JAK SIĘ MICHAŁ ŁOJAS POWIESIŁ

Zej ta było, jako było, a co bedzie, som Bóg wie!... Tak mówił Michał Bulczyk Chowaniec Łojas Kośla z Kośnego Hamru. A potem sobie zaśpiewał:

Ej hłopiec jo, hłopiec juhaskiej natury!
Ej jak se podpijem, podskocem do góry!

I podskoczył.

Idzie, cała dolina jego, bo jest mocno pijany. Tu więc o pień zawadzi, tam kamień kopnie, raz na prawo, raz na lewo, tu się chybnie. taro przetoczy - i tak "cała dolina jego". A księżyc się patrzy spoza Goryczkowej Czuby i przysiągłbyś, śmieje się bezkurcyjo.

- Hej, dobrze ci sie hań prześmiewać tamstela! Kiebyk cie haw blisko miołl Wypoliłbyk ci też w ten świeconcom kufe!

Tak powiada Michał Łojas i łup bokiem o pniak smrekowy. Utrapione te perci od Kalatówek do Kondratowej, tyle na nich smreków, jak czego dobrego.

- Las! Wiera mi tes! Cyk go siał abo co?! Stanął, zatrzymał się, poprawił kapelusz, odwiódł pięść, ale wesoło.

- Co? Cy jo nie jest Mijał Bulcyk Howaniec Łojas Kośla z Kośnego Homru? Co? Mozek nie jest? Co?!

Ale mu się nikt nie sprzeciwił. Posłuchał chwilę, poczekał, jak na śmiałego chłopa przystało, nikt się jednak nie odzywał. Więc poprawił jeszcze raz kapelusza i kroczył dalej, pogwizdując. A potem sobie przytupnął i zaśpiewał:

Spodobały mi sie u zajonca us-i,
u jelenia rogi, u dziewcyny nogi!

Po chwili rozpoczął monolog:

- Upiłek sie. Nie ma co pedzieć. Upiłek sie. Ale bez cok sie upił? Bez niebłogosławieństwo boskie...

E dy jo se pijem i to mi nie skodzi!
Pudem dołu drogom, Pon Bóg mi nagodzi!...

E, mnie by ta Pon Bóg kie nagodzieł! Onacyłek ta, jakok móg, i cozek wyonacył! G...!

Hej nic, ino to!

Woroł mi sie... Bezera! Wrodoś!... Woroł mi sie... Zaoroł mi na groniku mało rahować by pół morgu. Głobiś! Nie tak hłopcy, ale kiebyk go haw spotkoł! Doroz by spod na ziem!

Woroł mi sie. Cos mu bedem robieł? Pudziemś do prawa? Cyk sie nie prawocieł bez półcworta roku pokrony tego gruntu po cioce? Cozek wyprawocieł?

Styry dudki dala, coby tańcowała -
Styry dudki wzieni, ona stoi w sieni!
...

Telo mos!

A jesce to nic, co mi sie woroł, ale s tom sopom! Przecie, kie mi jom wiater przyniós, to sopa moja! Som Pon Jezus pedzioł: Bier, Mijale, co Bóg daje! Wiater prasnon sope na moje, to sopa moja! Bo jakos beło? Prziseł wiater halny od wierhów i przeniós sope z Frankowego pola na moje. Tak my mieniali: jemu ostoł plac pusty po sopie, a mnie urosła sopa na pustem. Cy jo jest temu winowaty? Nie jo robieł ze sopom, ba wiater. Co on mo teroz narabiać se mnom? Bił mnie tak, co sie widziało, ze mi zyły wytardze. A jo sopy bronieł, bo mi Pon Bóg sope tak, jako z nieba spuścić. Cozek wybronieł? G....!

Skarzyłek. Ej bajto! Oni by ci co kie prziznali! Ani mu za ten bitke nic nie wsuli, bo, pado, swojego bronił. Juźci swojego! Kie na moim gruncie stało! Ba!

Stryła im do boku s takom sprawiedliwościom! Drzewiej nie było nijakik sądów, beło lepsi. Stryła im maciery!

Ej! Pirwejek se śpiewoł, teraz płakać muse,
co jo sie tak marnie poniewierać muse!...

Heba sie obwiesić abo co... Wselikniejako progował na świecie - ej! kabyś ta!...

Tu Michał Łojas Kośla rozrzewnił się nad sobą i łzy mu napłynęły do oczu.

Co jo sie tak mamie poniewierać muse!

dodał żałośnie.

- Abo baba. Siute stworzenie zawdy diabli pote! Uwa-rzi ci, opiere cie, prowda, ale ci tes da siustu, nie bój sie!

Kiebyk ino kielusek wypieł, jus wie! Teli nos mo! Przyńde du domu - bełł mie w łeb! Kieby ino pieńściom, ale co dopadnie. Ty huncfucie! ty łajdoku! A dy przecie Pon Bóg tak stworzeł gorzołke, jako i świenconom wode. Syćko Jego i z Jego miłosiernej ręki, z mocy nowysej pohodzi. Bóg miełosierny, coby sie opiekował s nami do samej śmierzci, pokiel nie pomremy. W imie Ojca i Syna i Duha Swientego, Ojce nos, wtoryś jest w niebiesiech, świenć sie Imie Twoje...

Tu się Michał Kośla mocno zatoczył, wpadł na jakiś wykrot i siadł na nim, między korzenie. Niedługo począł przytupywać, przykiwywać głową i przyśpiewywać:

Diabła zjadło z buciskami,
kiedy mie tak uciskały!
Jak sie weznem do ozprawy,
ozpierem je popod ławy!

Gwiznął po juhasku, aż zaleciało gdzieś w Kondracką Kopę.

Hejze ino po francusku!
Trzimajze jom na łańcusku!
Diabliz ci jom utrzimajom,
kie sie jej tak napirajom!

Rozśmiał się i ze strasznym już temperamentem, waląc obu piętami w ziemię i przykiwując głową jak opętany, śpiewał coraz siarczyściej:

Jo se ligom pod kolibom,
przijdze ku mnie, gęby ci dom!
Gęby ci dom, gęby ci dom,
jesce ci sie na co przidom!

Nie mógł już wytrzymać, zerwał się z miejsca, świsnął przez zęby raz. dwa, przechylił głowę w dół, przycisnął kapelusz ręką, tupnął nogą i hyc krzesać drobnego, piętą o piętę, obu piętami w powietrzu. Tak sobie trafił nutę pod nogę, jak mało kiedy sam Szymek Krzyś utrafi! Krzesze i krzesze, aż mu żwir pod kierpcami skrzypi - mało tego! Po hajducku!

Hej ni mas to. jako zbój!
Padnie listek, to sie bój!...

Nosi się koło ziemi, podskakuje, co podskoczy, to się wytnie rękami w pięty, hyc na lewo, hyc na prawo, tylko kapelusz przyklepie ręką, hujt, hujt przez zęby, aż się cały zapocił. Tupnął nogą na zakończenie i dłonią uderzył w ziemię, aż jękło:

- Cy jek nie tonecnik?! Piersy we świecie? Co?! Ale mu nikt nie przytwierdził, a natomiast żmija zgryzot znowu zaczęła mu pełzać po piersiach.

Tańcuj! Tańcuj! - myśli. - Ty ino tańcuj! A tam ci sie Franek Bartusiów worał, pół morgu ci zabrał, po ciotce gruntuś nie wyprocesował, szopę ci wiater z Frankowego na twoje przeniósł, nie dość, że ci szopy nie przysądzili, jeszcze cię Franek zbił i nic mu za to nie wsuli w sądzie w mieście, bo, powiadają, swojego bronił. Tańcuj! Tańcuj! Ty se ino tańcuj haw, kies obdalno od domu. Żeby cię tak baba zobaczyła! Dałaby ci! Stołek nie stołek, kijanka nie kijanka! A ty dziadu, ty obwiesiu! To, co ci się patrzy, wybronić nie umiesz, w sądzie się sprawić nie umiesz, alebyś tańcował, alebyś pił! Może ci się jeszcze zwidziała Bronka Ustupska? Co? Ty! Mozek nie uwazowała, jakeś do niej ślepie tracił na kowolowem weselu? Tyś ku niej! Prawie! Łeb ci zesiwiała. brzoda sie już hnet bedzie trzęsła. Ej wiera! Jaki mi! Tyś ku dziewkomi Parobecek!...

Tu się tak Michał Łojas własnej myśli i jej dokładności przestraszył, aż się obejrzał. Ale na szczęście nie było nikogo. Był sam na wylocie z lasu od Kalatówek ku Kondratowej.

- Prowda jest - rzekł po chwili. - Prowda jest. Winowatyk. Kundziu, som ci to powiem: winowatyk. Mało co, to sie napijem. Ale ty temu nie rozumies, bo to wies jako powiadajom: hłopski rozum, babskie mięso. Jo juz jest taki. - Tu zmienił głos. - Co jo sie nie mom za swoje napić, co?! Cyk ci ukrod?!

Tu mimo woli chwycił się za głowę i przygiął ją, jakby otrzymał cios. Pomacał się; nie boli.

- Pacnena abo nie? - mówi do swojej duszy. - Nie cujem, a tak sie mi przecie widziało, zek dostoł?...

Ale druga żmija, odmienna, poczęła pełzać po piersi Michała Bulcyka Łojasa. Ej moi mili! Dziewka ze tez, ta Broncia!...

I poczęło się Michałowi Łojasowi przypominać, jak ją widział raz w polu przy wiązaniu snopków, w koszuli była tylko i w spodnicy i w chustce na głowie. Wiatr ciepły wieje koło bioder, co się ona schyli, to ją owinie, aż oczy piecze; co się wyprostuje ze snopkiem, to piersi wystrzelą pod koszulą jak kwiaty na wiesne. To ją znowu w tańcu widzi, to do kościoła idącą w żółtych butach orawskich, to jak krowy pasie pod Lasem Krupowskim, to jak len rafie, a śmieje się. a śpiewa, a śliczna...

Ej sto Bohów do nieho! Dołby jo ci bobu!...

Ale cóż? Stary jest. sześćdziesiąt mu blisko, sam córki ma dwie. obstarne już, a nikt tego nie chce wziąć. Co by tez i brał?! Biedne to. a brzydkie, a złe! Cołke na matke podane! Trza to odziewać, żywić, wadzi się tylko w izbie, a wymaga, a pomstuje, a krzywdzi se, czasem i matce bić pomoże! Diasi ta po takim gazdowaniu! I splunął - tfu!

Na jednego moc! Franek go krzywdzi, baba poniewiera, dzieci złe, tu go szarpią, tam go biją- - prawda, że diasi po takim gazdowaniu!

- Co jo mogem wygazdować? Heba śmierzć - mruczy Michał Łojas Kośla, od razu bardzo smutny.

- Co jo mom jesce na świecie robić? Nie zebyk jus tak nie mioł co do gemby abo na sie włozyć, to, kwalić Boga, jesce nie. Ale co to za z-icie takie? G.... nie z-icie! Dziadek, co po pytaniu hodzuje, przódziej mo pokój i zadowolenie, jako jo, co je jęk przecie z dziada pradziada gazda!

Tuk w Kondrotowej, dobrze mi. Napiłek się w Homrak, śpiewom se, tańcujem se, co fcem, robiem. Co by sie i nie udziało. coz mi ta, kiek haw, nie przi domie. Ale hań - niek ino zajńdem. Zgryzota mie uhyci jako kot scura. Hoćby sie jako bronieł, nie jego moc! Bedem sie zaś ci-skoł po wyrku nie śpięcy, bo jus ani spać, ani jeść nie mogem. Baba bedzie brzęceć, córki brzęcom - diasi mi po Takiem gazdowaniu! Heba sie obwiesem abo co?...

Ta myśl mu się chwyciła głowy.

Idzie i kalkuluje, palcami kiwający: Obwiesem sie - - nie obwiesem sie - - obwiesem sie - - nie obwiesem sie...

Tu przypadkiem trącił łokciem o rękaw zawiązany od czuchy, którą miał zarzuconą na ramiona, i poczuł coś twardego. Sięgnął - flaszka! Ucieszył się! Pilno flaszkę dobywa, jeszcze w niej krapka wódki. Zapomniał.

Chlust - wypił.

Skrzesiło go, to jest przybyło mu energii, ale nie ochoty do życia.

Pierwej mie ciesyło śpiewanie i granie,
Teroz opłakane moje gazdowanie!

zaśpiewał smutno.

Obwiesem sie - - nie obwiesem sie... Obwiesem sie - - nie obwiesem sie...

Idzie, zatacza się, cała dolina jego, a powtarza sobie w myśli. Na koniec porwała go największa złość na Broncię Ustupską. Uderzył piętą w kamień, cisnął kapelusz. zdarł i czuchę ze siebie i buch nią o ziemię! Taka go złość porwała, aż mu w gardle zagrało.

Ty, dziewcyno strojno - mówi - bedzies na rok dojno,
bedzies miała hłopca i mleka dwa skopca! -

Bęc pięścią w pniak. Skręcił w smreczki ku Pustej Dolinie.

- Syćko mi do jadło! Wto mi kazuje z-ić?! Wto tu mo mi co oskazować?! Cy jo nie jest Mijał Bulcyk Howaniec Łojas Kośla z Kośnego Homru?! Z dziada pradziada gazda?! Cy jo nie mogem robić, co mi sie zwidzi?! Co?! Co mi wto mo do oskazowania?! Co?! Jo nie musem!

I chybotał się po lesie, mrucząc: Obwiesem sie - - nie obwiesem sie... Obwiesem sie - - nie obwiesem sie...

A złość, wściekłość na życie ogarniała go coraz większa. Już się pienił i rzęził ze złości. Na koniec stanął pod smrekiem, na który padał księżyc tak, że aż się pień bielił od światła, i począł wyciągać pasek, przewleczony przez spodnie w pasie i opuszczony w dół z tyłu, z guzem mosiężnym. Wyciągnął, poprawił spodnie, przesunął przez klamrę i zaczepił na konarze.

- Smreku - krzyczy. - Obwiesem sie na tobie! Słisys?!

Ale smrek milczał.

- Słisys?!

Ni stąd, ni zowąd rozrzewnił się Michał Łojas Kośla. Obejmuje pień drzewa ramionami, przyciska usta do kory i powiada: Moje drzewo kohane! Unieś ze mie tes by na kwile, niekze sieta jus pote i urwiem. My tak. jak bracia. Na tobie bije śnieg, dysc, bodaś wto o cie uwadzi, pierun, kie fce, strzeli do tobie, wiater tobom huzio, marne twoje zywobycie, jako i moje. Moje drzewo kohanel tak se haw bedziemy wroz bidzili. Ino ty ku górze wierhowce, jo se zaś ku ziemi pientami. A cobyś mie nie strzepnon, jaz dojńdem. To ta nie bedzie długo trwało, bo to, wiós wej, cłowiek nie drzewo. Mało mu trza. Kiela to bedzie koło tobie robota, kim cie zetnom! Tu trza siekiery, tu trza piły, tu trza hłopów, wto wie nie jakiego sprzętu, a przi cłowiekowi to ta niewielo. Pasek z portek - dość! Przyńdzie bogienka, dziwozona, bedzie sie pytała: Zje cos to wisi? Cy zaś nie spyrka świńska abo nie sadło, cybyk se zaś nie uciena końdecek dzieciom? To ty jej powiedz:

Uhylze ten copecke cyrwonom z głowy, mojaś ty, bo to wisi nie spyrka ani nie sadło, jino cłowiek krzcony i pobożny, Mijał Bulcyk Howaniec Łojas Kośla z Kośnego Homru, z dziada pradziada gazda. I zadzierzgnął sobie pasek na gardło.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

NA SKALNYM PODHALU

NASTĘPNY ROZDZIAŁ