżony i prokurator. - Uwagi teoretyczne. - Wiara i niewiara. - Wystawa kucharska. - Przeciskanie się naszej sławy do Europy. - Pożyczka p. Kramsty i radość "Now[oge] Wremieni". - Protekcja "Kuriera Warszawskiego]" w niebie.
Prawdopodobnie utoną w tajemnicy końce tej przykrej sprawy, która zawiodła Kraszewskiego przed sąd państwowy w Lipsku pod zarzutem zdrady kraju (Niemiec). Między aktem oskarżenia a zeznaniem podsądnego zachodzi tak olbrzymia różnica, a materiał dowodowy jest tak szczupły, że o niewątpliwym wykryciu prawdy mówić trudno: jedna strona, tj. rodacy Kraszewskiego, muszą się zadowolić wiarą w jego słowa; druga, tj. Niemcy- domniemaniami i sprawiedliwością swego trybunału. Jeżeli przeto ktokolwiek z nas zastanawia się nad tą zagadką, to może tylko oceniać jej rozwiązania warunkowe i wyprowadzać wnioski teoretyczne, stawając kolejno bądź na stanowisku podsądnego, bądź na stanowisku prokuratora.
Kraszewski usprawiedliwia się: konserwator biblioteki polskiej w Paryżu, Bronisław Zaleski, prosił mnie w imieniu redakcji jakiegoś francuskiego dziennika o ścisłe korespondencje wojskowe z Niemiec. Ponieważ był to człowiek biedny, a to pośrednictwo obiecywało mu zyski, wynalazłem więc kilku ludzi odpowiednich, między innymi kapitana Hentscha i Adiera, którzy przez moje ręce dostarczali pożądanego materiału i odbierali za to wynagrodzenia. O ich podstępnym czerpaniu ze źródeł zakazanych i o zużytkowywaniu wykradzionych tajemnic na korzyść rządu francuskiego nie wiedziałem, jestem więc niewinną ofiarą podejścia.
Tymczasem prokurator odpiera: ponieważ żadne pismo francuskie owych korespondencyj nie drukowało i drukować nie mogło, ponieważ, jak przekonywają listy, Kraszewski kupował najchętniej wiadomości dobyte spod pieczęci tajemnicy wojskowej, ponieważ je świadomie obstalowywał i hojnie płacił, przeto jako obywatel saski jest winnym zdrady kraju.
Przyłóżmy miarę moralną do obu tych tłumaczeń.
Pierwsze żadnemu zarzutowi nie podlega. Za rolę, którą grałem bez mojej wiedzy i woli, nie odpowiadam.
Inaczej rzecz się ma z drugim. Tu Niemiec rozumuje tak: Kraszewski do nas schronił się, przyjął nasze obywatelstwo, używał naszych praw i swobód, nie powinien nas był zdradzać, zwłaszcza zdradzać nie na korzyść własnego, ale obcego, a nam wrogiego kraju. To już nie patriotyzm, ale najem śledczy, który my prawnie musimy karać, moralnie - potępiać, a politycznie - mścić. Gdyby Kraszewski dopuścił się istotnie takiego przestępstwa, zdjąwszy jedną ręką przed nim kapelusz, drugą rzuciłbym na niego kamieniem. Podobna służba nie przystoi żadnemu człowiekowi uczciwemu, a tym mniej zajmującemu najwydatniejsze stanowisko we współczesnej literaturze swego narodu. Zresztą nie rozumiem etyki łatanej wykrętami, nie rozumiem kompromisów z sumieniem, nie rozumiem wywabiania plam z jakiegoś charakteru wielkością jego umysłu lub zasługami. Ale, jak rzekłem, Kraszewskiemu świadomej zdrady nie dowiedziono, wobec zaś nieprzekonywających świadectw pozostaje nam tylko wierzyć jego zapewnieniu: "Igrałem z ogniem bezwiednie." Sąd lipski wiary takiej nie żywi i żywić nie może, poszlaki pchają go ku silnemu podejrzeniu, smutny więc dla Kraszewskiego rezultat jest prawdopodobnym. [...]