LUDWIK MIEROSŁAWSKI.

I.

Generał Mierosławski - oto postać typował... - typowa w całem, najściślejszem przymiotnika tego znaczeniu. Typowa, ale nie wyjątkowa. W polskiem i w każdem innem społeczeństwie było takich więcej. Wyjątkowość Mierosławskiego polegała jedynie na niepospolitych, górujących zdolnościach, jakiemi go natura obdarzyła.

Z matki Francuzki (Kamilla Notte de Vaupleux), z ojca Polaka, sztabowego w wojsku francuskiem oficera, adjutanta marszałka Davoust, przyszedł na świat r. 1813 w Nemours pod Paryżem. Po zakończeniu wygnaniem na wyspę św. Heleny bohatera epopei Napoleońskiej, ojciec chłopca nazwanego Ludwikiem, wstąpił w stopniu podpułkownika do szeregów armii polskiej. Rodzina jego w r. 1820 do Polski się przeniosła. Ludwik zrazu nauki w Łomży w szkole wojewódzkiej pobierał; następnie oddano go w Kaliszu do korpusu kadetów, z którego w 15 roku życia przeszedł w stopniu podchorążego do 5 pułku piechoty.

Zdaje się, że Łomżyńskie i Kaliskie stanowiły okolicę gniazdową dla rodziny Mierosławskich czyli Mirosławskich, herbarze bowiem pochodzenie jego herbach dwojakich (Ogończyk i Rogala) z pobliża - z Mazowieckiego i Płockiego wywodzą.

Nie wiem kiedy rodzice osierocili podchorążego. Wiadomym jest jeno udział Ludwika w wojnie r. 1831 w stopniu porucznika, w korpusie generała Samuela Różyckiego, z którym wyszedł do Galicyi. Do Francyi przybyć musiał r. 1833, najpóźniej r. 1834, albowiem w 1835 w Paryżu, z drukarni Bourgogne et Martinet, wychodziły już polskie jego utwory.

O udziale młodziutkiego Mierosławskiego w wojnie polskiej, jakoteż o tem, czy i gdzie na emigracyi (w Galicyi, w Niemczech, we Francyi) szkolnie w naukach się kształcił, historya milczy. Przypuszczalnie należy on do rodzaju tych autodydaktów, co wiadomości naukowe z powietrza niejako chwytają i sami je, stosownie do upodobania osobistego na użytek własny przerabiają. Wynikają stąd niekiedy poglądy oryginalne, nowe badaniom naukowym wskazując drogi.

Wynikają stąd także nierzadko duże bałamuctwa naukowe, które spowodowuje nie istota, ale forma przedstawiania rzeczy.

Za granicą Mierosławski wcześnie przebił się wśród młodzieży emigracyjnej i uwagę na siebie zwrócił. Bolą jego jednak polityczna nie zaznaczyła się od razu. Wystąpił jako literat w gronie znanem powszechnie pod nazwą młodzieży złotej, biorącej życie ze strony wesołej. Do grona tego należeli młodzi ludzie zamożni, między innymi Aleksander Jełowicki, który się z nim zaprzyjaźnił szczególnie, świadcząc przyjaźń w ten sposób, że zachęcał go do prac literackich i - ponieważ mu na to starczyło - łożył na wydawnictwo niektórych przyjaciół utworów. Utwory te, poezye i powieści, należały do rodzaju, traktującego erotyzm za zbyt swobodnie.

Na przyjaciół w gronie tem przyszedł moment opamiętania: Jełowicki do zakonu Zmartwychwstańców wstąpił, Mierosławski zaś utwory swoje pierwotne wykupywał i niszczyć. Nie ulega prawie wątpliwości, że Mierosławski wabiony był przez przyjaciół na tę odpokutowywania za grzechy młodości drogę. Zwabić się nie dał, mimo, że usiłowania w kierunku tym powtarzały się wówczas jeszcze, kiedy autor "Żelaznej Maryny" zajął wyraźne w obozie demokratycznym stanowisko. Świadczy o tem następująca, przez ludzi na wiarę zasługujących opowiadana mi anegdota.

Mierosławski często zapadał na gardło, w którem wznawiał się od czasu do czasu wrzód, sprawiający ból i zagrażający życiu, przedstawiał się bowiem laryngologom pod postacią zadania trudnego do rozwiązania, ze względu na niebezpieczeństwo operacyjne. Jedynem na chorobę tę lekarstwem było pozostawienie leczenia jej naturze. Lekarz ten tak się raz był urządził, że rozeszła się wieść o nieochybnie nadejść mającej śmierci Mierosławskiego: pokarmów już przyjmować nie mógł, oddechał z potęgującą się co chwila trudnością - życie jego całkowicie od pęknięcia wrzodu zależało. W momencie tym zjawia się Jełowicki, już ksiądz, siada przy chorym i w imię przyjaźni przedstawiać mu poczyna potrzebę pogodzenia się z Bogiem.

Ksiądz przemawiał serdecznie i wymownie, nie zważając, przejęty pragnieniem oczyszczenia przed wędrówką na tamten świat duszy grzesznika, na okazywaną przezeń coraz to mocniej niecierpliwość. Krew mu do głowy uderzała, razy Kilka usiłował się podnieść i przemówić; wreszcie w wysiłku najwyższym zerwał się i wykrzyknął...

Co wykrzyknął? Wyrazu, który mu się z gardła wydarł, nie powtórzę. Gdybym wyraz ten powtórzył, posądzono by mnie o chęć znieważania duchowieństwa. Ksiądz Jełowicki, który był kapłanem surowym, ale w towarzystwie umiał być dowcipnym, zdarzenie to opowiadając, nie wahał się wyrazu owego wymawiać, jak z ust, a raczej z gardła Mierosławskiego wyszedł i skutkiem wykrztuszenia go to sprawił, że spowodował pęknięcie wrzodu.

- Mam prawo przyznawać sobie dokonania uzdrowienia cudownie chorego.... - powiadał jakoby ks. Jełowicki żartem, dodając: Ale niestety, na nic się to nie zdało, bom grzesznika nie nawrócił... W wieku naszym cuda nie na wiele służą.

Do tegoż momentu choroby, z której grzesznik ów cudem wyszedł, odnosi się anegdota prawdziwa jeszcze jedna.

Wobec perspektywy śmierci tej, sposobiono się do grzebania nieboszczyka. Przyjaciele i współwyznawcy obmyślali sprawienie młodzieńcowi genialnemu, który arystokracyi gorącego za skórę sadła zalewał, pogrzebu przyzwoitego - z konduktem, z wieńcami, z mowami. Do wygłoszenia mowy zgłosił się Franciszek Grzymała, chorujący na oratoromanię, ze strony tej z Warszawy jeszcze znany. Pisywał prozą i wierszem i miał o sobie mniemanie takie, jakie mu w usta Mickiewicz wkłada:

Świeci się pomnik mój nad szklany Puław dach,
Przetrwa Kościuszki grób i Paców w Wilnie gmach;
Ni go łotr Wirtemberg bombami mocen zbić,
Ni podły Austryak niemiecką sztuką zryć.
Bo od Ponarskich gór...* etc.

Poetę, prozaika i krasomówcę tego natura obdarzyła wzrostem małym, tuszą pokaźną, głową dużą, obliczem nieponętnem i głosem skrzeczącym. Napisał on sobie mowę pogrzebową, na pamięć się jej nauczył i w momencie właśnie, gdy się do wygłoszenia jej gotowił, dowiaduje się o cudownem do zdrowia przywróceniu Mierosławskiego. Wątpliwości nie ulega, ze mu tu przyjemności nie zrobiło. Nie okazał tego jednak po sobie: do Mierosławskiego poszedł, uradowanie mu swoje z racyi wyzdrowienia jego z akcentem szczerości wypowiedział i na dowód, jakimby ciosem bolesnym dla Polski była takiego jak on człowieka strata, jakim by żalem i smutkiem wszystkich, co myślą i czują po polsku, śmierć Mierosławskiego przejęła:

- Pozwól - rzekł - panie Ludwiku, że ci wygłoszę, co licznie na pogrzebie twoim zgromadzona płci obojej publiczność polska z ust moich by usłyszała...

Z krzesła wstał, postawę odpowiednią wobec leżącego w łóżku rekonwalescenta przybrał i z całym szykiem krasomówczym nieboszczykowi niedoszłemu pogrzebową wydeklamował mowę. Deklamacya do łez wzruszyła mówcę samego. Gdy skończył, pot z czoła i łzy z oczu obcierając, w te do Mierosławskiego przemówił słowa:

- A co, panie Ludwiku!... Przekonałeś się, jak my wszyscy poważamy i kochamy ciebie...

Wyrazy ostatnie miały specyalne znaczenie swoje. P. Franciszek do żadnego nie należal stronnictwa, przechylał się jednak do arystokracyi raczej niż do demokracyi, wystąpienie więc jego oznaczało, że cały ogół polski, bez różnicy przekonań, w wysokiej ma Mierosławskiego cenie.

Tak było w rzeczy samej. Pojawienie się jego sprawiło w obozach wszystkich wrażenie ogromne. Zaznaczył on wprawdzie wystąpienie swoje w sposób na uznanie nie koniecznie zasługujący. Sposób ten atoli, wykazując ogromne w młodym człowieku zdolności pisarskie, świadczył o odwadze cywilnej. Zdolności pierwotnie zapowiadały się dopiero, zaznaczając się fantazyą wyuzdaną, nie posiadającą jeszcze formy odpowiedniej. Fantazyą go porywała do tego stopnia, że się w niej czuć dawał aryostyzm. Bohaterowie i bohaterki poematów jego dopuszczają się czynów nadzwyczajnych.

Maciej Szuja, bohater powieści poetycznej p.t., "Szuja", syn żyda, którego nie wiedząc, że to jego ojciec, sam w dniu wybuchu powstania listopadowego jako szpiega powiesił, po nadokazywaniu w czasie wojny cudów waleczności, ginie, biorąc udział w rozruchach paryskich, przywalony ogromnym krzyżem przewróconym od granatu w klasztorze Saint-Mery.

Na zakończenie poeta daje epilog p.t. "Sen". Jawi się stary, zgrzybiały, wynędzniony, obdarty wędrowiec, powiadający o sobie: "Ja trzystu potomstw jestem pośmiewiskiem", nazywający się "Salathiel", będący żydem bodaj czy nie "wiecznym tułaczem".

Domaga się piekła, woli bowiem piekło niż niebo, w którem Bóg jest "odwiecznym Bogiem Torquemada". Ów Salathiel, z "urwanym stryczkiem na szyi", podrhodzi do szyldwachującego u wnijścia do piekła, "w mundurze gwardyi narodowej francuskiej" dyabła i wyprasza u niego wskazanie ścieżki do siedliska prowadzącej. Ścieżką tą, w wąwozie się wijącą, schodzi, i niewidziany, jest świadkiem uczty danej przez dyabłów poetom i widzi przez szczelinę w drzwiach, pieczoną w kuchni dyabelskiej, na przerobionym z lancy ułańskiej polskiej rożnie, Katarzynę II.

Z pobytu w piekle czytelnik niespodzianie dowiaduje się, ze Jędrna dyablica porodziła Szuję" i "A ktoś jeszcze trzy słowa domieszał, pamiętasz synku, kiedyś papę wieszał".

Dojść w poemacie tym sensu bardzo trudno. Ani to w nim ładu, ani składu, ani też stylowej i językowej poprawności. Mierosławski z tem łamał się jeszcze. Gładziej mu poszło w poemacie "Żelazna Maryń a", który w roku następnym z druku wyszedł. W osnowie onego do celu szlachetnego prowadzą środki haniebne. Skutkiem zniesienia przez Aleksandra I wolnomularstwa, nastąpiło w Królestwie retrospektywne przestępstwa tego przez w. ks. Pawłowicza prześladowanie.

Poemat rozpoczyna się badaniem przez komisyę śledczą nie nazwanego przez autora wielkiego pana, jednego z mistrzów. Sąd wojenny, mimo, że się on do winy nie przyznał, skazuje go na dożywotnie w podziemiach Karmelitów więzienie i celem wydarcia starcowi potrzebnych rządowi dla prowadzenia prześladowań dalej wyznań, wnuka jego w sąsiedniej zamknąć kazał komórce, ażeby jęki smaganego rózgami ukochanego dziecka skazańca trapiły i do złożenia wyznań żądanych go zmusiły.

Córką owego starca a matką jego wnuka, jest Maryna. W czasie, kiedy się sąd odbywał, bawiła ona zagranicą. Przyjechawszy po wydaniu wyroku okrutnego, udała się do W. księcia z prośbą, jeżeli nie o przebaczenie winy, ani o złagodzenie kary, to bodaj o pozwolenie odwiedzenia ojca i syna w podziemiach karmelitańskich. Wielki książę powiedział jej. że ona wszystko uzyskać by mogła u sędziów, i dozorców generałów Zandra, Haukego, Strantmana-Essakowa i innych, za cenę piękności swojej. Zrozpaczona kobieta rady tej usłuchała; oddawała się kolejno zbirom w. ks. bez różnicy, Moskalom i Polakom, najprzód generałom, następnie ich podkomendnym w randze niższej i coraz niższej, tonęła ciałem i duszą w otchłani rozwiązłości i nie uzyskała pozwolenia odwiedzenia ojca i syna, aż wybuch powstania listopadowego otworzył wrota więzień takim jak ojciec jej zbrodniarzom.

Ojciec wyszedł pomieszany na umyśle i wnet na wolności umarł; syn na młodziana w podziemiu wyrósł. Maryna skalana, zohydzona, ale zawsze piękna, syna porywa i, nie przyznając się mu, że jest matką jego, uprowadza w łasy w górach Świętokrzyskich. Syn rozkochuje się w niej. Ona, celem zrażenia do osoby swojej kochanka takiego, opowiada mu koleje, przez jakie przeszła. Zaczyna od chwili, gdy wróciwszy z zagranicy, dowiedziała się o doli osób jej najdroższych.

"Z rozpaczą w duszy, opłakana łzami,
Biegnę do księcia - padam na kolana,
Żebrzę litości, wzywam prawa - ale
Książę ze śmiechem: "Lepiej ci posłużą
Zastępcy moi". Miej zaufanie w Bogu,
W pana Hankiego i w twe, pani, wdzięki".

Ponieważ rada ta pożądanego nie sprowadziła następstwa, opanowała ją żądza zemsty. Żądza ta w dziwnie fantastycznym wyraziła się sposobie, oprowadziła ją bowiem po połowie kuli ziemskiej.

Dla niej, a raczej z nią w duszy, popędziła do Indyj, oddała się braminowi, oddawała się bonzom, i gdy jej zbrzydli, udała się do Abisynii, gdzie z objęć hebanowego króla przechodziła w objęcia murzynów. Wśród nich wszystkich znalazł się poeta imieniem Antar, o którym powiadała synowi:

"Antar! o, Antar!, zaprawdę powiadam,
Nikt mi słodyczy nie sprawił tak wiele
Z całego tłumu, który prawa rości
Do mej pamięci, Antara przekładam.
Co waru, soków, w tem spieczonem ciele,
Co smoły w żyłach, w sercu co miłości!"

Z dzisiejszych, wśród nastrojowców, poetów impresyonistyeznych nikt chyba dosadniej odmalować by nie potrafił ognia miłosnego w duszy nagiej. Dzięki zapewne temu, że Maryna zapały podobne bez szwanku na zdrowiu wytrzymała, autor ją "Żelazną" przezwał.

Lecz Antara porwał jej szatan - i ona od ludu uchodząc, niby "Farys" drugi, na obszar pustyni się strąciła, szukając oddechu postradanego kochanka, jedynego w oddechach tygrysów na Saharze. Pożerająca atoli duszę jej żądza zemsty popędziła ją z Sahary do Warszawy, dokąd przybyła w momencie wybuchu powstania.

Opowiedziała o tem wszystkiem synowi; opowiadanie to jednak nie ostudziło w młodzianie zapałów do niej. Opierała się mu, oprzeć się nie mogąc macierzyńskiemu garnięciu go do piersi, nie branemu przezeń za wylew uczuć macierzyńskich. Wtem Moskale wtargnęli w góry Świętokrzyskie. Grzmią strzały armatnie, warczą ognie plutonowe, góry się bagnetami jeżą. Pod wrażeniem tych grzmotów i warczeń dokonał się akt, który parę tę złączył węzłem, czyniącym z młodzieńca Edypa, z Maryny Jokastę.

Na tem się kończy poemat, wyrzucany Mierosławskiemu jako rzecz sprośna, usprawiedliwiana jako błąd młodości. Dziś, obok utworów poetyckich, dramatycznych i powieściowych najnowszej u nas szkoły piśmienniczej, nie mógłby on uchodzić ani za rzecz sprośną, ani za błąd. Szwankuje formą, doprowadzoną obecnie do ultradoskonałości; szwankuje oraz treścią, podszytą tendencyą, dopuszczającą tarzania się w brudach dla celu szlachetnego, podczas kiedy dziś, wszelaka z zakresu sztuki tendencya, na wygnanie skazaną została. W brudach tarzać się wolno wyłącznie dla sztuki, jeżeli nie dla przyjemności własnej.

Obok dwóch powyżej zanalizowanych poematów Mierosławskiego, wyszły jeszcze w r. 1835 "Bitwa Grochowska", w r. 1838 "Pugaczew" i może co jeszcze - nie wiem. We wszystkiem tem przebija się talent duży, wszystko we względzie formy szwankuje, w każdym z utworów trafiają się ustępy przepiękne. Wzmiankowałem powyżej, że świadczą one o odwadze cywilnej. Dowody odwagi złożył w traktowaniu miłości z punktu wyłącznie fizyologicznego i popisywanie się z tem, a bardziej jeszcze w niezawahaniu się dedykowania "Szui" Mickiewiczowi. W dedykacyi: "Adamowi Mickiewiczowi - Apostołowi na Pielgrzymce - w zakład (?) hołdu - poświęca - Autor" - autor popełnił błąd językowy przez użycie wyrażenia niewłaściwego (tłumaczenie z francuskiego: en gage)

 

II

"O wieku młody! - tyś wiosną człowieka - Na tobie ziarno przyszłości on sieje". Dwuwierszem tym rozpoczął J. L Kraszewski jedną z pieśni bodaj czy nie "Witoloraudy". Wytwory - dzieła młodych lat Mierosławskiego - wykazują grunt psychologiczny, na którym on moralne przyszłości własnej ziarna zasiał. Czy ziarna te zeszły i plon wydały?- zobaczymy.

Nie wiem, w którym M. do szeregów Towarzystwa Demokratycznego zaciągnął się roku. Musiało to przed r. 1840 nastąpić - po rozstaniu się z grupą Jełowickich i powzięciu przez autora "Bitwy Grochowskiej" zamiaru pisania ciągu dalszego przerwanej przez śmierć Mochnackiego (1834) rozpoczętej przezeń Historyi powstania r. 1830. Że zamiar ten powziął nie jako historyk, ale jako polemista, ze sformułowanem z góry założeniem, polegającem na gromadzeniu t wymotywowywaniu danych, celem zgnębienia stronnictwa i ludzi, którym upadek powstania przypisywano, o tem każda niemal sześciotomowego dzieła jego świadczy stronica.

Posłużyło mu to do opanowania języka polskiego, wyrobienia sobie odpowiedniego stylu i wykształcenia się teoretycznie w rzemiośle wojennem. Co się tego ostatniego (rzemiosła wojennego) tyczy, szkoła kaliska wykształcić go nie mogła, ani dać mu nawet tych podstaw naukowych, jakie się w matematyce (mechanika, budownictwo) i w naukach fizycznych znajdują, bez których się wiedza wojskowa obejść nie może. Do zadania, jakie się mu w historyi powstania przedstawiało, wystarczały we względzie wojennym wskazówki ogólne, dające się czerpać w dziejach powszechnych i szczegółowych, w dziejach wojennych, w traktujących o strategii i taktyce dziełach takich, jak generała Jomini, arcyksięcia Karola, w biografiach wodzów znakomitych. Umysł taki chwytny i bystry, jakim był umysł Mierosławskiego, z łatwością przyswajał sobie i przerabiał po swojemu poglądy i reguły, na których krytyka opierać się dawała. Dla celu tego wystudyował geografię tak szczegółowo, że stał się jednym z najlepszych we Francyi geografii wojennej znawcą i profesorem. Studya w kierunku tym dały mu w ręce oręż przeciwko każdemu generałowi, któremu szczęście nie dopisało na polu działań wojennych. Czy go jednak samego generałem zrobiły?... - pytanie. Może się to w dalszym sylwety ciągu rozwiąże.

Studya, w połączeniu z wyrobieniem pisarskiem, oddającem na usługi jego retorykę bezwzględnie i bezwarunkowo, zrobiły z niego postrach na mistrzów w sztuce wojennej. Pojawienie się pierwszych pióra jego tomów historyi przeraziło generałów. Opowiadano mi, że czytając ją Chłopicki, o ustępach, o których nie wiedział co powiedzieć, opinii swojej inaczej wyrazić nie umiał, tylko pisząc na marginesach ołówkiem: "Czyś był tam blaźnie?" "Ach, kpie jakiś!" itp.

Była w tem pociecha niejaka, która jednak rzeczy nie zmieniała. Generałowie się gryźli; publiczności zaś, młodej zwłaszcza, nie uwzględniającej tej prawdy, że "la critique est aisce, l'art est difficil", wydało się, że Polska doczekała się nareszcie wodza genialnego, który ją wyzwoli. Było to niestety, złudzeniem, które wielu zawodów stało się przyczyną, a którego ofiarą Mierosławski padł najpierwszy. Uwierzył on w genialność swą bezwzględnie. Byli tacy nawet, co widzieli w osobie jego urzeczywistnienie przepowiedni księdza Piotra w trzeciej części "Dziadów":

"Nad ludy i nad króle podniesiony
Na trzech stoi koronach, a sam bez korony.
Z matki obcej, krew jego dawne bohatery:
A imię jego czterdzieści i cztery".

Jakoby przepowiednia ta wrażenie na Mierosławskiego wywarła - wrażenie, pod którem pierwszy utwór swój poetyczny ("Szuja") Mickiewiczowi ofiarował. Wielbiciele zaś jego proroctwa na seryo brali, na tem się opierając, że: l) wyzwoliwszy Polskę, stanie na trzech koronach, moskiewskiej, austryackiej i pruskiej, a sani, jako republikanin, bez korony, 2) matka jego jest obcą, a krew polska jest krwią dawnych bohaterów, 3) imię Ludwik, właściwie Ludowi k, składa się z liter siedmiu, z których pierwsza w cyfrach rzymskich znaczy 50 - odciągnąwszy pozostające 6, pozostanie 44. Nie wiem, czy Mierosławskiemu znanem było to proroctwa tłumaczenie. W każdym razie jest ono świadectwem uwielbienia, jakie on wzbudzał, a które się nawet przeciwnikom jego udzielało. Natura bo obdarzyła go nad wyraz hojnie.

Pisarz cięty, mówca porywający, przytem geniusz wojenny domniemany - czy potrzeba było czego więcej na olśniewanie Polaków? Olśnieni łudzili się i na potęgę psuli człowieka, rozdmuchując w nim próżność i zarozumiałość - przywary dwóch ras w osobie jego złączonych i zdolnościami istotnemi a ogromnemi podszytych. Wszystko, co się czuło polskiem, roztęsknione do ojczyzny na emigracyi, drażnione prześladowaniami przez zaborców w kraju, wszystko to głosem jednym, westchnieniem ulgi na duszy odetchnęło:- Ah!... nareszcie...

Centralizacya, przewodniczka Towarzystwa Demokratycznego, założonego w celu wyzwolenia Polski, posiadłszy w gronie swojem geniusza w osobie jednego z członków swoich, poczuła się nie to w prawie ale w możności, a zatem i do obowiązku powołania narodu do oręża.

- Błąd!... szaleństwo!... zbrodnia!...

Przepraszam tych panów, co na wspomnienie wypadków r. 1846, wyrazy te pawim wykrzykują głosem, że im następującą pozwolę sobie zwrócić uwagę: gdyby nie zbrodnie dokonywane od r. 1768 pod postacią konfederacyj, wojen, sprzysiężen, tajemnych organizacyj, ruchawek, powstań, utrzymujących serca polskie w temperaturze patryotycznej i umysły w ruchu, od dawien dawna inteligencya polska przegniłaby na "Scriptorów" *) a lud aniby wiedział, że jest polskim. Wszakże do rzezi w Tarnowskiem pchnąć się dał lud nie polski, ale "cisarski" przez starostów i komisarzy ze szkoły meternichowskiej przerobiony. Zachodzi nawet pytanie, czy: gdyby nie zbrodnie owe, mogła się Polska chwalić nie tylko romantykami, co "szowinizm" w Polakach rozpalali, nie tylko wymownymi w Krakowie, Poznaniu, Warszawie i Petersburgu "szowinizmu polskiego" gromicielami, ale nawet wszelakiego szowinizmu wyrzekającymi się modernistycznymi dekadentami, impresyonistami, symbolistami, nastrojowcami? - co?...

Powstanie przeto udecydowanem zostało - powstanie, które dla Mierosławskiego pierwszą było konspiratorskich, organizacyjnych i wojennych jego zdolności próbą.

Jak ta próba wypadła?

W zawodzie konspiratorskim nieudolność jego w całej objawiła się okazałości w latach 1846 i 47.

Po przybyciu do Poznania, gdy policya pruska pismo nosem zwąchała i śledzić poczęła, nie umiał się odpowiednio zachowywać; gdy zaś w ręce jej się dostał, dał się dyrektorowi policyi podejść i, wbrew umowie nie wydawania osobistości, wygadał przed nim wszystko, przez co tak się współobwinionym naraził, że po ukończeniu śledztwa, gdy więźniom w Moabicie dozwolonem zostało po dwóch, i>o trzech, w jednej przebywać celi, nikt Mierostawskiego za towarzysza roieć nie chciał. Dozorca Mierosławskiego z niemałym Białoskórskiego i (Tuttrego zdołał uprosić trudem, ażeby go przyjęli.

Przed nimi się do błędu przyznał i podjął się skompromitowanych przez siebie na sądzie "powyłgiwać". Nie wyłgał wprawdzie nikogo, ale się w opinii publicznej świata ucywilizowanego i polskiej zrehabilitował wygłoszeniem świetnej w obronie sprawy polskiej mowy.

Po procesie nastąpiła rewolucya berlińska, która wyroki sądowe skasowała i króla okrzykiem "Fritz hinaus!" kłaniać się oprowadzanym w tryumfie skazańcom na śmierć zmusiła. Wywiązało się stąd powstanie poznańskie, zaznaczone zwycięstwami powstańców nad wojskami jego królewskie! mości pod Miłosławiem i Września, nie tak doniosłemi i świetnemi, jak je Mierosławski w książce p. t. ,,Powstanie poznańskie w r. 1848" opisał, zawsze jednak zwycięstwami, które na gruncie umiarkowiiną wodzowi zapewniały wziętość, na zewnątrz atoli, rozgłoszone przez pisma, sądzące o nim wedle mowy jego na sądzie, zrobiły mu w Europie repufcacyę wodza wielkiego. A i Fryderyk Wilhelm IV także wysokie o zdolnościach jego wojennych powziął wyobrażenie, że często, gdy za dużo kieliszków kminkówki wychylił, generałom swoim rozpędzeniem i zastąpieniem ich przez Mieroslawskiego groził. Mimo to pięć miesięcy w więzieniu go przytrzymał i gdy mu, na usilne ambasadora francuskiego naleganie, do Francyi powrócić pozwolił, wnet zrepublikowani Badeńczycy na wodza go swoich sił zbrojnych zaprosili, przeciwko prowadzącym na tron badeński wygnanego przez nich wielkiego księcia wojskom Rzeszy niemieckiej.

Warunki topograficzne i stosunku sił walczących, w jakich się ta wojna toczyła, były takie, że wyprowadzenie z niej zwycięzkie sił zbrojnych badońskich, było niemożliwością absolutną. W warunkach analogicznych przyszło się Mierosławskiemu w tymże jeszcze roku (1849) w charakterze wodza naczelnego wojować w Sycylii.

Domaganie się go na wodza naczelnego przez różne narody, nie mogło w nim chyba nie spotęgować dobrego o sobie mniemania. Nie mogło też mniemania tego o nim niu gruntować w opinii publicznej. Uległem mu w zupełności. Stałem się Mierosławskiego wielbicielem, wierzącym w geniusz jego bezwarunkowo mimo niepowodzenia, jakie go w Poznańskiem, w Badeńskiem i w Sycylii spotkały. Odbyłem już kampanię i należałem do rodzaju żołnierzy, zdających sobie sprawę z działań, w których bierną odegrali rolę.

Po odbyciu praktyki, przestudyowawszy sztukę wojenną teoretycznie przy pomocy wiadomości naukowych, nabytych na wydziale fizykomatematycznym. dostateczne posiadałem przysposobienie do zdawania sobie sprawy z trudności ogromnych, jakie miał do przełamywania Mierosławski w każdej z trzech kampanij, w których naczelnie dowodził. W Poznańskiem wojnę toczył bez pieniędzy, bez broni, niewyrobionym w szeregach żołnierzem, mając nadto przeciwko sobie rozżalone za sprawy procesowe obywatelstwo krajowe, które w nim wodza przez emigracyę narzuconego widziało.

Badeńskie geografia do prawego brzegu Renu przylepiła, nadając mu kształt ważkiego paralelogramu, nie nadającego się zgoła na teatr wojenny. Sycylia we względzie rewolucyjne wojennym była placówką straconą, do zajęcia której albo poczucie obowiązku, albo amatorstwo pobudzić mogło. Sprawę sobie z tego wszystkiego zdawałem i w jesieni r. 1850, przejeżdżając przez Paryż, pojechałem umyślnie do Wersalu, raz jako wielbiciel, po wtóre jako żołnierz, celem nie tylko zameldowania się wodzowi swemu, ale i wzięcia od niego wskazówek, poleceń, rozkazów, odnośnie do funkcyi emisarskiej, w jakiej do Polski zmierzałem. Niestety, nic podobnego wziąć od niego nie mostem ze względu "a to, że po wyjściu z choroby gardlanej - bodaj czy nie tej, z której go ks. Jełowicki cudownie uleczył - lekarz mu mówić zakazał.

Przyjął z gardłem szalikiem obwiązanem, chodząc po pokoju i niimicznie biorąc udział w rozmowie, jaką ze mną toczyli Mazurkiewicz (szwagier jego) i Sperczyński. Oglądałem go tylko. Bardzo dobre sprawił na mnie wrażenie. Liczył naonczas lat 37, był więc w tym wieku, w którym męzkość w całej w młodości nabranej znajduje się sile. Siła też z jego przemawiała postaci. Wzrostu średniego, krępy, jasny, o obliczu otwartem, czole foremnem, siwych, wesoło i rozumnie patrzących oczach, blondyn, miał wygląd pociągający tych dobrych, dowcipnych koleżków, którzy w języku francuskim noszą nazwę "bons enfants". Nie zaimponował mi, ale uzyskał zaufanie moje. Przejął mnie żal: że ten człowiek gdzie indziej niż w Badeńskiem i w Sycylii zdolności swoich nie zużytkował - zwróciłem się więc do niego z zapytaniem:

- Generale, czemuś do Węgier nie przybył?..

Odpowiedział mi wzruszeniem ramion i giestem, oznaczającym: "stało się - cóż robić!"...

Odjechałem go z powziętem dawniej na słyszane i spotęgowanem przez widzenie przekonaniem o wodzu, posiadającym wszystkie moralne i umysłowe przymioty do wyzwolenia Polski potrzebne: kochającym ojczyznę, jak Kościuszko, i obdarzonym wojennym Napoleona geniuszem. I w rzeczy samej:

Mierosławski ojczyznę kochał, ale po swojemu. Zeszedłem się z nim w siedm lat później - w momencie, w którym Polsce jaśniejsze przyświecać zdawało się jutro. Paryż napełniała młodzież polska z zaboru wyłącznie prawie moskiewskiego, garnąca się w całości do Towarzystwa Demokratycznego, którego zarząd (centralizaeya) zawsze przebywał w Londynie. W Paryżu ciałem zastępczem niejako było to kółko, które w r. 1853 przewodniczyło głosowaniu emigracyi na udzielenie pełnomocnictwa generałowi J. Wysockiemu, celem wzięcia udziału w wojnie przeciwko głównemu z pomiędzy trzech państw, co Polskę rozebrały. Skład osobowy tego kółka zmienił się o tyle, że się z niego usunął Mierosławski i miejsce członka piątego rezerwowanem zostało dla mnie, rok przedtem wybranego do centralizacyi, lecz nieobecnego na stanowisku, z powodu niemożności przyjechania do Konstantynopola.

Były to trzy ogniska, ku którym zwracały się krajowe i emigracyjne grona ochotnicze pod naglącem pracy nad wyzwoleniem Polski wezwaniem. Oktrojowane przez Aleksandra II łaski łudziły i zachwycały tych jeno, co się łudzić i zachwycać chcieli, doradzając wyczekiwanie. Za zbyt dokładnie znano następstwa oczekiwania na spełnienie wyraźnych Aleksandra I obietnic, ażeby można było liczyć na pomyślne mglistego Aleksandra II liberalizmu rezultaty.

Sposobiono się przeto do czynu, przedstawiającego się w perspektywie pod postacią akcyi orężnej. W kiyju - w Warszawie zawiązywały się organizacye, potrzebujące przedstawicielstwa jawnego, któreby za nie wobec opinii publicznej poręczało i pomoc im niosło. We względzie tym dwa nadawały się ogniska: Centralizacya w Londynie, stojąca na uboczu i składająca się z osobistości szerokiemu ogółowi nieznanych; Kółko w Paryżu, zajmujące stanowisko w środkowym polityczno-dyplomatycznym punkcie Europy, do składu którego wchodzili tacy jak znany z wojny węgierskiej i z zabiegów w Turcyi, Wysocki, spokrewniony, skoligacony i zaprzyjaźniony szeroko w Poznańskiem i w Królestwie Ordęga, skazany w Berlinie r. 1847 na śmierć Elżanowski; Mierosławski wyosobnił się. Z racyi tej, Kółko najlepiej się na przedstawicielstwo zaznaczających się w kraju ruchów nadało. Moje w tym stanie rzeczy położenie było drażliwem i zatrącało fałszem, narzucało mi bowiem rolę człowieka na dwóch siedzącego stołkach. Z roli tej wyjść usiłowałem za pomocą sprowadzenia trzech tych ognisk do jednego mianownika. Nie udało mi się to. Wystąpiłem więc z Centralizacyi i opuściłem Londyn.

W Paryżu obserwowałem Mierosławskiego, na którego jasnej, wyidealizowanej przeze mnie postaci ukazywać mi się poczęły rysy i plamy, ścierające z niej kościuszkowstwo w części znacznej. Odosobnił się, zapewniał, że się do politycznych i organizacyjnych robót mieszać nie chce i nie będzie, zamknął się niby drugi Achilles w namiocie swoim, oddając się całkowicie doskonaleniu wynalazku swego bojowego, na zewnątrz atoli namiotu tego spotykać się dawali Patrokle, rozsyłani przezeń z poleceniami, rozkazami, wezwaniami i oszczerstwami. Prowadził tajoną przed Centralizaeyą i przed Kółkiem na rękę własną działalność, a prowadził ją tak niezręcznie, że niejeden z listów jego, zawierających kalumnie, dostawał się do rąk osoby, będącej oszczerstwa przedmiotem. Obdzierało go to z uroków, jakiemi osobistość jego wyobraźnia ludu otaczała, nie osłabiało jednak przekonania o przypisywanych mu zdolnościach.

- Niech no stanie na czele szyków wojskowych, a wnet od niego nabytki ujemne odpadną...

Przypuszczenie to prawdopodobnem czyniło skromne jego życie i swobodne, towarzyskie zachowanie się.

Razu pewnego z Mazurkiewiezem we dwóch szliśmy do czytelni polskiej, znajdującej się na piętrze, przy uliczce, zwanej Pasażem de Commerce. Na schodach o słuchy nasze ogromny uderzył hałas, który nas zdziwił. Przyspieszamy kroku, wchodzimy i orzom naszym przedstawia się widowisko kilku ludzi młodych do koszuli rozebranych i za bary się wodzących, Mazurkiewicz nakrzyczał w sposób gromiący, zapasy ustały, zapaśnicy usunęli się i z poza nich ukazał się Mierosławski.

- Ludwiku!... - zawołał na niego szwagier. Jak możesz na rzeczy takie w czytelni pozwalać?.. Co to znaczy?...

Pod tem karceniem Mierosławski przybrał minę studenta, co się doi>uścił zbytku i na gorącym pojmany został uczynku.

Ulica de Comnierce wychodziła czasu onego na plac, przy którym znajdowała się kawiarnia, zwana, jeżeli się nie mylę, Moliere. W kawiarni tej, wewnątrz i na zewnątrz, schodziliśmy się po obiedzie na kawę czarną.

Często zjawiał się i Mierosławski; otaczano go, zawiązywały się gawędy, dyskusye, które wywoływały opowiadania o zdarzeniach.

W opowiadaniach generał celował, przedstawiając zdarzenia raz tak, drugi raz inaczej, trzeci raz jeszcze inaczej itd. Z opowiadań jego każde w piątej szóstej edycyi, do pierwszej podobieństwo całkowicie traciło.

Do czasu onego odnosi się sławna jego Mowa, wygłoszona w rocznicę listopadową, którą przeładował porównaniami geologicznemi i Boga w niej "z brodą rozczochraną od zenitu do nadiru" przyrównał do siebie.

Rozstałem się z nim w r. 1859. Szło ku powstaniu. Na rzecz powstania założoną została we Włoszech w Cuneo, przeniesiona następnie do Genui, szkoła polska wojskowa pod dyrekcyą Mierosławskiego. Od dyrekcyi tej nieszczęsnej objawiać on poczyna symptomaty, na podstawie których wielu z jego dawnych wielbicieli oskarżają go o brudne niegodziwości, przeplatane dziwacznemi niedorzecznościami. Czyż bowiem nie dziwaczną niedorzecznścią było wystosowane do uczniów żądanie, ażeby w imieniu kraju udzielili mu upoważnienia do reprezentowania narodu polskiego i wyłącznego sprawami polskiemi kierownictwa? Odrzucenie żądania tego wywołało zajścia, sądy, wykluczania, organizaeyę straży przybocznej itp. głupstwa, które pozbawiły go dyrektorstwa szkoły.

Po wybuchu styczniowym nastąpiły reklamy: rozsyłanie secinami portretów z podpisem własnoręcznym i z przyłączeniem Garibaldiego listu autografowanego, zawierającego w sobie obok odezwania się do Mierosławskiego, jako do wodza Polski powstającej, kilka wierszy wykropkowanych, każących się głębokich jakichś domyślać tajemnic.

Byłoby to jednak małą rzeczą, słabostką, najwyżej naśladownictwem reklamy kupieckiej, polecającej siebie jak handlarze polecają towar, gdyby nie naciągane z Rządem Narodowym procesy o władzę i pieniądze, gdyby nie oskarżania pawstania o wyprodukowanie 5.000 złodziei. Wobec tego traci się zimną Krew, potrzebną do sądzenia czynów ludzkich, zwłaszcza, gdy powołanego przed kratki pokrywa płyta grobowa.

Owóż rozpatrując się uważnie w czynnościach Mierosławskiego, odzyskuje się zimną krew sędziowską. Wina nie cięży całkowicie na nim, ale z jednej strony na naturze, która go obdarzyła wyobraźnią za zbyt żywą i za zbyt chwytną, z drugiej na tych, co go zepsuli, wmawiając geniusz w niego. Uwierzył w to i poczuł się, uznał siebie nie zobowiązanym do żadnych względów etycznych nadczłowiekiem. Polskę kochał, bardzo ją, głęboko, ogniście kochał, ale dla siebie, jako swoją najmocniej umiłowaną własność. Nominowała go w r. 1846 Centralizacya wodzem naczelnym, dyktatorem i on przy nominacyi tej od r. 1846 do 1878 obstawał, broniąc jej przeciwko rządom, ludziom, losom - przeciwko wszystkimi wszystkiemu, biorąc w obronie w rachubę nie środki, ale cel. Nie byłoż to dosadnie scharakteryzowaną aberacyą umysłową?

O aberacyi bodaj czy nie najdosadniej wynalazek bojowy świadczy. Posądzenie o nią powziąłem, gdy mi razu pewnego na modelu tłumaczył fizyczne, na którym go oparł, prawo. Za podstawę wynalazku wziął własność kuli, przebijania ciała stawiącego jej opór, nie przebijania zaś tego, które oporu nie stawi, tj. wiszącego. Stosownie przeto skrojone i uszyte tornistry, na stosownie przyrządzonych zawieszone ramach, ustawionych odpowiednio na specyalnie zbudowanym wozie, tworzą - zdaniem wynalazcy - "fortyfikaeyę przenośną, zarazem lotną jak szarża kawaleryi i wszystko przed sobą łamiącą, jak kolumny szturmowe". Miało to być zmodernizowaniem i ulepszeniem taborów, które Czechom w wojnach husyckich ogromne oddały usługi. Mimo przestrogi i krytyki, wykazujące bezużyteczność, ba, szkodliwość fortyfikacyj podobnych, niezdolnych się opierać artyleryi i krępujących w bitwie swobodę ruchów, Mierosławski tak dalece w wynalazek swój wierzył, że w dobie powstania styczniowego, wszystkie, jakie mu tylko w ręce wpadały pieniądze publiczne, na fabrykowanie wozów obracał i znalazłszy się na teatrze wojny, w obozach pod Krzywosądzem i Nową Wsią, zamiast obmyślać i przysposabiać oddzialik przeciwko nieochybnym atakom Moskali, wozy na prędce fabrykował.

O nim stanowczo powiedzieć należy, że był to człowiek niepoczytalny. Ogromnych, jakimi go natura obdarzyła, zdolności, na dobre obrócić nie był w stanie. Jedyną, pozostającą po nim korzyścią, jest przykład dla młodzieży naszej, ostrzegający ją przed wybujałością wyobraźni, z własnego strzelającej "ja".

Nadczłowieczość dzisiejsza - czy nie na tej, co on niegdyś, znajduje się drodze?...


* "Pisma Adama Mickiewicza", T. II str. 27; wydanie lipskie u P. A. Brockhausa 1862.

* Pseudonim, którym się podpisał autor pamfletu politycanego p. t. "Nasze stronnictwa skrajne".


SYLWETY EMIGRACYJNE