OŻENIENIE SIĘ MOJE

Od lat kilku jurystowałem w Nowogródku, a lubo jeszcze nie byłem umocowanym księcia wojewody wileńskiego, jednak miałem już uczciwy kawał chleba, bo zawsze było coś do roboty; i chociaż o nadgrodę nigdy się nie przymawiałem, gęsto grosz kapał w kieszeń i można by było co roku coś sobie oszczędzić. Jednakże lubo żyłem przyzwoicie i każdego przyjąłem, jak się należy, żadnej wykwintności nie było, tylko zwyczajnie jak u szlachcica w dorobku; a przecie grosz grosza nie dopędzał, a żeby coś schować, ani myśleć o tym nie było sposobu. Razu jednego, gdym zaczął rozpamiętywać, że pókim czerstwy, praca mnie żywi, ale jak stargam siły a robić nie zdążę, w cóż się obrócę - takem się zadumał, że ani się spostrzegłem, jak pan Fabian Wojniłowicz wszedł do mojej izby, i dopierom się opamiętał, jak on się odezwał:

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

- Na wieki wieków - odpowiedziałem zerwawszy się ze stołka i idąc na powitanie szanownego męża, pod którym dependowałem i któremu byłem winien i los, jakiego doświadczałem, i możność robienia sobie na dal obszerniejszych nadziei.

- A nad czym to waćpan tak się zamyślił, że nie uważasz, że tu od dwóch Zdrowaś Maria jestem?

- Przepraszam pana regenta dobrodzieja za moją pomimowolną nieobyczajność; ale kiedy to człowiek nad sobą zacznie dumać, a go smutek kole, to oprócz swojej biedy o wszystkim zapomina.

- A jakaż waćpanu bieda siedzi za kołnierzem?

- Bój się Boga, panie regencie! Czyż to nie mam nad czym myśleć? Rachowałem się przed chwilą z całego roku. Sam widzisz, jak pracuję. Niejedną noc przesiedzę nad papierem, cały ranek w ziemstwie, a podłogę u grodu wydeptałem; nie mogę też się skarżyć, że darmo pracuję, a z rachunku pokazuje się, że mi na rok drugi i pięćdziesiąt złotych nie zostaje. A przecież zbytków nie robię: jem po szlachecku, piję to, co ludzie piją, a po ścianach nie zawiesiłem majątku. Sam widzisz, panie regencie, że tu tylko cztery kąty a piec piąty. Innym się lepiej udaje. Pan Eliasz Korbut, nasz kolega, dopiero wziął w dzierżawę ekonomią nowogródzką, a i synów w konwikcie wychowuje, i żonę utrzymuje przyzwoicie, i nigdy bez kilku gości swojej sztukamięsy nie zaczepi, lubo z każdego szeląga swojego może się przed Panem Bogiem śmiało tłomaczyć. Ja podobnych wydatków nie mam, na siebie jednego pracując, a nie tylko o folwarkach nie myślę, ale kiedy za najęcie dworku zapłacę, to już mi się zdaje, że wielki ciężar z serca spadł, a przecie do ludzi nie mniej od niego mam szczęścia. Teraz toć wszystko nic, ale przyszłość mnie trwoży.

- Bardzo dobrze rozumiem, skąd to pochodzi, panie Sewerynie. Ty zawsze będziesz goły, pokąd się nie ożenisz.

- Pan regent dobrodziej robisz po księżemu: drugim żony dajesz, a sobie nie bierzesz.

- Toteż z własnego doświadczenia czerpam rady dla przyjaciół. Żebym był się ożenił, pokąd była pora, nie tak bym wyglądał jak dziś. Dependowałeś u mnie, to już ci nie powiem, jak do mnie pieniążki płynęły: daj ci Boże przez pół mieć moje szczęście! Najmożniejszych ludzi w województwie interesa przez moje ręce przechodziły. A plenipotencja panien benedyktynek nieświeskich (com ją wyrobił panu Krysztofowi Mickiewiczowi, zostawszy regentem ziemskim) mało mnie wnosiła? Ptasiego mleka chyba nie dostawało. A akta co dają, czy to mała rzecz? Byłeś przy tym, jak tenże sam pan Eliasz ofiarował mnie dziesięć tysięcy rocznie za przychód kancelarii, a przecie cóż mój synowiec znajdzie po mojej śmierci? Dworek w Nowogródku i trochę sprzętów, co je człowiek przez całe życie zbierał: oto cała parada! Abo to jedno i jedno nie naprzykrzyło się? Dawno już bym próżnował, gdyby było na czym. Ale całe życie tak było ze mną. Ja za kratami stoję, a o tym nie wiem, co się w domu dzieje. Ten urwie, ten uchwyci, tamten wykpi, a człowiek dla drugich ma rozum, a dla siebie głupi. Ja na kondescensji, a słudzy hulają; tam weźmiesz złoty, a w domu szkody na dwa. Oj, bieda, jak majątku słudzy tylko pilnują. A jak się domem zająć, kiedy czasu nie ma? Człowiek by rad wchodzić w przychód i rozchód; ale natuptawszy się dobrze część dnia, a drugą zapisawszy się, że ledwo palce nie puchną, a w aktach fałdów przesiedziawszy, to jeśli godzinę znajdzie dla siebie, rad w niej rozrywkę znaleźć, bo już i zdrowia nie staje; a cóż dopiero w rachunki się wdawać! A i o duszy trzeba pomyślić. Aż wstyd, że o Statucie Litewskim cały dzień się myśli, a dziesięcioro Bożego przykazania i kwadransu nie rozpamiętywa. Ba, nie tylko wstyd, ale i strach, żeby za to kiedyś nie oberwać cięgi. Gdyby była żonka, człowiek by pracował, a imość grosz do grosza zbierała; a i wygoda w domu byłaby lepsza, i aniby się spostrzegł, jak się majątek zrobił. Panie Sewerynie, u nas w Polsce księdzu i żołnierzowi dobrze w bezżeństwie; a szlachcic, czy to rolnik, czy to prawnik, jeśli się nie żeni, to piątej klepki mu nie dostaje. Posłuchaj mnie, starego. Wszak, choć nie dla siebie, ale dla drugich, nieraz się na coś przydał mój rozum. Jużeś dość światu podeptał, panie Sewerynie, żeń się, pókiś czerstwy.

- Tać to bym nie był od tego, ale trzeba umieć brać się, a ja przez całe życie z żadną białogłową kwadransu nie rozmawiał. Już piąty krzyżyk mi wschodzi, a czy już pora uczyć się podobać pannom? Już szpakowacieć zaczynam, a ludzie mówią, że do panny z siwym włosem to jak do psa z jeżem. Będę po domach konkurował, czy się uda, czy nie, a chleb, jaki jest, się straci.

- Ja waćpana wyswatam.

- A z kim?

- Pani Rejtenowa, podkomorzyna nowogródzka, ma w domu swoim krewną, pannę Magdalenę Bohuszewiczówną, na opiece. Panna uboga, ale zacnej krwi, poczciwa z kościami, nieszpetna: będzie z niej ale gospodyni! Wszak znasz ją?

- Widziałem ją parę razy w kościele z JW. podkomorzyna. Przystojna panna; ale czy zechce pójść za mnie?

- O to pokój. Pani podkomorzyna moja siostra stryjeczna; moje słowo coś tam waży. Do Gruszówki niedaleko, ja tam za ciebie się oświadczę, mnie nie odmówią; a tak spokrewnim się z sobą. Jakoż odkąd cię poznałem, panie Sewerynie, pragnąłem z tak poczciwym szlachcicem naszą przyjaźń ściślejszym skojarzyć węzłem; a panna Magdalena tak zacnie urodzona, że jak ją weźmiesz, kto tylko w Nowogródzkiem karmazynowy, będzie twoim dalszym lub bliższym koligatem.

- Kiedy pan regent dobrodziej tak łaskaw na mnie, bądź mi ojcem. Ale żeby to się nie rozgłosiło przed czasem;

bo jak się nie uda, co mnie ludzkie języki nafrasują, to mi będzie w zarobku. Niech się wtenczas dowiedzą, jak co będzie pewnego.

- Ze mną jak z księdzem po spowiedzi. Tylko żebyś mnie nie zawiódł, panie Sewerynie; bo jak mnie zaryzykujesz, a potem placu nie dotrzymasz, pamiętaj, że to rzecz z domem uczciwym.

- A, panie regencie dobrodzieju, czym zasłużył, byś mnie trzymał bałamutem? Prędzej bym się śmierci spodziewał niż taką mieć u niego opinią.

- To tak się mówi. Jako juryście, wybacz, że zbyt ostrożny. Mam twoje słowo, spodziewam się, że i tam go odbiorę; ani spostrzeżesz się, jak ciebie ożenim,

I tak zostawił mnie samego, ale w dobrej myśli, a to z tego powodu, że kilka dni przedtem, na świętego Joachima, był odpust zupełny u ojców dominikanów nowogródzkich, z którego i ja, nędzny grzesznik, między tylu pobożnymi chciałem korzystać. Modliłem się do tego wielkiego świętego, a mojego patrona (jakoż jego imię przybrałem,

kiedy mnie, już pod wąsem będącego, bierzmował ksiądz Pancerzyński, biskup laodycejski, sufragan nowogródzki). Otóż modliłem się serdecznie do tego potężnego szafarza łask Bożych, aby mną kierował w wyborze stanu, ofiarując mu i ten mój, jaki był, chętnie porzucić, jeżeli mnie coś przeciw niemu zainstynktuje. A przenajświętszym sakramentem uzbroiłem się na tę intencję. Kiedy więc pan Fabian, co mnie znał od tylu lat i który zrobił mnie jurystą, a nigdy do mnie nic podobnego nie mówił, a tu i żonę wynalazł dla mnie, i jeszcze brał na siebie o nią się starać, i tak mnie namawiał, bym wziął jego krewną, do wygód w domu możnym przywykłą, jak gdybym sam był możnym - on, któremum się był wyspowiadał, żem był chudym pachołkiem, o czym i bez tego wyznania mógł być pewnym -wziąłem te jego słowa za głos Boży i nie wątpiłem, ani że otrzymam pannę, ani że z nią będę szczęśliwym. Szło mi tylko, żeby mieć czym odbyć niezbędne wydatki żeniącego się. Bo i za szlub trzeba zapłacić, i mieć w czym żonę wozić, i taki czymkolwiek domek, dotąd kawalerski, opatrzyć, by w nim i żonę, i ją nawiedzające obywatelki przyjąć. Zdarzała mi się wprawdzie grzanka. Kahał nowogródzki miał sprawę ważną z JW. wojewodą Niesiołowskim. Grubo mnie ofiarowano, bym jechał do Wilna ją atentować przed sądem zadwornym; ale choć byłem potrzebny, nie odważyłem się jej podjąć, bo Panu Bogu szlubowałem, że nigdy Żydom moich usług nie poświęcę, mając to za ubliżenie i mojej wierze, i mojemu stanowi. Ale jakoś Pan Bóg temu poradził. Tego samego dnia albowiem, w którym pan regent raczył zająć się moim losem, W. Jabłoński, wojski nowogródzki, zaprosił mnie na odbycie kondescensji na gruncie z ojcami dominikanami nowogródzkimi; a że zgodnym sposobem skończyła się ta sprawa, na której dzwoniłem, ba, sam komplanacją napisałem, pan wojski dał mnie brykę na pasach, którą sobie był przed rokiem z Warszawy sprowadził, a której równej nie było w całym Nowogródku, a ksiądz prowincjał ofiarował mnie tysiąc złotych. Kiedy więc w kilka dni potem mój łaskawca, pan Fabian Wojniłowicz, wpadł do mnie z doniesieniem, że już wszystko się ukartowało i że trzeba mi z nim jechać do Gruszówki dla podziękowania JW. podkomorzynie, śmielej z nim puściłem się w drogę, nie turbując się, by gdzieś chyba zapożyczywszy się wydatki opędzić- A jednak, lubo byłem rad temu, co się robiło, cała podróż nie obeszła się bez wielkiej niespokojności, a nawet strachu. Coś to było na kształt świsłockiej potyczki, kiedy pierwszy raz szedłem na nieprzyjaciela, ale gorzej jeszcze: bo tam człowiek z kolegami niebezpieczeństwo podzielał, a tu samemu wystąpić trzeba było; tam człowiek był pewny, że się tchórzem nie pokaże, a tu obawa, żeby się głupcem z wielkiego pomieszania nie wydać. A im więcej zbliżaliśmy się do Gruszówki, tym większy strach, tak że kiedyśmy wjeżdżali na dziedziniec, to żeby się ziemia otworzyła, może bym w nią skoczył. Ośmielał mnie, jak mógł, towarzysz podróży i szczerze się litował nade mną. Jakoś się to odbyło przed JW. podkomorzyną, która była pani wielkiej powagi i wyrozumiałości. To prawda, że pan Fabian wszystko za mnie mówił, mruczałem, sam nie wiem co, tylko tyle pamiętam, że dziękując do nóg jej padłem - i odbyły się zaręczyny. A ja i moja narzeczona wyglądaliśmy jak delikwenci na śmierć dekretowani. To wiem od pana Fabiana, bom siebie nie widział, a na moją narzeczoną oczu nie podniosłem. Zamieniwszy pierścionki, po oznaczeniu dnia szlubu opuściliśmy Gruszówkę. Że już było późno, w karczmie nocowaliśmy; tam dopiero przyszedłem do siebie. Potem jak się rozeszła wieść o moich zaręczynach, a zaczęli na sądach kosmato mnie witać i sędziowie, i koledzy, i pacjenty łaskawi, to była nowa przeprawa. Ale byłem śmielszy, bo było wielu takich, co już przez to przeszli. Jeżeli czasem mnie nadokuczano tymi winszowaniami, gdzie bez jakiego siakiego żarciku się nie obeszło, z drugiej strony miałem też i wielkie pociechy, odbierając dowody uczynności polskiej od obywatelów, którym służyłem. Jak zaczęły do mojego dworku chodzić fury, to ze zbożem, to z legominą, to z omastą, żebym miał hrabstwo dziedziczne, moja żona porządniejszej spiżami znaleźć by nie mogła. A na wiktuałach się nie skończyła niektórych łaska. Wielmożny strażnik Łęski dał mnie dwie krów na nowe gospodarstwo; wielmożna Bemowiczowa, cześnikowa nowogródzka, dała dwa obrusy i dwa tuziny serwet swojej roboty, a JW. chorąży Rdułtowski, chociaż nie miałem czasu jemu się zasłużyć, beczką wina mnie obdarzył - tak że było i na czym, i czym przyjąć, czyja łaska mnie nawiedzieć. I dnia 25 listopada, w dzień św. Katarzyny, panna Magdalena Bohuszewiczówna została panią Soplicową. Lubo przed szlubem do niej pięciu słów nie byłem wyrzekł i oprócz je; urody, która mi była wdzięczną, sam z siebie nie mogłem wiedzieć ani o jej roztropności, ani o jej cnotach chrześcijanki i szlachcianki, a przecież wziąłem ją, bom jak najlepiej o niej trzymał spuszczając się na instynkt Boży i na charakter sędziwego jej krewnego, a mojego najszczególniejszego łaskawcy, na którego zdaniu i radzie śmiało mogłem polegać. Jeszcze to przy oddawaniu wieńca miał mowę pan Jakub Wereszczaka, wicesgerent nowogródzki, w której jak to zwykle bywało, wynurzywszy życzenia wszelkich boskich błogosławieństw i dobrą onych wieszczbę zwiastując w wybraniu na dzień szlubu święto świętej Katarzyny, patronki szczęśliwych małżeństw, wyliczył procedencje panny i jej koligacje z domami Rejtenów, Wańkowiczów, Kiersnowskich, Jeśmanów, Rdułtowskich i innych starożytnych a zasłużonych ojczyźnie w naszym województwie. A za mnie odpowiadał niezmordowany dla mnie w życzliwości szanowny mój niegdyś mecenas, pan Fabian Wojniłowicz, regent ziemski nowogródzki, w której [oracji] tłomacząc powody mojej wdzięczności Panu Bogu i Najświętszej Pannie, że mnie obdarzają tak poczciwą małżonką, niemniej otuchy w dalsze ich błogosławieństwo, rozpatrując i jej cnoty, i związki, których zabieram z tak zacnymi domami -nadmienił on, że lubo podobnymi urzędami mój ród nie był zaszczycony, jednak iż jestem starożytnym szlachcicem, że zaścianek rozrodzonych Sopliców jest założony na ziemi od wielkiego księcia Witolda nadanej mojemu przodkowi za wzięcie w niewolę pod Orszą murzy Ułan Murudyna, że sześciu z mojego domu są podpisani na elekcją króla Stefana. A na koniec podał za rękojmią przyszłego szczęścia mojej żony poczciwość moją, za którą dał świadectwo, co mógł dać z wiadomością niepłonną, znając mnie od lat kilkunastu, a doświadczywszy mnie lat dwoje w swoim domu. Po odbytym szlubie panu regentowi do nóg padłem, choć tą powierzchowną oznaką dając mu dowód uszanowania i prawdziwie synowskiej wdzięczności za tyle łask jego, których uwieńczył tą mową swoją. Umiałem czuć, o ile pochwała mojego charakteru z ust tak szanownego męża była dla mnie zaszczytną, a i niemniej byłem mu wdzięczny, że publicznie o mojej prozapii odezwał się; bo biorąc familiantkę, byłem rad, iżby wiedziano, że i ja sroce spod ogona, jak to mówią, nie wypadłem. Potem, że JW. podkomorzyna sprawiła wesele, był wielki zjazd; kielichy krążyły gęsto, bo pan Fabian był gospodarzem, i wszyscy się ubawili, jak potrzeba.

Takie było moje ożenienie. Oprócz pary sukienek i cukiernicy srebrnej nie wziąłem nic po żonie; ale wielki odebrałem posag w jej cnotach i w szczęściu, którego do mnie przyniosła. Przez cały przeciąg trzydziestoletniego pożycia w moim domowym pożyciu najmniejszego zmartwienia nie doświadczyłem. Ośmnastu laty byłem od niej starszy, a przecie ją przeżyłem. Taka była wola Pana Boga. I tęsknię czasem za chwilą, która mnie złączy z moją Magdusią. Nasza intercyza mogła być bardzo krótka, mogliśmy sobie wspólnie zapisać dożywocie na wspólnych nadziejach, bo nadzieja była całym naszym funduszem. Ale jakem ją zaprowadził do mojego dworku, wszystko zaczęło iść jak z kłębka. Dwa lata nie upłynęły, a już i dworek, któregom najmywał, był naszą własnością, i parę tysięcy leżało na procencie. Potem zaraz książę wojewoda wileński powierzył mi swoje interesa i Doktorowicze dostały mi się w dzierżawę. Ja siedzę przy sprawach, a Magdusią pilnuje gospodarstwa. Dobrze to mawiał pan Fabian, że dobrze z żonką. W percepcie złoty, a w ekspensie srebrny grosz, a przecie lepiej się żyło, niż kiedy byłem kawalerem, bo taki co dzień ktoś był, a na świętą Magdalenę co roku, nim nawet na wsi osiadłem, to w naszym dworku i sędziowie, i koledzy, i nawet umyślnie ze wsiów łaskawi przybywają, i cały dzień nas swoją bytnością zaszczycają, a przecie majątek się robił. Coś się już dało, a po śmierci i folwarki, i trochę po ludziach pieniędzy znajdą wnukowie. A co po eksdywizjach pracy przepadło! Bóg i ludzie wiedzą. Ciągle doświadczałem błogosławieństw Bożych: mam co jeść z jego łaski - i dom. i świeronek we wszystko opatrzony. Raj byłby na ziemi, gdyby nie jedna rzecz. - Żeby choć na starość ten wiatr północny przestał mnie wiać w uszy! Żeby przynajmniej moi wnukowie moje zwłoki mogli złożyć obok żoninych na swojej ziemi, ale zupełnie na swojej! Niech się stanie jednak wszystko tak, jak Bóg, a nie jak my chcemy.


PAMIĄTKI SOPLICY