Nr 23, z 10 czerwca 1882
Nowy sen samobytników. - Cło na książki. - Co opodatkowywać można- - Czy produkcja miejscowa wynagrodzi zagraniczną w literaturze. - Rachunek. - Kto by kupował książki. - Zamiast cła. - Nowy sterownik w "Nowinach". - O co dbać powinien dziennik. - Moje doświadczenia. - Potrzeba busoli liberalnej. - Żyto i pasternak. - Metoda oportunizmu. - Rysopis Prusa. - Jego niewola w "Kurierze Warszawskim". - Gdybym był wydawcą "Nowin" i "K[uriera] Warszawskiego".
Niektóre pisma rosyjskie z radością dziecka ucieszonego nową zabawką donoszą o projekcie oclenia zagranicznych... książek.
Jakkolwiek nie wydaje mi się prawdopodobnym, ażeby Rosja, która dotąd z pobudek dobrze zrozumianego interesu oświaty uwalniała od opłat jej środki, nagle porzuciła tę drogę, pozwolę sobie jednak objaśnić nowinę kilkoma uwagami. Każde państwo, którego polityka spokrewniła się z jakąkolwiek logiką, obciąża cłem głównie dwojakiego rodzaju wyroby obce - przedmioty zbytku oraz takie, które, zabezpieczone od zagranicznego współzawodnictwa, mogą powstać i rozwinąć się w kraju. Nie powinno zaś ono opodatkowywać artykułów, do życia i postępu społecznego potrzebnych, a na miejscu wcale lub niedostatecznie wyrabianych. Gdyby od Morza Czarnego do Kaspijskiego panowała nieustanna malaria, oclenie chininy, która przecież w lasach rosyjskich nigdy rosnąć nie będzie, byłoby krokiem samobójczym. Podobnie gdyby niwy na tej przestrzeni nie rodziły dość żyta, nikt nie pomyślałby chyba o włożeniu na ten produkt zagraniczny wysokiej opłaty. Byłoby to dla mnie (a sądzę, że i dla każdego) zupełnie obojętnym, czy jakaś znakomita książka wyszłaby w Petersburgu lub Odessie, czy w Berlinie lub Paryżu, aby tylko wyszła. Ale zachodzi nietrudne do odpowiedzi pytanie: czy p. Katkow napisze taką historię literatury rzymskiej, jak Teuffel, p. Suworin - taką historię cywilizacji, jak Buckle, a p. Pichno - taką ekonomię polityczną, jak Mili? Gdybym był pewnym, że to zrobią, pierwszy bym zawołał: po co mamy Niemcom, Francuzom i Anglikom płacić drogo, kiedy pp. Katkow, Suworin i Pichno to samo dadzą nam nierównie taniej?! Nie mając żadnej, ale to bezwzględnie żadnej rękojmi, muszę wziąć kredkę i zrobić następujący rachunek. Marka niemiecka kosztuje dziś około 50 kopiejek, księgarze liczą wyżej kursu, już dziś więc wydawnictwa zagraniczne są niezwykle drogie. Jeśli zaś do obecnej ich ceny doliczymy cło, płacone złotem, to np. u nas w Warszawie obce książki będzie mógł kupować sobie p. Kronenberg, Bloch, Krasiński, Lilpop i Rau, Temler i Szwede, wszyscy wreszcie, którzy w swych woreczkach dna nie widują. Biedny student, który potrzebuje podręcznika mitologii lub terapii, będzie musiał poprzestać na westchnieniu: O, panie Katkow, czemu nie napisałeś gruntownego dzieła o mitologii! Gdybym był prawodawcą, nie tylko bym nie nakładał ceł na wydawnictwa zagraniczne, ale ogłosiłbym, że każdy, kto kupi jakąkolwiek książkę, otrzymuje... dziedziczne szlachectwo.
Prasa nasza, jak gdyby przewidując cła ochronne przeciw literaturom obcym, mnoży się lub reformuje. Mają powstać aż cztery nowe pisma. Jednocześnie "Nowiny", gazeta, która rozwiodła się już z czterema redaktorami, a z jednym kilkakrotnie, poślubiła świeżo dzielnego małżonka, A. Głowackiego (B. Prusa). Chociaż na tym weselu ani wina, ani miodu nie piłem, życzę młodej parze wszelkich pomyślności, spodziewam się licznego z niej potomstwa, a pragnę, żeby mu ojciec wybrał najswobodniejsze... wyznanie. Pragnienie to opatruję szczególnym naciskiem. U nas prasa posiada dotąd tak pierwotny charakter, że w niej dzienniki należą jeszcze do literatury. Kto zna zagraniczną, wie, że tam one straciły już to idealne znamię. Tam najlepszy dziennik jest tym, czym kurscetel, rozkład jazdy kolejowej, raport. afisz, odezwa agitacyjna, protokół obrad sejmowych lub sądowych - jest informacją i regestrem świeżych faktów. Artykuły literackie grają w nim tę samą rolę, co np. wyjątki z bajek Krasickiego na naszych pudełkach od zapałek: ten i ów je czyta, ale każdemu głównie chodzi o zapałki. I u nas ta potrzeba objawia się wyraźnie. Przed paru laty redagowałem gazetę codzienną. W chwili, gdy zebrawszy pokaźny zastęp sił, zacząłem wypełniać ją obficie naukami i sztukami, odbieram od jednego z abonentów Ust tej treści:
"Bardzo to piękne, co pan drukujesz, ale my wolelibyśmy wiedzieć, jak p. Święcka grała w Zielonej wyspie ."
Osłupiałem, tym bardziej że nawet nic nie słyszałem o Zielonej wyspie.
Nazajutrz wchodzi do redakcji naszej ktoś życzliwy i mówi ze smutną miną:
- Znowu was "Kurier" ubiegł.
- Jak to ubiegł? - pytam.
- On dał sprawozdanie o pożarze w Łukowie, a wy nie. Innym razem odbieram pocztą wyrzut: "Panie redaktorze, co się w waszym piśmie dzieje: już miesiąc drukujecie jednakową temperaturę i co dzień św. Floriana."
Doczekałem się wreszcie pociechy; do gabinetu mojego wszedł jakiś poważny człowiek i rzekł, podając mi rękę:
- Przychodzę osobiście wyrazić panu podziękowanie za tak pięknie prowadzoną rubrykę Przyjechali i wyjechali. Szkoda tylko, że oprócz Hotelu Europejskiego nie podajecie, panowie, innych.
Byłem w prawdziwej rozpaczy; śród znacznej liczby abonentów wszystkie moje wysiłki literackie nie zwracały uwagi i bladły .wobec zasług reporterskich. Z tym smutkiem zwierzyłem się przyjacielowi:
- Czyż to nie obojętne, kto występował w Zielonej wyspie lub na którego świętego przypada dyżur?
- Wcale nie obojętne dla czytelnika codziennej gazety - odrzekł mój przyjaciel i miał słuszność.
Gdym wreszcie słuszność tę zrozumiał, porzuciłem redakcję dziennika i chyba nigdy chleba z tego pieca już nie skosztuję.
Ale jak wspomniałem, nasza prasa dzienna należy jeszcze do literatury. Jałowość życia, jego jednostajny rytm i warunki wytwarzają taki brak przedmiotów, że gdy reporteria wyśledzi bójki uliczne, zapisze pożary, doniesie, kto występował w teatrze, a kto przyjechał do Warszawy, wyczerpie cały potok faktów bieżących. Redakcje więc muszą te szparagi polewać posilniejszym sosem. Czytelnicy polscy - chociaż ich pewne głosy spędzają w jedną gromadę - są bardzo wrażliwi na smak tej przyprawy, wpatrują się uważnie w busolę każdego pisma i wymagają, ażeby trzymało się stale jej kierunku. Busola "Nowin", mimo wszystkich burz i zmiany sterników, była ciągle liberalną. Pragnąłbym, ażeby taką samą pozostała nadal. Pragnąłbym zaś dla tego samego powodu, dla którego wolałbym widzieć łany nasze obsiane żytem niż pasternakiem. Nie przeczę, że i konserwatywny pasternak w gospodarstwie społecznym jest potrzebny, ale sądzę, że go mamy za dużo i że nam potrzeba żyta. Wszystkie nasze pisma codzienne są mniej lub więcej zachowawcze, a większa ich część śpiewa tak klerykalnie, jak gdyby na podwórzach swych abonentów kolędami zbierały przez lufciki wyrzucaną prenumeratę. Proszę mi wskazać w Europie drugi kraj, gdzie by wielkie gazety trudniły się reporterią kościelną i pomieszczały sprawozdania o wszystkich odpustach. Zaskoczyć mnie tu może pytanie, kto ma prawo wymagać od jakiejkolwiek redakcji wyznawania i głoszenia zasad przez nią nie podzielanych? Uwaga ta byłaby bardzo słuszną, gdyby wszystkie publiczne wyznawane i głoszone u nas zasady płynęły z istotnego przekonania. Pomijam ludzi fałszujących i puszczających w kurs zdawkową monetę konserwatyzmu dla osobistej korzyści, pomijam ateuszów namawiających do bigoterii, pomijam spasione wieprze, udające głos idealnych słowików, ale rozrodził się u nas nadmiernie gatunek oportunistów, przedstawiających sobie nasze społeczeństwo w postaci szpitala chorych, których zbawić może tylko najściślejsza dieta. Uznając wartość i pożywność silniejszych pokarmów umysłowych gdzie indziej, przygotowują mu tylko mdłe kleiki i obwijają flanelami. Z tymi lekarzami rozchodzimy się zarówno w ocenianiu stanu zdrowia naszego ogółu, jak i w metodzie leczenia go. Według nas nie powinien on być wyniszczany dietą, ale odżywiany i wzmacniany pospiesznie.
Czy Prus jest oportunistą? Nie ma w obecnej literaturze pisarza, w którego talent bardziej bym wierzył. Wyznam nawet, że gdyby dotychczasowe jego utwory posiadały szerszy zakrój i staranniejsze wykończenie, nazwałbym go najznakomitszym z żyjących powieściopisarzów polskich. Nie zmniejszam wagi żadnego, gdy wszakże najlepsi z nich przedstawiają pospolitość podniesioną do bardzo wysokiej potęgi i nieraz spekulują na doraźne oklaski, Prus jest na wskroś oryginalnym i w pomysłach swoich ani od paradyzu, ani od parteru, ani od lóż niezależnym. W talencie jego skrzy się humor, czasem swawolny, ale zawsze głęboki i świetny. Myli się nieraz i widocznie, ale nawet te jego omyłki tchną wonią najczystszych zamiarów. Na nieszczęście diament ten szlifował się w najniewłaściwszym warsztacie - w "Kurierze Warszawskim". Pismo to, o ile nie należy do literatury, jako reporter jest wybornym, o ile wszakże chce do niej należeć, nie tylko grzeszy pyszałkowatą lekkomyślnością, ale nadto ciasnym, często do miary osobistych interesów skurczonym oportunizmem niszczy i krępuje najlepsze siły. W tym światku Prus był Herkulesem, ale Herkulesem, który nieraz w swych Kronikach musiał obierać kartofle, zamiast skręcać hydrom głowy. Nie pozwolono-mu się rozwinąć, wytrącono maczugę z ręki i wsadzono w nią cienki rożenek. Otóż pytanie, czy on, wyzwoliwszy się, ów rożenek odpasze, czy zrzuci perukę i frak konwencjonalnego oportunizmu, a okryje się lwią skórą, czy też zatrzyma dawną odzież, do której nawyknął, tylko ją nieco swobodniej przykroi. Co do mnie, wolę, ażeby czyścił obszerną u nas Augiaszową stajnię, niż tłukł kamykiem konserwatywne orzechy. Zobaczymy, co on wybierze.
Gdybym był wydawcą "Nowin", nie zmuszałbym go do pamiętania ani o pannach Święckich, ani o św. Florianach, ani o przyjezdnych i wy jezdnych, ani o krótkich i długich terminach w giełdzie, ani nawet o podziale wiadomości z kraju na gubernie, ale powiedziałbym mu: pisz pan sobie tylko powiastki i fejletony tak swobodnie, jak ci talent podyktuję.
A gdybym był wydawcą "Kuriera Warszawskiego"? Zrobiłbym tak jak on: nawet bym nie wspomniał, że Prus ode mnie do innego pisma uciekł.