Nr 20, z 19  maja 1883

Z promieniami wiosennego słońca. - Wyjątkowi ludzie i wyjątkowe dla nich prawa. - Za co jednych krzyżują, za to do drugich się modlą. - Wół i Jowisz. - Dary iście królewskie w grzeczności panny Reszke, ofierze p. Szlenkiera i obrazie Matejki. - Babel p. Z. - Ekonomiczne niezdrowie. - Przywileje klas i chaos pojęć. - Katarynka i cymbał.

Z promieniami wiosennego słońca zaczęły spływać na nas blaski szczęścia. Przede wszystkim - jak zapewnia "Wiek" - "stosunki nasze z Chinami" są wyborne, po wtóre - jak pociesza "Kurier Warszawski" - "interesy Winawera [na turnieju szachowym w Londynie] poprawiają się". Już same te dwie wiadomości wystarczyłyby do rozradowania narodu niepomiernie, a cóż dopiero, gdy nadto olśniły nas "iście królewskie dary" panny Reszke i p. Szlenkiera. Panna Reszke na korzyść kasy aktorskiej ofiarowała dwanaście swoich występów. Ponieważ hojnej artystki nie słyszałem, nic przeto nie mogę powiedzieć o "voluminach" jej głosu. Natomiast pozwolę sobie kilku uwag o "iście królewskim darze". Malarze, rzeźbiarze, muzycy, aktorzy, słowem, artyści wszelakiego zasięgu i rodzaju, byli zawsze przedmiotem szczególnej mojej czci. Zwłaszcza zaś dzieci Apollina z teatru i estrady. Są to ludzie stanowczo wyjątkowi, do nich nie sięga równość i braterstwo zwykłych śmiertelników, a wolność robi im największe ustępstwa. Taki, który smyczkiem zgrabnie po skrzypcach posuwa lub dobrze twarz wykrzywia, już przed dojściem do pełnoletności ukazuje narodowi swą twarz w licznych ilustracjach, daje materiał do "studiów", a gdy przyjedzie z Warszawy do Zwolenia, wszystkie gazety natychmiast uwiadamiają ogół o tym ruchu dostojnej osoby. Raz, odpoczywając w lasku Łapigrosza (miejscowość słynna pobytem pewnego artysty z baletu), myślałem sobie; jaki ja jestem szczęśliwy, prócz mojego najbliższego otoczenia nikt nie wie, że tu leżę, nikt mi nie przeszkadza, cały ogół ciekawych oczu w tę gęstwinę nie zwraca, a tymczasem ów biedny baletnik, który niedaleko mnie pod krzakiem robi pukawki z liści, czuje, że na nim spoczywa z oddali uwaga milionów ludzi. Gdybym służył w wojsku i wysłany został na rekonesans, prosiłbym przed odjazdem: Panie generale, tylko nie daj mi do oddziału żadnego artysty, bo Europa wiedzieć będzie nawet o tym, kiedy i gdzie konie napoimy. Niedawno w tramwaju dostrzegłem, że konduktor, szepcząc do woźnicy, zwracał mu uwagę na mego sąsiada, który skutkiem tego wydał mi się człowiekiem niebezpiecznym.

- Kto to taki? - pytam przechodzącego konduktora.

- Nie zna pan? Zdziebełko.

- Co za Zdziebełko?

- Z chórów...

- A!

Tyle co do równości, teraz kilka słów o wolności...

Chociaż udowodniono, że więcej piórem przynoszę szkody niż pożytku, jestem pewien, że gdybym tam i dla tych zaczął pisać, gdzie i dla kogo śpiewają panowie Wasilewscy, Zakrzewscy itp., odarto by mnie z dziesiątej skóry. Podobny los spotkałby każdego zwykłego śmiertelnika, na którego przypada kolej stróżowania około ojczystego domu. Powinności tej nie podlegają tylko artyści: im wolno grać, śpiewać, malować, rzeźbić wszędzie poza krajem i dla wszystkich, nawet dla tych, którym nie poświęcilibyśmy najmizerniejszego reportera, a prasa nie tylko się nie oburza taką służbą u obcych, ale owszem zawsze czerpie z niej szczególną dumę. Niedawno pewien artysta stanął do konkursu na rzeźbę i wzbudził w rodakach wielki zachwyt; ach, pomyślałem sobie, gdyby Asnyk stanął tamże do konkursu na odę, odrapalibyśmy go ze wszystkich tytułów, a nawet z "naszego". Bo siedmioletni skrzypek jest Jowiszem, Asnyk zaś wołem, któremu mniej wolno...

Powracam do "iście królewskich" darów. Panna Reszke, która jest kobietą zamożną i na chleb u obcych zarabiać nie potrzebuje, gdyż niewątpliwie znalazłaby dostatni u swoich, po wielu latach wędrówki za granicą odwiedziła swą rodzinę w Warszawie i przy tej sposobności zaofiarowała swój śpiew przez dwanaście wieczorów na cel dobroczynny. Grzeczność niewątpliwa, ale gdzie "dar iście królewski"? Naprzód czyj to dar? Słuchaczów teatru, którzy zapłacili za bilety. Co on artystkę kosztuje? Nieco trudu w powtórzeniu dawno wystudiowanych oper. Przyznajmy, że nad taką ofiarą dla "rodzinnego gniazda" jego ptaki z radości podskakiwać nie potrzebują. Gdy Siemiradzki darował obraz za kilkadziesiąt tysięcy rubli do Muzeum Narodowego, gdy to samo uczynił Matejko - a, to były dary "iście królewskie", bo stanowiły owoc ciężkiej pracy. Niedawno słuchaliśmy odczytów przyrodniczych na korzyść Kasy Mianowskiego, urządzonych przez grono ludzi, między którymi żaden pełną dłonią sypać nie może, nikt w ich ofierze "iście królewskiego daru" nie uznał, a przecież daleko słuszniej należało się jej to miano niż grzeczności artystki bogatej, z dala od kraju zbierającej wawrzyny i w przejeździe tylko śpiewającej na dochód rodaków. Nie mam bynajmniej zamiaru w chórze wdzięczności dla panny Reszke odzywać się przykrym dla niej rozdźwiękiem, owszem w należytej mierze cenię jej drobną usługę, zaznaczam tylko, że soliści tego chóru zbyt wysoko podnoszą głos zachwytu, a porwany ich krzykiem ogół nie rozeznaje dostatecznie ani wartości zasług, ani ich stopnia. W naszych pojęciach zapanował zamęt: obciążywszy całym brzemieniem powinności obywatelskich jedne klasy ludzi, uwolniliśmy od nich zupełnie inne, mianowicie zaś wszelakich "artystów", których czcimy za to, że sprzedają się obcym. Nie pobudza mnie do tego zarzutu żaden szowinizm, ale widok ustawicznie omdlewającego w kraju życia artystycznego, które jest ważną częścią składową naszego życia w ogóle. Najlepsze talenty wystawiają się na targ europejski, gardzą własnym społeczeństwem, uciekają od niego nie z potrzeby, ale z chęci trzepotania się pod obcym niebem. Opera nasza kocimi głosami wystraszyła już nawet gołębie z teatru, a panna Reszke, Mierzwiński itd. śpiewają we Francji i Hiszpanii. Nasz dramat nie ma ani jednej znakomitej aktorki, a pani Modrzejewska, uwielbiana i dobrze opłacana przez rodaków, występuje w Anglii i Ameryce. I po co? Ażeby londyńczyków i Yankesów rozweselać błędami swej wymowy i do znudzenia pokazywać im suchoty Damy Kameliowej lub konanie Adrianny Lecouvreur? Pojmuję tych, którzy, nie znajdując w kraju albo pola do rozwinięcia swych wielkich uzdolnień, albo możności istnienia, szukają ratunku za granicą. Ale czyż my nie opłacamy aktorek i śpiewaczek? Gdyby wszystkie nasze talenty nie rozpraszały się po całym świecie, lecz pozostawały w kraju, może by inaczej biło tętno naszego życia, może byśmy nie czuli co chwila obawy, że omdlewamy, że duch w nas zamiera, że...

Za długo czeka na pokłon drugi "dar iście królewski". P[an] Szlenkier, właściciel garbarni, z powodu swego jubileuszu ofiarował 60 tysięcy rubli dla robotników, którzy przesłużyli w jego zakładzie lat dwadzieścia pięć. Lat dwadzieścia pięć!... Ja bym takich kanonizował! Pisma nasze, zapomniawszy o tych kandydatach na świętych, całą parą wyjechały z hołdem dla ich dobroczyńcy. P[an] Szlenkier jako kapitalista, oceniający zyski, które z dwudziestopięcioletniej pracy czarnych rąk wyciągnął, uczuł w sumieniu swoim potrzebę okazania im wdzięczności. Jestże to z jego strony "dar iście królewski" czy też spełniony obowiązek? Trzeba widzieć w ludziach wilków, ażeby się oświadczyć za pierwszym mianem. Co do mnie, chociaż Szlenkierów nie starczyłoby nam dla wszystkich palców jednej ręki, wolę powiedzieć, że ów może jedyny nie zdobył się na żaden "dar iście królewski", lecz spełnił swą powinność. Nic a nic nie ujmuje to jemu, lecz nie dodaje innym. Bo przecie jeśli fabrykant sprawiedliwy względem swych robotników jest poświęcającym się dobroczyńcą, w takim razie niesprawiedliwi są rzetelnymi ludźmi? Przepraszam, na taką pobłażliwą etykę zgodzi się - truteń, ale nie pszczoła.

"Iście królewskie dary" są podobno także główną treścią ostatniego obrazu Matejki. Jeśli wierzyć mamy (często zawodnym) objaśnieniom p. M. Gorzkowskiego, w utworze genialnego mistrza krakowskiego, upamiętniającym odsiecz wiedeńską, na szczególną uwagę zasługuje: król Jan wręczający kanonikowi Denhoffowi list do Rzymu, husarz polski zwijający chorągiew Mahometa dla wysłania jej do Rzymu, szeregowcy przypatrujący się pakowaniu łupów wojennych przeznaczonych dla Rzymu itd. To były dary "iście królewskie", a pojechały do Rzymu bardzo słusznie, gdyż Rzym właściwie odniósł zwycięstwo pod Wiedniem. Niedaremnie nad pogromcą Turków unosi się (w obrazie) biały gołąbek...

Taki sam biały gołąbek unosić się musiał nad p. Z. w "Kurierze Warszawskim", gdyż szanowny ten socjolog, odpierając energicznie mój śmiech z jego dumań nad francuskim projektem tanich mieszkań dla robotników, przemawia wszystkimi możliwymi językami ekonomii politycznej. Czego chce twórca tego Babelu, nie odgadłbym nigdy, gdybym nie widział wyraźnie, że przede wszystkim chce się wykręcić z architektonicznego kłopotu, w który wpadł wiążąc bezładnie pojęcia sprzeczne. Zdaniem jego, projekt uwłaszczania robotników (za pomocą kredytu i spłat amortyzacyjnych) jest "ekonomicznie niezdrowym [?], bo jednostronnym i z krzywdą całego [!] społeczeństwa faworyzującym [!] nad miarę sił państwa jedną warstwę". Ależ, szanowny panie Z., chociaż pragnę być jak najgrzeczniejszym, zauważyć muszę, że nawet nasze składki na głodnych Ślązaków, Kasy Rzemieślnicze i wpisy uczniowskie, według tej logiki, były jeszcze bardziej "ekonomicznie niezdrowe" i "faworyzowały jedną warstwę nad miarę sił" narodu. Mimo ostrzeżeń pisanych ręką Baltazarów kurierowych na ścianie skarbu Francji sądzę, że ona łatwiej może udzielić 70 milionów kredytu przedsiębiorcom domów robotniczych niż my 100 tysięcy rubli rocznie ofiar. Zresztą jeżeli p. Z. jest tak zawziętym przeciwnikiem otwierania kredytu państwowego "jednej warstwie", czemuż, zamiast go odbierać biednym robotnikom, nie zwróci się przeciw bogatym przedsiębiorcom kolejowym, którzy "najniezdrowiej" wyzyskują tę żyłę z krzywdą innych warstw społecznych? W ogólności polemika z p. Z. byłaby łatwą, ale byłaby bezowocną, gdyż szanowny przeciwnik widocznie od niedawna przeniósł swój geniusz na pole zagadnień społecznych i dobrze się w nich nie rozejrzał. Tak np. twierdzi on, że tamę przeciw wyzwoleniu stanu czwartego stanowi liberalizm. Gdzie? We Francji, Włoszech, Anglii? Dzwonią, ale nie w tym kościele. Nacjonalny liberalizm niemiecki, apostołowie manchesteryzmu i rzecznicy interesów wielkiego przemysłu rzeczywiście opierają się temu wyzwoleniu, ale daleko bardziej opierają mu się posiadacze większej własności ziemskiej, których jedynie potężna dłoń Bismarcka na niemiłą drogę wpycha. Opozycja zaś postępowców i demokratów niemieckich występuje jedynie przeciw kuciu w ogniu socjalizmu państwowego orężów autokratycznych. Na pomoc panu Z., który miał prawo bronić swych mniemań, z kanalizacyjnej rury "Kuriera Warszawskiego" wyskoczył ochotnik, który nie wyzywany miesza się do walki w nadziei, że ciągłym nadstawianiem swej zuchwałej ciemnoty jakiś siniec polemiczny zyska. Tym razem był tak dalece przyzwoitym, że nazwał przeciwników swego "kolegi znad linijki" tylko - "kataryniarzami". Moja katarynka wszakże - jak zaznaczyłem dawniej - nie grywa ani zgodnych, ani niezgodnych duetów - z cymbałem.

 


LIBERUM VETO