Rozdział XLIV

Zbyszko nie spełnił wprawdzie swej groźby i nie wyjechał, ale za to po upływie jeszcze tygodnia zdrowie wróciło mu zupełnie i nie mógł już dłużej wylegiwać się w łożu. Maćko powiedział, że wypada im teraz pojechać do Zgorzelic i podziękować Jagience za starunek, więc pewnego dnia, wyprażywszy się dobrze w łaźni, postanowił jechać, nie zwłócząc. W tym celu kazał wydobyć ze skrzyni piękne szaty, aby nimi zastąpić zwykłą odzież, którą miał na sobie - a następnie zajął się trefieniem włosów. Była to jednak czynność niełatwa i niemała, a to nie tylko z powodu bujności Zbyszkowej czupryny, która z tyłu spadała mu jak grzywa aż za łopatki. Rycerze w życiu codziennym nosili włosy w pątlikach kształtu grzyba, co miało i tę dobrą stronę, że w czasie wypraw hełm daleko mniej ich uwierał, natomiast na rozmaite uroczystości, wesela lub jadąc w odwiedziny do domów, w których były panny, układali je w pięknie poskręcane zwoje, które często smarowano białkiem dla połysku i mocy. Tak to właśnie chciał utrefić się Zbyszko. Ale dwie niewiasty wezwane z czeladnej, nieprzywykłe do takiej roboty, nie umiały sobie dać rady. Wyschłe i wzburzone po łaźni włosy nie chciały się układać i jeżyły się jako źle poszyta strzecha na chałupie. Nie pomogły ani zdobyczne na Fryzach grzebienie ozdobnie z bawolego rogu wyrobione, ani nawet zgrzebło, po które jedna z niewiast poszła do stajni. Zbyszko począł się w końcu niecierpliwić i gniewać - gdy wtem do izby wszedł Maćko w towarzystwie Jagienki, która przez ten czas niespodzianie nadjechała.

- Pochwalony Jezus Chrystus! - rzekła dziewczyna.

- Na wieki wieków! - odpowiedział z rozpromienioną twarzą Zbyszko. - O, to dziwne! Bo myśmy właśnie chcieli do Zgorzelic jechać, a ty ś tu!

I oczy rozbłysły mu radością, bo już tak było, iż ilekroć ją zobaczył, tylekroć czyniło mu się w duszy tak jasno, jakby na wschód słońca patrzał.

A Jagienka, ujrzawszy zakłopotane baby z grzebieniami w ręku, zgrzebło leżące na ławie wpodle Zbyszka i jego zwichrzoną czuprynę, poczęła się śmiać.

- Ej, wiecha też to, wiecha! - zawołała, ukazując spod koralowych ust cudne białe zęby. - W konopiach by cię albo w sadzie wiśniowym na strach ptactwu postawić!

On zaś zasępił się i rzekł:

- Chcieliśmy do Zgorzelic jechać, ale w Zgorzelicach nijak by ci było gościowi uchybiać, a tu możesz sobie ze mnie dworować, ile chcesz, co, wiera, zawsze rada czynisz.

- Ja rada to czynię? - zapytała dziewczyna. - Ej, mocny Boże! Toż przyjechałam prosić was na wieczerzę, a śmieję się nie

z ciebie, jeno z tych bab, bo żeby tak na mnie, wnet bym tu sobie dała rady.

- Nie wskórałabyś i ty!

- A Jaśkowi to niby kto to robi?

- Jasiek ci brat - odparł Zbyszko.

- Jużci!...

Lecz tu stary i doświadczony Maćko postanowił im przyjść z pomocą.

- Po domach - rzekł - gdy po postrzyżynach rycerskiemu pacholęciu włosy odrosną, trefi mu je siostra, a w źrałym wieku żona mężowi; ale obyczaj też jest, że gdy rycerz siostry albo żony nie ma, to mu dziewki szlacheckie służą, nawet i całkiem obce.

- Zali istotnie jest taki obyczaj? - pytała, spuszczając oczy, Jagienka.

- Nie tylko po dworach, lecz i po zamkach, ba! nawet na królewskim dworze - odrzekł Maćko. Po czym zwrócił się do niewiast:

- Kiedyście do niczego, ruszajcie do czeladnej!

- To niech mi też grzanej wody przyniosą - dodała dziewczyna.

Maćko wyszedł razem z niewiastami, niby dla pilnowania, aby w posłudze nie było marudztwa - i po chwili wysłał grzaną wodę, którą gdy zostawiono w izbie, młodzi zostali sami. Jagienka, zamoczywszy naprzód nałęczkę, poczęła nią zwilżać silnie włosy Zbyszkowe, gdy zaś przestały się wichrzyć i opadły ciężarem wilgoci, wzięła grzebień i siadła na ławie obok młodzianka, aby zabrać się do dalszej roboty.

I tak siedzieli tuż koło siebie, oboje nad miarę śliczni i nad miarę w sobie rozkochani, ale stropieni i milczący. Jagienka poczęła wreszcie układać jego złote włosy, a on czuł bliskość jej wzniesionych ramion, jej dłoni i drżał od stóp do głowy, hamując się całą siłą woli, aby nie porwać jej wpół i nie przycisnąć ze wszystkich sił do piersi.

W ciszy słychać było przyspieszone ich oddechy.

- Możeś ty chory? - spytała po chwili dziewczyna. - Co ci jest?

- Nic! - odpowiedział młody rycerz.

- Bo jakoś tak dychasz.

- I ty dychasz...

Znów zapadła cisza. Policzki Jagienki zakwitły jak róże, czuła bowiem, że Zbyszko oczu nie odrywa ani na chwilę od jej twarzy, więc chcąc zagadać własne zakłopotanie, znów zapytała:

- Czego się tak patrzysz?

- Wadzi ci?

- Nie wadzi mi, jeno się pytam.

- Jagienka?

- Co...

Zbyszko nabrał w piersi powietrza, westchnął, poruszył ustami, jakby zabierając się do dłuższej rozmowy, ale widać nie starczyło mu jeszcze odwagi, bo tylko powtórzył znów:

- Jagienka?...

- Co?

- Kiedy się boję coś rzec...

- Nie bój się. Prosta ja dziewczyna, nie żaden smok.

- Jużci, nie smok! Ale że stryj Maćko powiada, że cię chce brać!...

- Bo chce, jeno nie dla siebie.

I zamilkła, jakby przestraszona własnymi słowy.

- Przemiły Bóg! Jaguś moja... A ty co na to, Jaguś? - zawołał Zbyszko.

Lecz jej niespodzianie oczy wezbrały łzami, śliczne usta poczęły drgać, a głos stał się tak cichy, że Zbyszko ledwo mógł dosłyszeć, gdy rzekła:

- Tatuś i opat chcieli... a ja - to... ty wiesz!... Na te słowa radość buchnęła mu w sercu jak nagły płomień - więc porwał dziewczynę na ręce, podniósł ją w górę jak piórko i począł krzyczeć w zapamiętaniu:

- Jaguś! Jaguś! złoto ty moje! słonko ty moje - hej! hej!... I krzyczał tak, że stary Maćko, myśląc, że stało się coś niezwykłego, wpadł do izby. Dopieroż, ujrzawszy Jagienkę na ręku

Zbyszka, zdumiał się, że wszystko poszło tak niespodziewanie prędko, i zawołał:

- W imię Ojca i Syna! Miarkuj się, chłopie! A Zbyszko przypadł do niego, postawił Jagienkę na ziemi i oboje chcieli przyklęknąć, lecz nim zdołali to uczynić, chwycił

ich stary w kościste ramiona i przycisnął ze wszystkich sił do piersi.

- Pochwalony! - rzekł. - Wiedziałem ci ja, że tak się skończy, ale mi przecie radość! Boże wam błogosław! Lżej będzie umierać... Dziewucha jako złoto najszczersze... Ku Bogu i ku ludziom! Prawdziwie! A niech ta już będzie, co chce, kiedym się takiej pociechy doczekał... Bóg doświadczył, ale i Bóg pocieszył. Trzeba jechać do Zgorzelic, Jaśkowi oznajmić. Hej, żeby stary Zych żył!... i opat... Aleja wam za obu strzymam, bo żeby tak prawdę rzec, to was tak oboje miłuję, że i wstyd gadać.

I chociaż miał w piersi serce hartowne, wzruszył się tak, że aż ścisnęło go coś w gardle, więc ucałował jeszcze Zbyszka, a potem w oba policzki Jagienkę i wykrztusiwszy na wpół przez łzy:

"Miód, nie dziewczyna!" - poszedł do stajen, aby kazać konie

kulbaczyć.

Wyszedłszy, zatoczył się z radości na dziewanny, które rosły przed domem, i począł spoglądać na ich ciemne kręgi otoczone żółtymi liśćmi, zupełnie jak człowiek pijany.

- Ano! Kupa was - rzekł - ale da Bóg, Gradów Bogdanieckich będzie więcej.

Po czym, idąc ku stajni, jął znów mruczeć i wyliczać:

- Bogdaniec, opatowe majątki, Spychów, Moczydoły... Bóg zawsze wie, do czego prowadzi, a przyjdzie czas na starego Wilka, toby i Brzozową warto kupić... Łęki godne!...

Tymczasem Jagienka i Zbyszko wyszli także przed dom, radośni, szczęśliwi Jaśniejący jak słońce.

- Stryjku! - ozwał się z dala Zbyszko.

A on zwrócił się ku nim, otworzył ręce i począł wołać jak w lesie:

- Hop! hop! By-waj-cie!!

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

KRZYŻACY

NASTĘPNY ROZDZIAŁ