II O WÓJTOWEJ MARYNIE

Ta wójtowa Maryna hodzi sama do młyna,
A ze młyna du domu, nie da monki nikomu!

śpiewywali o Marynie Krużlowej z Rogoźnika, a potem przyrosło jeszcze drugie tak:

Ta wójtowa Maryna hodzi rada do młyna,
A wójcicek Macicek pokazał jej hodnicek
...

ale to później, po weselu, bo on jej istotnie pokazał jak trzeba chodzić po świecie.

Była to dziewka, jakiej nieprędko drugiej w okolicy.

Czy w Ludzimierzu na odpuście, czy w mieście albo w Czarnym Dunajcu na jarmarku, nie było chłopa, co by się za nią nie obejrzał, nie było baby, co by się jej nie przypatrzyła świdrem. Wysoka, prosta, głowa do góry, brwi jakżeby uczernione, wysoko nad oczami, gęste, grube i połyskujące, czoło gładkie, oczy szafirowe, ogromne, nos prosty, usta czerwone, małe, broda okrągła, włosy czarne, świecące, jakżeby kto je wypolerował, a tak wielkie, żeby się okryć niemi mogła jak zapaską. Dopieroż te kolory na twarzy przypalonego rumieńca na smagławej skórze, dopieroż ta szyja wysmukła, bujna, te piersi, co tak jakoś zuchwale pod gorsetem tkwiły, aż drżenie brało patrzeć, to wcięcie w pasie prześliczne, te biodra odsadzone, gibkie, pełne, a całe ciało jakby z miękkiego żelaza urobione. A głos!... Kiedy zaśpiewała, zdawało się, że świat stopnieje... I kiedy szła, to choćby ciżba była największa, nie potrzebowała mówić: Pąkcie się! - każdy się jej ustąpił, tylko spojrzał.

Ale ono się ta jej i tak znaczyło...

Bogata to była dziewka, pyszna, zuchwała i nieużyta. Ojciec, wójt, stary Bartek Krużel, co się do niego nazywało do Białego Marcina jeszcze z dziadka, wdowiec: ją jedyną miał i nic za nią nie widział. Było gruntu z pięćdziesiąt morgów, lasu z pięć, gazdowstwo strasznie grube i młyn. A to Marynisko, żeby kto krapki mąki nie ukradł, ciągle pilnowało młynarczyka i cięgiem do młyna chodziwało, aż jej zaczęli śpiewać o tej robocie, ale do oczu nikt nie śmiał. Bo takie oczy miała, jak żary rozpalone, tak jakobyś we wodzie ogień roziskrzył. Kiedy spojrzała na człowieka - chyba że mu siedmdziesiąt lat było, żeby go nie przejęło do szpiku. Jeden parobek z Ostrowska, co z winem jechał, kiedy ją zobaczył, oparł się o wóz plecami i stąpić przez chwilę nie mógł. a mowę to mu całkiem odjęło, tylko usta otworzył. Ona się uśmiechnęła i przeszła mimo, a on potem powiada: Diablica sie za babe przeoblekła cy jako?! Ale kieby takie w piekle były, fciałby ja hań gorzeć po same usy!...

Nieradzi ją ludzie widzieli za nieużyczliwość i za pychę. Było jej już dwadzieścia lat, ale się wydawać nie chciała ani nikt nie słyszał, żeby jakiego kochanka miała. Nikt się nią nie pochwalił.

- Nie bees sie to wydawać, Maryna? - pytała się jej ciotka.

- A jest haw wtory godny ku mnie? - odpowiedziała.

- A wies, jako to śpiewujom:

Cemuz ty, dziewcyno, nie kces na mnie patrzić?
Jak ja cie nie weznem, nie weźnie cie ślakcic!

- A nie słiseliście ciotko, co opowiadał stary Budz jako to królewic przyjehał ku kołodziejównie?

- Bajki! Coby cie nie to królewic, ale jaki sprosty góral nie przespał!

- Niedocekanie wase!

Ale jej się oczy zjarzyły i zęby ścisnęły, boć przecie w takiej dziewce grała krew! Ino ją ta pycha, ta podufałość trzymała jak na łańcuchu. To to wolała ścierpieć i odrzec się, za czym dziewkom dusza do gardła lezie, aż im dech zapiera, niż tej natury swojej popuścić. Takie to było.

I dopieroż musiało się stać, że się ten Jasiek Mosiężny muzyka z nią spotkał...

A to tak. Nie mógł on się odżalić Chochołowskiej Marysi, w której się kochał, choć już lat parę zbiegło, może ze trzy. Nie szedł więcej w Kościeliska, nawet się mało co po Zimnym albo Skalnym, jak to je nazywają, Podhalu włóczył, ba się więcej doliną wsi trzymał. I już nawet mniej grywał, tylko się więcej robotą trudnił, ciesielką i przy traczu, ale kiedy grał, to jeszcze sto razy piękniej niż przedtem. Dość powiedzieć, kiedy go Cygani węgierscy do bandy chcieli, co nawet w samym Budzynie i w Peszcie grywali. Nie chciał.

Dowiedział on się. że u Gąsiorka w Rogożniku robota przy drzewie jest: zgodził się.

Tu dziewki, baby rade, bo już o nim słychowały (jak to o tym Janicku, co taki słynny z urody był, a tak smutno dla nieczułej dziewczyny skończył), że to muzyka, jakiego nie ma drugiego we świecie. Ale lak powiadali, że on przez te trzy lata nijakiej sprawy z żadną kobietą nie miał. To i tam. w Rogożniku, tak na te rogoźnicanki patrzał. jak na gawrony na smreku. Tyle go obchodziły.

Niedługo to jednak trwało. Powiada mu Kuba Gąsiorek, ten, co tracz miał:

- Wies, Jasiek, kiebyś taki dobry beł, a zaniós jarcu do Białego Marcina zemleć.

- Dobrze. Zaniesem.

A stary Gąsiorek się przy śmiechu je i pyta: Widziałeś młynarecke?

- Ze wtorom?

- Wójtowom córke?

- Nie.

- No to sie waruj, bo cie zji.

- Ej kie mie ta dosiela nic nie zjadło, to mie ta jus i nie zji.

- Waruj sie! mówiem ci. Scepan Symcyków z Ludzimirza do Peśtu bez niom wywędrował. Kuba Gąsiorek, haw naski, rogoźnican. pije tak, co ani rady, Jahymiak Wacław, ten Kasin, tak jak ogłupiał. Ja sam, hociek stary, kie jom widzem, to jaze mi gra w usak! Bucna dziewka jak las!

- Nie bojem sie.

- Cy mas co od uroku?

- Mam.

Tu stary Gąsiorek ogromnie się rozciekawił. Nachylił siwą głowę z długimi kędziorami i pozaplatanymi warkoczykami od skroni ku Jaśkowi i pyta się: Ze co? Ze co? Coz mas? Nie przezradzem cie. Powiedz mi!

- E co ta mam, to ta mam - nic wam po tem.

- Nosujes przy sobie?

- Wse nosujem.

- Ka? W opasku?

- A moze to i być, kieby ino dość syroki był.

- Jako to? Nie rozumiem.

- Hej ojce. wiecie - - kieby taki syroki był, coby serce przykrył. Kaz ten jarzec?

Popatrzył na niego stary Gąsiorek; pyta się:

- To sie na serce przykłada?

- No.

- Jakze to? Przylepia sie? Cy je jaki plaster?

- Nie przylepia sie, ba trza połknonć. coby do serca wlazło - mówi Jasiek.

Stary Gąsiorek przykrzywił głowę: Jakosi cudnie mówis - powiada. - A ukazes mi to? Cybyk i ja nie połknon?

- Ej, musielibyście jaze w Kościeliska jehać, coby uwidzieć, jakie to.

- Tam je stela?

- No.

- A wtos ci to dał?

- Cos sie ta telo ozpytujecie! Kaz to zboze? Stary Gąsiorek pomilczał trochę, potem się rozśmiał i rzekł: Rychtyk - co się ozpytujem, kie ja mam haw na głowie nalepse odcynienie na seliniejakie uroki.

I pogłaskał się po siwych włosach.

- Podź Jasiek, wsujemy jarcu do worka.

A w Jaśka muzykę w chwilę potem jakżeby piorun trzał.

Idzie, niesie worek na plecach, przychodu ku młynowi, a tu przed młynem stoi Maryna wójtowa.

- Do młyna? - pyta się.

Popatrzył Jasiek na nią, nogi mu się ugięły, zbielał na twarzy, choć godny worek na plecach dźwigał. Tak w niego uderzyły Marynine oczy, jak błyskawice.

Ona się tylko uśmiechnęła, że ledwo przemknęło po wąskich wargach, i patrzy na niego z góry, śmiało, a on tak przed nią nachylony z tym workiem.

- Podź - mówi - odbieremy.

Oddał Jasiek worek młynarczykowi mleć.

- Tyś niepili, nietutejsy? - mówi Maryna. - Tyś ten muzyka Jasiek od Gąsiorka?

- No.

Nie dwoi mu nic, tylko tak do niego mówi: ty, jak do pasterza.

- Przyjdź jutro rano po monke.

- Przyde.

Chciał jej powiedzieć: Ostańcie z Pane Boge - ale ona się nie spojrzała już więcej na niego i poszła od młyna przez łąkę ku domowi.

Zabrał się i Jasiek wracać.

A tu jak zadzwoni Marynin głos!... Jak się rozlegnie

po powietrzu:

Lelijo, lelijo, skądeś sie tu wziena?
W dolinak urosła, w górak sie ozwiła...
Daj mie, matko, daj mie, kie ludzie pytajom:
Kie lelija kwitnie, wtedy jom targajom...
Daj mie, matko, daj mie, kim mi krasa minie –
Wte lelija wonie, kiedy sie ozwinie...
Daj mie, matko, daj mie, bo ja jak w polu kwiat,
Wiater mnie oderwie, poniesie mnie we świat.
Ani, matusicko, nie bedzies wiedziała,
Ka ci sie lelujka z ogródka podziała?...

A to tak śliczny śpiew był, tak słodki, tak cudny, jakżeby dziecku do snu.

I nie mógł ten Jasiek Mosiężny pojąć, jak potrafił z takiej dziewki, co się widziała taka zuchwała i pyszna, taki miły, taki pieszczący głos wyjść? Przebiło go to na wylot przez serce, bo przecie sam muzyką był i on to czuł lepiej niż inni.

Idzie, ogląda się, a ta przez łąki sunie, w żółtej szmatce na głowie, w białej koszuli, w czerwonym gorsecie i w czerwonej zapasce na ciemnej spódnicy, taka mieniąca, jak sama łąka od kwiatów, a taka świetna, jak pochodnia. I zapatrzył się.

A ta śpiewa z daleka, jeszcze słodziej, jeszcze śliczniej:

Janickowa nuta hodzi po dziedzinie,
Jako te owiecki po kosodrzewinie...
Janickowe imie nigdy nie zaginie,
Jako se wirsku, tak se i w dolinie...

Rozlega się głos, a jemu serce taje. A ta śpiewa jeszcze:

Przyjdź, Janicku, śmiało, kie w okienku siano;
Kie w okienku słoma, to matusia w doma...

Podskoczyło Jaśkowe serce.

Zaś ona, śpiewająca, znikła w wierzbowym gaju, co pode wsią rósł.

Jaśkowe serce drży, a on sobie myśli: Hej co by tal Tak se ino śpiewała... Kaby taka dziewka ku mnie!. Ani sie nie popatrzyła...

Tak sobie nic dowierzajęcy szedł ku traczowi Gąsior-kowemu, a wszystko mu drgało na wnątrzu.

***

- No, jakze ta? - pyta go Gąsiorek. - Oddałeś ten jarzec mleć?

- Oddałek.

- Młynarecke widziałeś?

- Widziałek.

- No i coz?

- Nic.

- Nic?

- Nic.

- Wybroniło cie to, coś połknon w Kościeliskak?

- Kaz som jest te deski, co my je mieli rzezać? - mówi Jasiek.

- Oho! - pomyślał stary Gąsiorek. - Wybroniło cie ta wiera, kieś taki do roboty nagły! Idze jesce wypij by półkwaterek tej medycyny! - A głośno rzekł:

- Deski? Deski som jest nagotowione, jino biercie! Ale sie mi tak widzi, co ci sie dziś rence bedom trzęsły?

Jasiek nic nie odpowiedział i poszedł deski rznąć. Zaś stary Gąsiorek udał się wóz smarować kołomazią, bo się na jarmark do Nowego Targu wybierał, i kręcąc koło na osi. mruczał: Smiełowanie Boskie, co to wej w tej dziewce za cary?! A nie jino w tej, ba całke w kobietak!

Co je to przecie, cy to ta głowa, cy to ta noga, cy co inkse, cy syćko wraz? Ale kiebyś dopad, tobyś zjad. Hej coz, kiek wej juz stary! Siedemdziesiont mi mineno na Jakuba... Ej, kieby sie mi tak by dwaścia roków wróciło!... Ale cok jus przezył, tok jus przezył, co jek widział, to jek widział, widziałek i Jantośke Kurnotke, i Kasie Długopolskom, i moja niebozycka piersa zona fajna była, i Kaśka Walka spod Brzegu, pojedna by ci była dobrze serce nie urwała od bątrowy. ale jek takiej przecie nie widział, jako ta Maryna wójtowa. Słyhowałek ze staryk ludzi o wrózkak, co na skode ludziom cyniły; takie to to musiało być. A kiebyk nie wiedział, cyja jest, kiebyk nie znał jej ojca, matki niebozycki, kiebyk nie wiedział, kie jom do krztu świentego do Ludzimirza nosili, wto jom trzimał: pedziałbyk, ze wto wto co? Skąd to między ludzi zlazło? Z jakiej płanety lebo z piecary wysło? Jakiesi to carcie kwiaty sie temu na wargi i na ocy zamieniły, bo ik tu takik na świat nijaka jesce baba nie wydała ze sobie... Haj... Wyonacyłek wóz godnie maziom, nie bedzie skrzipiał, nie bedzie sie Małgorzata prać znowa ode złości po siedzisku. Hej! Kiz mi tez diasi przeklenci kozeli młodom babe brać?! Skaranie Boskie! Kieby mi sie tes by dwaścia roków wróciło!... Wola Boska...

Tak stary Gąsiorek, co tracz miał, mruczał do siebie, wóz ze strachu przed drugą żoną, Małgorzatą, gorliwie smarując.

A Jaśka muzykę już roztapiało na wnętrzu. Rzeze deski, piłuje, a w oczach mu uroda Marynina stoi, a w uszach mu jej śpiewanie gra - Marysia Chochołowska. Marysia Daleka, była jak miód. a ta tu jak ogień. Zamamiła go śpiewaniem zrazu, przychlebiła mu się potem - ale na co? Bo że ona to nie bez przyczyny śpiewała, tego był pewien. Musiała go widzieć gdzie, w kościele najprędzej, musiał go jej kto pokazać. I takom mu śtuke pokazała!...

Nieszczęsny ten Jasiek Mosiężny takie serce miał:

trzysta bab mu się mogło rzędem u szyi wieszać - on nic; ale jak na swoją utrafił - bądź zdrów! Już w nim ani żyły, ani żebra nie było - wosk.

Tu bez niom zgine! - myślał.

A co by poprógować? - myśli znowu.

Ej! Ty ta co ś niom wyprógujes! - mówi sobie. - Nie twoje scęście!

Tamek ni miał scęścia, moze tu mi Pon Jezus pozegna...

Nie takim On nie pozegnał, jakoś ty...

Ej! kieby jom jesce uwidzieć!...

Dy jutro pudzies po monke...

A Marysia hańta, Hohołowska?...

Lecz pamięć Marysi Chochołowskiej w trudnym, ale artystycznie wrażliwym Jaśkowym sercu spełzła nagle, jak obraz na deszcz wyniesiony.

- Marysia? Daleka?... Kieby mie beła fciała... Ale przecie ona nikogo nie fce - nigda...

I to ogromne słowo przygasiło w Jaśku wewnętrzną rozterkę.

Tego dnia, wieczorem, w lipcu to było i pogoda iskrząca, długo Jasiek grał na piszczałce wierzbowej, bo on na wszystkim grać umiał, siedząc na pniaku do rąbania drzewa na dziedzińcu, a stary Gąsiorek, leżąc na pościeli, mruczał do siebie: Piskaj, piskaj - - bedzies ty jesce lepi piskował, nie bój sie... Dzieńkować Bogu, Małgorzata śpi... Fała tys Bogu Nawysemu... Piskaj, piskaj - - juz ci dusa dziurami wierbowemi wyłazi - - patrzeć, jino ci bedzie po całem ciele hipkać, jak ptak po gałęziak... Ej, Boze daj, coby sie Małgorzata by nie obudziła do rania... Kieby sie mi tak dwaścia roków wróciło...

Ale Jasiek Mosiężny tej nocy mało co spał. Aż przed świtaniem usnął twardo i śniło mu się, że idzie procesja, a w tej procesji Marysia Chochołowska - i odwraca ku niemu twarz - on z boku stał - i powiada mu: Ej Jasiu! Taki juz mój przeklenty los!...

I znikła a jego tak coś cisnęło, jakby w przepaść leciał. Nazajutrz idzie rano do młyna po mąkę, a czym bliżej, tym mu się goręcej robi. Stoi Maryna we drzwiach.

- Niek bedzie pokwalony - mówi Jasiek i uchyla kapelusza.

- Na wieki wieków. Amen. - odpowiada Maryna.

- Jest monka?

- Jest.

Sama mu ją odmierzyła, wydała, a co raz, to go niby nieumyślnie łokciem zawadzi, spódnicą muśnie. Nie bardzo śmiał na nią spojrzeć, ale kiedy pojrzy - - jej oczy na nim, a tak jarzące, jako świece przy ołtarzu. Ciarki po nim przeszły.

- Hej! Nie twoja tu robota! - myśli sobie.

Aż kiedy się już zabierać miał, powiada mu Maryna:

- Jasiek, wies, parobkak od koni wyścigała. Cybyś sie nie zgodził do nas?

- Ja?

-Ty.

- Ku wam?

- No.

Patrzy na nią: stoi przed nim jak zorza.

- Fcielibyście mie? Naprawde?

- Ze ba haj! Coz byk ci miała figle pleść!

Jaśkowi się aż jasno i ciemno na raz zrobiło w oczach.

- Zgodzem sie.

- Podzieńkuj Gąsiorkowi. Sprowadź sie do nas.

- Mówiliście z wójtem? z tatom?

- Tata ta sytko zrobi, co ja kcem.

- Od kiedy?

- Hojby od dziśka.

Wraca Jasiek do tracza podziękować Gąsiorkowi, a Maryna siadła na progu i śpiewa:

Pojźrem na jednego, pojźrem na drugiego:
Ni mas ci tu, ni mas, Janicka mojego...
Miłość, moja miłość, miłość ta przeklęta,
Zamknena mi serce na zelazne pęta...
Zbuduj, jaskółecko, na hali gniazdecko,
E pocies-ze, pocies, to moje serdecko...
Jaskółka na hali budować nie bedzie:
W tym moim serdecku wiecna załość bedzie...

Takie nuty biegły za Jaśkiem, tęskne, dźwięczne, rozpuszczone na świat jak brzozowe gałęzie, jak migotliwe sieci pajęcze jesienne, i szumiały nad Jaśkową duszą, i oplątywały ją, aż mu krew z nóg i z rąk do piersi zbiegała. Tak się głosiły za nim śpiewki Marynine.

Kalina malina rosiła korale - -
Kohajze mnie, hłopce, kohajze mnie stale...
Z kaliny maliny zima spłuce cerwień,
Ale ty, hłopcyno, serca mi nie odmień...

leciało za nim.

- Zji cie to dziwcencisko - gwarzy Jaśkowi stary Gą-siorek, wypłacając mu zasługi.

- Niekze mie już i zji! Wiecie, jako Janosik mówił, kie go umęcyli i wisać mieli? Kedsce me. upekli, to me uż i zjedzce! - odpowiedział Jasiek.

I nastał dlań dziwny czas.

Maryna. jak królewna, chodzi koło gospodarstwa i we młynie, a on koło niej jak koło królewny. Nigdy słowa, nigdy nic. Schnie Jasiek, jeść nie może, spać nie może, morduje się, widzi mu się, że żeby jej spódnicę dopadł, toby z nią ślub brał - a tu nic. Tylko jej te oczy błyszczą, jak gwiazdy rozpalone, tylko te piersi w gorsecie chcą koszulę roztargać, tylko się te biodra kołyszą jak fale na Rogoźniku. Odchodzi Jaśka całkiem moc nad sobą. rozbiera go tak, jak choroba.

Ale mu tak nieśmiało było, że kroku ku Marynie postąpić nie mógł na sobie przemóc. Więzgło mu wszystko w gardle i w piersi.

Aż raz, rano, myśli sobie: Co sie tu bedem trapił! Cisnem to syćko i pudem w carty! - I tak postanowił.

I zdarzyło się, że przyszło podczas obiadowania dziecko do Krużlów, taki malutki, trzyletni chłopczyk od Filomeny Komperdowej, krewnej nieboszczki wójtowej.

- Po coześ prziseł?- pyta się go stary Krużel.

- Po jabta - mówi dziecko.

- A rad mie widzis?

- Rad.

- A ten dziewcyne lubis - pyta się go wójt pokazując palcem na Marynę.

A chłopczyk powiada: Nie lubiem.

- Nie lubis mie? - pyta się Maryna.

- Nie lubiem.

- Ani krapke? Ani krapecke?

- Nie lubiem.

- Ani telecko? - i pokazuje mu koniuszek palca, i uśmiecha się, a tak ślicznym, tak pieszczotliwym głosem mówi, że się zdawało Jaśkowi, że się fuksje na oknie pochyliły ku niej kwiatkami i słuchają.

- Ani telecko?

A chłopczyk myśli i powiada: Telecto.

Zaś Marynine oczy świeciły się jak ciche gwiazdy po-zachodnie.

I Jasiek muzyka został przy wójtowych koniach. I było raz tak, że młynarczyk zachorował i Jasiek go zastąpił; zepsuło się coś przy kole - naprawiają z Maryną. Czuje Jasiek na plecach swoich jej piersi wyniosłe, czuje jej oddech gorący na karku, czuje ją całą schyloną nad sobą. Myśli sobie: Nie wytrwam, niek co kce bedzie! Obyrtnem sie, hycem jom bez pół, by raz pocałujem w te ustecka rózane, by raz przitulem ku sobie...

Ale mu odwagi brakło. Bo on był taki: pierwszą lepszą dziewkę ujął nie pytajęcy, a co mu się podobało, to mu odejmowało moc. I tak przy sobie długo stali; jemu ręce dygotały przy naprawie koła, a jej się włosy niedobrze zaplecione rozsypały koło głowy i po Jaśkowym karku błądziły. Ale co sobie pomyślał: Niek co kce będzie!

Obyrtnem sie! - to mu brakło tchu w piersiach, w sercu odwagi.

Naprawili młyn. Zdawało się Jaśkowi, że Maryna jakoś dziwnie popatrzała na niego, nim wyszła.

- Ej, kiebyś beła nie ta! - myślał gryząc wargi. - Nie taka piekna, nie taka pysna, nie taka bogata!... Ej, kiebyś beła nie ta!...

Ej! żeby beła nie ta... Żeby choć taka piękna, taka pyszna, ale nie taka bogata... Cóż ona przede wszystkim pomyśli? Że mu te pięćdziesiąt morgów pola, te pięć morgów lasu, te konie, te krowy, te owce, ten młyn więcej jeszcze, niż ona sama. pachną. I spojrzy na niego tak, że on by tego nie zniósł...

Prawdę mówił stary Stasiów Szymek Tyrała, że te muzyki to jakiesi całke ine ludzie, że choć som jest dziwtóre i mądre, to jak się już utrefi głupi, to cały diabeł - boć przecie każdy, kto by się z taką Maryną żenił, myślałby naturalnie przede wszystkim o jej majątku, a potem dopiero o jej urodzie, i nie cudowałby się temu nikt, ani ona sama. Ale Jasiek był z tyk, co som nie jest mądre.

Kieby była biedna... Ale tak...

Żeby go kto był z chłopów albo bab mógł usłyszeć, jak tak rozmyślał, byłby mu był powiedział: Przecieś taki głupi, jak cap!

Wkrótce potem zdarzyło się, że Jędrzej Krużel, strycny ujek Maryny, wydawał córkę za mąż.

Gra Jasiek na weselu, przy nim sekunda i basisty basujący. Dziewki jak sarny, jak kwiaty, ale gdzie im ku Marynie!

Jasiek gra, a nie widzi nic, tylko ją.

Przyszedł na to wesele Maciek, syn dawnego wójta rogoźnickiego, Bartłomieja Fita. którego nazywali Wójcickowym Macickiem albo Wojcickiem Macickiem. Właśnie on od wojska wrócił od ułanów, czerwoną miał czapkę na głowie, niebieski kabat na sobie; przystojny był parobek, zgrabny, tęgi i niebiedny.

Kiedy zakrzesał na drobną nutę rogoźnicką, to się widziało. że iskry piętami skrzesze. choć w kyrpcach był.

Do polki Marynę ujął - ej! kiedy się zaczęli nosić. Był on we Widniu i w Preśburgu. i w Ołomuńcu, tam się z austriackimi siacam, z czeskimi holkami nauczył tańczyć. Na Marynę łuny biją, a ten ją wpół objął, przyciska. po powietrzu nosi. A łuny biją i na Jaśka.

Poprosili do jedzenia. Noc była późna. Wyszedł Jasiek w pole, oddechnąć, bo się i graniem zmęczył, ale to nic, ba mu się serce rozerwać chciało od żalu, zazdrości, od bólu, od gniewu. Grał pod ścianą, grał, aż się włosienie ze smyczka sypały, a ten przyciskał, a ten nosił, a ten tulił ku piersi! Ej! tysiąc diabłów zjadło!

Idzie koło takiej szopeczki małej i słyszy za ścianą taki głos szeptem:

- Musis!

A to mówił mężczyzna.

A drugi głos mu też szeptem odpowiada: Nie musem! A to był głos kobiecy.

- Musis!

- Nie musem!

- Ba musis!...

Uśmiechnął się Jasiek, oddalił się. pochodził dobrze pół godziny po polu i wraca do wesela. Patrzy: ani Maryny, ani Macicka nie ma.

Zimno i gorąco mu się zrobiło. Wyleciał z sieni, łap za kamień spod nóg, ścisnął w pięści - a wtem Marynę spotkał. Poznał ją, bo światło z okien padało.

- Kaś beła?! - pyta jej się i zastępuje drogę. Wzdrygnęła się Maryna. zatrzymała się, potem chce iść dalej, a nie odpowiada. Ale Jasiek już nie ustąpił. Chwycił ją za rękę, ścisnął, przybliża jej oczy do oczu.

- Kaś beła?! Gadaj!

Szarpnęła się Maryna, zmarszczyła, brwi aż się jej zbiegły pod czołem, ale potem rękę w jego ręce wolno zostawi i mówi mu łagodnie: Puść mie. Jasicku. co ci sie stało? Coz mi tak zastempujes jak zbój, a przecie wiem, ze mie rad mas. No to ci powiem, kak beła. Bełak w doma buty przebuć, bo mie gnietły te nowe.

- Nie bełaś w sopce?

- W jakiej sópce?!

- W tej hań, przy sadzie!

- W ujkowej?

- No!

- Nie!

Ścięła usta, ściągnęła znowu brwi. Zląkł się Jasiek, że ją zgniewa. Puścił, słowa nie rzekłszy. Weszli do izby; ona naprzód, on za nią.

Już siedział pod ścianą, już grał, kiedy znowu Marynę w ciżbie zobaczył. Blada była. nie tańcowała.

- Bez cos nie tańcys? - pyta jej się, kiedy koło niego blisko stanęła.

- Noga mie boli. Ognietło mi. A Wójcicek Macicek ciska mu w chwilę potem trzy szóstki do skrzypiec i śpiewa po góralsku:

Mozes sie pokazać, dziewce, kaś sie skryła,
Cyjeś taka siumna, jakoś wcora była?..
.

I tańczy z panną młodą.

Jasiek gra, aż struny zgrzypią, ten tak śpiewa, tamta nie tańcuje, pod ścianą blada stoi - - chce Jasiek grzmotnąć skrzypce o ziemię, skoczyć, porwać Maćka pod gardło - - ale to może on ino tak tylko śpiewał, może to nie oni byli, tyle dziewek, tyle parobków na weselu, tyle się ich rozleciało koło domu podczas kolacji - - i dzwoni mu, i dzwięczy w uszach i w sercu jej głos:

- Przecie wiem, ze mie rad mas... Bełak w doma buty przebuć... Jasicku...

I nie wyszło cztery tygodnie, już miał być ślub Wójcickowego Macicka z wójtową Maryną. Chciał Jasiek prasnąć wszystko, uciec w diabły, ale co raz Maryna do niego. Zagras mi, Jaśku, na weselu...

I zostawał.

A Macicek przychodził do Krużlów dzień w dzień, zawsze wesoły, zawsze uśmiechnięty, zawsze rad. Raz, kiedy Maryna coś przy wieczerzy zuchwale odpowiedziała ojcu, powiada jej: Wies, Maryna, to se zapamiętaj: Jakbyś mnie kie tak odpowiedziała, to byk cie tak wyrzezał tam, ka trza, co za trzi dni nie siednies!

Zaświeciły się Marynie oczy - właśnie jedli kwaśnicę - odwiedzie rękę z łyżką i powiada: Ej! byk cie teraz zaraz nie pacła w kufe!

A Maciek pięść w kułak: Pacnij!

Patrzą na siebie chwilę, spuściła Maryna głowę, wzięła się do jedzenia.

A stary Krużel, wójt, powiada: Tak trza, panie świenty. Kie baba do cie z grabiami, to ty do niej z cepami, kie baba do cie z nozem, to ty ku niej z kosom. Tak trza, panie świenty! - Bo on ta takie miał porzekadło.

A w Jaśku Mosiężnym ginęło serce.

Ku nocy idzie on przez dziedziniec, a Maryna siedzi na pniaku koło obory i płacze.

- Cegoz płaces, Maryna? - pyta jej się z tkliwością i przerażeniem, bo ją pierwszy raz płaczącą zobaczył.

- Bo mie bedzie bił.

- Wto?

- Macicek.

- To sie zań nie wydaj.

- Jagze? Kie on fce.

- A to ty mozes nie fcieć.

- Ni mogem.

- Zalubiłaś go?

- Nie - alek tak, jak zacarowana.

- Ty?!

- Ja... Milczą.

- Tyś beła wte w sopce? Na weselu?

- Ja...

Siadł Jasiek ciężko obok.

- Ja wiedział potem, ja cuł, ze to ty... Maryna płacze.

- Maryna, słuhaj - mówi Jasiek po chwili -- po coś mie ty haw godziła?

- Boś mi sie widzioł.

- Ja?!

-Ty.

- Po coz mi ty to mówis - teraz?! Panjezusie Nasłodsy!

- Widziałeś mi sie... bez ten hyr, co o tobie po świecie seł. Gadali o tobie.

- A teraz?

- A teraz nic. Przepadło.

- Przepadło?!

- Na zawse.

- Cemu?! Bez co?!

- Boś mi juz teraz tak, jak nic.

- Cemu?! Ja by ci przecie przi nogak lezał. Ja by ci przecie wierny był jak pies!

Ja by do tobie patrzył, jak do gwiazdy...

- Mnie sie tys to w tobie nie podoba - miękiś.

- Tamten ci lepsy, co cie bedzie bił?

- Ale je hłop.

Złapał się Jasiek Mosiężny za głowę obu rękami.

- Maryna! Lepi mi było tego nie pedzieć!... Rany boskie!

I kołysze nieszczęsną głową, i żałość go ogarnęła rozpaczna.

A ona mu powtarza: Miękiś był. Cemuześ mie nie hycił. cemuześ mie nie stusił pod garło, tak jako on? Teraz ja jak zacarowana.

- Hej! To tak trza było! - mówi do siebie Jasiek muzyka. - Hej! To tak trza było... A ja nie wiedział...

I wali się głową ku kolanom.

- Jesce kiebyś mie był wte, kiek ze sopki sła, tak nie puścił. Kiebyś mi beł nie uwierzył, kiebyś mie beł ku ścianie przypar, kiebyś mie beł wycion! Aleś ty mię zaraz puścieł, jinok ci słowo rzekła. Ej! co za hłop taki?! pomyślałak se - mówi Maryna.

- Tobie bić?! Dyć-eś przecie wiedziała, że cie tak rad mam, jak zycie własne! Więcy!!

- Nie wiedziałak! Myślałak se: Lubić mie lubi, ale kieby mie kohał, to by sie przecie ku mnie brał! A ja nie jest taka, cobyk piersa ozdzirała ku komu pazdury. - I Maryna podniosła dumnie głowę.

A Jasiek kołysał się w bólu: Hej! To tak trza bylo!... A ja nie wiedział... A teraz co?

- Przepadło.

Nagle porwał się Jasiek: A cobyk go zabił?!

A Maryna: Toby cie zaparli do hereśtu i powiesili, a hoćby nie, ja by i tak nie posła nigdy za tobie - - mięka w tobie dusa, dziecięca, nie hłopska.

- Ja na tobie tak, jak na królowom patrzał...

- A on mie po parobsku przyniewolił...

Pokiwał Jasiek głową. - Hej Maryna! - rzekł po chwili. - Przyniewolił ta i ja sieła dziewek. Aleś mi ty była za piekna i za stokrotnie mieła...

- Jakiesi w tobie dziwne serce...

- Dziwne. Coz teraz s nami bedzie?

- Nic. Ja juz straciła do tobie wolom. Miękiś. Jasiek wstał.

- Bydź zdrowa!

- O nie! Musis mi na weselu grać.

- Za nic!

- Jasicku! Dy mie przecie rad widzis... Grał mi be-dzies. Nie krzywdź mie!

I Jasiek został i grał.

Grał trzy dni i trzy noce, bo takie wesele stary Krużel wyprawił swojej córce bogaczce. Grał tak, aż mu struny nie zgrzypiały, ale pękały, i cały nowy smyczek się zdarł. Grał tak, aż mu skóra z palców złaziła, aż mu się pięta od przytupywania poczęła obierać, a z włosów przez trzy dni i trzy noce woda się lała. Grał tak, aż się ludzie dziwowali, a jemu się zdawało, że mu dusza wlazła do skrzypiec i że on ją smyczkiem smaga, smaga i smaga,

a mówi jej: Miękaś! miękaś! miękaś!... dziecięcaś, nie hłopska!...

Przez te trzy dni i trzy noce Maryninego wesela nie wziął do ust nic prócz wina i wódki. Pił i grał.

Nad świtaniem trzeciej doby skończyło się to wesele i to Jaśkowe granie.

Nie pożegnał on się z nikim, nie chciał już nikogo widzieć, rzeczy zostawił tak jak stał, ze skrzypcami tylko pod pachą wychodził z Rogoźnika.

I spotkał starego Gąsiorka, jak koło płotu swojego chodził i żerdki nowe zakładał. Był i on na weselu, krótko, bo rad był. że tam Małgorzata została i że sobie bez niej w domu wypocznie.

Jasiek się nawet nie odezwał, mija go, ale stary Gąsiorek mu rękę na ramieniu położył.

- Nie pozdrówkas mie to nawet, starego? Ani Pana Jezusa nie pokwalis? Kaz idzies?

- Do światu!

- Do światu? Skrony tego wesela? A nie padałek ci:

Waruj sie, bo cie zji. Ono cie wej i zjadło.

- Ostańcie z Pane Boge.

- Boze cię prowadz. Hej wies, ono cie wej to dziewcencisko i zjadło. Ale Macicek se ta ś niom rady da. Przypatrzył ja sie mu dobrze. Fajny hłapik. Na takom to trza rzemienia od portek, nie a strun i smycka. Tyś mięki.

- Ostańcie z Pane Boge.

- Z Panem Bogem. Nie bydź markotny. Moze cie i Pan Jezus ustrzóg, bo ty byś haw przy niej zginon.

Jasiek już szedł gościńcem, a stary Gąsiorek mruczał:

Strasecnie cłek moze zgłupieć bez kobiete. I to sie wej przecie fajne hłopcysko widziało, do rzecy i sprzętne do wsyćkiego, i ku tracu, i ku koniom, i ku młynu, a grać to juz wiedział doimentnie. I tak go wej ono wyonacyło... Miłość... Hm... Cy to ta głowa, cy to ta noga, cy co inkse, cy syćko wraz... Ale kiebyś dopad, tobyś zjad... Hm... Ej, kieby mi sie by dwaścia roków wróciło...

Zaś Jasiek Mosiężny muzyka szedł borami lasami ku Węgrom, a mówi do siebie sam: Ej głupi! Ej głupi! Nie trza sie było obyrtnonć wte we młynie? Małoś razy móg?! Dy sama cekała, dy sama fciała... Ej głupi!... Ej głupi! Jaka to dusa we mnie?! Na mój prawdu, ja sie jej sam cudujem! Co nie fcem, to sie mi w garzcie pcha, co byk fciał, to nie moje, a co by miało mojim być, to ja zaś nie uhycem, nie ujmiem... Cyk zacarowany? Marysi Hohołowskiej ni mógek brać, sponiewierałek sie bez niom godnie; ten jek móg - przemarniłek... Hej! Cy to pote nie te gęśle mie urzekły? Cy nie ony mie wiedom, ka nic po mnie, a duse mi zmiękcyły, co mi dziewka mówi: Nie hłopska twoja dusa, ba dziecięca!... Ni mas, ni mas przy nik scęścia! Hej! Cy nie ony mie urzekły?!... A kieby nie ony, toby mie beła ku koniom nie godziła... Gadali o mnie... Bez to!...

I taka go na skrzypce żałość wzięła, że podniósł rękę do góry, w której je trzymał, i chciał nimi o pień grzmotnąć - - ale potem przypomniało mu się, że to przecie wszystko, wszystko i jedyne, co na świecie ma... Że on nie ma nic więcej... Nic, tylko te gęśle i ten z nich hyr po świecie...

I zagrał, ale nie tę swoją nutę ani nie żadną inną żałosną, tylko wyciął w struny smyczkiem, aż brzękły wszystkie naraz, i zaciągnął czarnodunajecki marsz:

Hej idem w las - piórko sie mi migoce,
Hej idem w las - dudni ziemia, kie krocę,
Ka wywinem siekiereckom - krew cyrwonom wytoce,
Ka obyrtnem ciupazeckom - krew mi spod nóg bulkoce!...

Tak grając szedł ku Węgrom i już o nim więcej nie słyszeli swoi ludzie.

Mówili jedni, że ku bandzie cygańskiej przystał, co go przódziej zwerbować ku sobie chciała, inni, że się utopił we Wagu, inni, że się rozpił i umarł, a inni jeszcze powiadali, że się ze zbójnikami aż gdzieś w Siedmiogrodzkich Górach stowarzyszył. Nikt nie wiedział na pewno. Został po nim tylko hyr we świecie i ta śpiewanka:

Janicek zaginon, imie nie zaginie...
Janickowe imie hodzi po dziedzinie...

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

NA SKALNYM PODHALU

NASTĘPNY ROZDZIAŁ