I.
Po dwóch sylwetach typowych z Ukrainy, z których dla modela jednej ideałem był Gonta, dla drugiej Chmielnicki, pod pióro nasuwa mi się typ "par excellence" - pół poeta, pół rycerz, pół uczony, półgłówek, pól dyplomata, pół narwaniec i do tego pół Polak. Tamci dwaj (Świętosławski i Rawski) uwlec się dali idei demokratycznej mocno odczutej, źle zrozumianej i na błędną pchniętej drogę. Jeden ugrzązł w tym mistycyzmie rewolucyjnym, co dla zbawienia ludzkości posługiwać się gotów rzeziami i stosami; drugi się rozmiłował w kozaczyźnie, która anachronizmem w w. XIX była. Dla Michała Czajkowkiego , osobistości tej samej, co wypisane w tytule sylwety niniejszej nazwisko nosiła, kozaczyzna przedmiotem marzeń i dążeń była, ale nie taka jak ta, której życie Rawski poświęcił.
Michał Czajkowski w dziejach piśmiennictwa polskiego wydatne i charakterystyczne zajmuje stanowisko. Pamiętam pojawienie się utworów jego na Rusi. Wzbudziły one zajęcie ogólne, a żywe - żywe nie tyle zrazu, dzięki obrazowości opisów i imitacyi gwary szlacheckokozaczej, co zaczepieniu w powieści p. t. "Anna", znanej szeroko w krajach zabranych (Podole, Wołyń, Ukraina) osobistości, zajmującej z racyi majątku widne w społeczeństwie stanowisko, wsławionej jarmarcznemi w specyalności końskiej szachrajstwami i podejrzewanej o pochodzenie semickie. "Anna" Czajkowskiego jawiła się równocześnie prawie z "Maryą" Malczewskiego. Różnica pomiędzy utworami temi zachodziła ogromna. Był jednak moment, w którym mniej się interesowano "Maryą" niż "Anną", a to dlatego, że tej ostatniej osnowa odnosiła się do skandaliku, należącego do rodzaju tych, co się krwią zmywają. Mówiono o pojedynku, mającym się odbyć we Francyi pomiędzy autorem opowiadania powieściowego, a obrażonym. Do pojedynku nie przyszło i o "Annie" zapomniano.
Michał Cz.[ajkowski], syn Stanisława i Petroneli z Głębockich, przyszedł na świat r. 1804 na Wołyniu, we wsi dziedzicznej Halczyńce, parafii kodnieńskiej, o milę od Berdyczowa. W pierwszej w. XIX. ćwierci kraje zabrane nie były z ognisk edukacyjnych ogołocone. Komisya edukacyjna zaopatrzyła je w zachowane przez Moskwę po rozbiorach szkoły, szerzące wśród obywatelstwa oświatę. W Międzyrzeczu nauczali Pijarzy, w Humaniu Bazylianie, w Winnicy, i indziej, w szkołach powiatowych nauczyciele świeccy. Kto się uczyć chciał - miał gdzie. Nawet nieprzystępnemi nie były nauki wyższe, dla których Tadeusz Czacki założył r. 1805 w Krzemieńcu lyceum. Panował przeto względny ognisk wiedzy dostatek. Obok tego jednak kraina zwana dawniej Kraje Zabrane, obejmująca prowincye, noszące nazwę Podola, Wołynia i Ukrainy, powitana przez Trębeckiego jako "mlekiem płynąca i miodem", przepełnioną była ponętami odciągającemi młodzież od nauki. Młodzieniec "bene natus et possesionatus", jeżeli nie posiadał szczególnego do książki pociągu, jeżeli nie miał nad sobą ojca, lub opiekuna, wychowującego go wedle Ducha świętego doradzającego "różdżkę" dla "dziateczek" i "kańczuk" dla kawalerów o zasiewającym się pod nosem wąsie chętniej, niż w szkole, kształcił się na jarmarkach. przy stolikach zielonych, na polowaniach, zjazdach chrzcinowych, imieninowych, weselnych, po garderobach. Okazye tego rodzaju bez liku na każdym nasuwały się kroku.
Jeżeli wierzyć temu, co p. Michał sam o sobie opowiada, kształcenie umysłu jego rozpoczęło się w Berdyczowie, skończyło w Międzyrzeczu - w Berdyczowie w prywatnej jakiegoś Anglika pensyi, w Międzyrzeczu u Pijarów. W Berdyczowie nauka udzielaną była z zaprawą zabawy, zabawa zaś polegała jakby na odtwarzaniu w ćwiczeniach odpowiednich tężyzny kozaczej. Na tle tem zaszczepić się i rozwinąć miało w autorze "Wernyhory" rozmiłowanie się w kozaczyźnie. Podanie to me wydaje się z prawdą ściśle zgodnem. Berdyczów, teatr szlacheckich (polskich) i huzarskich (moskiewskich) jarmarcznych i pozajarmarcznych popisów i pohulanek, sam przez się był szkołą, uosabiającą zamiłowanie w kierunku tężyzny takiej lub innej. Do huzarów się Polacy nie garnęli, dzięki wrodzonemu zarówno do Moskali jako też do subordynacyi wojskowej wstrętowi. Ale wjazdy do Berdyczowa i przejazdy przez miasto karet szlachty zamożniejszej pod eskortą kozaków na dzielnych koniach, ustrojonych w kurty z wylotami, w szarawary szerokie w kołpaki z jeleniami i kutasami, w setedce, działały na wyobraźnią i rozbudzały fantazyę.
"O, gdy wyrosnę, toż to ja sobie kozaków sprawię!.." - marzyli i mawiali panicze niedouki.
Tak i pan Michał w latach dziecinnych marzyć musiał.
Nie dziw przeto, że gdy, po dwóch latach pobytu w Berdyczowie, przeniosła go matka do szkół w Międzyrzeczu, młodzieńca nudy i tęsknota opanowały. Pijarski dozór i pijarska nauka nie smakowały mu. Niedługo też w Międzyrzeczu popasał. W ciągu, lat trzech, w czternastym mniej więcej roku życia swego, głowę swoją całkowicie w potrzebną dziedzicowi Halczyniec opatrzył wiedzę, która - przypuszczać należy - ograniczyła się na dostatecznie biegłem władaniu językiem francuskim. W latach przed i po roku 1815, francuzczyzna w edukacyi odgrywała rolę taką samą, co za czasów jezuickich łacina, z tą atoli różnicą, że łacina stanowiła wyłącznie głów męskich ozdobę, francuzczyzną zaś zarówno się płcie obie zdobiły. Z jedyną prawdopodobnie tą ozdobą wszedł Czajkowski w grono obywatelskie. "Prawdopodobnie" powiadam, od osób bowiem, co go przed r. 1831 na Wołyniu znały, słyszałem, że uchodził za młodego człowieka wcale nie obiecującego. Nikt ani przypuszczał, ażeby się miał na autora wykierować. Polował, jarmarkował, ale z książkami się nie wdawał.
Jak to pozory niekiedy mylą!...
Omyliły tych, co przed r. 1831 nie przypuszczali, ażeby Michał Czajkowski zdobyć się mógł na napisanie listu porządnego; omyliły po r. 1831 księcia Adama Czartoryskiego, co tegoż Michała Czajkowskiego, autora kilku powieści oryginalnych, osądził uzdolnionym do sprawowania funkcyj dyplomatycznych.
A!... "errare humanum est".
Książę Adam Czartoryski, stojący na czele stronnictwa demokratycznego emigracyi polskiej z r. 1831; poważany był dla stosunków i znajomości fachu przez dwory i ciała dyplomatyczne. Ciała te w razach drażliwych lub trudnych do niego się po informacye, niekiedy po rady zwracały. W położeniu bardzo trudnem, wprost bezradnem znajdowała się Wysoka Porta skutkiem przymierza z Rossją w Unkiar-Skalessi, oddającego Turcyę na łaskę i niełaskę tej ostatniej. Wysoka Porta, bardziej niż inny jaki w czasie owym gabinet, informacyj pewnych i dokładnych oraz rad życzliwych potrzebowała. Po jedno i drugie - do kogóż miała się zwrócić, jak nie do wypadłego z łask jej sprzymierzeńców unkiar-skaleskich męża stanu, byłego ministra spraw zewnętrznych w Petersburgu, znającego na wylot arkany i tajemnice dyplomatyczne Ambasadorowie jej w Paryżu i w Londynie dostali rozkaz porozumiewania się we wszystkiem z księciem A. Czartoryskim i posługiwania się nim w potrzebie. Książę na pośrednika pomiędzy sobą a ambasadą, na wiernika swego, wyznaczył Czajkowskiego, któremu powierzył zarazem umawianie się z obecnymi w Paryżu licznymi wychodźcami słowiańskimi, poddanymi tureckimi. Na polu tem zawiązała się zabierająca czasu niemało gadanina dyplomatyczna, skutkiem której ułożoną została "pomiędzy Jego Wysokością księciem Adamem Czartoryskim, a Jego Wysokością księciem Wasowiczem, pretendentem do tronu czarnogórskiego konwencya", celem przywrócenia księciu Wasowiczowi należnego mu tronu i zorganizowania w Czarnogórze siły zbrojnej polskiej. Książe Wasowicz zobowiązał się, dla dodania zapewne konwencyi owej pewności i siły, przyjąć katolicyzm, książę Czartoryski zaś zaopatrzeć go w pieniądze. Konwencya ta wydała rezultat jak najsmutniejszy. Warunki jej dotrzymane zostały w tym względzie, że ks. Wasowicz na katolicyzm przeszedł, ks. Czartoryski w pieniądze go - niewielkie, fr. 60.000 - zaopatrzył i on się z pieniędzmi temi ulotnił, zostawiając towarzyszącego mu Czajkowskiego w Rzymie bez grosza.
Wypadek ten powinien był ochłodzić dyplomatyczne zapały i zwrócić Czajkowskiego z drogi do Paryża, do żony, którą był lat temu kilka pojął i z którą miał dzieci czworo. Sprzeciwiały się temu, z jednej strony, jego samego ochota zapoznania się z będącym w czasie owym w literaturze polskiej modnym ("Sonety krymskie", "Farys", tłumaczenie "Giaura" przez Mickiewicza) Wschodem, z drugiej zobowiązania względem rządu francuskiego, powzięte przez Czartoryskiego, który dla wysłańca swego wyrobił naukową urzędową misyę, czynienia studyów, tyczących się plemion słowiańskich pod berłem ottomańskiem. Zwrócenie wysłańca z drogi, byłoby zadrwieniem z Guizota, owoczesnego ministra oświaty. Czajkowski przeto, mimo, że przez jedną wysokość książęcą okradzionym został, musiał przez drugą Wysokość książęcą na nowo być w grosz zaopatrzonym i dokończyć podróż przerwaną.
Ks. Adam był dyplomatą w wielkim stylu, usposobionym do mierzenia się z fotelu ministeryalnego z Taillerandami, Metternichami, Castlereaghami, Hardenbergami itp. mężami stanu, ale gdy się fotel ministeryalny z pod dostojnej osoby jego usunął, a Taillerandy, Metternichy etc. od niego się odwrócili, nie koniecznie potrafił w człowieku zwyczajnym męża stanu odkryć. Niezwyczajność Czajkowskiego wyraziła się w powieściopisarstwie, powieściopisarstwo zaś nie daje jeszcze na mężostwo stanu patentu. Chyba książę koloryt kozacki za ekwiwalent patentowy uznał, że Czajkowskiego w charakterze dyplomatycznym na Wschód wyprawił. A do tego ta się zapewne jeszcze przyłączyła okoliczność, że zewnętrznością swoją, rysami oblicza, manierami, wydawał wybraniec książęcy człeka, należącego pochodzeniem do jednej z ras, gnieżdżących się u stóp tej góry, na której się arka Noego zatrzymała.
Wyraziłem się o M.[ichale] Cz.[ajkowski] powyżej, że jest pół-Polakiem. Byłbym nie śmiał tego o nim powiedzieć, gdyby był karyery swojej nie zakończył, jak zakończył. Zakończenie to upoważnia mnie do przyznania mu polskości przez pół tylko, sądząc o tem wedle znamion rasowych. Któż Polaka z dziada, pradziada po rysach oblicza, wyrazie oczu, kolorze cery i ogólnym postaci wyrazie od pierwszego oka rzutu nie pozna? M. Czajkowski na pierwszy oka rzut przedstawiał się jako wschodniowiec. Nos krogulczy, włosy czarne, cera śniadawa, oczy świdrem patrzące - wyglądał na Persa, Anatolczyka, Armeńczyka. Ormianizm zwłaszcza z oczu mu bił wyraźnie, dla tych zwłaszcza, co wiedzieli o rozsypanej w moskiewskim i austryackim zaborze szlachcie polskiej, nazwisko Czajkowskich noszącej, z rodzinami polskiemi spokrewnionej i skoligowanej i do Ormian się zaliczającej. Ci pana Michała o Ormianizm nie podejrzewać nie mogli. Tłumaczy to, dla czego książę Czartoryski, który w zaborze rosyjskim " ogromne przed r. 31 posiadał majątki, w zaborze austryackim, w ognisku niejako ormiańszczyzny, Śniatynie i w majątkach tych często się z Ormianami spotykał, który wiedział może o usługach, jakie oni w czasach dawniejszych Polsce na Wschodzie, na polu dyplomatycznem oddawali, - tłumaczy to, powtarzam, czemu książę nie komu innemu, jeno potomkowi po kądzieli) Myśliażewskich, Bohdanowiczów, co do Bakcziserajii i Konstantynopola w sprawach polskich jeździli, Szymonowiczów, Zimorowiczów, co piśmiennictwo polskie wzbogacili, misyę dyplomatyczną w Turcyi powierzył. Ormianin i autor powieści kozaczych - nie byłże on na ambasadora w Turcyi stworzony?
Nie ambasada wprawdzie, ale agencja polska w Konstantynopolu narzucała się w momencie, w którym emigracya polska porządkowała się we Francyi, rozpadłszy się na dwa skrajne i na trzecie pośrednie stronnictwa. Skrajne rozebrały pomiędzy siebie działalność - demokracya wśród ludów, arystokracya w gabinetach. Gabinety atoli dla reprezentacyi narodowej, nie opierającej się o żadne państwo, zamknęły się z wyjątkiem dwóch: kuryi rzymskiej i Wysokiej Porty. Kuryę obchodził, prześladowany w Rosyi jawnie i zagrożony w Prusiech katolicyzm, wymagający z jej strony zabiegów na drodze nieregularnej i nieoficyalnej. Wysoka Porta, po traktacie w Unkiar-Skalezi, uczuła gwałtowną potrzebę zabezpieczenia się przeciwko uzyskanemu traktatem tym sprzymierzeńcowi, usuwając możliwe rozruchy wewnętrzne i reorganizując swoją siłę zbrojną. We względzie tym potrzebowała ona wskazówek i pomocy.
II.
I pan Michał pojechał, raczej popłynął r. 1841 do Konstantynopola. Ciągnęło go tam... przeznaczenie niby. Ks. A. Czartoryski, zrażony do jego zdolności dyplomatycznych rezultatem negocyacyj z Jego Wysokością ks. Wasowiczem, rad by go był z drogi zawrócił - nie mógł - nie wypadało. Czajkowski się później Wasowicza wyrzekł, zwalając całą za awanturę tę odpowiedzialność na hrabiów Władysława Zamoyskiego i Cezarego Platera. Nic atoli bardziej, aniżeli podania Czajkowskiego, na niedowierzanie zasługuje. Na emigracyi był on jednymz trzech (Służalski, Czajkowski, Mierosławski). znanych powszechnie ze zdolności przekręcania prawdy. Wasowicza przeto historya całkowicie na jego zostawić powinna sumieniu. Z tym też na sumieniu grzechem działalność dyplomatyczną na Wschodzie rozpoczął i prowadził.
Rozpoczął on i prowadził działalność tę wbrew - jak się domyślać należy - życzeniu skompromitowanego przezeń w oczach emigracyi polskiej i kuryi rzymskiej księcia. Wyprzeć się jednak wysłańca własnego, zaopatrzonego za staraniem książęcem przez rząd francuski w charakter urzędowy, przez ambasadora tureckiego w Paryżu i znakomitości francuskiego świata oficyalnego w listy polecające do dostojników tureckich i wpływowych w Konstantynopolu osobistości, sposobu na razie przynajmniej nie było. Odwołanie odłożyć należało na później - do pretekstu dyplomatycznego pierwszego lepszego. Z takim wszelako, jak pan Michał majstrem, sprawa łatwą nie była. Pretekst się znalazł niebawem: złudzenie rządu lennego naonczas księstwa serbskiego gotowością W. Porty przyznania księstwu niepodległości za pomocą jednorazowej skapitalizowanego haraczu spłaty. Rzecz ta, przedstawiona jako umówiona w Belgradzie, pokazała się ani pomyślaną w Konstantynopolu. Wynikła stąd nowa na polu dyplomatycznem kompromitacya, którą jednak dwie inne zamaskowały roboty: Zaporoże i Kaukaz.
Zaporoże zwłaszcza - Zaporoże bowiem przedstawiło się, jako pole współzawodnictwa z demokracyą, z którą w owym właśnie czasie Hotel Lambert gorącą toczył walkę.
Mowa tu o Zaporożu nieistniejącem. Istniało ono do r. 1829 na Dobrudzi; lecz w roku tym ataman Hładkij zaprzepaścił je zdradą Turcyi, na rzecz Moskwy dokonaną. Pozostały po niem wspomnienia, ożywiane, świadectwem zbiegów z pod komendy Hładkiego, którym zamiana wolności tureckiej na moskiewską nie wydała się korzystną, ożywiana oraz obecnością zbiegów od pańszczyzny i z szeregów armii rosyjskiej włościan z Podola i Ukrainy. Zbiegowisko to, złożone z materyalów, które niegdyś służyły do zasilania Zaporoża na ostrowach dnieprowskich, nadawało się do snucia zamiarów, mających na celu wskrzeszenie tej specyalnie w dziejach zaznaczonej organizacyi militarnej. Wytropili je najpierwsi demokraci emigracyjni, którzy jak skoro znane założyli Towarzystwo, wnet rozpoczęli walkę o niepodległość Polski przysposabiać i w celu tym emisaryuszów na wsze rozsyłali strony. Jeden z traktów, którymi oni ku Polsce podążali, przechodził przez księstwa naddunajskie. Mołdawię zapełniali wychodźcy i emigranci (emigrantów nazwa odnosiła się naonczas wyłącznie do wychodźców politycznych) polscy. Ci, w stronach tych krążąc, o Dobrudzę się ocierali, gdzie zetknęli się z chroniącem się tam wychodźtwem rusińskiem, rozżalonem na Moskwę za wzmacnianie poddaństwa, oraz za zniesienie regestrowego, zwłaszcza zaś niżowego kozactwa, którego sławę głosili zaporożce, zbiegli z pod komendy Hładkiego. Wskrzeszenie Zaporoża przeciwko Moskwie nie mogło nie wstrząsnąć wyobraźni tych, dla których walka przeciwko Moskwie jedynem była życia zadaniem. W celu tym na Dobrudzą zaglądali wysłańce demokratyczni. Było ich - nie wiem ilu; do wiadomości mojej doszły tylko nazwiska: Mikulskiego (później księdzem został), Izydora Rawskiego, Ludwika Zwierkowskiego. Najruchliwszym i najczynniejszym śród nich był ten ostatni, znany pod nazwiskiem paszportowem Lenoir'a.
Pod osłoną paszportu wędrował on swobodnie po Mołdawii i Turcyi, bywał w Konstantynopolu i znał się z tameczną kolonią polską, składającą się z rozbitków powstania listopadowego i wychodźtwa przemysłowego. Z pierwszymi Ozajkowski zejść się musiał - zeszedł się więc z Lenoir'em. Od niego się o stosunkach naddunajskich i o Dobrudzi dowiedział i - co było rzeczą cale ważną - potrafił go dla spraw i zamysłów, w Hotelu Lambert urabianych, pozyskać.
Pozyskaniem Lenoir'a, tę grubą Hotelowi Czajkowski oddał przysługę, że Lenoir była to siła demokracyi wydarta. Dzięki przysłudze tej poprawiła się mocno zachwiana p. Michała reputacya dyplomatyczna. Dla utrwalenia jej na Dobrudzę się wybrał, ciekawy zakątek ten zwiedził i z wyprawy tej raport księciu panu przesłał. Raportu nie czytałem - żadna okazya nadzwyczajna w ręce mi go nie wsunęła; okazye zaś zwyczajne, przebywające za progami wysokimi Hotelu Lambert, z daleka obchodziłem. Nie wiem przeto, co Czajkowski do głowy stronnictwa arystokratycznego pisywał. Znając jednak autora z pism, z czynów, i osobiście, nie pomylę się, twierdząc, że działalność swoją przedstawiał w świetle pożyteczności, wymagającej pozostawienia go na stanowisku, jako działacza samodzielnego. Podania mówią, że samodzielność przypisać mu. w pierwszych jego na Wschodzie krokach, można tylko we względzie pozyskania Lenoir'a. I to - pytanie : czy nie wchodziła do tego kobieta?... O kobiecie będzie później, tymczasem zaznaczę, co się niewątpliwem wydaje, że do stawiania pierwszych na nieznanem polu kroków służyły mu skazówki, jeżeli nie wyłącznie, to przeważnie Lenoir'a. Lenoir wiedział o zabiegach emisaryuszów z obozu demokratycznego, wiedział o Rawskim i za jego to sprawą nastąpić musiało zejście się tego demokraty z Czajkowskim i rozmowy ich, które Rawski - jak powiadał - toczył z nahajką w ręku. Może to i prawda, Rawskiemu bowiem tajną być nie mogła dezercya Czajkowskiego z obozu demokratycznego, o czem świadczą pierwsze członków T. D. spisy. Traktował go więc z góry na gruncie, na którym tak jeden, jak drugi nie znalazł tego, czego szukał: urzeczywistnienia ideału kozaczego - ideału, upatrywanego przez Rawskiego w Chmielniczczyznie, przez Czajkowskiego w kozactwie nadwornem. Ideał swój nakreślił Czajkowski obrazowo w powieści p. t. "Wernyhora", w której legendowy Wernyhora ,ginie, a na plan pierwszy wysuwa się Nekrasa. Ów to Nekrasa, w odzieży z wylotami, w kołpaku z kutasami, frenzlami i kitami, harcujący na koniu dzielnym, również ozdobnie przystrojonym, bohater nad bohatery, waleczny, piękny, posiadający przymioty nadzwyczajne, kochający straszliwie, bohater ów był jego rojeń i pragnień przedmiotem, jego pożądań celem.
Z tem rojeniem w wyobraźni, z tom pragnieniem w sercu, z tem pożądaniem w umyśle wyjechał Czajkowski na Wschód i przebywał na Wschodzie. Z tym też imaginacyjno umysłowym bagażem, stanął na ziemi dobrudzkiej, śród zbiegów ruskich, oko w oko z Nekrasowcami.
Z Nekrasowcami zdarzyło się mu wedle przysłowia: "Słyszał, że gdzieś dzwonią, nie wiedział, w którym kościele" - i stworzył sobie Nekrasę, do którego Nekrasowców dorobił i dobrał. O prawdziwych pojęcia nie miał. Pewnym był, że to Rusini. Łatwo więc wyobrazić sobie, jakiem zdziwienie jego być musiało, gdy pod nazwą Nekrasowców nie Rusini, ale najprawdziwsi mu się przedstawili Moskale. Podkopali mu oni i zwichnęli rojenia, ale na żadną go nie narazili stratę. Przeciwnie. Ideał ideałem pozostał; urzeczywistni się - dobrze, nie urzeczywistni się - drugie dobrze, co zaś do zyskania było, to się zyskało.
O wskrzeszeniu na nowo za zezwoleniem W. Porty w dobrudzkim zakątku Zaporoża, po tak niedawnej (r. 1829) Hładkiego zdradzie i po tak niedawnem (r. 1833) w Unkiar-Skelezi z Rosyą przymierzu, ani myśleć było można. W. Porta tem mniej zezwolić na to mogła, że na Dobrudzi przebywali Zaporożców spółzawodnicy i nieprzyjaciele *, Turcyi wierni Nekrasowcy, posiadający samorząd pod warunkiem służenia w razie potrzeby państwu Ottomańskiemu orężnie. Warunki takie przysługiwały przed laty i Zaporożcom. Tak samo, jak ci ostatni, Nekrasowcy, zorganizowani i uporządkowani, wybierali starszyznę, na czele której stał ataman. Zatrudnieniem ich były : uprawa roli, rybołówstwo, pijawkołówstwo i handel. W pobliżu Babadagu i jeziora Razelm zamieszkiwali kilka dobrobytem kwitnących osad. Do Rosyi, jako starowiercy, ze względu na prześladowanie ich wyznania przez rząd rosyjski, odnosili się wrogo.
Samorząd, przysługujący im w gminnych i religijnych sprawach, nie uwalniał ich od zależności od W. Porty i działających z jej ramienia administracyjnych i sądowych urzędników, powołanych do utrzymywania ładu w kraju śród różnonarodowej i różnowierczej ludności, pochopnej do sięgania po własność cudzą i mącenia porządku. Zamożność Nekrasowców wzbudzała ochotę dzielenia się nią z nimi w sposób nieuprawniony: w ichże wiary odmiennej spółziomkach (Bezpopowcach, Skopcach i in.), w posiadających prawa podobne Tatarach krymskich, w kolonistach niemieckich, w Bułgarach, Rumunach, Grekach, Turkach, Żydach, Rusinach, w najrozliczniejszej, a jak najmocniej z etyką poróżnionej ze świata całego zbieraninie. Przeciwko napastnikom tego rodzaju osłona i obrona znajdowała się w rękach urzędników tureckich, nie pogardzających, wzorem czynowników moskiewskich, obdzierającemi nie rzadko ludzi ze skóry łapówkami, znanemi w Turcyi pod nazwą: bakcziszów. W odniesieniu do wszystkich tych, kieszeniom ich zagrażających gromad i osobników, potrzebowali oni pewnej i skutecznej wobec sfer wyższych i najwyższych obrony.
Obrona taka nastręczyła się im w osobie Michała Czajkowskiego, wiernika księcia Adama Czartoryskiego, zaopatrzonego w paszport francuski i charakter urzędowy, poleconego dygnitarzom tureckim i osobom wpływowym zagranicznym w stolicy Turcyi, posiadającego względy szczególne, mającego głos w sferach rządowych bankiem (Aleona) i poparcie, nie bijącej jeszcze na onczas przed carami pokłonów ambasady francuskiej. Taki właśnie mąż w r. 1841 może 1842, a może 1843, stanął przed oczami opłacających haracze panom, kajmakanom, muftim, agom, zaptijom i wszelakim figurom urzędowym Nekrasowców.
W sposób ten Czajkowski stał się, jako sprawujący interesy Nekrasowców, w Konstantynopolu potrzebnym. Czy jednak, jako taki, był on oraz, jako sprawujący interesy Hotelu Lambert, w stolicy Wschodu potrzebnym?... Był - zapewne - wedle składanych przezeń księciu panu raportów.
Są dane, pozwalające przypuszczać, że książę, zrażony konwencyą czarnogórską i negocyacyą serbską, raportom niekoniecznie dowierzał i Czajkowskiego do powrotu wzywał, do żony i dzieci, do pełnienia obowiązków ojcowskich powoływał. Na próżno jednak. Sprawy publiczne, obowiązki - wedle mniemania autora Wernyhory - od ojcowskich ważniejsze, nakazywały mu głuchym na wezwania i powoływania pozostawać.
Do sprawowania interesów nekrasowskich dołączyły się kraje kaukazkie. Znajdowały się one pod pieczą i w ręku duszą i ciałem im oddanego Anglika, Urquardta. Urquardt pieniądze na walkę Czerkiesów przeciwko Moskwie zbierał, broń i amunicyę kupował, oficerów werbował, efekty i ludzi na Kaukaz przekradał. Pomagali mu w tem Turcy; lecz niemniej pewnymi przedstawiali się mu w tej sprawie Polacy. Jak skoro przeto doszła go w agencyi polskiej w Konstantynopolu wiadomość, wnet zwrócił się do niej i znalazł ją chętną w użyczaniu mu rad, wskazówek i wszelakiej innej pomocy. Sprawa ta w raportach księciu inaczej zapewne, niż tu o niej mówię, przedstawiona, wzmocniła potrzebę obecności Czajkowskiego w Konstantynopolu. W czasie owym, w roku mniej więcej 1843, kiedyśmy w kraju się w utworach Michała Cząjkowskiego rozczytywali, jak się obecnie w utworach Henryka Sienkiewicza rozczytujemy, rozeszła się była wieść, że Moskwa zaalarmowana agitacyą Czajkowskiego śród ludów i narodów naddunajskich, wystąpiła wobec Turcyi z żądaniem wydania go, a przynajmniej wydalenia. Nie wiem, jaką wieść ta wpływ w hotelu Lambert wywarła. U nas na gruncie polskim, na Podolu, wywarła ona wpływ taki, że nie tylko wyniosła Czajkowskiego na wyżyny powieściopisarskie niedojrzalne - przekonani byliśmy, że powieściopisarza nadeń lepszego w Polsce nigdy nie było i nigdy nie będzie, aleśmy go jeszcze i - niemal... na zbawcę Polski z góry pasowali.
III.
"Cherchez la femme". Regułę tę, której się trzymają sędziowie śledczy w dochodzeniach kryminalistycznych, zaznaczyłem poprzednio, mówiąc o samodzielności w czynnościach Michała Czajkowskiego na Wschodzie. Winienem przytoczenie reguły tej usprawiedliwić. W losach Czajkowskiego kobieta przeważną odgrywała rolę.
Kto nie zna niedokończonego Juliusza Słowackiego poematu p. t. "Podróż na Wschód?" O nieznajomość utworu tego nikogo z łaskawych "Sylwet" moich czytelników podejrzywać nie śmiem; śmiem jednak przypuszczać, że nie każdemu, po strofie w pieśni drugiej, mówiącej "poetycznym Laurom" i "sawantkom" o szkole wsławionej "biednej Safo skokiem", zrozumiałą jest strofa następująca:
"Znałem... lecz szczęściem uleczoną z żalu
Safonę bardzo podobną do greckiej.
Ta się nieszczęściem kochała w Moskalu;
A Moskal zginął na wojnie tureckiej;
Ta poszła zabrać na Warneńskiem polu Zwłoki..." etc. Dalej poeta opowiada o odciętych przez Turków uszach kochanka, po które Safona owa pojechała do Konstantynopola, o jej mdłościach, które lekarze usuwali pigułkami z chleba, o oznaczającem ochotę samobójczą targowaniu się z lekarzami "o krwi troszeczkę i jeszcze miseczkę", o romansie z oficerem angielskim; nie opowiedział atoli o szkielecie ukochanego, zamkniętym w trumnie, towarzyszącej kochance w podróżach i lokowanej przy jej łóżku sypialnem wszędzie, gdzie się zatrzymywała na dłużej. O pierwszem opowiada poeta, o drugiem podanie. Safona owa ostatecznie osiedliła się w Konstantynopolu - to fakt, do którego podanie dodaje, że w lat dużo później pożar domu, w którym mieszkała, pochłonął trumnę i ulubioną charcicę i, że charcica żałowaną była bardziej, aniżeli trumna z zawartością swoją. Podaniom można wierzyć, albo nie wierzyć, wolno je nawet brać za plotki, mimo podkład prawdopodobieństwa, na którem się zrodziły, ale nie wolno przeczyć faktom dokonanym, faktom, które w odniesieniu do strof, Salonie przez Słowackiego poświęconych, wyraziły się w sposób, żywo autora: "Podróży na Wschód" obchodzący. Kim była Safo owa? Była nią Ludwika Śniadecka, córka Andrzeja, profesora uniwersytetu wileńskiego, znakomitego uczonego i gorącego patryoty polskiego. Rozkochała się ona w Moskalu, Korsakowie, oficerze od gwardyi, rozkochała się zapewne wbrew życzeniu ojcowskiemu. Ale... "miłość nie sługa", a za to w służbę bierze tych, co się z nią wdadzą. Po zwłoki ukochanego wybrać się mogła dopiero po śmierci ojca i otrzymaniu przypadającej na jej dolę części majątku, jaki zostawił po sobie. Sprawy spadkowe długo się zwykle wloką, ponieważ przeto Andrzej Śniadecki zmarł w r. 1838, nie mogła więc wcześniej, jak w r. 1840, albo 1841 wyjechać. Daty te nasuwają na myśl uwagę, tyczącą się miłości panny - Ludwiki - miłości, dochowywanej nieboszczykowi przez lat najmniej dwanaście, oficer ów bowiem zginął przy pamiętnym szturmie Warny r. 1828. Rzeczy takie nie zdarzają się codziennie. Odszukała na warneńskiem polu zwłoki i - co z niemi zrobiła? Nie odwiozła do kraju; nie odesłała rodzinie; nie pogrzebała ich w Turcyi nigdzie: podanie przeto o trumnie przy łóżku, w której przechowywane były, jest bardzo podobnem do prawdy, odpowiadając nastrojowi romantycznemu, który duszę tej kobiety przenikał i nie pozwolił jej po śmierci marnego jakiegoś oficerzyny moskiewskiego, przenieść miłości na genialnego poetę polskiego.
Kochał ją, jak wiadomo, Juliusz Słowacki. Kochał ją i odezwał się do niej o niej:
"I powiedz, czyli duszę mam powszednią
Ja, co przebiegłszy świat, kochałem jedną".
Zakochanie się Słowackiego nastąpiło w dobie brzasku młodości jego - liczył lat nie więcej jak siedmnaście. Ona dużo od niego starsza, w momencie, kiedy on do jej serca po młodzieńczemu kołatał, z "oficerem na potęgę romansowała i... dla studencika łaskawą była". Stosunek ten, we dwa lata później, rozerwał się: studencik do Warszawy wyjechał, oficer na wojnę poszedł. I jeden nie wrócił i drugi nie wrócił. I stało się: oficerowi wierną pozostała ona, dla niej wierność w studenciku się rozbudziła.
Jak się zdaje, często i gorąco - tak gorąco, jak w strofach, rozpoczynających się od wyrazów:
"Kłębami dymu niechaj się otoczę" - wypowiadana z obczyzny przez Słowackiego miłość dla niej przyszła retrospektywnie, we wspomnieniach, na skrzydłach tego gołębia, co wieści nosił, drogą poetyczną. Upostaciował on w niej, imieniem jej nazwał ideał, w rzeczywistości nie istniejący.
Ona się tego ani domyślała. Utwory jego, gdy w ręce jej wpadły, nazwała "wierszami szklanymi".
Przybyła "nad brzegi Marmora" z popiołami Moskala i rozkochała w sobie... autora "Kirdżalego".
Rozkochała - zapewne; trafniejszem jednak będzie wyrażenie : opanowała.
Była to kobieta do panowania.
Mówię to z całą rzeczy świadomością - ze świadomością, zdobytą naprzód osobiście, następnie od dwóch na zupełne i całkowite zaufanie zasługujących świadków, których po imieniu i nazwisku w pamiętnikach, co się po śmierci mojej przypuszczalnie ukażą, wymienię.
Osobiście miałem zaszczyt przed obliczem jej, przez nią wezwany, stanąć. Działo się to w r. 1863, w czasie kiedym w Tulczy, na Dobrudzi, oddział powstańczy organizował i w interesie oddziału tego do Konstantynopola na dni parę przyjechał. Wezwała mnie dla rozmówienia się ze mną w materyi dla niej i dla mnie nad wyraz drażliwej - a tem drażliwszej, żem był autorem książki, towarzysza jej dozgonnego sądzącej bardzo - bardzo niepochlebnie.
Przed obliczem jej stanąłem i doznałem wrażenia takiego, jakiego - przypuszczam - doznawać muszą czciciele monarchizmu, gdy się po raz pierwszy wobec jakiej cesarzowej, a przynajmniej królowej znajdują. Nie przykląkłem wprawdzie, ani czoła do podłogi nie uchyliłem, ale doznałem czegoś na kształt porażenia od majestatu, z oblicza i postawy kobiety tej bijącego.
Liczyła wówczas lat mniej więcej sześćdziesiąt; z pod czepca na czoło jej i skronie włosy śnieżnej wysuwały się białości, tworząc ramy dla oblicza o rysach regularnych, oświeconego oczami pogodnie i dobrze patrzącemi, a z wyrazem takim, w którym taiły się obietnice grozy lub słodyczy, kar lub nagród. Klasycznie ukształtowanej głowie odpowiadał wzrost więcej trochę niż średni, przy postawie szykownej, o ruchach swobodnych, nie zdradzających wieku późnego. Powitała mnie z tą uprzejmością łaskawą a ujmującą, która najbrzydsze zdobi kobiety, i ukazawszy mi siedzenie obok siebie, zawiązała rozmowę, zaczynając ją od wyrażenia nadziei, że nie rozejdziemy się pogniewani. Rozmowa zabrała nam czasu bez mała godzinę, luboć interes na samym początku prędko załatwiony został. Po załatwieniu interesu, gdym ruch do wstawania wykonał: "Czemu się pan śpieszy?"... - zapytała. Mówiliśmy o stanie sprawy polskiej, o nadziejach, prawdopodobieństwach, o stanowisku politycznem W. Porty, o "generale" - tak Sadyka-paszę tytułowała, nie nazywając go "mężem" swoim. Materyę najdelikatniejszą i najdrażliwszą stanowiła książka moja i ta materya dotkniętą została. Rozstałem się z nią przez nią oczarowany, wynosząc to przekonanie, że Michał Czajkowski nie jest przecie takim lichym, za jakiego uchodzi, człowiekiem. Przekonanie to, które w książce pióra mego, "W Galicyi i na Wschodzie", wyraziłem, ona we mnie wmówiła. Chodziło o dezerterów, którzy z pułków kozackiego i dragońskiego, znajdujących się pod dowództwem Czajkowskiego, do formującego się w Tulczy oddziału polskiego się zgłaszali. Umówienie na tem polegało, że Czajkowski z popędu własnego, przez wzgląd na sprawę polską, poszukiwać ich nie chce, gdy w istocie rzeczy popęd ów pochodził od sprzyjającego powstaniu polskiemu rządu tureckiego.
Pozostawałem pod kobiety tej urokiem, który na mnie podziałał chwilowo; na Czajkowskim zatrzymał się, a opanować go musiał od razu. Opanowany, oderwać się od niej nie był w stanie. Zamieszkała w Konstantynopolu na warcie przy trumnie; on w Konstantynopolu pozostał na warcie przy niej, nie jako kochanek, ale w charakterze sługi, w poddaństwie.
Potrzeba obecności Czajkowskiego w Konstantynopolu, w charakterze agenta politycznego, bardzo była względną - przeważnie informacyjną. Mógł go zastąpić kto inny, mniej w tworzeniu, pod firmą sprawy polskiej, niedorzeczności pomysłowy. Cóż ze sprawą nas7ą za styczność mieli Nekrasowce n. p.? Jaką agencya, nie rozporządzająca funduszami znacznymi, pomoc użyczyć mogła Anglikom, w podtrzymywaniu wyniszczającej Rosyę z Czerkiesami wojny? Jedynie stosunki z wychodźtwem rusińskiem na Dobrudzi mogłyby trzymanie agencyi polskiej na Wschodzie usprawiedliwić, gdyby na agenta trafił się był kozakoman, ale nie szlachtoman, jakim był autor "Wernyhory". Przypuszczać się godzi, że sam Czajkowski, sparzywszy się na konwencyach i negocyacyach południowosłowiańskich, nie znalazłszy dla siebie zajęcia odpowiedniego ani na Dobrudzi, ani na Kaukazie, byłby się na stanowisku znudził i wezwań pierwotnych do powrotu ,do Francyi posłuchał, gdyby nie panna Ludwika Śniadecka.
Panna Ludwika, od pierwszego z Czajkowskim zejścia się, czar na niego rzuciła, opanowała go, upoddaniła, stała się najważniejszą sprawą dyplomatyczną, tą sprawą, z której trysło źródło bogate natchnień do pisania nie poezyj, nie powieści, ale raportów. Tworzone w natchnieniu tem raporty przekonały Hotel Lambert o nieodzowności pozostawienia go w stolicy Wschodu, o absolutnej zastąpienia go kim innym niemożliwości. Dla ugruntowania przekonania tego w umysłach dyplomatów Hotelu, dla zabezpieczenia się przeciwko przysłaniu mu do Konstantynopola żony i dzieci, jeździł do Francyi, zabawił w Paryżu miesięcy kilka, powrócił - i nie puścił się już (przepraszam za trywialność wyrazu) spódnicy panny Ludwiki.
Służył jej, literalnie służył, usługiwał, jak panna służąca, jak lokaj, wiernie, niezmiennie, od pierwszej skojarzenia się z nią chwili do jej śmierci. Na stosunek ten zgoła nie wpłynęło dygnitarskie, jakie w świecie tureckim zajął, stanowisko. Za jej zezwoleniem, jeżeli nie na jej rozkaz zmuzułmanił się; bez jej zezwolenia byłby się nie chwycił sposobności, jaką mu nastręczyła wojna wschodnia(1853-56), urzeczywistnienia ideału swego kozakomańskiego. Tak samo jednak muzułmanin Mehmed-Sadyk, tak samo generał-pasza turecki, jak dawniejszy Michał, jej. o ile go obowiązki służbowe od domu nie odrywały, posługiwał. Nie kto inny, tylko on, drewka przynosił i ogień na kominku w pokoju sypialnym rozpalał, nie kto inny wodę. tatły (konfitury) i kawę do łóżka podawał, nie kto inny psy faworytalne dozorował, nie kto inny przynosił, wynosił, odnosił wszystko, co dla niej do przynoszenia, wynoszenia i odnoszenia było. Pełniąc posługi wszelakie, z cierpliwością wzorową znosił kaprysy, które, wedle podań świadków wiarogodnych, przepełniały moralną pani istotę. Dzięki temu nie nader słodko się jej z mężem stosunki układały. Mąż atoli znosił, znosił, cierpiał i rad był temu. Ale dzieci ? - córki zwłaszcza?...
Generałowa wiedziała, że generał ma dzieci we Francyi. Pozostawianie ich w oddaleniu źle wyglądało w oczach Turków nawet. Sama przyzwoitość sprowadzić je nakazywała. Jeden tedy z kursujących pomiędzy Marsylią a Stambułem statków parowych, przywiózł dwóch młodych panów Czajkowskich i dwie dorosłe panny Czajkowskie. Synowie do szeregów wojskowych wstąpili; córki, póki za mąż nie powychodziły (jedna za Suchodolskiego, oficera od kozaków, druga za drą Gutowskiego), przemieszkiwały przy ojcu i, lekceważone przez niby macochę, ze wstrętem i obrzydzeniem przypatrywały się temu, jak ona nim pomiatała.
Rozpatrując się we wpływie kobiety tej na Czajkowskiego, nie można nie uznać smutnych wpływu tego rezultatów. Zabił on w nim znajdujący się w fazie rozwoju talent i przyczynił się do urzeczywistnienia, będącego skończoną niedorzecznością, piastowanego przezeń ideału kozaczego. Epopeję dla ideału owego spróbował Sadyk napisać p. t.:
"Kozaczyzna w Turcyi" tom spory, wydany w Paryżu w r. 1857. W tym bez składu i lądu utworze rzucają się czytelnikowi w oczy mundury. Opowiadania, wszystkie, z wyjątkiem firmanów sułtańskich, kłamane, są niczem; mundury wszystkiem.
Znając wodza pułków, kozackiego i dragońskiego, ze strony psychicznej, jasnem się staje, że do ideału jego w znacznej części wchodziły żywioły krawiecki i czapniczy. Świadczą o tem wyloty i kołpaki z jełomami i kutasami na kozakach, czapki czerkieskie na dragonach; objaśnienie zaś najdokładniejsze daje na czele dzieła umieszczony wizerunek samego wodza, Mehmed-Sadyka paszy. Mundur z wylotami, lampasami, belkami i nieużywanemi w Turcyi epoletami; kołpak z jełomem i kutasem z jednej strony, z kutasem, gałką, ale bez jełomu z drugiej strony, frenzla do koła po środku, gwiazda i półksiężyc na wierzchu, na gałecznej podstawie kita z tyłu. Wszystko to w sam raz do cyrku. Pokazuje się, jak różnemi ideały ludzkie chodzą drogami... Ten, co się w umyśle Czajkowskiego wytworzył, wystrzelić musiał z podłoża tych rojeń chaotycznych, które się w jego na piśmie i ustnych przebijały opowiadaniach. Sadyk pasza gości polskich przyjmował u siebie w musafirłyku (izba gościnna), siedząc z podgiętemi po turecku na sofie nogami i prawiąc im duby smalone.
- A dajcież mi z waszym Sadykiem czysty pokój! - zawołał Padalica (Zenon Fisz)-wracając z wizyty u niego. Wyobraźcie sobie, cały czas bawił mnie opowiadaniem wspomnień, jakoby Mikołaja Kamińskiego z czasów, kiedy, nim człowiekiem na drodze metampsychicznej * został, przeżywał istnienia krowy i jendyka. Opowiadanie to przeplatał porykiwaniem krowiem i bełkotaniem jendyczem.
Słowem, panna Ludwika Śniadecka, kobieta, co czar ze siebie wydzielała, nie zasłużyła sobie za zaczarowanie Michała Czajkowskiego na wdzięczność narodu.
Wszelako, gdyby go za wcześnie była nie odumarła, z pewnością nie pozwoliłaby mu karyery zakończyć tak nędznie i marnie, jak zakończył.
Słówko jeszcze. Co to dla nas za szczęście, że się z tą "Ludka" nasz "Julek" nie skojarzył!...
* Nieprzyjaźń pomiędzy Zaporożcami a Nekrasowcami doprowadzała nierzadko do rozpraw orężnych.
* Pułkownik M. Kamiński towianizm wyznawał.