Po roku 1831 pomiędzy emigracyą polską we Francyi a inteligencyą polską w zaborze pruskim istniało porozumienie, które by nazwać się dało związkiem duchowym. Wszystko w Wielkopolsce, co było w sile wieku, żywsze, odważniejsze, nie mówiąc o młodzieży, wszystko to ku emigracyi ciężyło. Pochodziło to, jak się zdaje ztąd, że Prusy owoczesne w dążeniu ku zaokrągleniu posiadłości swoich posługiwały się protekcyami, wymienianemi za przysługi, które świadczyły za jakiemś wynagrodzeniem nie wielkiem. W kierunku tym urooiła się dla nich tradycya polityczna - mądra, ale podła - mądra, ponieważ towarzyszyło jej ustawiczne wzmacnianie sił państwowych wewnętrznych, podła, ponieważ historya nie wykazuje ani jednego przez elektorstwo brandeburskie dawniej, przez królestwo później przez Prusy zawartego układu, traktatu, przymierza, którego by nie podszywało wiarołorostwo, zaznacza natomiast handel sumieniami dziewiczemi pod postacią zaprzedawania prawosławiu protestanckich swoich królewien i księżniczek, a nawet-w razie nagłej potrzeby- pożyczania amatorowi płci pięknej królowej swojej, niby pospolitej jakiej Walewskiej. Prusy w r. 1831 wysługiwały się Rosyi - bez ich pomocy Paszkiewicz nie mógłby ani przez Wisłę się przeprawić, ani Warszawy zdobyć. Rosya im za to żadnym nie wywdzięczyła się rebuchem. Po przysługach przeto spólniczce w rozbiorach oddanych, po na znęcaniu się nad szukającem na terytoryum pruskiem schronienia żołnierstwem polskiem, gabinet berliński - na wszelki wypadek - nie tylko sfolgował Polakom poddanym swoim, ale i na emigrantów-przypuszczając snadź, że i oni w razie danym przydać się mogą - łaskawym się okazywał. Po r. 1831 Prusy wobec emigracyi polskiej odegrały rolę podobną do roli, odegranej przez Austryę po r. 1863. Podobną politycznie- wydatniejszą kulturalnie. Dzięki wpływowi wyżej stojących w Prusiech, aniżeli w Austryi, zakładów nauczających i naukowych, zabór pruski w umysłowym i literackim ruchu przewodniczył w Polsce, w politycznem zaś także względem Polski zajął stanowisko, że historya nie rozstrzygnęła jeszcze pytania: czyjem wypadki r, 1846 były dziełem, emigracyi, czy Wielkopolski? W procesie r. 1846, na 251 sądzonych, emigrantów było tylko 26. Śród 11 głównych sprawców (Urheber), zasądzonych na śmierć (8) i długie więzienie (3), emigrantami byli Mierosławski i Elżanowski, inni - Wład. Kosiński, Stan. F. Sadowski, Łobodzki, Cejnowa, Kleszczyński, Kurowski, Malczewski, Trąpczyński i Libelt - z rodu i pobytu poznańczycy. Ci przeto, co wypadki r. 1846 do rodzaju występków w Polsce zaliczają i odpowiedzialność za nie na emigracyę, ściślej na Towarzystwo Demokratyczne, a jeszcze ściślej na Centralizacyę zwalają, dopuszczają się niesprawiedliwości. Odpowiedzialność, jeżeli nie przeważnie, to w równej mierze ciąży na Wielkopolsce wogóle, na wybitniejszych tej części Polski obywatelach w szczególności.
Do tych wybitniejszych należał Aleksander Guttry - ziemianin zamożny, pochodzący z rodziny szkockiej, która w r. 1673 uzyskała, w osobie Jerzego Guttrego, majora wojsk koronnych, indegenat. Rodzina ta osiedliła się w Wielkopolsce i spolonizowała rdzennie przez kobiety w przeciągu półtora wieku. Praprawnuk majora, ś. p. Aleksander, właściciel dwóch wsi (Paryż i Piotrowice), w żyznej glebie w wągrowieckim położonych powiecie, gospodarował i na każdy Ojczyzny apel odpowiadał: "jestem!".
Do czynnej służby Polsce zaciągnął się w pierwszej młodocianego wieku dobie, urodzony bowiem w r. 1814 - w r. 1831 na koniu, z lancą w garści, mierzył się już z wojskami najezdniczemi. Zaczął młodo i nigdy w życiu nie pomyślał, że dług ojczyźnie spłacił. Spłacał go ustawicznie - do śmierci, przyjąwszy zasady i dążenia Towarzystwa demokratycznego polskiego i podzielając działalność jego. Na drodze działalności tej znalazł się w r. 1846 w liczbie tych 251, co się pod sąd dostali. Pod sądem poszczęściło mu się. Zkompromitowany "de facto" (członek Komitetu Centr. od r. 1845) uniknął kompromitacyi "de jure", dzięki odpowiedniemu zachowywaniu się przed sędzią śledczem i temu, że w peryodzie dochodzeniowym nie znalazł się w sprawie jego papla, któryby, jak Mierosławski, dał się sędziemu podejść i nazwisko jego uwydatnił. Upiekło się mu. Przesiedział półtora roku z czemś w więzieniu prewencyjnem. Uwolniony bez kary dla braku dowodów? Po uwolnieniu tryumfalnem wszystkich sądzonych i skazanych, niezwłocznie począł swoją prusaczoną przemocą duszę nowenn obarczać zbrodniami, biorąc czynny, jako członek komitetu wojskowego, w powstaniu, pod dowództwem Mierosławskiego udział.
Guttry do wielbicieli Mierosławskiego, wraz z wielu Wielkopolanami i wszystkimi członkami Towarzystwa demokratycznego należał. Proces nie zraził go do niego. Świetna mowa obrończa zrehabilitowała niefortunnego konspiratora, wielomowność zaś wobec sędziego śledczego nie osłabiała ani trochę mniemania o wojennych kontynuatora Maur. Mochnackiego "Historyi powstania r. 1830-1831" zdolnościach. W powstaniu więc poznańskiem wszystko, co się w społeczeństwie do obowiązku służenia Polsce poczuwało, pod jego pogarnęło się rozkazy. Niepomyślny ruchawki tej rezultat był naturalnym stosunku sił wojujących, niemożności zaimprowizowania organizacyi ze strony polskiej i niedostateczności wynikiem. Rezultat ów nie osłabiał o zdolnościach wodza mniemania i następnie mniemania tego nie byłby osłabił, gdyby zły duch nie poradził Mierosławskiemu napisania książki, w której bardziej dowcipnie, aniżeli sprawiedliwie, obywatelstwo poznańskie odsądził od rozumu i patryotyzmu, zalety te sobie i emigracyi przyznając. Zraziło to do Mierosławskiego ogromną obywatelstwa większość, w tej liczbie i Guttrego. Krytyka wywołała krytykę, która zdolności wojskowe generała w wątpliwem wykazała świetle. Odtąd wielbiciel bezwzględny miarkować począł uwielbienie pierwotne. Im pilniej się słońcu temu przypatrywał, tem większe dostrzegał na niem plamy. Bolało go to szczególnie, że dzięki żakostwu, polegającemu na wynoszeniu w patryotyzmie jednych nad drugich, nadwerężyło się porozumienie, jakie do r. 1848 istniało pomiędzy emigracyą a tym działem Polski, który się z nią znosić i na nią oddziaływać mógł. Żakostwo takie jest objawem dosyć pospolitym, trafiającym się i w społeczeństwach ucywilizowanych: w Szwajcaryi np. kantony wywyższają się jedne nad drugie - zuryszanie mają siebie za coś lepszego od st. gallenczyków, genewczycy od waudtczyków (Cton de Vaud) i odwrotnie. Czyni to jednak gmin: wyróżniania podobnego dopuszcza się niemądra młodzież: ludziom dojrzałym i do rozumu pretensyę mającym nie uchodzą rzeczy podobne. Nam zwłaszcza Polakom, różniczkowanym przez wrogów, nie przystoi różniczkowanie się nieoględne i nierozważne, podniecane przez podszywane doktryneryzmem namiętności. A taka to właśnie podnieta podyktowała Mierosławskiemu książkę, naigrywającą się z czci obywatelstwa jednego z działów rozszarpanej Polski. Guttry przewidywał, że wyniknie stąd do emigracyi ze strony krajowców niechęć, której nie omieszkają wyzyskać przeciwnicy pobudzanej przez nią politycznej ruchliwości Polaków i wrogowie piastującego w łonie swojem zaczyny wolności obywatelskiej narodu polskiego. Przewidując to, przeciwdziałał przeciwko temu do spółki z ludźmi tej miary, co Niegolewski, Sew. Mielżyński, Libelt i inni podobni, usiłując o ile możności neutralizować wrażenie produktu literackiego, wytworu zarozumiałości, sprzężonej, z obrażoną miłością własną. Wierzył bowiem jeszcze w Mierosławskiego geniusz militarny - w jego niezbędność w razie, gdy się Polska do oręża porwie. Względami temi kierował się w życiu prywatnem, w stosunkach towarzyskich i na arenie parlamentarnej, na którą nie omieszkało wysłać go zaufanie spółobywateli. Na arenie tej "rozumiał on - słowa nekrologu na śmierć Guttrego, zamieszczonego w ("Wolnem Polsk. Słowie" nr. 82 z d. l lutego 1891) - że rola polska w sejmie zaborczym polega przedewszystkiem na upominaniu się o krzywdy - na utrzymywaniu w ciągłości nieprzerwalnej tego procesu, który się rozpoczął w r. 1772 i czeka na rozstrzygnięcie."
Lata, w których Guttry w sejmie pruskim posłował, były świetnym w parlamentaryzmie wielkopolskim momentem. Posłowie czuli się, uznawali i byli Polakami, byli nimi rzetelnie, bezwzględnie, bez żadnych zastrzeżeń i niedomówień. Żadnemu z nich ani się śniło, ażeby mógł się wyznawać "Prusakiem polskiego pochodzenia" (formuła narodowościowa trójtojalizmu), żaden nie przypuszczał możliwości godzenia się z losem. Kiedy A. E. Odyniec- spółredaktor i jeden z autorów wiernopoddańczego ohydztwa, jakie w imieniu szlachty litewskiej "u stóp" Aleksandra II - za pierwszej jego w Wilnie po śmierci rodzica "niezabwiennawo" bytności - złożonem zostało, po dokonaniu tego głębokiej polityki dzieła w Berlinie się zjawił i Kołu polskiemu wizytę złożył, doznał od Koła przyjęcia, które go o spazmatyczny przyprawiło płacz. Boć Polacy to byli - Polacy, patryoci starej daty - demokraci narodowi * .
Rozdźwięk przekonaniowy pomiędzy nimi a demokracyą emigracyjną tem się w momencie owym wyraził, że ta ostatnia, widząc bezowocność działalności Polaków w parlamencie pruskim, w którym bezwzględnie wszelkie ich wnioski, interpelacye i reklamacye odrzucone były, sprzeciwiało się braniu przez nich w ciele tem udziału. We względzie tym atoli racya się po stronie posłów polskich znajdowała. Mieli się oni za notablów, jakich zdobyte miasta wysyłają do nieprzyjaciela, celem uzyskania od niego warunków o ile można najznośniejszych we względzie kontrybucyi, dostaw, kwaterunku, podwód i t.p. ciężarów. W roli tej przedstawiciele narodu polskiego w sprawowaniu funkcyi poselskiej wyłącznie prawie interpelowali, reklamując przeciwko nadużyciom urzędniczym i niedotrzymywania zobowiązań rządowych i przyrzeczeń monarszych. Naprawy krzywd nie uzyskali, ale oddziaływali na dwojaką opinią publiczną: zagraniczną i krajową. Za granicą sprawę polską na widoku ustawicznie utrzymywali; w kraju... "każde upomnienie się "(W. P. Słowo" nr. 82, str. 6, kol. 3) wywoływało nowe ze strony zaborców nadużycie i każde ich nadużycie pogłębiało - że się tak wyrazimy - sprawę polską, budząc interesowanie się nią w tych warstwach społecznych, którym się najmniej uczuwać dawało panowanie obce. Polityka ustawicznej protestacyi posłów polskich na sejmie berlińskim, polityka opozycyi bądź co bądź, na pozór jałowa, w istocie owocna się okazała. Polityka ta udzieliła włościaństwu wielkopolskiemu świadomości patryotycznej i przysposobiła dla narodowości krzywdzonej miliony obrońców podczas, gdy takowi przed r. 1846 zaledwie na dziesiątki tysięcy liczyć się mogli".
Guttry z kolegami w tym na arenie parlamentarnej podążał kierunku poty, póki go od tej areny nie oderwało powstanie styczniowe. Ponieważ należał do wyznawców demokracyi wojującej, liczącej w procesie pomiędzy Polską a Moskwą na wymowę argumentów palnych i siecznych, na wzięciu w akcyi powstańczej udziału nie wyczekiwał wybuchu, lecz czynnym być zaczął w epoce przygotowawczej. Dom jego stał się główną kwaterą ruchu przed wybuchem i po wybuchu. Kilkakrotnie w sprawie powstania jeździł do Warszawy dla osobistego z Komitetem Centralnym porozumienia się. Zwróciło to na niego uwagę policyi pruskiej i zniewoliło go usunąć się z kraju. Wyjechał za granicę na zachód w niemożności udania się do Królestwa, gdzie za zbyt znaczny rysopis jego wydałby go za pierwszem na gruncie zaboru rosyjskiego stąpieniem w ręce żandarmeryi moskiewskiej. Po wybuchu powstania Rząd N.[arodowy] powierzył mu czynność bardzo ważną: zakupy broni i dosyłanie jej na teren wojny. Nikt zadaniu temu lepiej od Guttrego sprostać by nie mógł, tak dla fachowej rzeczy znajomości, jako też dla tego, że rzeczą było nieprzewidzialną, ażeby w rozporządzeniu jego grosz publiczny drogą przeznaczenia swego nie poszedł. Dla pełnienia obowiązku tego w Liege zamieszkał. Powierzoną mu czynność rozpoczął i prowadził ją dobrze poty, póki Rząd Narod.[owy] nie sprzągł go nieoględnie z Mierosławskim, który, zamianowany bezpotrzebnie organizatorem sił zbrojnych polskich za granicą, założył w Liege fabrykę osławionych wozów swoich i wytaczał procesy nie tylko o dyktaturę, ale i o fundusze na zakupno broni przeznaczone. Smutne to były sprawy *.
W styczniu - może w lutym r. 1864 spotkałem się z Guttrym po raz pierwszy w Paryżu.
Dużo - dużo o nim przedtem (w Konstantynopolu) od Karola Brzozowskiego i Józefa Akorda, którzy w powstaniu poznańskiem r. 1848 udział wzięli, słyszałem. Znałem go więc ze słyszenia, poznałem z widzenia i poznałem z dwóch naraz stron: z tej, że posiadał kompromitującą wobec wszelkiej, przeznaczonej do tropienia rewolucyonistów i buntowników, żandarmeryi postawę, oraz z tej, że mówiąc tak wyrazy cedził, iż słuchając go słuchacz najcierpliwszy cierpliwość tracić musiał.
Co do postawy należał do porody ludzi pokaźnych i akcentem powagi naznaczonych; jasny blondyn, słuszny, na urząd zbudowany, miał na pogodnem obliczu odmalowany i z błękitnych oczu bijący wyraz dobroci warunkowej - warunkowej dlatego, że sfałdowanie czoła i zmarszczenie brwi wnet obliczu i oczom nadawały wyraz groźny. Te wyrazu zmiany wynikały szczególnie w razach wyczytania lub usłyszenia o lekceważeniu obowiązków patryotycznych, o zaniedbywaniu się w służbie Polsce. O! bo Polska była przedmiotem umiłowania jego fanatycznego - "szowinizm" grał w każdem u niego włókienku nerwowem.
Co się zaś wymowy tyczy, wada cedzenia wyrazów trapiła go w mówieniu potocznem - opuszczała, gdy przemawiał publicznie. Guttrego, przemawiającego publicznie, słyszeć mogłem po r. 1866, kiedym się z Belgradu przeniósł do Brukseli. Gnttry, wskazany pomiędzy r. 1863 a 1872 na emigracyę, przemieszkiwał w Liege, gdzie broni już nie kupował i wysyłką jej się nie trudnił, ale czas spędzał bardzo pożytecznie. Po upadku powstania styczniowego zakłady naukowe, wyższe zwłaszcza, w Niemczech, Szwajcaryi, Francyi, Belgii zapełniły się młodzieżą polską - rozbitkami zapasów orężnych. W Belgii uniwersytety i szkoły fachowe w Gendawie i Liege szczególnie do siebie ciągnęły młodych Polaków, zaopatrując ich w wiedzę i zapewniając im chleb. Śród młodzieży tej, nie zsocyalizowanej, pomimo że na zachodzie przebywała i z socyalizmem się bezpośrednio stykała (najście socyalizmu na młodzież polską nastąpiło ze wschodu), zajmował stanowisko patryarchy, wskazując jej zadanie nauki w Polsce, utrzymując ją na drodze patryotycznej i w razie danym pełniąc śród zwaśnionych funkcyę bądź rozjemcy, bądź sędziego. W czasie tym zawiązała się między nim a mną znajomość bliska, uwieńczona przyjaźnią umocnioną kumostwem: z żoną moją trzymał do chrztu pierworodną państwa Leonostwa Syroczyńskich (p. L. S. obecnie profesor w politechnice lwowskiej). Odwiedzał nas w Brukseli, my jego w Liege. Zjeżdżaliśmy się na obchodach patryotycznych. Wzięliśmy razem udział w owacyjnem, pod przewodnictwem zacnego Erazma Malinowskiego, Kornela Ujejskiego przyjęciu. Raz ostatni na wystąpieniu publicznem zeszedłem się z nim w Liege na bankiecie pożegnalnym, wyprawionym dla niego przez młodzież, gdy upojony tryumfami we Francyi nowo upieczony cesarz niemiecki wszystkim przestępcom politycznym amnestyi udzielił i Guttry w rodzinne powrócić mógł progi.
W progach tych odwiedziłem go w Paryżu, w powiecie wągrowieckiem, w gronie rodziny, w roli gospodarza wiejskiego. Zabawiłem u niego dni kilka, które mi upłynęły miło i korzystnie. Poznałem cokolwiek wiejskie w Wielkopolsce życie. P. Aleksander obwoził mnie i oprowadzał po gospodarstwie swojem, które się opłacało pomimo, że gospodarz z dochodów część znaczną obracał na działalność polityczną i na książki. Spostrzegłem to i, wobec cale poważnego tak co do ilości, jako też co do jakości księgozbioru, zainterpelowałem go o ten obok rentująeych się roli, bydła, owiec, "kapitał martwy".
- Tak... - odpowiedział. Majątku to nie powiększa; na politykę atoli i na piśmiennictwo polskie nie wydaję więcej nad to, co inni łożą na marszałków dworu, na kuchmistrzów, stangretów, na konie cugowe, kamerdynerów, lokajów, bony cudzoziemskie, podróże i innych rzeczy wiele, bez których wygodnie obchodzić się można...
W domu u niego panował dostatek; zbytków ani śladu. We względzie tym pomiędzy nim a żoną jego, noszącą łacińskie, Prudencya - po polsku "mądrość" znaczące - imię, zgodność panowała zupełna. W czasach nieobecności mężowskiej pani Prudencya gospodarstwo prowadziła, dzienniki prenumerowała, rachunki Żupańskiego regularnie płaciła, na wychowanie dzieci łożyła, mężowi grosza dosylała i na wszystko jej starczyło, ponieważ na żadne nie pozwalała sobie zbytki.
Oh! te zbytki... Gdyby nie one, o ileż by lepiej dziś i zawsze sprawa polska stała!...
Obwoził mnie Guttry po sąsiedztwie. Byliśmy w dworach kilku i... w pałacach. Jeden z pałaców posłużył mi za model do napisania powieści pod zmienionym dlii cenzury warszawskiej tytułem: "Dyplomacya szlachecka. Jeden zaś dworek nowy, świeżo pod laskiem brzozowym zbudowany, we wspomnieniach swoich pozostaje jako przybytek, urokiem świętości opromieniony. Mieszkał w nim Karol Libelt. Pobudował go sobie na gruncie niedawno nabytym i miejscowości dał nazwę wsi Brdowo, pod którą syn jego w powstaniu zginął. Libelta nie zastaliśmy - doglądał jakiejś robocizny, czy zbioru za laskiem. Poszliśmy ścieżką przez lasek i spotkaliśmy się z nim na niej. Nie pokaźnej to był powierzchowności mąż, ale krótkie z nim obcowanie nakazywało powierzchowności jego w rachubę nie brać. Naturalny, swobodny, lekko humorem zaprawny sposób odnoszenia się towarzyskiego przypominał mi Lelewela. Spędziłem z nim godzin kilka na dwa razy rozłożonych: raz w Brdowie i w dni parę później w Paryżu (nie francuskim n. b.). Do Paryża zjechało się było sąsiedztwo z rewizytą, w czasie której rozmowy się rozstrzelały. Przedmioty, których dotykaliśmy w domku pod laskiem brzozowym, przy wieczerzy złożonej z mleka kwaśnego i kartofli w mundurach, w pamięci mi pozostały. Mówiliśmy o śladach mieszkań napalowych, odkrytych na jeziorze Czaszewskiem; o nieudałym Piusa IX cudzie, czemu dziwił się i nad czem ubolewał hr. Czarnecki; o kłopotach gospodarskich; o uprawie tytoniu i fabrykacyi cygar; o Towarzystwie Demokratycznem i Centralizacyi; wreszcie o rzeczy ważnej - o wychodztwie ludu do Ameryki. Przytoczenie w materyi tej w r. 1871, opinii takiego jak Libelt męża stanu i myślieiela, me będzie może w dobie obecnej bez interesu.
Lat temu trzydzieści z góra opinia publiczna w Polsce głośno, wyraźnie i stanowczo się przeciwko wychodźtwu ludu oświadczyła. Opinię tę podzielałem, będąc pewnym, że opozycyi nie wywołuje. Zrazu przeto bez przekonania, w końcu przekonany wysłuchałem zwięzłego wykładu, który się da jak następuje streścić. Libelt wykład swój zaczął od prawa ludzi, pracujących dla zabezpieczenia bytu sobie i rodzinie i wyprowadził stąd obowiązek pracodawców zaspakajania tej głównej pracowników potrzeby. Gdy pracodawcy obowiązkowi temu uczynić zadość nie mogą, w razie takim nie mają prawa sprzeciwiać się pracownikom w poszukiwaniu zarobków, potrzebom ich odpowiadających. Regułę tę ogólną objaśnił przykładem dwóch parobków, którzy od niego do Ameryki odeszli i po trzech latach powrócili, przywożąc rodzinom jeden tysiąc paręset, drugi ośmset kilkadziesiąt dolarów, przy pomocy których rodziny te z nędzy się otrząsnęły.
- Nie to jednak tylko - ciągnął dalej - wychodźtwu ludu naszego wagę nadaje. Polska, po utracie bytu państwa swego, gdyby nie posiadała przedstawicielstwa zagranicą, wydana by była na łaskę i niełaskę zaborców, którzy by ją, naród żywy, członka rzeszy narodów w świecie ucywilizowanym, uśmiercić usiłowali. Broni ją od tego obecnie emigracya polityczna dawniejsza w r. 1831 i nowa z r. 1863 - jedna wygasająca, druga wygasnąć mogąca, zanim ją ruch nowy z kraju nie zasili. Jakby na zapobieżenie temu tworzyć się poczyna emigracya...
- W Ameryce?! - podchwyciłem - zarobkowa?!...
- Ameryka - odrzekł, domyślając się sensu zapytania mego zdziwieniem zaakcentowanego - Ameryka północna z pod sztandaru gwiaździstego pali się do interweniowania w sprawach europejskich, a odległość pomiędzy nią a Europą coraz to się umniejsza; zarzut zaś zarobkowości nie pozbawia wychodźtwa polskiego, gromadzącego się za oceanem, charakteru narodowego, piastującego w sobie zaczyn polityczny, któremu nic nie przeszkodzi rozwinąć się i wybujać nawet. I to przeto przedstawicielstwo przydać się Polsce może, bylebyśmy o niem pamiętali i do niego czucie utrzymali...
Opinia ta dała mi do myślenia. Od czasu usłyszenia jej z ust Libelta wychodźtwo nasze do Stanów Zjednoczonych poczęło mię interesować, jako polityczny w odniesieniu do Polski czynnik i zainteresowanie się to rosło - rosło, aż spowodowało w trzydzieści lat później podróż moją, która mnie w opinii o przydatności politycznej zainstalowania się wychodźtwa polskiego pod sztandarem gwiaździstym utwierdziła. Wdzięczen jestem Guttremu za zawiezienie mnie do Libelta.
Rozstając się z Guttrym, pewny byłem, ze go już nic od roli nie oderwie. Zawiodłem się. W sześć lat później przyjechał do mnie, do Genewy, gdziem wówczas mieszkał - przyjechał w towarzystwie Johnstona, powiernika lorda Beaconsfilda, w interesie wojny pomiędzy Moskwą a Turcyą. Chodziło o nasz w wojnie tej udział. Anglia życzyła sobie urządzić w Polsce dywersyę, inaczej: powstanie wywołać. Na dywersyę taką nie zgodziliśmy się. Guttry, po rozmówieniu się ze mną, pozostawiając Johnstona, który jak się zdaje spodziewał się mnie przekonać, odjechał, złożywszy raz jeszcze dowód gotowości służenia sprawie polskiej.
Ze służby się nie wycofywał - z tej służby codziennej, prawdziwej, obywatelskiej, polegającej na wypromienianiu patryotyzmu ze siebie w słowie i w czynach. Służbę tę pełnił do śmierci, która nastąpiła pod koniec stycznia r. 1891.
* Coraz mocniej uczuwać się daje potrzeba historyi emigracyi polskiej, oraz wystudyowania demokracyi "starej". Podwójną tę potrzebę wykazuje polemika akademicka, tocząca się obecnie (r. 1901-1903) przeważnie w prasie galicyjskiej - polemika przenoszona ze sfer akademickich do politycznych. Zjawisko to u nas nie nowe. Pozytywizm, metoda badań filozoficznych - czyż nie został z filozofii przeniesiony do polityki dla zakończenia smutnie karyery przez wyszykowanie zgody z losem? Coś podobnego oczekuje demokracyę. Istota jej ujęta w formułę wszechludzką, "Wolność, równość, braterstwo", znaną jest dokładnie; w przeniesieniu jednak do polityki ulega koszlawieniu przez różniczkowanie bez końca. Jakiej bo nie mamy już demokracyi? Nie brak sułtańskiej (za AbdulMedżida) i carskiej (za Aleksandra II). W Galicyi do wyboru są; lwowska, krakowska, koncentrowana, socyalna, ludowa (trojaka), stara, nowa i inne i in., nawet się wedle osób mianujące, a każda z osobna i wszystkie razem specyalnie galicyjskie. W takim rzeczy stanie musiała się oznajmić "narodowa" dla tego bodaj, ażeby zaznaczyć, że nam Polakom nie o samą tylko Galicyę, ale i o Polskę chodzić powinno.
* Napisana przez Guttrego w Liege, wydana w r. 1870 w Dreźnie, drukiem I. J. Kraszewskiego, książka p.t. "Pan Ludwik Mierosławski, jego dzieła i działania", jest cennym do historyi emigiacyi polskiej dokumentem.