Rozdział XIII 
WIECZÓR U KSIĘŻNY W***

W takim stanie były rzeczy, gdy dnia jednego księżna W*** sam wybór społeczeństwa zaprosiła do siebie na wieczór. Gospodyni dobra i uprzejma, kobiet ładnych - a niewiele, mężczyzn więcej, grzecznych i mających chęć podobania się, składało to społeczeństwo. Pokoje dobrze oświecone poukładane były w taki sposób, iż wchodząc zaraz wygodnie każdemu i miło być się zdawało. Kolacja wyborna, jednym słowem, wszystko się zjednoczyło, iżby ten wieczór jak najprzyjemniejszym dla każdego uczynić. Po herbacie Starościc siadł do klawikordu i gdy walca tylko napomknął, hurmem się ruszyli, stoły, stołki poodsuwali i nieznacznie każdy się przysuwał do tej, do której miłość, próżność, wabność i tysiąc innych skrytych sprężyn społeczeństwa go ciągnęły. Ludomir, chcąc wszystkich uprzedzić, leciał przez salę, by Malwinę do pierwszego walca zamówić, ale nieszczęściem wstając stołkiem zaczepił i tryumfalnie rozdarł suknie Dorydy.

- Już też nic tak niezgrabnego nie widziałam w życiu, jak od niejakiego czasu jesteś, Ludomirze - wrzasnęła Doryda. - Idźże przynajmniej do kobiet księżnej i igłę mi z nitką przynieś, żebym tę oberwaną suknię zaszyć mogła, bo inaczej, z łaski tej niesłychanej niezgrabności, wcale tańcować bym nie mogła.

Darmo, nie było co mówić, trzeba było pójść po igłę. Zaspane panny księżnej nieprędko igłę nawlec mogły, a co gorzej, że gdy tę nieszczęśliwą igłę przyniósł Ludomir i myślał, że oddawszy ją już przecie wyrwać się będzie mógł, Doryda koniec swojej sukni trzymać mu kazała, żeby łatwiej ją było zaszywać tej damie, która się tego podjęła. Tymczasem Malwina na zabój z majorem Lissowskim tańcowała, a gdy nieborak Ludomir, z swojej pokuty uwolniony, przysunął się do niej, znalazł ją na wszystkie tańce do samej kolacji zamówioną. Młoda wesołość księcia Melsztyńskiego z nieuważną obojętnością zwykle brała codzienne trafy życia, ale tego wieczora, nie wiem dlaczego, przeciwności tak mu były dotkliwe, że nie mogąc tańcować z Malwiną do drugiego poszedł pokoju i siadłszy na sofie przeciwnie swemu zwyczajowi niemal smutnie dumać zaczął. Nasza Malwina, której biała, lekka jak wiatr suknia i wieniec z szkarłatnych maczków niewypowiedzianie były do twarzy, osobliwie ładną była tego wieczora i może dlatego osobliwie była wesoła. Otoczona młodzieżą, więcej mówiąca jak zwyczajnie, dużo tańcowała i szczerą zajęta była wesołością. Wtem wieniec maczków zsunąwszy się trochę zawadzać jej zaczął i chcąc go poprawić poszła do zwierciadła, które nad kominem w drugim było pokoju. Spojrzawszy w zwierciadło Malwina dziecinną ledwo że nie powiem radością uśmiechnęła się widząc się tak ładną, ale w ten moment, nie wiedzieć skąd, Krzewin jej się przypomniał i smutnie westchnęła. Podparłszy się na ręku, nawiasem w zwierciadło patrzała; lecz wtedy już nie swoją tylko, ale i twarz ujrzała Ludomira, którego wprzódy nie była postrzegła. Oczy miał w nią wlepione z tym samym niemal wyrazem czułości i smutku, który tyle ją ujmował w Krzewinie, a którego daremnie na roztrzepanej twarzy księcia Melsztyńskiego w Warszawie szukała. Drgnęła mimowolnie i pierwszy raz od bytności swojej w mieście sama do niego zagadnęła:

- Czemuż książę, tak zwykle wesoły, dzisiaj nie tańcuje i tak zamyślonym być zdaje się?

- Chciałem tańcować, pół życia za jeden taniec rad bym oddał, ale nikt mnie nie chciał i nic mi się nie wiedzie!

Te "nikt" znaczyło Malwinę, te "nic mi się nie wiedzie", że ona z nim nie mogła tańcować; zwyczajna mowa zakochanych, którzy w przedmiocie swojej miłości świat cały zamykają. Poznała się i Malwina na tym i już szczerze żałując przykrości,. którą Ludomirowi uczyniła, oświadczyła natychmiast tym wszystkim, co ją wprzódy byli zamówili i nadeszli wtedy, że jej zbyt gorąco i że jej. się tańcować odechciało. Niejeden na to z długą odszedł twarzą, ale Ludomira najzupełniej się wypogodziła, szczęściem radosnym zajaśniawszy, i dobra Malwina, dla której cudza przyjemność zawsze od własnej była potrzebniejszą, bynajmniej walców nie żałowała.

Gdy Malwina przestała tańcować, wielu zaraz ochota do tańca odpadła i księżna W*** widząc, że bal zasypia, umyśliła, żeby dla odpoczynku w gry jakie zagrać. Zgodzili się na to, stół znowu wnieśli okrągły i już tą razą, mimo starań Dorydy i majora Lissowskiego, Ludomir nie dał się uprzedzić i tak manewrował, że koło Malwiny usiadł. W sekretarza grać zaczęto; wyśmienita gra, by się dowiedzieć, o co się pytać wyraźnie nie chcą, lub wyjawić to, co wyrzec nie śmieją. Jednomyślnie księżnę W*** za sekretarza wybrano. Między kartkami w pierwszej kolei pisanymi, których najwięcej było obojętnych, te, co następują, były nieco od innych dowcipniejsze:

Co twoją przyszłość ujaśnia?
To, co przeszłości świeciło.
Czym podobne są powab i nienawiść?
Oboje czasem jedno tworzy spojrzenie.
Jakie trzy słowa wybierasz?
Ojczyzna, miłość i sława.
Czym miłość pochodnię swoją zapala i gasi?
Westchnieniem i łzami.
Co jest zaletą, a co wadą nadziei?
Że zwodzić umie.

Gdy drugą kolej zaczynali, Malwina, przedsięwzięcia swego zapominając i, tak jak jej się czasem trafiało, nierozważnie za pierwszym idąc poruszeniem, napisała te słowa:

Czy przeszłe lato, czy sierpień zeszły
żadnego nie zostawiły wrażenia?

- i rozdawając wszystkie kartki, tę z innymi Ludomirowi podała. Trafem ostatnią rozwinął, lecz gdy ją przeczytał, zapłonił się niesłychanie i oczy podniósłszy na Malwinę zdał się litości jej wzywać. Malwina, widząc jego zmieszanie, natychmiast winną się osądziła i powtórnie przyrzekła sobie przysięgi jemu uczynionej lepiej niż dotąd dotrzymać, w czym bardziej się jeszcze wzmocniła przeczytawszy takową na swoje zapytanie odpowiedź:

Wrażenie, niestety, na wieki nie wymazane.
Ale litościwa dobroć o tym może wspominać
by nie powinna.

To przeczytawszy Malwina, jakom mówiła, już bardziej jak kiedy będac przekonaną, że przyczyna zbyt ważna przymuszała Ludomira taić swoje postępki, zamilkła potem znowu zupełnie i chcąc ułagodzić przykrości, które rozumiała, że swoim nieuważnym zapytaniem mu uczyniła, zaczęła nieco lepiej i poufałej go traktować, niżeli dotąd od przyjazdu swego do Warszawy była czyniła.

Lecz, niestety, tak jak żeby los jakiś złoczynny szukał sposobów ich odsunienia i rozłączenia, ustawicznie to, co by było powinno być pomocą Ludomirowi, na złe mu się obróciło. Przyjaźniejsze z nim obchodzenie się Malwiny, nadzieję i wesołość mu wróciwszy, wróciły go razem do zwyczajnego sposobu bycia, do tego, w którym dotąd Malwina go w Warszawie widziała, czym tyle jej się zdawał różnym od ułożenia swego w Krzewinie. Mówić znów zaczął wiele, decydować głośno, przedrwiwając wszystkich i wszystko. Myślał może (bo pewnie nie ze złego serca), że to sposób najpewniejszy dowcip swój okazać. Mylił się w tym, jak się wielu myli, którzy rozumieją, że być złośliwym jest być zabawnym. Mało kogo tym nikczemnym i zbyt łatwym sposobem bawią, a często (choć tak wprawdzie nie jest) dają na siebie pozór bardzo złego serca. Gdy pisać skończyli, nie wiem jakim trafem, zaczęli mówić o kwestach, które dnia tego właśnie na ten rok ułożonymi zostały i nazajutrz miały się rozpocząć. Jak wiadomo, kilka dam z najpierw-szych w społeczeństwie są wybrane, które kwestują po kościołach i po wszystkich domach, podzieliwszy między siebie rozmaite ulice i przedmieścia, i te zebrane jałmużny są potem rozdzielone pomiędzy szpitale chorych i sierot miasta Warszawy.

Stąd poszła rozmowa i zwrot wziąwszy stosujący się do tego, o dobroczynności, o obyczajach, o religii nareszcie mówić zaczęto. Malwina przez trafność naturalną czując, że i z płci swojej, i z wieku nie wypadało jej wcale głośno wymawiać zdań swoich ani też praw przepisywać nikomu, cicho w miejscu swoim siedziała, ale słowa nie traciła z tego, co każdy, a najbardziej co książę Melsztyński rozpowiadał. Ten nie z przekonania, rozumiem, lecz przez płochy jakiś wstyd i dla utrzymania reputacji filozofa i człeka bez przesądów, którą mu jednomyślnie młodzież była przysądziła i którą chciał utrzymać, nie bardzo wiedząc, co jest filozof i co są przesądy, dla tych tedy płochych przyczyn zaczął przedrwiwać to wszystko, co tylko dotąd w przekonaniu swoim Malwina miała za najświętsze. Szlachetne obowiązki, religia, obyczaje były celem jego żartów i gdy po kolacji, przy której niemała liczba kieliszków szampana bardziej mu jeszcze rozegrzała i tak już dość roztrzepaną głowę, dalej zaczął ciągnąć te lekkomyślne rozumowania i niezabawne żarty, znudzona i zniechęcona Malwina zaczęła się żegnać z księżną W*** chcąc już do siebie wrócić. Książę Melsztyński, któremu wino odwagi dodawało, poufale przysunąwszy się do Malwiny:

- Piękna Malwino! - rzekł do niej - wiem, że jesteś jedną z grona świętobliwych kwestarek. Spodziewam się, że mi nie odmówisz szczęścia dzielenia z sobą tej pobożnej pielgrzymki i w tym celu jutro rano o dziesiątej stawić się w progach twoich pozwolisz.

- Niech sobie książę tej pracy nie zadaje - z zimnym nader ukłonem odpowiedziała Malwina - obowiązki nasze i sposób o nich myślenia nadto się różnią, abyśmy je kiedy z sobą dzielili.

Co powiedziawszy, Malwina wyjechała i wróciwszy do siebie, głowę i serce mając napełnione różnymi uczuciami, które wzbudziły rozmaite zdarzenia tego wieczora, nim się położyła, długi list napisała do Wandy, cały ten wieczór w szczegółach opisując, i tymi słowy zakończyła:

"O moja Wando! jeszcze raz powtarzam i bardziej jak kiedy jestem przekonaną, że wielki świat, złe przykłady, złe społeczeństwa najlepsze serca, najszlachetniejsze dusze wkrótce zepsuć mogą! Kto by mi był powiedział, że ten Ludomir, w którym widziałam, co tylko uczciwość, delikatność utworzyć mogą, który wypełnienie obowiązków za najsłodszą miał powinność, który szczęściem i przyjemnością drugich zawsze był zajęty, że tenże sam Ludomir w tak krótkim czasie zamieni te szlachetne zajęcia w tę zimnodrwiącą i wszystkie dobre i tkliwe uczucia morzącą próżność i niedbalstwo, które powszechną zdają się być cechą modnego społeczeństwa, a których ni z powabu, ni z przekonania nigdy Malwina przejąć, nie potrafi."

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

MALWINA...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ