Pożegnalne słowo

 

O drogę moję pytasz się i zżymasz,

Że ta wykracza poza słońc twych sfery.

Nie chcę cię łudzić; widzisz: jestem szczery,

Nie pójdziesz za mną, lecz mnie nie powstrzymasz.

Gdzie świat mój? słońce? gdzie jest moja meta?

Może meteor błędny, nie kometa,

Chwilę nadziemskie olśniwszy etery,

Zgasnę w ciemnościach, więc imię me wymaż

Z listy twych bratnich planet, co bez końca

Kręcić się będą koło swego słońca.

Może kataklizm straszny mnie tam wiąże

Z nieznajomego biegunami świata,

Może fatalizm pcha mnie, a zatrata

Jedynym kresem, do którego dążę;

Na cóż mi wiedzieć, gdy wytknięta droga?

A resztę zdałem na los czy na Boga.

 

Jam już zmęczony tą ciągłą gonitwą,

W której co chwila duch mój łamał skrzydła,

Nic mogłem niebios przejednać modlitwą,

A Syzyfowa praca mi obrzydła;

Nie chcę już ducha okiełznać w wędzidła

Jak niesfornego rumaka przed bitwą,

By zwyciężonym powrócić z wyłomu,

Unosząc hańbę do pustego domu.

 

Ach! w tej bezbrzeżnej pustyni dla ducha

Nie ma gdzie widzeń swoich ucieleśnić!

Więc chociaż serce jak wulkan wybucha,

Samotne musi wieczność gniewu prześnić

I do grobowców przywyknąć milczenia,

Nim znajdzie w prochach ciszę zakończenia.

 

Wolę więc, pełen pogardy i wstrętu,

Odwrócić moje obłąkane oczy -

Od tego lądu próżnego lamentu,

Od tej przyszłości, którą robak toczy,

I zapatrzony w mój ideał biały,

Stać jako posąg na ból skamieniały.

 

A kiedy słońce gasnące oświeci

Ostatni dzień mych marzeń i upadek,

Sam swojej hańby i rozpaczy świadek,

W milczącą przepaść duch się mój rozleci

I nie zostawi dla was nic po sobie,

Co byście mogli lżyć litością w grobie.

19 maj 1868


ADAM ASNYK: POEZJE