OCEAN

Diabli wynieśli Jędrzka Mahajcoka z Ratułowa Spod Jedli za ocean do Ameryki. No, prawda, że w domu bieda była, co raty!

Ale Mahajcok chłop już niemłody był i to mu nie szło. Zarobić nie mógł.

Udutkował mu we wsi jeden gazda, co z Ameryki wrócił, że tam i nienajmłodszy człowiek do graj cara przyjdzie, ale to nieprawda.

Żona i dzieci spodziewały się Pod Jedlą, że im tata zza morza by stówkę poślą, a tu nic. Nie daj Boże robotę znaleźć - gdzie przyjmą, to odpędzą. Słaby, stary.

A wrócić - jak? Kie fenika nie ma.

I poszedł Jędrek Mahajcok z Ratułowa na brzeg, nad ocean, i począł chodzić nad mm.

Pusto było i gwiazdy świeciły. Była letnia noc. Cicho.

Chodzi i rachuje - półtora roku, jak je haw.

Jeść sie mu chce, obdarty chodzi, nieoprany, brudny. A tam kto wie jak? Listu już więcej niż pół roku ani on nie pisał, ani oni nie pisali. On nie miał za co marki kupić, a i oni nie mieć musieli.

Pokarane takie życie!

Bieda tam musiała być i głód - aleby przynajmniej izby były, dach nad głową.

Nie miał gdzie Jędrek Mahajcok sypiać, nie miał się czym okryć na nocne zimno.

Patrzy na wodę.

Jak jest, tak jest, ale jest dom. Swoi ludzie...

Patrzy na wodę...

Hej, wrócić! Hej, wrócić!...

Ale jak? Za dudek nie zajedzie, a i dudka nie było.

- O wodo, przeklęta wodo! - jęknął Mahajcok i podniósł obie pięści do góry.

A woda była taka spokojna, jak nigdy, jak stawki pod Rohaczami, te małe.

Jeszcze takiego spokojnego oceanu Jędrek Mahajcok nie widział.

O wodo przeklęta!...

Ale ocean ani nie drgnął.

I cok ci zrobieł?! Cok ci zrobieł?! Za coz mie haw trzimies?!...

I coześ taka niemiełosierna i cok ci wej zrobieł?...

Ani cie przeskocyć, ani cie przelecieć, ani do tobie wleźć...

Utopis cłeka jak mys, jak kocie młode...

I telo ci cłek stoi, co i mys, co i kot...

I kaześ sie ty wziena taka i skądeś ty?...

Cy cie ziemia wyruciła ze sobie, cy cie niebo zesłało jak mór?...

I coz tys to w tobie siedzi, co nijakiej litości nie mas, nijakiego miłosierdzia...

Dejby mie ziemia zaniesła, hojby i tysiące mil, dejby mie step bez sobie puścieł, dejby mie góry co nowyse puścieły, cobyk przeseł bez nie, a ty nie i nie...

Hej wodo strasna, okrutna - przeklenta!...

A ocean cichy migotał do gwiazd.

Ciepło biło z niego, par.

Jędrek Mahajcok stanął i słuchał. Nie pluskotała fala.

Cichy, wielki, ciepły ocean rozlewał się przed nim w nieskończoność.

Spokojny był, senny, głęboki...

- Hej, wodo!

Je dyć przecie Bóg w tobie miesko, jako i wsędy!... Bo kie je wsędyl, to i w tobie musi być... Ba haj...

A kie je w tobie jest, toś ty Boski...

A kies ty Boski, toś nie zły...

Hej, wodo!...

Ze jakoz by to beło, coby Bóg smiełowania nad cłowieke nie miał?... Ma. A kie ma, to i ty mas, boś Boski...

Abo sie mi w głowie cosi kajsi mąci, abo tak ma być.

Nie zwartogłowiałek ani nie głupiem. Tak musi być.

Bóg dobry, toś i ty dobry, boś Boski...

Ocean bił ciepłem i upajał cichością. Zdawało się, że olbrzymie łono tuli do siebie.

Jędrek Mahajcok z Ratułowa nie jadł, sam nie wiedział odkąd, a w Ratułowie Pod Jedlom także pewno nie jedli. Zataczał się z nędzy na nogach na brzegu oceanu w Ameryce, a oni się tak samo pewnie zataczali z nędzy na nogach po izbie w Ratułowie.

- Bóg stworzeł świat, Bóg dobry, to j świat musi dobry być... Inacy nie moze być...

A woda to świat, jako i ziem...

Kląnek ci, ale ci jus klon nie bedem...

Wierzem ci, jako i ziemece świentyj... Z jednejeście garzci wysły obidwoje, z Boskiej...

Nie ukrziwdzicie cłeka, ba mu podla dobrości seliniejakik obidwoje słuzyć macie...

Ziemie pierś, a grzibiet wód majom być cłowiekowi za kołyske...

Toz to Jędrek Mahajcok z Ratulowa hipnon wte w to morze, coby go niesło du domu. Haj.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

NA SKALNYM PODHALU

NASTĘPNY ROZDZIAŁ