Nr 7, z 18  lutego 1882

Spis Jednodniowy. - Najczęstsze odpowiedzi. - Nurki na dnie morza. - Ich odkrycia, - Ważność zebranych spostrzeżeń. - Zamiar gminy żydowskie]. - Protestujący członek. - Doppelganger'y. - "Pewne koło". - Jak jedzie szlachetka, a jak pan możny. - Zawsze osobno. - Jeszcze m y. - Reprezentacje. - Konopnicka Z szopką i pani Kowerska z motyką na słonce. - Włościanie czytający poezje. - Miłość i nienawiść.

 

- Jak się pan nazywasz?

- Albo ja wiem.

- Kiedyś się urodził?

- Albo ja wiem.

- Gdzie?

- Albo ja wiem. Głos drugi:

- Czym się pan trudnisz?

- No, trudnię się.

- Ile pan masz dzieci?

- Ile Bóg dał.

- Do jakiej należysz pan narodowości?

- Do żadnej.

Z takich to odpowiedzi, według zapewnień delegatów, utkał się przeważnie spis warszawski.32 Utworzy on też bardzo fantazyjne impromtu statystyczne, z którego będziemy czerpali motywy do również fantazyjnych symfonii socjologicznych. Nie znaczy to wcale, ażebym mu odmawiał wszelkiej wartości, przeciwnie, żywię dla niego szczególną wdzięczność. Pomijając bowiem nawet tę korzyść, że nas posunął nieco ku prawdzie, nade wszystko przekonał nas dowodnie, że stoimy na tym poziomie cywilizacji, na którym ogółu niepodobna... spisać. Ile Warszawa liczy jednostek, jakiego wieku, ukształcenia, narodowości itd. w bieżącym stuleciu nie zbadamy pewnie, ale już dziś posiadamy przynajmniej mądrość Sokratesową - wiemy, że nic nie wiemy ściśle. Nieściśle za to, bez ujęcia w dokładne cyfry, delegaci spisu opowiadają bardzo ciekawe odkrycia. Jakkolwiek byli to ludzie inteligentni, żałuję mocno, że ich orszak nie składał się z samych filozofów, socjologów, redaktorów, powieściopisarzów i poetów. Wtedy może połowa naszej literatury przybrałaby inną postać a jej prądy zwróciłyby się w inną stronę. Wtedy może nie krzyczelibyśmy tak pochopnie, że nasz grunt nie sprzyja pewnym zasiewom, że ubóstwo nie doszło u nas do miary niebezpiecznej, że moralność naszego ludu urąga zepsuciu innych narodów, że skrzydło duchowieństwa wystarcza dla osłonięcia jej od złych wpływów, że słowem, jesteśmy tak zdrowi, jak las dębowy, w którego pnie dzięcioł nigdy nie stuknie, bo w nich robaki nie siedzą. Właściwie mówiąc, inteligencja nasza po raz pierwszy zajrzała w życie klas najniższych, po raz pierwszy tysiąc kilkaset nurków spuściło się na dno warszawskiego morza i przypatrzyło się jego wnętrzu - nie tylko koralom i perłom, ale także rekinom, przeróżnym skorupiakom, mięczakom i ukrytym w głębiach monerom. Widok tego nieznanego świata nie powinien pozostać jedynie w głowach nurków, lecz ukazać się ogółowi. Zachęcam też gorąco panów delegatów, ażeby za pośrednictwem prasy ogłosili swoje ważniejsze spostrzeżenia i odkrycia, ażeby opowiedzieli o brudnych i ciemnych norach, w których się mieści po kilka rodzin, o powikłanych stosunkach rodzinnych, o rozpuście, pijaństwie, rzemiośle złodziejskim, o rozpaczliwym ubóstwie i tym podobnych ujemnych lub dodatnich objawach, które my dziś lornetujemy z daleka.

Do jednego zaś z panów delegatów mam szczególną prośbę. Kilka pism doniosło, że w łonie warszawskiej gminy izraelskiej powstała myśl oddziałania na Żydów, ażeby zrzucili odmienną odzież i przebrali się w strój powszechny. Jakkolwiek środkowi temu trudno przyznać pierwszorzędną wagę cywilizacyjną, nie ulega wątpliwości, że on w zbliżeniu dwu żywiołów może oddać pewne usługi. Zewnętrzne bowiem ich różnice przyczyniają się nader skutecznie do podtrzymania społecznego rozdziału. Zwłaszcza w przekonaniu ludu chrześcijańskiego Żyd jest to istota odziana długim chałatem, z krymką lub peruką na głowie. Gdybym któregokolwiek z ukształconych Izraelitów zawiózł do wsi polskiej, nie tylko żaden chłop nie podejrzewałby w nim wyznawcy mozaizmu, ale nawet nie uwierzyłby objaśnieniu. A czy ten psychologiczny fakt dostrzegamy jedynie w warstwach niższych? Często w salonie chrześcijańskim znajdzie się semita, którym wszyscy są zachwyceni, dopóki nie dowiedzą się, że to... Żyd. Nie działa tu sam przesąd. Na pojęcie Żyd składają się przeważnie wrażenia otrzymywane z widoku tej masy, która swym życiem i powierzchownością odcina się ostro od społeczeństwa chrześcijańskiego. W każdym ukształconym, ogładzonym i uszlachetnionym Żydzie chrześcijanin nienawidzi całe plemię Izraela. Gdyby dziś Żydzi wraz z całą swą odrębnością znikli, jutro ruch antysemicki zredukowałby się do pukaniny ultramontańsko-szlacheckich wiatrówek. To zjawisko obrzucania jednostek cieniem masy spotykamy wszędzie. Kołłątaj i Staszic równie pokutowali za ogół księży, jak Heine i Borne za ogół Izraelitów. Wystawmy sobie ukształcone i wolnomyślne towarzystwo, do którego wprowadzamy i rekomendujemy nieznanego człowieka, księdza Secchi; czy przez wszystkie głowy nie przesunąłby się obraz katolickiego duchowieństwa i nie potrącił w nich uprzedzeń, które zatarłoby dopiero bliższe poznanie wielkiego astronoma? Podobnemu losowi ulegają ukształceni Izraelici: odbijają się wraz ze swym tłem. Ponieważ wszystko, co pomaga do usunięcia lub zmiany tego tła, jest pożytecznym, więc i zamach gimny żydowskiej na chałaty i krymki zasługuje na uznanie co najmniej dobrych chęci. W gronie jej wszakże znalazł się jeden członek, który przeciwko rewolucji zaprotestował. Ze się znalazł, nic w tym dziwnego, ale że ów członek jest wydawcą i redaktorem bardzo rozpowszechnionego pisma, pisma zawzięcie katalizującego, to tylko w naszych stosunkach zrozumiałym być może. Jakkolwiek owo liberum veto doszło do mnie z ust poważnych i jakkolwiek nie starło się w moim przekonaniu z żadną szczególną czcią dla owego protestanta, dotąd trudno mi uwierzyć, ażeby chałaty, krymki i peruki miały także śród oświeceńszych klas swoich Rejtanów. Jeżeli zaś wieść jest prawdziwą, proszę odnośnego deputata, ażeby mnie objaśnił, do jakiej narodowości wpisał owego wydawcę i redaktora. Ja znam tylko jedno po całym świecie rozproszone plemię, do którego bym go zaliczył - plemię nie ochrzczone przez Polaków, a przez Niemców nazwane Doppelganger, ludzie, którzy chodzą podwójnie - np. po katolicku i po żydowsku.

Rodzaj to u nas liczny i posiadający wiele odmian. Należy do niego również "pewne koło osób zamożniejszych", które znowu chce chodzić arystokratycznie i filantropijnie. "Koło" to zadeklarowało przed kilku tygodniami w "Kurierze Warszawskim" gotowość składania stałych ofiar w oznaczonych terminach na korzyść Kas Rzemieślniczych, pod warunkiem..., którego obwieszczający światu tę radosną nowinę list dość wyraźnie nie wypowiedział. Zaproszono więc na konferencję jednego z wnioskodawców, ale ten zamiarów "koła" objaśnić nie umiał. Wreszcie na ostatnim posiedzeniu sekcji Kas Rzemieślniczych wyznał, że ono życzy sobie za swoją ofiarę... "udziału w zarządzie". Also, hier liegt der Hund begraben! My, zwykli śmiertelnicy, jeżeli chcemy dać składkę na cel dobroczynny, bierzemy grosz, złotówkę lub rubla i posyłamy jakiejś redakcji lub komitetowi, bez listów publicznych, bez warunków, bez pretensji do udziału w zarządzie. Inaczej postępuje "pewne koło zamożniejszych". Ono nie może mieszać się z pospólstwem, ginąć w tłumie, iść tą samą co wszyscy drogą. Jeżeli mieszczanin pluje na dół, arystokrata dla wyróżnienia się zacznie pluć w górę; jeżeli szlachetka siedzi za furmanem, pan musi siąść przed furmanem. Aby inaczej, aby osobno, aby nie łącznie z masą. "Po żwawej dyskusji - tak brzmi relacja z posiedzenia sekcji kas - postanowiono oznaczenie miary udziału pomienionych osób odłożyć do chwili, w której wysokość ofiar będzie dokładnie wiadomą." Innymi słowy, poczekajmy, co nam szanowne kółko da, i przekonajmy się, czy gra warta świecy. Rzeczywiście, gdyby każdy za swą składkę miał prawo wejść do zarządu, Kasy Rzemieślnicze liczyłyby obecnie 20 tysięcy członków. Na szczęście my nie jesteśmy tak wymagający.

Za pozwoleniem: kto to my? Użyłem tego zaimka tak śmiało, jak gdyby on nie był przedmiotem zaciętych walk i jak gdyby on nie wymagał pewnych kwalifikacji. Korzystam jednak z nie rozstrzygniętego pytania, czy tytuł m y służy tym pismom, które mówią mości dobrodzieju, czy tym, które wolą mości panie lub ten tego? Nie mogąc spierać się o pierwszeństwo w wynalezieniu rachunku różniczkowego i zmęczywszy się wydzieraniem Kopernika, zaczęliśmy walczyć między sobą o prawo reprezentowania m y. Kłótnia tak jest daleką od końca, że bez obawy naruszenia czyjegoś monopolu posługuję się tym zaimkiem. Gdyby nawet ucichła, jestem pewien, że w lecie, przy czarnej kawie w Ogrodzie Saskim, grono literatów postanowi założyć nowe pismo, którego cały program zawrze się w upewnieniu narodu, że my to tylko oni... naturalnie z aneksami.

Marny, poniżający obraz tworzą te nasze wyścigi o reprezentację. Rzadko kto chce pracować jako zwykły robotnik, walczyć jako zwykły żołnierz, każdy pragnie być bodaj ekonomem lub rotmistrzem. Ten twierdzi, że jest przedstawicielem szlachty, tamten narzuca się za patrona trzeźwego postępu, inny nie zadowalnia się buławą mniejszą, lecz porywa większą i staje jako hetman "większości naszego ogółu". A ogół ten zdurzony patrzy na dziennikarskie konfederacje, z których każda ogłasza się za jedynie prawowitą przedstawicielkę kraju. Tymczasem chaos pojęć, ubóstwo wiedzy, brak odżywczych prądów jak trwały, tak trwają.

Jeżeli zaś błyśnie jakaś myśl światlejsza, to każdy czuje się powołanym do dmuchnięcia, ażeby ją zgasić. Kalendarz Ungra pomieścił prześliczny wiersz Konopnickiej pt. Z szopką, w którym autorka kreśli rzewny obrazek obdartych dzieci wiejskich, wyśpiewujących kolędy pod oknami dworu. Zabolało to niejaką p. Zofię Kowerską, która w "Gazecie Polskiej" skarciła znakomitą poetkę za sianie niezgody, nienawiści i zemsty. Bo "kto wie - powiada - czy niejeden włościan, przeczytawszy [!] pomieniony wiersz, nie wyciągnąłby z niego smutnej nauki". Wyciągnąłby, ale tę chyba tylko, że p. Zofia Kowerska może bez szkody dla piśmiennictwa polskiego zwierzać się ze swymi krytykami jedynie serdecznym przyjaciółkom. Słyszałem już tyle banialuk, że mógłbym z nich wybudować całą wieżę Babel, ale zarzutu, że wiersze Konopnickiej mogą źle oddziałać na włościan, nawet nie przeczuwałem. Zdarzało się już coś podobnego: wystraszano Darwina argumentem, że może źle wpłynąć na pensjonarki, pensjonarki jednak przynajmniej czytać umieją. Włościanom zaś naszym chyba wskutek modlitwy p. Kowerskiej Duch Święty ześle mądrość, ażeby powstrzymali złowrogie pióro Konopnickiej. Że i wtedy wszystkim nam lepiej smakować będzie nienawiść pierwszej niż miłość ostatniej - nie wątpię.


LIBERUM VETO