Nr 27, z 2 lipca 1881
Ostatnie pożegnanie Giza stylem "turfy". - Prawo nadużywania języka. - Szczypanie dziecka jako środek dla zbudzenia litości. - Cherub księgi zażaleń. - Żarty. - Stuletnia rocznica urodzin Stephensona. - Kto wynalazł kolej w przekonaniu jej służby. - Jednodniowy spis ludności. - Rozmowy członka z kupcową. - Majówka artystyczna. - Jak się nasi mężczyźni bawią i ich Pieśń nad pieśniami. - Konkurs na książkę ludową. - Doświadczenia p. Donato. - Niewiadomość i lekceważenie. - Odpowiedź p. Rakowskiemu.
Ostatnie pożegnanie, ostatni całus należy się jeszcze tegorocznym bohaterom wyścigowego toru. Nade wszystko zaś szlachetnemu Gizo, który "jest na schyłku kariery", bo już "skończył się". O, ty więc - niech mi tu wolno będzie użyć klasycznej mowy "Kuriera Warszawskiego" - który mając "dużo serca, pewno już po raz ostatni prułeś dużym swym kopytem szary tor warszawski", ty, który biegnąc z Carrą i Ajaxem "zrazu flegmatycznie", "falowałeś z gracją, ale bez temperamentu", ty, który byłeś tylokrotnie "respektowany" i "dawałeś na nerwy" - bądź zdrów i ponieś z sobą naszą wdzięczność do stajni. Wdzięczność nie tylko za to, żeś okazał "dużo serca" i "dawał nam na nerwy", ale przede wszystkim za to, żeś język nasz wzbogacił kilkoma bąbelkami, które stanowić będą prawdziwą jego ozdobę. Np. "falować bez temperamentu!" - jak to brzmi pięknie, jak nam takich wyrażeń potrzeba w chwili, kiedy mowa nasza, nasiąkając obcymi pierwiastkami, przestała być często dla nas samych zrozumiałą. Niedawno zatkałem sobie uszy watą, żeby nie ogłuchnąć od krzyku podniesionego w prasie naszej na jakiegoś wydawcę książeczki religijnej, który pozwolił sobie drobnego odstępstwa od zasad wiary katolickiej, językową jednak skórę wolno nam naciągać na najrozmaitsze obce kopyta i to rzemiosło mniej szkodzi naszej narodowości niż najlżejsza podejrzliwość względem cudotwórczej mocy św. Pafnucego. Własność daje posiadaczowi prawo nie tylko używania, ale także nadużywania jej. Dlaczegóż byśmy więc mieli pozbawiać się prawa nie tylko używania, ale i nadużywania naszej mowy? Tylko innym nie wolno jej kaleczyć. Słyszeliście zapewnię, czytelnicy, o żebraczkach, które szczypiąc trzymane na ręku dzieci, pobudzają ich krzykiem przechodniów do litości. Ten sposób budzenia miłosierdzia przypomina mi się zawsze, ile razy widzę pisma nasze, które same kaleczą język polski, a błagają nad nim zmiłowania.
Nic też dziwnego, że nie zlitował się nad nim zawiadowca jakiejś stacji kolejowej, który nie pozwolił p. Popielowi wpisać zażalenia po polsku. Charakterystyczne to zdarzenie opowiedziały już wszystkie prawie dzienniki za "Gazetą Rolniczą"[1], mnie więc pozostaje tylko ogólna nad nim uwaga. Mianowicie przekonaliśmy się raz jeszcze, że lepiej zawsze mieć sprawę z głową niż z nogami. Ministerium Komunikacji bowiem okazało daleko więcej grzeczności niż p. zawiadowca, gdyż w każdym wagonie przybite są urzędowe ogłoszenia o księdze zażaleń po rosyjsku i po polsku. Jeżeli zaś p. zawiadowca tego nie dostrzegł, to niech jeden dzień oszczędzi sobie z polowania na bekasy i zbada filologiczną stronę przepisów ministerialnych. Pomijając nawet wszelkie względy polityczne, trudno zrozumieć polonożerstwo tych panów wobec prawdziwej, nie udanej nieznajomości języka urzędowego. Język ten w szkołach, sądach, administracji zaprowadzony jest dopiero od lat kilkunastu, skąd więc starsze pokolenia nauczyć go się mogły? Piszący te słowa skończył gimnazjum polskie, uniwersytet polski, w Rosji nigdy nie był, Rosjan zaledwie kilku znał, gdyby go więc studia nie poznajomiły z językiem rosyjskim, czyż mógłby dogodzić p. zawiadowcy? I gdyby często ci stróże prawomówności sami rozporządzali dostatecznym zasobem lingwistycznym!
Nauczony doświadczeniem sądzę, że gdyby owego p. zawiadowcę wzięto na egzamin, może nie umiałby podpisać się ortograficznie po rosyjsku. Największa bieda w tym, że ile razy o podobnym wypadku doniosę listownie pewnemu zacnemu Rosjaninowi, on mi zawsze odpowiada (wystaw sobie, p. zawiadowco - po polsku!):
- Znam te żarty.
W Rosji ludzie niezdolni do prześladowań narodowościowych są najmocniej przekonani, że takie wypadki, jak z ową książką zażaleń, to tylko nasze złośliwe żarty.
W chwili gdy gazety nasze opisywały bohaterski czyn p. zawiadowcy kolejowego, Anglia, a raczej świat cały obchodził uroczyście stuletnią rocznicę urodzin wielkiego wynalazcy kolei żelaznych, Stephensona. Nieustającym gradem sypały się do jego rodzinnego miasta telegramy z rozmaitych stron kuli ziemskiej, tylko kraj nasz milczał, bo jego zawiadowcy dopilnowywali filologicznych formalności w księgach zażaleń. Nie wiem, czy jaki dyrektor nie dał drutem lub listem znaku swego życia, to pewna, że żadna z naszych dróg żelaznych nie wysłała na uroczystość Stephensona zbiorowego wyrazu swej czci. Zwierzchnikom nie chciało się, a podwładni zapewnie sądzą, że wynalazek kolei żelaznych nastąpił wskutek rozporządzenia Zarządu. Gdy więc przypadnie jego jubileusz, odbierze on hołd należny Stephensonowi. Otóż należałoby sprostować tę pomyłkę i wyjaśnić całej służbie kolejowej, że gdyby nie Stephenson, nie byłoby ani Zarządu Dróg Żelaznych, ani dyrektorów, ani zawiadowców, ani konduktorów. Istnieliby może tylko sami smarowozi, którzy już dawniej byli znani. Ciekawy jestem, czy wobec jubileuszu Giza lub Kiejstuta, którzy "dużym kopytem pruli szary tor warszawski", nasi sportsmeni - a jak wykaże zapowiedziany spis ludności, mamy ich bardzo wielu - okażą się równie obojętni. Byłaby to czarna niewdzięczność za tyle "serca".
Spis ów ma się odbyć w końcu bieżącego roku. Pewnego dnia milion komisji, podkomisji i przeróżnych członków napadnie wszystkie domy Warszawy i zliczy całkowitą jej ludność. Będzie to więc statystyczna fotografia naszego miasta, zdjęta w jednej chwili. Podobna próba w Berlinie powiodła się niedawno zupełnie; czy powiedzie się u nas - rzecz wątpliwa. Wskażę jedną trudność, bardzo poważną. Jak wiadomo, ciemni Żydzi mają przesąd, że liczenie dzieci może je urzec. Łatwo więc wyobrazić sobie taką rozmówkę na Wołowej:
Członek
komisji: Ile pani masz dzieci?
Kupcowa: Ile mi Bóg dał.
Członek:
To jest ile?
Kupcowa: Wszystkie.
Członek:
Więc ileż?
Kupcowa: Ile urodziłam.
Członek (zniecierpliwiony):
Ostatecznie ile? Dwoje? Troje, czworo?
Kupcowa: Dobrze.
Członek:
Zatem czworo?
Kupcowa: Niech będzie.
Członek zapisuje czworo, a tymczasem oporna kupcowa posiada ich ośmioro lub... jedno.
Nie wiemy dotąd, jaki schemat użyty będzie w spisie ludności, jeśli wszakże zamieści, a zamieścić musi, rubrykę "zwykle używanego języka" (Umgangssprache) dla oznaczenia narodowości, to sądzę, że cyfra Polaków okaże się w Warszawie bardzo małą. Znaczna część Izraelitów zadeklaruje język żydowski, wielu kupców - niemiecki, wszyscy zaś arystokraci - francuski. Skutkiem tego wypadnie np., że w Warszawie znajduje się kilkadziesiąt tysięcy Francuzów zakończonych na ski lub icz, którzy tylko przez kucharzów i furmanów połączeni są z Francją. Komisja będzie zapewnię wymagała szczerości, jeśli więc spyta pana hrabiego, jakim językiem zwykle mówi, naturalnie musi on jej odpowiedzieć, że po francusku. Przygotujmy się więc na to, że w pamiętnym dniu spisu ludności stracimy całą warszawską arystokrację na korzyść Francji, która mimo woli i wiedzy dokona na naszym gruncie poważnego zaboru. Co do mnie, nie boleję wcale nad tą stratą, a nawet niniejszym kwituję Francję z wszelkich pretensji do "wyznaczonych przez Opatrzność przewodników narodu", który ich nie rozumiał, bo... mówili po francusku. Podziwiając na wystawie egzotyczne kwiaty inwentarza, słyszałem wielojęzyczny gwar otaczających mnie widzów. Niemiec mówił po niemiecku, Anglik po angielsku, Rosjanin po rosyjsku, skromny nasz obywatel ziemski lub mieszczanin także po swojemu, tylko jeden pan polski wstydził się swego języka nawet wobec bydła i koni. Niechże za to w spisie ludności idzie do rubryki Franzuców. I jemu będzie w niej wygodnie, i nam lżej na sercu. [...]
[1] "Nowiny" w nrze 171 (Wiadomości
bieżące. Zażalenie):
"W ostatnim numerze "Gazety Rolniczej" znajdujemy list pana
Popiela, który doznawszy przykrości od konduktora, chciał na trzeciej stacji
od Warszawy wnieść skargę do księgi zażaleń w języku polskim. Pisze więc:
"Dnia 7 czerwca..." - Co pan robisz! - woła naczelnik stacji. Spojrzałem
mu w oczy, co by wołanie to miało znaczyć. - U nas nie wolno pisać inaczej,
tylko po rosyjsku! - Prostestowałem przeciwko temu. - Ja panu nie dam pisać
inaczej, tylko po rosyjsku, szukaj pan sobie kogoś, kto by go zastąpił. W
rzeczy tak ważnej, jak zażalenie kolejowe, w rzeczy, co do której
przewidziano, gdzie się ma książka, gdzie atrament, gdzie pióro znajdować,
nie przewidziano, że może się znaleźć interesant nie władający językiem
rosyjskim? Więc skargi do sądów gminnych mogą być pisane w polskim języku,
więc depesze telegraficzne mogą być wyprawiane po polsku, a zażalenia
kolejowe nie mają w owym narzeczu uwzględnienia? Mnie by się zdawało
inaczej. Mnie by się zdawało, że na linii łączącej odległy Zachód z głębokim
Wschodem nie tylko wszystkie europejskie języki winny być dozwolone, lecz i część
azjatyckich. Sądziłbym, że podróżny Anglik, Francuz, Niemiec, że nawet Żyd
nie piszący inaczej niż po hebrajsku, a mający na kolei trudności lub
szkody, powinni być dopuszczeni do pisania skarg w języku im znanym. [...] A
zdawałoby się mi jeszcze i to, że większą spójnię dla dwóch ludów, dla
dwóch sąsiednich krajów nawet, stanowią liczne, dobrze administrowane koleje
żelazne niż wiele innych środków kosztownych a bezpożytecznych."
PRZYPIS ZA CYTOWANYM WYDANIEM, T.1,
S.219