Znanego szeroko życiorysu Władysława hr. Platera zaledwie dotknę. W sylwecie, poświęconej Krystynowi Ostrowskiemu, zaznaczyłem podobieństwo pomiędzy dwoma tymi, zasługującymi na wdzięczność spółrodaków, mężami; zaznaczyłem oraz zachodzącą pomiędzy nimi różnicę. Podobieństwo polegało na tem, że jak jeden tak drugi, kochając Polskę gorąco a głęboko, zamierzyli służyć jej saumptem własnym, bez pomocy niczyjej. Różniło zaś ich to, że jeden był demokratą republikaninem, drugi arystokratąmonarchistą. Plater wkrótce po r. 1831 przymknął był do Hotelu Lambert i założył w duchu stronnictwa tego pismo, "Dziennik Narodowy", którego redakuyę powierzył jednemu z najzdolniejszych publicystów emigracyjnych, Feliksowi Wrotnowskiemu. Rychło atoli spostrzegł się, że w stronnictwie tem podległym być musi, usunął się więc i założył ognisko odrębne, licząc na to, że się około niego stronnictwo skupi, stronnictwo, którego on będzie duszą, rozporządzicielem, drugim ks. Adamem Czartoryskim. Organ jego redagował Wrotnowski; on zaś zawierał znajomości i zawiązywał stosunki w sferach wysokich politycznych, dyplomatycznych i kościelnych we Francyi i Anglii. W ciągu działalności tej, redaktor raz mu skrewił: za przykładem Mickiewicza ugrzązł w towianizmie, oddając na rzecz doktrynytej redagowany przez siebie organ. Zaszkodziło to mocno i organowi i ogniskowym Platera widokom pomimo, że towianizm z dziennika niezwłocznie usunął. W rozmowie ze mną, wspominając raz o organie swoim, powiedział:
- O!... Wrotnowskiego krótko w ręku trzymałem...
Nie zdało się to na nic. Widoki na zajęcie stanowiska przewodniczącego nie ziściły się. Pismo założone w r. 1840, trzymało się do roku 1847, wydawca zaś onego, rychlej niż Ostrowski, już bowiem r. 1844 zamieszkał w Szwajcaryi z żoną Niemką, którą pojął nie zbyt poprawnie. W Szwajcaryi sprawy polskiej z oka nie spuszczał, ale w tyczących się jej zdarzeniach brał udział dorywczo, utrzymując jeno ciągłość nieprzerwaną w korespondeneyi, prowadzonej z mężami stanu i dziennikami, obsyłając memoryałami i adresami gabinety, pisując od czasu do czasu do monarchów i monarchio, do papieża i kardynałów, publikując broszury polityczne. Działalność jego w kierunku tym nie ustawała. Prowadził ją w porządku kancelarynym, formując archiwum, złożone z listów wychodzących i wchodzących, z wycinków i wypisów z gazet i przeglądów, z wszelakich w ręce mu wpadających a o Polsce wzmiankujących druków. Ciekawem jest archiwum to. W niem przyszły dziejów emigracyi polskiej autor nie jedną znajdzie wskazówkę.
Pracował człowiek, pracował usilnie i gorliwie... dla Polski; lecz z pracy tej korzyść byłaby nie wielka, gdyby nie przyszła mu myśl założenia muzeum polskiego w Rapperswylu.
Myśli tej nie waham się nazwać prawie genialną - "prawie" dla tego tylko, że powstała w głowie człowieka, nie zasługującego na posądzanie go o genialność. W sferze arystokratycznej posądzano go o co innego: o pewne niedobory umysłowe. W sferach tych nie inaczej, jeno z przekąsem o nim mówiono - i z przekąsem się o pomyśle jegow ustnej i pisemnej mowie odzywano. "Władysław Plater?", "Muzeum?!". Ci, co go znali bliżej i lepiej, nie przypuszczali, ażeby co z tego być mogło. P. Estreicher Karol zaszczycił mnie paru listami, w których przedsiębiorstwu temu, ledwie, że nie występnemu zdaniem jego, wróżył dla tego, że pod kierownictwem Władysława Platera pozostawało, koniec smutny. W liście ostatnim, pisanym na rok, jeżeli nie mniej, przed śmiercią Platera, czynił emigracyę odpowiedzialną za wstyd i liańbę, jaka na Polaków spadnie, gdy po śmierci Platera Szwajcarowie z publicznego targu za długi sprzedadzą muzeum, noszące nazwę "polskiego" i "narodowego". O długach na muzeum ciążących, nic na pewne wiedzieć nie mogłem. Przypuszczałem, że są; nie przypuszczałem jednak, ażeby być miały wielkie, sądząc po tem, co się w zamku, w salach muzealnych znajdowało. Czynsz za zamek tak jest niskim, że nie mógł wzbudzać obawy; na zbiorach zaś pierwotnych, wyglądających bardzo skromnie, a składających się w części znacznej z rzeczy pamiątkowych, z przedmiotów takich, jak np. szerśó z konia Kościuszki, kora z dęba, pod którym spał Leszek Czarny przed bitwą z Jadźwingami, i miał sen rokujący mu zwycięstwo, pod warunkiem, ażeby na miejscu tem kościół pobudował i t.p., długi żadne ciążyć chyba nie mogły. Nie zatrważały mnie przeto obawy Sz. Estreichera. Odpisałem na nie, że zapobieżenia przewidywanej przezeń hańbie wymagać należy nie od niezu opatrzone j w monetę emigracyi, ale od zamożnej arystokracyi, w szeregach, której rodzina Platerów poczestne zajmuje stanowisko.
Sanie muzeum, jako takie, nie zachwycało mnie nadmiernie. Zachwycała mnie myśl, idea - idea, która się w głowie Platera wylęgła.
Czemu idea ta, wysoko przezemnie ceniona, wylęgnąć się mogła w głowie, bardzo nie wysoko cenionej w tej sferze społecznej, do której właściciel jej należał?Przedstawia się tu do rozwiązania zadanie psychologiczne. Rozwiąże się ono z łatwością za pomocą zapytania następującego:
"Czyby Platerowi idea podobna do głowy zawitała, gdyby ona, do spółki z sercem, nie była Polską zapełniona ?...".
Polska mu serce i głowę zapełniała. Kochał ją i myślał o niej, pragnąc jej służyć jaknajskuteczniej. I służył - służył jak mógł i umiał: w interesach jej do Francyi, Anglii, Niemczech (Frankfurt r. 1848) jeździł, chodził, pisał, przemawiał, nawiązywał stosunki, zakładał biura, organizował agencye, dreptał, zabiegał. Świadectwami na piśmie deptań tych i zabiegów w Brolbergu (nazwa domu jego, w którym nad jeziorem zurichskiem zamieszkał) się otoczył i, na świadectwa te patrząc, nieraz siebie zapytywać musiał:
"Na co się to wszystko zdało ?... Czy jest wtem materyał dla mnie na monumentum aere perenius?... Czy w materyale tym znajdzie się dla ukochania mego Ojczyzny, jakie pocieszenie, jaka rada, jaka wskazówka?
Wątpliwości podobne obsiadać musiały zmysł tego pana wielkiego, możnowładcy polskiego w stylu możnowładeów, przez Szajnochę nazwą "królewiąt" napiętnowanych, któremu Moskale dobra w kraju skonfiskowali i który, wyekspensowawszy się na działalność na rękę własną, gonił resztkami uratowanych sztucznie zasobów majątkowych. Resztki te nadszarpało mu mocno powstanie styczniowe tak w ciągu półtorarocznego trwania, jak po upadku, gdy Szwajcaryę napełnili rozbitki, których potrzeba było karmić, odziać, po mieszkaniach umieszczać i w sposoby do życia na przyszłość zaopatrywać. Pozawiązywane po stolicach kantonalnych i po miastach znaczniejszych komitety czyniły we względzie tym dużo. Wymagało to jednak czuwania. W Szwajearyi francuskiej czuwał Stryjeński, w niemieckiej Plater. Plater czuwał, wzorując się na hetmanów, na posłówdawnych, którzy w naałych potrzebach z własnej łożyli szkatuły, l on w potrzebie jak tamci z własnej łożył kieszeni. Tamtym Rzeczpospolita zwracała. Jemu zwrócić nie było komu; za to było komu szkalować go, oskarżać, wierszem i prozą ośmieszać z racyi mniemanych nadużyć i rzeczywistych tonów pańskich. Nie zrażał się tem, widząc ochoczość, z jaką spółziomkowie Wilhelmów Tellów i Winkelridów nieśli pomoc bojownikom za wolność, wyrzuconym z ziemi ojczystej. Ochoczość ta poznać mu dała źródło, z którego wypływała: był niem wiekami pielęgnowany patryotyzm narodowy, uwidoczniony wszędzie, gdzie to się zrobić dawało, wspaniałym lub skromnym pomnikiem, pouczającym naród o jego względem ojczyzny obowiązkach. Czy by się nie przydało coś podobnego Polakom?... - coś, co by i do nich, i do narodów obcych przemawiało?
Na zapytanie to odpowiedziała kolumna spiżowa, postawiona kosztem Platera w miesiącu sierpniu roku 1868, przy końcn alei ciągnącej się od bramy zamkowej w miasteczku Rapperswil grzbietem wzgórza i wrzynającej się cyplem w jezioro Zurichskie. Kolumna stoi na piedestału kamiennym, głoszącym w czterech językach (łacińskim, niemieckim, francuskim, polskim) światu, że "Niespożyty duch polski, stuletnią krwawą walką protestujący przeciw ciemiężącej go przemocy, z wolnej ziemi Helwetów przemawia do sprawiedliwości Boga i świata".
Pytanie: czemu w Rapperswylu, nie gdzieindziej - nie w Solurze np., gdzie umarł Kościuszko, nie w Lozannie, w której akademii wykładał Mickiewicz - miejsce na pomnik wybrał? Rapperswyl leży w kantonie St. Gallen, kanton zaś St. galeński goręcej niż inne kantony z rozbitkami z powstania styczniowego sympatyzował. Na żaden jednak żalić się nie można. Zurich młodzieży polskiej otworzył ułatwiony do szkól swoich wstęp, urządził dla niej specyalne a bezpłatne kursa przygotowujące do uniwersytetu i politechniki. St. Gallen sympatyą swojązamanifestował cieplej, serdeczniej, czem względy Płatem pozyskał i wybranie Raperswylu ua pomnik spowodował.
Możeby fundaeya jego na pomniku poprzestała była, gdyby kolumna zakończona u góry kulą ziemską, z której się do lotu orzeł polski zrywa, posiadała warunki opierania się wiatrom, ześrodkowującym się niekiedy w podłużnej dolinie jeziora i uderzającym potęgą wielką na cypel zanikowy. Wiatry uniemożliwiły trzymanie się na cyplu kolumny. Pokazała się potrzeba przeniesienia jej na miejsce ubezpieczone a odpowiednie.
Wyszukanie miejsca takiego łatwem nie było. Nasuwał się niejako podwórzec zamkowy. Pozostawienie zamku atoli w stanie, w jakim się w r. 18689 znajdował - w stanie rudery - i ulokowanie na podwórzu kolumny byłoby dołączeniem jej do służących do zamiatania ulicy i naprawiania bruków narzędzi i gratów rozmaitych, którym za skład służył, i - zaprzepaszczeniem jej. Ażeby znaczenie jej zachować, potrzeba było zamku przeznaczenie zmienić, czyli: do kolumny go przystosować. Na drodze tej sam przez się wykiełkowal pomysł założenia Muzeum.
Że jest to pomysł znakomity, temu przeczyć mogą ci jeno desperaci, co nie widzą już dla Polski miejsca w Europie i pragną, dla nierozbudzania apetytów faktycznych, ogołocić ją ze wszystkich posterunków polskich, oddając Polaków na łaskę i niełaskę mocarstw, co ojczyznę ich pomiędzy siebie rozebrały. Plater potrzebę posterunku, świadczącego o kulturalnem Polski, śród narodów znaczeniu, o jej przydatności cywilizacyjnej, czuł i rozumiał - raczej zrozumiał. Zrozumiał z łatwością dla tego, że czutkochał. Kochając, nie koniecznie być orłem potrzeba, ażeby odgadnąć, co ukochanej istocie korzyść istotną przynieść może.
Ze szczytu kolumny, od orła, wpłynęła mu do głowy idea muzealna i...w r. 1870, w kantonie St.Gallen, w miasteczku Rapperswyl, w zamku o murach grubych, zbudowanym, jak kroniki głoszą, r. 1098 na to, ażeby zrazu baronom Rappom, następnie grafom Habsburgom, służył ku mieszkaniu, obronie i rozweseleniu, stanęło Muzeum narodowe polskie. Umowa o dzierżawę dokonała się z łatwością. Rudera zamkowa, bluszczem zewnątrz obrośnięta, o połamanych drzwiach i powytłukanych oknach, służyła za mieszkanie puszczykom i nietoperzom, za schronisko dla wróbli, które w posiadanie zabrały bluszcze i zapełniły je tysiącami gniazd. Użytek, jaki z niej gmina ciągnęła, polegał na dwóch wieżach, wznoszących się ze strony miasta. W jednej z nich mieszkał strażnik, obowiązany ostrzegać o pożarach; do drugiej przywiązanym jest przywilej stary nakręcania zegara, nadany jednej z rodzin mieszczańskich, otrzymującej za czynność tę wynagrodzenie. Zresztą znaczenie zamku, obok cmętarza i kościoła, obok alei spacerowej, było czysto dekoracyjne. Znaczeniu temu muzeum nie zagrażało ani usunięciem, ani obniżeniem - przeciwnie: gmina przeto rapperswylska zyskiwała na urzeczywistnieniu idei, którą kolumna zrodziła.
Piszę o tych szczegółach wedle wspomnień długich rozmów, jakie z Platerem w materyi muzeum toczyłem i korespondencyj, jakie z nim zamieniłem. W pozostałych po nim papierach listów moich dziesiątków dziesiątki znajdować się muszą. W nich, o ile przypominam sobie, o czem innem mowy nie było, tylko, jeżeli nie wyłącznie, to głównie, o dwóch sprawach: muzealnej i stypendyalnej.
Muzeum nieboszczyk na szeroką zakroił był skalę. Miało ono nie tylko być wszeehstronnem wobec świata ucywilizowanego przedstawicielem Polski, ale oraz i jej sprawami, pod naczelnym Władysława Platera dowództwem, kierować. W celu tym zamierzoną była kreacya wydziałów ministeryalnych: spraw zewnętrznych i wewnętrznych, finansów, wojny, oświaty, kultu i t.d. Miało się to urządzać i różwijaó stosownie do napływu środków, na co założy. ciel instytucyi tej na pewne liczył ze względu na jej pożyteczność, oraz na to, że w muzeum w Rapperswylu stanie Rząd narodowy jawny i uzyska taki posłuch, jaki naród w czasie powstania dawał Bządowi narodowemu bezimiennemu. Rządowi, na którego by czele stanął Władysław hr. Plater - czyżby naród posłuchu i płacenia podatków odmówić miał?... W zakroju tym, nie ogłoszonym ale zamierzonym - białemi niciami szytym, naiwności było dużo; nie mniej jednak było dużo dobrej wiary i chęci najlepszych.
Zamiar zaznaczał się w ustanowieniu Rady muzealnej, oraz w gromadzeniu pod firmą Muzeum funduszów na cele pozamuzealne, np. na zapomogi dla skazywanych na Syberyę przez rząd rosyjski księży katolickich i inne.
Skład Rady przedstawiony do uznania zarządowi kantonalnemu i uznany przezeń, liczył członków pięciu, a mianowicie: Władysław hr. Plater, Stefan Buszczyński, Henryk Bukowski, Agaton Giller i Józef Ignacy Kraszewski. Z tych pięciu sam tylko Plater był czynnym; dwaj Bukowski i Kraszewski, czynnymi być próbowali, lecz z Platerem do porozumienia dojść nie mogli i faktycznie się usunęli; dwaj ostatni w Radzie figurowali, ale udziału w niej nie brali. Plater rządził i zawiadował wszystkiem sam, przy pomocy zamianowanego przezeń kustosza, którym był Radomiński, nie speeya lista muzealny, ale człowiek światły i rozgarnięty. Radomiński by sobie radę dawał, gdyby miał był swobody trochę. Zauważyłem, że na Platera wpływ niejaki wywierał Giller jeden, zresztą nikt. Chciał być panem samowładnym i był nim w tem przekonaniu, że się na wszystkiem zna i wszystko zarządzić potrafi. Należał do rodzaju tych naszych wielkich panów, co się mieli za równie uzdolnionych do wszystkiego na stanowisku nieinaczej, tylko przewodniem, dla których wszystko było jedno: fach prawniczy, sztuka budownicza, zajęcie finansowe, cele edukacyjne, buława hetmańska, pastorał arcypasterski, czy co innego. W charakterze tym, w okazałości całej, występował raz do roku, w dniu 29 listopada, obchodzonym w Rapperswylu z możliwie jaknajwiększą okazałością.
W dniu tym odbywał się zjazd. Specyalnie na cel ten wynajęty parowiec przywozi z Zurychu młodzież polską uniwersytecką, emigracyę dawniej tam osiadłą, delegacye słuchaczy węgierskich, włoskich, słowiańskich (nie Moskali jednak), oraz parę osobistości z grona profesorskiego lub urzędowego. Goście przybywali około 10 rano, udawali się niezwłocznie na zamek, gdzie dla nich w głównej na pierwszem piętrze sali przygotowane były stołki, otaczające w półkole ustawiony w głębi na podniesieniu fotel, oskrzydlony ze strony jednej i drugiej krzesłami dla dygnitarzy miejscowych i przybyszów dystyngowanych. Gdy goście pozajmowali stołki i krzesła, Plater wstępował na podniesienie, witał obecnych, zasiadał na fotelu i odczytywał mowę w dwóch językach, w polskim i francuskim. Następnie udzielał głosu mówcom z góry zamówionym, do których należałem ile razy mię zapraszał, a zapraszał na obchód każdy. Delegaci przemawiali w językach narodów, których członkami byli, a więc po węgiersku, po włosku, po czesku lub serbsku. Po niemiecku odzywali się dygnitarze szwajcarscy. Raz słyszeć się dały akcenty mowy angielskiej. Stało się to na obchodzie setnej rocznicy niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki północnej, w którym udział wziął delegat ambasady amerykańskiej z Berna. Był to obchód wyjątkowo uroczysty. Gdyśmy wieczorem po bankiecie - obchody wszystkie bankietami się kończyły - do Zurichu wracali, przyświecała nam iluminacya obydwóch brzegów jeziora. Świadczy to, że - mimo, iż za orła w sferze swojej nie uchodził - rozumiał znaczenie Stanów Zjednoczonych w polityce wszechświatowej, żywo i mocno wybitniejszych zaborców Polski interesującej. Na uczczenie Ameryki wysadził się. Na podwójnej trzydziestokilkn kilometrowej długości brzegów jeziora, iluminacyę sam zarządził i opłacił. W ogóle wszystkie w Rapperswyln na obchody wydatki (parowiec, bankiet, dekoracye etc.) z własnej opędzał kieszeni. Płacili sami za siebie ci tylko, co z dalszych przybywali stron.
Na obchodach Plater w całym występował majestacie, który w porównaniu z występowaniem monarchów, a nawet i podrzędniejszych figur urzędowych, skromniutkim był - raził jednak. Raził tem, że w niepokaźnej postawie amfitrjona, w pospolitej jego fizyognomii, w ruchach, w wymowie nic się nie przebijało majestatycznego. We wszystkiem w oczy się rzucało przybranie. Miny przybierał - dynastę udawał, przemawiając, czy to z wysokości fotelu w sali muzealnej, czy też z krzesła prezydyalnego na bankietach, przy których do spełniania toastów na cześć Polsfci i na cześć hrabiego, służył piihar specyatny, mogący mieścić w sobie wina litrów parę. Używał się on dla formy tylko.
Formalizm, przez Platera przestrzegany, zrażał do niego emigracyę demokratyczną zwłaszcza, zrażało ją zaś bardziej jeszcze usuwanie jej od spraw muzealnych - do wglądania w które rościła ona sobie prawo ze względu na zwracanie się hrabiego do ofiarności publiczne. Ze strony emigracyi dużo było racyi. Domagała się ona sprawozdań, mianowicie zaś rachunków, które, ukazawszy się razy kilka na początku, zaprzestuły nagle zawiadamiać publiczność ze szczegółami dochodów i rozchodów. Milczenie w tym względzie wywołało wieści o niewłaściwościach w zarządzaniu muzeum, w przebudowywaniu zamku, w obchodzeniu się z robotnikami, w obdłużaniu instytucyi. Wieści podobne krążyły, jątrzyły opinię i oburzały osobistości, bliżej się temi sprawami interesujące. Wyrazem oburzenia stała się broszura wydana przez Ludwika Michalskiego, ówczesnego prezesa Zjednoczenia towarzystw polskich w Szwajcaryi, przez niego i przez kilku innych podpisana. Podpisu mego na niej niema: odmówiłem, podejrzewając w niej przesadę i nie mając pewności, ażeby się ona do poprawienia stosunków przyczynić mogła. Plater się mi na Michalskiego ustnie i pisemnie żalił. Perswadowałem mu, że jedynym i najpewniejszym na uspojenie opinii sposobem są rachunki. "Niech hrabia Michalskiemu zrobienie rachunków powierzy..." - słowa te znajdą się w jednym z moich do niego listów, jeżeli się listy moje uchowały. Na rachunki nalegałem w tem przeświadczeniu, że jeżeli są jakie długi, to nie na Muzeum chyba, ale na prywatnym Platera majątku, i nie muszą być wielkie, miarkując wedle tego, że stypendya młodzieży dawał - stypendya z jakiegoś, (póki, po śmierci Ostrowskiego, zapis jego nie stworzył stałej i jawnej kasy stypendyjnej) funduszu zagadkowego,
Stypendya były jednym z powodów, dla którego odmówiłem podpisania się na broszurze Michalskiego, wykierowałem się bowiem mimochcąc na pośrednika pomiędzy Platerem a uczącą się młodzieżą. Pośrednictwa mego specyalność stanowiło wyrabianie stypendyów dla socyalistów i kobiet, nie posiadających jego względów. Stąd mnie o socyalizm posądzał mimo, iż perswazyą moją, przedstawiającą naukę jako nieochybny do zwalczania socyalizmu środek, z uznaniem przyjmował. Ale się posądzenia uie pozbywał i rachunków nie robił.
Posądzenia się nie pozbywał, będąc jednym z tych myślicieli, którym, gdy co do mózgu się wsunie, to już w nim twardo siedzi. Po śmierci Kraszewskiego i Gillera, oglądał się za zastępcami ich w Radzie muzealnej. Zwrócił był i na moją osobę uwagę, proponując mi nie wprost lecz za pośrednictwem p. Malwiny Ogonowskiej, tej, co języku polskiego Włochów nauczała i literaturę polską w uniwersytecie bolońskiin wykładała, którą w celu tym do mnie do Genewy przysłał. Propozycyę przyjrnowałem pod warunkiem rachunków. Warunek ten, łącznie z posądzeniem o socyalizm, odwrócił uwagę Platera od osoby mojej, zwracając ją na osobę księdza Krechowieckiego, którym się zrazu zachwycał, zwał go złotoustym, z którym się atoli nie wiem o co poróżnił.
Rachunków nie robił nie przez upór, ani z żadnego uwłaczającego mu powodu, ale dla tego poprostu, że to nie jego była rzecz. Zaplątał się śród kas i funduszów, które pozakładał i wybrnąć z odmętu nie umiał. Aż natrafił na Gałęzowskiego Józefa (pułkownika), uznającego doniosłość patryotyczną idei muzealnej i biegłego w rachunkowości. Gałęzowski go z kłopotów rachunkowych wyprowadził, ale po jego dopiero śmierci.
A kłopoty nawaliły się na niego ogromne. Dojeżdżały go, z jednej strony emigracya, z drugiej stańczykierya. Ta ostatnia wybaczyć mu nie mogła zapobieżenia, przez założenie Muzeum, upadkowi politycznego emigracyi polskiej znaczenia. Zmuszało go to do toczenia walki na dwa fronty. Toczył ją - okuniem, hardo stawiał się na lewo i na prawo. Walka ta jednak zmagała go, irytowała i kto wie, czy mu zgonu nie przyspieszyła.
Ze mną stosunki do końca zachowywał dobre. Na obchody do Rapperswylu przyjeżdżałem w przededniu, zajmowałem numer w hotelu, w którym i on stawał i, wieczorem zaproszony przezeń do jego numeru, spędzałem z nim całe na rozmowie noce. Rozmowy te snuły się zawsze około spraw publicznych.
Nie był to - powtarzam - orzeł. Punkt wychodni poglądów i działalności jego mieścił się nie w głowie, ale w sercu i ułatwił mu przez to powzięcie myśli pożytecznej. Do myśli tej - do tej idei przywiązał się, ale ponieważ komplikowały ją warunki naukowe, artystyczne, polityczne, oraz administracyjne znane mu z wysokości zajmowanegoprzezeń społecznego i towarzyskiego stanowiska, urzeczywistnić jej należycie nie umiał. Urzeczywistnienie warunkom tym odpowiadające, spada na tych, co rozwój w ciągu dalszym zapoczątkowanego przez niego, pożytecznego i potrzebnego dzielą wzięli na siebie. Zasługa wcielenia idei do niego wyłącznie należy.