III. Jeniec

 

"A Fillida tymczasem, gdy ją statek smuci,
Dla nowego Tyrsysa dawnego porzuci."

Krasicki

 

WYSOKIE KOMNATY ZAMKU Wardstein przestały być cichymi i opuszczonymi. Nie minęło parę tygodni od przybycia Rogosza, a nowe życie, nowy ruch zapełnił zamek. Na dziedzińcach i w zbrojowni porządkowano i czyszczono broń, próbowano koni, strzelb i pancerzy; rozwieszano chorągwie, zgoła czyniono widoczne przygotowania do wojennej wyprawy. Rozmaici ludzie krzątali się, zjeżdżali, coraz nowi przybywali, a wszystkich ożywiało jakieś niezwykłe zajęcie. W pokojach barona kilku pisarzy zajętych było jedynie przetrząsaniem papierów i odpisywaniem na liczne pisma, jakie nadsyłano. Jednym słowem zamek Wardstein stał się ogniskiem, punktem zebrania jakiejś wyprawy, której cel jeszcze pospolitym mieszkańcom zamku nie był wiadomy. Cały zaś ten ruch spowodował Rogosz; z nim baron nocy trawił na rozmowach i naradach przy zamkniętych drzwiach; on najwięcej listów wysyłał i na odebrane odpisywał. Ciekawszy jeszcze wieści mógłby od dworskich dowiedzieć się, iż baron tak wielce poważał Rogosza, tak do niego się przywiązał, iż miał zamiar oddać mu jedyną swoją córkę w małżeństwo.

W czasie chłodnej i ulewnej nocy do bramy zamkowej przyjechał Jan Bodowski, służący Sędziwoja. Na wieży na zwykły znak odezwała się trąbka i po chwili wpuszczono go na dziedziniec. Pachołek odźwierny po krótkiej z nim rozmowie udał się do barona i oświadczył, że obcy jakiś człowiek, z mowy znać cudzoziemiec, prosi o posłuchanie. Widać, iż pilną jakąś ma sprawę, ponieważ ofiarowanego sobie wedle zwyczaju posiłku przyjąć nie chciał, dopóki by przed panem zamku z danego sobie nie sprawił się polecenia, baron rozkazał go wpuścić. Za kilka chwil stanął w komnacie znużony, przesiąkły deszczem Jan. Przy drzwiach odezwał się:

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Na co zdziwiony, a po części zmięszany tym poselstwem, Rogosz:

- Na wiek wieków - odparł. Posłaniec wyjął ze skórzannej torby dwa listy i złożył je na stole, a potem powoli obejrzał się wokoło.

Na wielkim kuminie huczał duży płomień, przed nim stał stół zarzucony papierami, dzban i parę srebrnych pucharów, obok stołu w rozłożystych krzesłach spoczywali Rogosz i baron. Posłaniec, spoglądając na wszystko, rzekł na koniec:

- Chwała Bogu, że pan tak wygodnie odpoczywa i wczasuje, a nam powiadali, że w ciężkiej niewoli.

Wacław ścisnął usta, nic nie odrzekł, lecz list rozwinięty skwapliwie czytać począł. Pismo było w tych słowach:

"Miłościwy przyjacielu i doradco!

Fortuna, jak sam rzekłeś, kołem się toczy, popadłeś w jej niełaskę, a dostawszy się do niewoli znowu, jak wnoszę, zostałeś szczęśliwym. Posyłam baronowi okup za ciebie, drugie tyle tobie na tymczasowe potrzeby.

Poznałeś Adelę, co mnie wielce raduje, wierzę, iż z nią możesz być szczęśliwszym ode mnie. Twoje rady, miły przyjacielu, po długiej rozwadze, wszystkie w sercu moim zaszczepiłem. Porzuciłem alchemią, tę zwodniczą naukę, i myślę teraz trochę obejrzeć się po świecie, aby użyć żywota, wszystko wedle rad twoich. Po twej szczerej przyjaźni się spodziewam, iż potrzebując czego wprost się do mnie udasz; choćby o trochę więcej jak o pięćdziesiąt funtów złota. Polecam cię Panu Bogu i afektom serdecznej przyjaźni."

List do barona zawierał oświadczenie Sędziwoja, iż gotów jest za podobny okup wszystkich polskich jeńców wykupywać, jakich by nie bądź baron w moc swoją dostał.

W czasie czytania tych pism Jan wyszedł i powrócił niosąc ciężkie dwa worki. Złożył je na stole, rozwiązał i okazał, iż pełne były wielkiej portugalskiej złotej monety.

- Każdy worek - mówił - waży przeszło pięćdziesiąt funtów niemieckiej wagi. Tak je przywiozłem, jak mi je w Bazylei w mennicy wymieniono.

- Skądże pan twój wziął tak rychło tyle pieniędzy - zapytał żywo baron wysypując złoto.

- Ba! - odrzekł Jan dumnie głową kiwając - dla mego pana łacniej robić złoto, jak zbierać kamyki po drodze. Już teraz porzuciliśmy alchemią, bo wynaleźliśmy ten kamień, co wszelaki kruszec na czyste złoto zamienia.

Tu na długie i szczegółowe wypytywania się Jan opowiedział najmniejsze okoliczności towarzyszące przemianie metali. Leżące zresztą złoto zdawało się tego oczewistym dowodem.

- Czy mógł się kto spodziewać - rzekł Rogosz - aby on tak znaczną sumę w tej chwili posiadał, aby ją tak lekceważył.

I z ust jego zniknął szyderczy uśmiech, a na czole i oczach osiadła chmura zazdrości.

W baronie uśpiona namiętność do alchemii obudziła się w tej chwili z całą mocą. Wypytywał się Jana o najmniejsze drobiazgi, o wszystkie znaki tyle okrzyczanego w owych czasach przemieniania metali i słuchając jego opowiadania powtarzał z żalem:

- Tak! tak jest! ten człowiek nieochybnie musiał widzieć cudowną transmutacją, inaczej skądże by wiedział, jak by zdołał opowiedzieć te cuda! Moje przeczucie nie zawiodło mnie! Sędziwoj zdolny był do odkrycia tej potężnej sztuki.

I radość barona i jego przyszłego zięcia znikła. Prosta dusza służącego radowała się z ich udręczeń, bo szczere serce instynktem przeczuje nieszłachetność. On ją widział w postępku Rogosza ze swym panem i teraz podwójnie szczęśliwy z powodzenia Sędziwoja rubaszno-złosliwie się tylko uśmiechał.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

SPIS TREŚCI

NASTĘPNY ROZDZIAŁ