O stanie dworskim

Pod tym tytułem znajdzie Czytelnik obyczajność wielkich panów i im służących, ponieważ opisując jednych bez drugich, musiałoby się często jedno powtarzać. Szlachta i pospólstwo, służące różnym panom i pankom, słusznie mogło się nazywać stanem od innych stanów oddzielnym, albowiem wielka liczba takowych sług znajdowała się za panowania Augusta; nie było szlachcica o jednej wiosce, żeby nie miał chować jakiego dworskiego. Lubo to imię "dworski", obszernie wzięte, znaczyło każdego służebnego, w ściślejszym atoli rozumieniu wyrażało samych sług honorowych szlacheckiej kondycji albo plebeuszów, a czasem i poddanych, przez szablę do boku przypasaną za szlachtę udających się lub od pana za takich udawanych.

Słowo "dworski" w znaczeniu istotnym, czyli in substantivo, znaczyło samego tylko sługę-szlachcica urodzonego albo mniemanego, jako się wyżej wyraziło. Słowo "dworski" in adiectivo, czyli w przyrzutnym znaczeniu, wyrażało pokojowego chłopca, lokaja, hajduka, pachołka, pajuka, węgrzynka, huzara, strzelca, pazia, turczynka, turczyna, laufra, czyli bieguna, stangreta, forysia, masztalerza, kuchmistrza, kucharza, kuchtę, cukiernika, szafarza, kredencerza, zgoła wszystkich ludzi służących wielkiemu panu lub pankowi małemu.

Jak żołnierze musztry, tak dworscy ludzie musieli się uczyć służby, ażeby niezgrabnymi manierami, nieochędóstwem około siebie i płochą mową pana wstydu, a siebie kary lub szyderstwa od kolegów nie nabawił.

Była tedy dworska służba jak szkoła przystojnych powierszchownych obyczajów, grzeczności i kształtnej postaci, na którą się jedni nad drugich przesadzali; i który bardziej w takie przymioty obfitował, tym lepiej popłacał; dołożeć do tego należy wierność, trzeźwość i czystość, acz ten ostatni przymiot między ludźmi dworskimi tak jak między innymi był bardzo rzadki, choć przewinienie jego surowie karano, jako się da niżej widzieć. Wierność wszędzie była zasługą i pierwszą cnotą, której po każdym wyciągano. Pijaków, opojów jedni panowie cierpić nie mogli, drudzy takich lubili i szukali. To w ogólności napisawszy, idę do opisu z osobna każdego gatunku, a najprzód zaczynam od dworskich in substantivo.

Ten gatunek sług miął dwa nazwiska, dworzanin i dworski. Służącemu u małego pana mówiono: dworski jaśnie wielmożnego pana N., służącemu u wielkiego pana mówiono: dworzanin księcia prymasa, pana hetmana, pana wojewody.

Dworzanie wielkich panów byli dwojacy: jedni respektowi, drudzy płatni. Między płatnymi znowu była różnica, jedni się nazywali oficjalistami, a takimi byli: marszałek, sekretarz, podskarbi, koniuszy, szatny, podczaszy albo kamerdyner. Komisarz u jednych panów wchodził w liczbę dworzan, którzy przy miernej fortunie wielką figurę prowadzili, a przeto z jednej osoby robili dwie, zażywając pana komisarza i do kalwakaty, i do zawiadowstwa dobrami; u drugich nie wchodził, jako to u prymasów, u których zwykle bywał komisarzem kanonik gnieźniński, u biskupów krakowskiego i warmińskiego takoż kanonicy swoich kapituł. U hetmana Branickiego, u książąt: Wiśniowieckiego, Radziwiłłów, Sanguszka, Fleminga, Czartoryskich, u panów Potockich, którzy z przyczyny wielkich i rozległych po Polszcze i Litwie dóbr miewali komisarzów po kilku-nad tymi zaś jednego przełożonego, wszystkich ludzi swoje znaczne substancje mających i ziemskie urzędy posiadających, dóbr swego wydziału pilnujących i ledwo raz w roku pana swego z sprawą szafarstwa odwiedzających. Plenipotenci nareszcie mieścili się w regestrze oficjalistów dworzan, asystując z innymi na czas panom, na czas zaś pilnując spraw pańskich w trybunałach, ziemstwach i grodach, oprócz których nadwornych plenipotentów wielcy panowie w różnych jurysdykcjach - a mianowicie w trybunałach - mieli rocznie płatnych patronów lub dependentów, którzy się także nazywali plenipotentami.

Drudzy nazywali się dworzanie prości, iż nie mieli żadnej szczególnej funkcji, tylko powszechną służbę, która była takowa: przyńść z rana na pokoje pańskie, czekać z innymi wyńścia jego do sali i prezentować się mu w ubiorze przystojnym i z miną pilność do usług oznaczającą. Jeżeli pan miał co do rozkazania któremu, ten zabierał się natychmiast do wypełnienia rozkazu pańskiego. Inni, którzy nie byli wezwani do jakiej usługi, zostali na sali zabawiając się jedni z drugimi rozmowami aż do obiadu albo grą kart lub inną zabawą, jaka była u pana we zwyczaju, albo też kiedy nie mieli ochoty bawienia się, rozchodzili się na stancje.

Jeżeli pan miał gdzie wyjechać na wizytę do innego pana lub do innych dóbr, przez usta marszałka opowiadał dziś na jutro, a czasem, gdy była podróż w cale mała, godziną jedną i drugą prędzej, którzy dworzanie, jeden czy więcej, jechać z panem mają. Po obiedzie także dworzanie zabawiali się na pokojach pańskich albo w stancjach swoich aż do wieczerzy, po której gdy nie było gości, a zatem i żadnej publicznej zabawy, postojawszy na sali, póki z niej pan nie ruszył się do głębszych pokojów, udawali się do swego wczasu, miasto którego częstokroć zszedłszy się do jednego, całe noce trawili na zabawach z kuflem i kartami. Wino wtenczas nie było w tak pospolitym jak dziś używaniu, choć u samych panów miody, wiśniaki, malenniki na Rusi i w Litwie, a w prowincji wielkopolskiej piwo dobre służyło do zasilenia i ochoty.

Dworzanie honorowi siadali do stołu z panem, dworzanie służący na pensjach u jednych panów siadali, u drugich nie siadali. Znowu u tych panów, u których dworzanie nie siadali z panem do stołu, u jednych mieli osobny stół dworzanie, osobny panny, u drugich szli do stołu marszałkowskiego pospołu panny z dworzanami. Nieszczęśliwe panny, a osobliwie młode panienki nowicjuszki, gdzie razem jadały z dworzanami, najadły się więcej wstydu niż potraw przez alegoryczne, niewinność gorszące mowy, ucinki i różne żarciki dworzan owych wyparzonej gęby, dwoistego języka wykrętarzów, co to każde słówko, by też najniewinniejsze, podchwycić i do materii lubieżnej nakręcić jak z procy umieli. Takie albowiem szyderstwo było u dworów w modzie i należało niepoślednie do polityki dworskiej. Panny także, dworki dawne, sposobiły się codzienną biorąc lekcją do podobnegoż stów wykręcania i wet za wet odcinania. I tak ten kunszt wydrwiewacki tak panien, jak samych siebie dworzan był w modzie, że czasem za niego, kiedy trafiła kosa na kamień, panowie dworzanom, a panie pannom swoim podarunki dawali.

Nie tylko zaś w materii miłosnej, ale w każdej innej szukano słów, które by wywrócić na śmieszne znaczenie możno było i zawstydzić tego, który się z nim nieostrożnie wymówił.

Tam, gdzie panowie chowali wielkie dwory (lubo takich mniej było niż pomiernych), a gdzie z samym panem dworzanie do stołu nie siadali, było tyle stołów, ile było gatunków dworzan i dworskich.

Oficjaliści wyżej wypisani i dworzanie honorowi rzadko kiedy mieli stół osobny, chyba wtenczas, gdy był nacisk gości; inaczej jadali z panem. Drugi stół był marszałkowski, do którego siadali dworzanie służący; trzeci dla pokojowych, czwarty dla chłopców, piąty kuchmistrzowski, do którego należał kamerdyner i paziowie.

Względem stołu i dystynkcji dworzan i dworskich nic nie możno pisać powszechnie, ponieważ w tych okolicznościach u każdego niemal dworu inne były ustawy; i tak u prymasa koniuszy nie siadał nigdy do stołu pańskiego, choć inni oficjalistowie siadali; u Branickiego zaś hetmana koniuszy siadał nawet podczas największej liczby gości, chyba że sam dla jakiego zatrudnienia nie poszedł do stołu pańskiego; tęż samą powagę miał u Branickiego sekretarz, człowiek wysoko u swego pana konsyderowany, za jego promocją starostwem brańskim i chorągwią pancerną przy znacznej pensji z skarbu pańskiego opatrzony. Koniuszym był Jędrzej Węgierski i oraz pułkownikiem pułku królewskiego przedniej straży, sekretarzem-Maciej Starzeński. Marszałek po tych dwóch trzecie miejsce trzymał i nie należał, tylko do dyspozycji i dozoru kuchni, gdy koniuszy całym dworem i jego potrzebami zawiadował.

Ta osobliwość po innych dworach rzadka była; pospoliciej zaś każdy oficjalista swój urząd sprawował: marszałek gospodarstwo całego dworu, sekretarz ekspedycją listów, koniuszy stajnią i co do niej należy, podskarbi szafował skarbem, podczaszy winem i innymi trunkami zamorskimi, mając do pomocy piwnicznego, jednego z liberii, do którego należało wydawanie piwa, lecz podczaszy rzadki był u którego dworu, wyjąwszy książąt Sanguszków, Radziwiłłów, Czartoryskich i hetmana Potockiego; szatny miał w dozorze suknie i sprzęt pański; szatny i kamerdyner jedno znaczyli. Nazwiska odmienne stosowane były do różnicy osób. Kiedy na tej funkcji był szlachcic i chodził po polsku, nazywano go szatnym, miał rangę między innymi oficjalistami dworskimi i z innymi dworzanami asystował panu konno lub pieszo podług okazji. Kiedy był cudzoziemiec albo choć Polak i szlachcic, ale w stroju niemieckim, nazywał się kamerdynerem, nie należał do kalwakaty i regestru dworzan, ale trzymał średnie miejsce między nimi i liberią; u niektórych dworów siadał do stołu z dworzanami, ale bardzo rzadko gdzie, u niektórych pospoliciej chodził do stołu kuchmistrzowskiego. Najwięcej tak bywało, że pan miął szatnego, pani zaś kamerdynera.

Pensje dla dworzan oficjalistów były rozmaite, podług wielkości pana i czynności służby; pensje dla dworzan bez funkcji pospolite były czterysta złotych na rok, obrok na trzy albo na parę koni, strawne dwa złote na tydzień dla masztalerza, który kiedy chodził w barwie, zwal się masztalerzem, kiedy nie w barwie, tylko w sukniach, z pana-dworzanina na niego darowizną albo w mycie spadłych, zwał się pacholikiem, lubo usługa obydwóch była jedna: konie oprzątać i do wsiadania panu podawać, suknie pańskie i porządki wychędożyć. Pospolicie pacholikowie byli ubogiej szlachty synowie i nosili szablę. O nich będzie więcej niżej.

Jeżeli który dworzanin oprócz masztalerza lub pacholika miał jakiego innego służalca do pokoju: chłopca, węgrzynka lub kozaczka, utrzymował go co do odzienia swoim kosztem, żywił zaś z talerza, z którym służalec takowy panu swemu do stołu asystował, a pan, gdzie był stół nieskąpy, tyle brał z każdej potrawy, że się i sam najadł, i służalca nasycił. Dlatego u dworów, gdzie taka moda była, nie przestrzegano ceremonii, ale skoro zasiedli do stołu, ubiegał się jeden przed drugim do sztuki mięsa i pieczeni; i kiedy bliżsi i sprawniejsi rozerwali grubsze potrawy, ostatni musieli się kontentować saporem i polewką. Najwięcej się takowej diety dostawało pannom, gdzie wraz z dworzanami do stołu siadały, te bowiem, jako z natury nieśmiałe i do chapanki niesprawne, zawsze ostatnie do półmiska bywały, chyba że która miała swego dobrodzieja, który o niej i o sobie pamiętał. Masztalerze nigdy dworzanom nie służyli do stołu, będąc strawowani albo pieniędzmi z skarbu pańskiego, albo z kuchni, toż samo i pacholikowie. Lecz kiedy dworzanin nie miał innego służalca, tylko pacholika, stawał za swoim panem z talerzem pod pozorem usługi, dokładając kiszki, której mu szczupłe strawne, bądź ze skarbu, bądź z kieszeni pańskiej dawane, do sytości wyładować nie pozwalało. Lubo albowiem dworzanin mógł chować dwóch służalców, nigdzie jednak o obydwóch, tylko o jednym, wiedzieć nie chciano, wyjąwszy oficjalistów, których służalcy wszyscy, choćby jeden miał dwóch albo i trzech, byli ze skarbu płatni.

Stoły dla dworzan nie u wszystkich dworów jednakowe były; w niektórych dworach dawano dla wszystkich służących na stole jeść uczciwie i dostatnio, przy którym dostatku łapanina nie miała miejsca; każdy był pewien, że mu się dostanie porcja duszna wszelakiej potrawy, którą się i sam naje, i swego służkę pożywi. W niektórych zaś dworach nie dbano o tę wygodę; zastawiono stół kilką potrawami, które w momencie zniknęły, a połowa zasiadających wstała od stołu głodna. W takich dworach był zawsze regestr służących otwarty; jedni się w rok albo i prędzej odprawiali, drudzy, nie znajdujący lepszej służby, przystawali.

Kiedy taki pan z dworem swoim ciągnął w drogę, wszędzie za nim po karczmach i wsiach pełno było narzekania i przeklęstwa, tym więcej, im z większą wlókł się czeredą, a osobliwie kiedy jeszcze miał z sobą dragonią. Ci rycerze głodni na każdym popasie i noclegu najpierwszą potyczkę odprawiali z wiejskimi kokosami, łapiąc i zjadając niepłatnie, gdzie się im jaki drób nawinął; a potem ulokowawszy się w karczmie lub gdy tam ciasno było, po chałupach wiejskich, kazali sobie szafować suto dla koni siana i owsa. Oficjer, rozkazujący taki futeraż, upewniał chłopków o dobrej zapłacie od książęcia JMci lub pana wojewody. Toż samo działo się z kaczmarzem; najprzód przymuszony został frantowską prośbą, pod dumną obietnicą sutej zapłaty, do szafowania wszystkiego, czegokolwiek dla koni i ludzi potrzeba było. A jeżeli kaczmarz, sparzony nieraz takowym gościem, nie miał się rączego do szafunku, hałasem, potem batogiem został przymuszony.

Po skończonym popasie lub noclegu następował rachunek, w który często wdawał się sam pan jako pośrednik między kaczmarzem i swoim marszałkiem i koniuszym; postanowiwszy cenę, po czemu miało być co zapłacone, wsiadał do karety, za nim dragonia i cały dwór. A marszałek z koniuszym i kilką opryszkami pozostawszy dobijali z kaczmarzem i chłopkami targu. Tam dopiero nastąpiła ciężka kalkulacja względem wielości wydanej i jej wartości. Prawda została przy tych dwóch zawsze, którzy jako ludzie podczciwi nieraz otaśmowali dobrze kaczmarza za to, że śmiał pretendować więcej, niż oni porachowali. Łaska była, kiedy, porzuciwszy na stole pieniądze bez przydatku guzów i cięgów, powsiadali na konie, natuliwszy czapki na uszy, aby błogosławieństwa kaczmarskiego, którym ich żegnał na złamanie szyi, nie słyszeli. Chłopkowie zaś widząc taką z kaczmarzem tragedią, przyjąwszy jaką taką zapłatę, lepszą od niczego, skromnie się do domów powynosili.

Bywali i tacy panowie, a wszystko wielcy, którzy prowadzili za sobą mnóstwo powozów, wozów, telegów, a bez koni. Te zabierali chłopom z pastwisk, od pługów i z chlewów, wlokąc bezpłatnie tych podwodników od stacji do stacji.

I to wszystko uchodziło trzem gatunkom: wielkim panom, z którymi była szlachcicowi o fortunę, nie dopieroż o kaczmarza lub chłopka pokrzywdzonego, ciężka sprawa; marszałkom i deputatom trybunałów, których łaska, potrzebna każdemu, milczenie i wybaczenie krzywdy nakazywała; trzecim: nieznajomym, bezimiennie lub pod zmyślonym imieniem przejeżdżającym, ażeby tą sztuką prędzej wszędzie przyjęci byli z wygodą, potem przez połowę ledwo zapłaconą.

Inni panowie, nie wdając się sami w rozpoznanie pretendowanych krzywd, odsyłali skwirczących kaczmarzów lub chłopów, jakoby rzecz nieuczciwą i niegodną uszu pańskich, do tych samych sług swoich, którzy ją czynili, mając to za przywilej jakowyś wielmożności swojej, aby mniej płacili, dlatego że wiele, choć skąpo płacąc, ekspensowali, i karząc niejako kaczmarzów za oszukaństwa i zdzierstwa małego ludu, który się kaczmarzom oprzeć nie mógł.

Jednym słowem przejażdżka takowych dworów ruskich i litewskich była to na kształt przechodu dywizji wojskowych, które w marszu swoim wiele potrzebują, a mało płacą.

Ruskich i litewskich panów w regestrze krzywdzicielów położyłem. Wielkopolscy albowiem panowie, jako mniejszych fortun, tak wielkich dworów jak pierwsi nie trzymali i przyuczeni w swoim kraju do wyższej rzeczy ceny, z łatwością ceną mniejszą będące w województwach innych wiktuały płacili. Po swoich zaś województwach odprawując podróże, małego do nich ekwipażu i konwoju używali, a zatem znacznych szkód czynić nie mogli. Do tego Wielkopolanie przy wysokim chórze, z równości pochodzącym, są najwięksi w artykule oszczędności gospodarze, przeto z domów prowadzą za sobą furaże i wszelkie potrzeby do żywności, tak w podróży, jako też do miast, do których się zjeżdżają, potrzebne, tak że kaczmarz od Wielkopolanina w swoim województwie z trudna więcej utarguje jak za siano, piwo i gorzałkę.

Lecz nie czyniąc ogólnym opisem nikomu szczególnemu krzywdy, dodaję na pochwałę niektórych panów ruskich i litewskich, że i między tymi znajdowali się kochający sprawiedliwość, w drodze i w domu oddający rzetelnie każdemu, co się komu należało, i brzydzący się wszelką krzywdą.

U innych znowu panów był ten zwyczaj, że żadnemu dworzaninowi nie służył do stołu jego służka, ale gdzie był dla dworzan stół osobny, tam oraz było i usłużenie pańskie: lokaj, hajduk, kredencerz należący do stołu marszałkowskiego, płatni i żywieni od pana. U takich panów był wybór dworzan, polityka i uczciwość w najwyższym stopniu. Nie porzucał żaden takowej służby, chyba że się przenosił od dworu do ojczystej fortuny albo do innego stanu, albo gdy przez niestatek lub debosz mimo wolą swoją grzecznie był pod jakim pozorem ode dworu oddalony.

Piwa dawano do stołu, ile kto chciał, na czas po kieliszku wina albo po szklance miodu; skoro się stół skończył, już kropli piwa w izbie stołowej nie znalazł. Posiłek wszelki kończył się z obiadem, a dla dygestii potraw woda (wchodząca już w modę, od naszych ojców nie znana, tylko do umywania) subministrowana była czującym pragnienie.

Dla dworzan dawano piwo do ich stancjów, po jednemu i po dwa garce na dzień. To służalcy dworzan za odgłosem dzwonka od piwnicznego odbierali; który regulament piwa miał miejsce tylko u wielkich dworów. Pomniejsi pankowie i szlachta trapili piwo w kompanii gościa i dworskiego od obiadu do wieczerzy, od wieczerzy w swoich pokojach do poduszki, przeplatając na czas przy większej uczcie winem, miodem lub gorzałką przepalaną.

Był też zwyczaj u kilku panów, choć znacznych, ale skąpych, którzy chcieli pogodzić wielką figurę z sknerstwem i dla menażu sadzali dworzan do jednego stołu z sobą, że przed nich kładziono chleb gruby, a przed państwo pytlowany. Lecz ten zwyczaj, że był powszechnie wyśmiewany i przez tych samych dworzan, którzy mu podlegać musieli, rozmaitymi sztukami dowcipnymi i śmiesznymi afrontowany, prędko zniknął.

U książęcia Sułkowskiego starego, ojca Sułkowskich dwóch wojewodów: poznańskiego i kaliskiego, osobliwy i w cale jedyny zwyczaj był co do żywności dworu. U tego pana dworzanin, trzymający dzienną służbę, siadał do stołu z panem, inni dworzanie wszyscy, Polacy i Niemcy, oficjaliści, szli do stołu marszałkowskiego. Panny zaś miały swój stół osobny. Reszta dworskich jakiego bądź gatunku brali strawne pieniądze miesiączne, nawet kucharze i kuchtowie. Warta stała przy kuchni pilnująca, aby nic nie szło na bok, toż samo przy szpiżarni. Żołnierze nadworni nosili na stół półmiski i zebrane ze stołu z resztą potraw odnosili do szpiżarni, które niedojadki przerabiano z obiadu na wieczerzą lub na jutrzejsze obiady do mniejszych stołów. Ktokolwiek był postrzeżony, że ruszył jakiej potrawy, czy kucharz, czy lokaj albo hajduk, lub inny posługacz, tracił miesiączne strawne, w czym była wielka ostrożność. Taki zwyczaj (jak powiadano u tego dworu) miał zachowywać wielką oszczędność ekspensy kuchennej, nadgradzającej sowicie strawne kucharskie, przecięż u żadnego dworu w całej Koronie Polskiej i Wielkim Księstwie Litewskim nie był naśladowany.

 


OPIS OBYCZAJÓW