Nr 1, z 5 stycznia 1884

Święty bez głowy. - Rozum i poezja w zwyczaju.-Dzień miłości.-Psychologiczne usprawiedliwienie życzeń. - Wspólny węzeł. - Posilny pokarm. - Dziwna przestroga i list Franciszki. - Kłótnia w kościele Św. Katarzyny. - Rzym i Krym. - Nieprzyjaźń względem Niemców i szynka westfalska. - Po czyjej stronie przewyżka. - Powinszowania.

Zwyczaj, straciwszy rację bytu, zachowuje często życie i wygląda jak ów święty w legendzie, któremu odrąbano głowę, a on, trzymając ją w ręku, szedł ciągle. Takim świętym jest zwyczaj noworocznych życzeń. Upowszechniają się już ofiary pieniężne zamiast uciążliwych powinszowań, ale nieprędko ludzie zaprzestaną w dniu l stycznia wdziewać frak i oblatywać znajomych lub zwierzchników. Ile razy jakiś stary pomysł człowieczy nie ma rozumu, zanim go odtrącę, badam jeszcze, czy nie ma w nim poezji. Choinka, na której palą się świeczki i wiszą pozłacane orzechy, jest dziwadłem, ale dziwadłem ujmującym. Podobnie i noworoczne życzenia. Bo czy komu powiem: "Bodaj cię Bóg strzegł", czy też: "Bodaj cię diabeł porwał", to na jego losy wywrze wpływ jednaki - żaden. Ani Bóg, ani diabeł woli mojej nie spełni. Wiedzą o tym dziś niemal wszyscy, którzy sobie winszują zdrowia, szczęścia i pomyślności. A mimo to winszują. Czemu? Nie pytam biedaków, służących, podwładnych, bo ci mają jasny interes lub obowiązek, ale pytam ludzi niezależnych. Odpowiem za nich: dogadzają szczerej potrzebie okazania swego szacunku lub przyjaźni. Jest to bardzo... poetyczne.

Odstawiwszy na bok charaktery wyjątkowe, których serce tętni dobrem innych, przyznać musimy, że większość ludzi przez 364 dni w roku żyje samolubstwem. W pewnych odstępach tej męczącej gonitwy za sławą, zyskiem lub chlebem odzywa się chęć wyrażenia swej sympatii komuś, co nam jako wzór przyświeca lub jako towarzysz zacną rękę podaje, więc jednego dnia zrzucamy powszednie szaty egoizmu, przebieramy się w świąteczny strój miłości i... składamy życzenia. Tyle razy człowiek dla człowieka jest wilkiem, że wszelkie objawy przyjaźni muszą mieć moralną, a przynajmniej poetyczną wartość.

Zresztą u nas objawy te mają większe niż gdzie indziej usprawiedliwienie psychologiczne. Jeżeli w Niemczech katolik Windhorst spotka się l stycznia z twórcą kulturkampfu, b[yłym] ministrem Falkiem, czego ci ludzie mogą sobie życzyć! Obaj są zdrowi, bogaci, państwo ich jest potężne, więc nie mają pragnień wspólnych. Podobnie Gladstone z Northcothem i Taaffe z Herbstem. Tymczasem u nas (proszę zmniejszyć odpowiednio rozmiary przeciwników) ja z ks. Jagodzińskim, p. W. Szymanowski z Orgelbrandem, p. Kenig z p. K. Zalewskim (tak mi się zdaje) itd. znaleźlibyśmy niezawodnie coś, na co byśmy dla obu stron się zgodzili, chociażby np. ks. Jagodziński zastrzegł, że gorąco pragnie, ażeby mnie diabeł najbliższym pociągiem do piekła porwał, a jego Bóg strzegł nawet od obowiązku wstrzemięźliwszego wymyślania na "Prawdę" w "Przeglądzie Katolickim". Unosi się nad nami albo raczej kryje się w nas pewna suma marzeń łącznych, niezależnych ani od pozytywizmu, ani od katolicyzmu, ani od tego, czy "Tygodnik Ilustrowany" jest lepszym od "Kłosów", a "Kurier Codzienny" od "Warszawskiego". Jeżeli człowiek lub ogół zbiedniał i ciężką pracą ratuje swój byt, a nie mając chleba, zamiast niego lufy rewolwerowej jeszcze sobie do ust nie kładzie, musi karmić się życzeniami. Co do nas, gdybyśmy poprzestawali na noworocznych, schudlibyśmy jak grochowe tyczki. Dlatego też właśnie nie czekamy pierwszego stycznia, lecz każdego dnia, gdy dwu z nas spotka się na ulicy, zaraz sobie czegoś życzymy. Ponieważ i ja to powtarzam często, nawet na tym miejscu (nie zawsze z powodzeniem), więc czytelnikom moim nie składam osobnych powinszowań.

Wyłączę z nich wszakże kilku, w których imieniu p. K.B. przesłał nam z Rygi w Nowy Rok kartą korespondencyjną następującą przestrogę: "U petersburskich katolików, co się zwą Polakami, nauka ich mistrzów od polityki nie idzie w las - niedawno dali tego dowody. A ponieważ główna zasługa w tym, jak zawsze, należy się prasie warszawskiej, która wyśmienicie zna się na ludzkich rasach i starannie pielęgnuje tradycyjny ogień świętych uczuć naszej szlachty, przeto winszujemy jej nowego sukcesu (powodzenia), nie wyłączając od tego i "Prawdy", która nie zaniedbywa dolewać od siebie kropelki oliwy do tego ognia, przy czym tylko życzymy, ażeby kiedykolwiek nie spaliła się w nim sama." I to napisano "w imieniu kilku czytelników "Prawdy""! Przysięgam, że prawda. Przed kilku laty, otwierając listy nadesłane do redakcji, znalazłem w jednej kopercie następujący: "Marny fikszatuarze! Isztotę, która powstała z naszej zobopulnej szkłonności, ja tylko mam wychowywać? Niedoczekanie twoje. Prendzej ty będziesz psy łapał, niż ja sama zjem to, coś ze mną ugotował. Dostałeś większą garze, a mnie 5 rubli odmawiasz. Jeżeli mi natychmiast nie przyślesz dwa razy tyle, jutro za-nioszę dziecko do cyrkułu albo do konsystoża. Franciszka." W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś wyzysk, gdyż grzechy "zobopulnej szkłonności" na moim sumieniu nie ciążyły i z żadną Franciszką nie gotowałem - nic takiego, czego bym później jeść nie chciał, ale spojrzałem na adres: "Wielmożny XX, użędnik akcyzy." Dom był podany ten sam, więc roznosiciel listów się omylił. Tym większego zdziwienia doznałem czytając kartę korespondencyjną p. K.B. z Rygi, że adres był nasz. Ale muszę wyjaśnić prawdopodobne źródło omyłki. W zarządzie petersburskiego kościoła Św. Katarzyny od dawna wre gorsząca walka, której echa odbijały się kilkakrotnie na kartach pism warszawskich. Nareszcie przed kilkunastu dniami (dziwny zbieg z awanturą wiedeńską!) w samej świątyni rozegrała się skandaliczna scena. D[nia] 25 grudnia, podczas kazania niemieckiego (które na ten dzień z kolei wypadało), wyszedł ze mszą do głównego ołtarza - ksiądz polski. Ta manifestacja oburzyła Niemców, zwłaszcza gdy ich kaznodzieja oświadczył, że skutkiem wyraźnej zniewagi musi swą mowę przerwać. Wrzawa z nawy kościelnej przeniosła się do zakrystii, gdzie spór zakończono kułakami. Otóż temu wszystkiemu winną jest... "Prawda" łącznie z całą prasą warszawską. Franciszko, Franciszko, czego ty ode mnie chcesz! Anim nie miał z tobą "zobopólnej skłonności", ani nie jestem urzędnikiem akcyzy. Innymi słowy: szanowny panie K.B., pan nigdy nie widziałeś "Prawdy" i nie jesteś tłumaczem żalu nawet "kilku jej czytelników", bo pamiętałbyś, że my nie wtrącamy się w wewnętrzne sprawy żadnego wyznania, o ile one nie wychodzą poza granice religijne. Czy 25 grudnia w Petersburgu mówił kazanie ksiądz niemiecki, czy polski albo czy drugi powinien był zaczekać, aż skończy pierwszy, to dla nas jest zupełnie obojętnym. To rzecz parafian, wiernych, którzy prenumerują "Przegląd Katolicki", nie "Prawdę". A może wzburzony korespondent wywnioskował naszą winę w tym wypadku z częstych wystąpień przeciw Niemcom w ogóle? Franciszko, cóż to znaczy, że ja mieszkam w tym samym domu! Jeżeli przyjmiemy taką giętką logikę, to rzeźnik westfalski gotów niedługo oskarżyć nas, że skutkiem "dolewania oliwy do ognia" przez "Prawdę" jakiś polski włóczęga ukradł mu szynkę. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? A co najważniejsza, po co ten rozdzierający krzyk z powodu głupstwa? Ze katolicy polscy naruszyli porządek i popełnili gwałt, całować ich za to nie myślę, ale jeżeli tego rodzaju kłótnia upoważnia Niemców do wzywania nieba o pomstę, to cóż krzywdzeni, deptani, tępieni przez nich Polacy czynić powinni? Kiedy w Poznaniu skazano na długie więzienie księdza, który przyjął, i kobietę, która ofiarowała obrus do kościoła z wyszyciem jednego wiersza pobożnej pieśni, p. K.B. nie napisał pewnie do gerichtu korespondencyjnej karty, nie posłał jej również do "Kolnische Zeitung", która w sprawozdaniach z Rosji zamieszcza o nas najbezwstydniejsze kłamstwa. My w szczupłym gronie prasy polskiej mówimy sobie więcej surowej prawdy niż tysiącgłowe dziennikarstwo niemieckie. My z pewnością nie darowalibyśmy naszym rodakom, gdyby względem innej narodowości dopuszczali się podobnych gwałtów jak Prusacy w Poznańskiem, a która gazeta niemiecka te rodzime niecnoty pod pręgierz stawia? Nie, panie, Temida nie miała nigdy w swych wagach jednej szali, ale zawsze dwie. Gdybyśmy porzucili pracę we wszystkich dziedzinach życia i nie robili nic innego, tylko popełniali zdrożności przeciw Niemcom, nie zdążylibyśmy przez pół wieku wyrównać im niegodziwością.

Kłamstwo? Dobrze, ale w takim razie niech p. K.B. przyjmie od nas noworoczne życzenie: oby nas spotkała taka niedola, w jakiej dziś się znajdują najbardziej uciśnieni Niemcy.

Jacy my jesteśmy względem siebie okrutni - prawda?

 


LIBERUM VETO