Nr 51, z 18 grudnia 1909

Jakie zlecenie dała Cioł-Ciołkowskim ojczyzna

Pan Roch, herbu Obornik, Cioł-Ciołkowski twierdzi i gotów każdej chwili zaprzysiąc, że po raz trzeci objawiła mu się ojczyzna. Pierwszy raz, kiedy nauczyciel jego synów zaproponował mu, ażeby z nimi uczyły się razem dzieci służby folwarcznej - wtedy ukazała się w żałobie lekkiej; drugi raz, kiedy mu sprzedano na subhastacji majątek rodzinny Ciołkowice-Pohulany - wtedy przyszła w żałobie ciężkiej; a trzeci raz niedawno, kiedy otrzymał miejsce na kolei - wtedy była zasłonięta tak gęstą krepą, że wcale jej twarzy nie widział, tylko słyszał głos znajomy.

- Kochany i wierny synu - rzekła. - Gdybyś był dawniej opowiedział rodakom o moim głębokim smutku, nie uwierzyliby ci, posądzając, że przy moim ogniu chcesz upiec swój własny interes. Ale teraz, gdy już nie masz Ciołkowic-Pohulan, gdy w twoim dworze, który był kolebką tylu pokoleń szlachetnego rodu, Pfefferzucker może urządził tajemną gorzelnię, gdy zajmujesz skromną posadę kontrolera wagonów, nie możesz dłużej milczeć i musisz powtórzyć ziomkom twoim, co ci powierzam. Przede wszystkim niech wiedzą, że za prawowite dzieci moje uważam tylko twój ród, twego dawnego proboszcza, obecnego spowiednika, właściciela sklepu chrześcijańskiego, chociaż ci nie dawał kredytu, zawiadowcę stacji Ryczywół, który niszczy niektóre pisma ludowe, adwokata konsystorskiego Kruchtę, lekarza Lojolskiego, geometrę Dzwonnickiego, dziennikarza Mydłka i jeszcze paru zacnych obywateli oraz ich żony i gospodynie. Reszta to są ptaki wylęgłe z kukułczych jajek, które kalają moje gniazdo. Pojmuję to doskonale, że przez wyłączenie tych podrzutków rodzina moja znacznie się zmniejszy, ale ja wolę mieć doborową garść niż mieszaną gromadę. Nie mogę sobie tego przebaczyć, że kiedyś pozwoliłam zaliczać się do niej rozmaitym przyczepom, ladajakom i ladajaczkom, cudzoziemcom, nieprawowiercom, chłopskim doradcom, żydowskim przecherom, luterskim malepartom, nade wszystko tak zwanym postępowcom, którzy chcą, ażeby niebo jak wielka gęba ziewało pustką do ziemi i ażeby ziemia jak wielkie jabłko była pastwą równouprawnionych robaków ludzkich. Dość tej słabości! Oświadcz głośno w moim imieniu, że odtąd nie będę tolerowała żadnych przybłędów i wyrodków, że uznaję za dzieci moje tylko Cioł-Ciołkowskich i im podobnych, że pragnę zbudować olbrzymie krematorium, gdzie wszyscy inni byliby żywcem paleni, a z ich popiołów zrobiony ług dla wytrucia miliarda moich nieprzyjaciół na ziemi. Tak ma być.

Szanowny Roch Cioł-Ciołkowski jest człowiekiem zbyt wiaro-godnym, ażebyśmy mogli wątpić o jego rozmowie z ojczyzną, i zbyt dzielnym jej synem, ażeby nie miał najściślej spełnić jej rozkazu. Jakoż ogłosił on wewnętrzną wojnę krzyżową dla odebrania grobu narodowego z rąk niewiernych i powołał do niej żywioły "prawdziwie patriotyczne". Obecne życie nasze jest właśnie obrazem tej wspaniałej walki. Chodzi w niej o wytępienie wszystkich, którzy do tego grobu roszczą sobie pretensję, a nie należą do rodu Cioł-Ciołkowskich. Realnie dokonać tego nie można, więc przynajmniej trzeba zrobić parabolicznie.

Zresztą skutek jest prawie jednaki. Można stworzyć liczne wojsko bez broni, policję bez władzy, sądy bez kodeksu, tracenie skazanych bez szubienicy. Istnieją prześliczne, chociaż brzydko nazywane sposoby, posługujące się tylko ustami lub piórem, które zupełnie zastąpią najostrzejszą broń i najsurowsze prawo. Można również stworzyć państwo paraboliczne. Na przestrzeni dwudziestu cali kwadratowych dziennika łatwo pomieścić cyrkuł policyjny, biuro żandarmerii, sąd wojenny, sztab pułkowy, szkołę z prefektem, kościół uprzywilejowany, najrozmaitsze instytucje "ładu społecznego", tylko inaczej ochrzczone. Ich sprawność jest godna podziwu. Urządziłeś np. publiczną ślizgawkę. Przychodzi reporter-rewirowy, ogląda twoją książeczkę legitymacyjną i mówi: "Pan między «znakami szczególnymi nie ma zeza nacjonalistycznego." "Kiedy ja nie zezuję wcale." "To źle! Zezować trzeba... My pańską ślizgawkę będziemy bojkotowali." I rzeczywiście ukazuje się w organie karmiącej wilczycy lub gęsi kapitolińskiej artykuł wstępny, w którym ostrzeżono, że "tam ślizgają się wrogowie narodu". Jeżeli opracowałeś podręcznik geologii, a w nim powiedziałeś, że jakiś pokład ciągnie się od środka Polski ku wschodowi, to żandarmeria "narodowa" spisze natychmiast protokół oskarżający cię o chęć oderwania dziesięciu guberni z Królestwa i przyłączenia ich do Cesarstwa. A gdyby ci się śniło, że zostałeś radcą przyszłego samorządu i gdyby wiadomość o tym doszła do "właściwego miejsca", bądź pewien, że zmobilizowany będzie przeciwko twoim wyborcom batalion kawalerii dziennikarskiej, a ty sam zostaniesz zakłuty stalówkami. Tu należy zrobić małe sprostowanie. Przeciwko zamiarowi utworzenia kurii w ordynacji wyborczej dla samorządu zaprotestował również Cioł-Ciołkowski. Nie należy wszakże brać jego opozycji bezwzględnie. Jest on bowiem również zwolennikiem kurii, ale innych, ugrupowanych według jego podziału. Do pierwszej powinni należeć Cioł-Ciołkowscy z dodatkami i zajmować w radach miejskich wszystkie stanowiska z wyjątkiem jednego. Tym jednym podzieliliby się obywatele niższych stopni: innorodcy, "nieprawdziwi" oraz zamaskowani wrogowie narodu. Wtedy dopiero byłby prawidłowy samorząd, "ze sprawiedliwym uwzględnieniem praw mniejszości". Przypuszczam, że czytelnicy domyślają się, jakie jest główne zadanie tego państwa paraboliczno-policyjnego - dać narodowi siłę potrzebną do zwyciężenia w ciężkiej walce o byt. W tym celu stara się ono przede wszystkim o redukcję jego masy i oczyszczenie jego pierwiastków. Statystyka liczy Polaków około 20 milionów na całym świecie, a około 11 milionów w Królestwie. Cyfrę tę zachowujemy, ale na szczególny użytek, mianowicie jako argument w sporach arytmetycznych. Ktoś twierdzi, że stanowimy szczyptę, którą można połknąć w opłatku i strawić łatwo. Wtedy my: za pozwoleniem, 20, a nawet 11 milionów przewyższa nie tylko największą dawkę aptekarską, ale także porcję najżarłoczniejszego zaborcy. Ale to jest rachunek zewnętrzny; wewnętrzny przedstawia się inaczej.

Z owych 11 milionów strącić należy: 8 milionów ludu wiejskiego, który chociaż "jest polskim z pochodzenia, nie jest polskim ze świadomości" i stanowi dopiero surowy materiał dla dworu i plebani!; około 2 milionów Żydów i ich mieszańców; około pół miliona robotników, odnarodowionych przez socjalistów; około ćwierć miliona inteligencji radykalnej, "odswojszczonej", tzw. "postępowej". Gdybyśmy resztę zaliczyli do kurii Ciołkowskich, Wypadłoby, że tyle zaledwie dusz czystych, czyli "prawdziwych Polaków", posiada nasz naród w obrębie Królestwa.

Drzyjcie, zaborcy!

Nie dość tego. Oprócz wysokiej cyfry mamy również na użytek zewnętrzny ogólną kulturę.

Ale ona też w wewnętrznych obrachunkach ulega redukcji. Wszyscy literaci, uczeni, poeci, artyści, technicy, działacze społeczni postępowi są w pień wycięci, a ich skalpy tkwią za pasem Cioł-Ciołkowskiego, wszystkie ich prace są przez niego zdeptane i oplute, tak że całą naszą kulturę "prawdziwie narodową" stanowią czyny i utwory jego rodu. Kilkaset artykułów, przeważnie paszkwilowych, kilkanaście robót powieściowych lub kompilacyjnych to jest nasze "prawdziwie narodowe" piśmiennictwo; kilkadziesiąt szkół prowadzonych w duchu arcybiskupiego okólnika to jest "prawdziwie narodowa" oświata. Przed tą potęgą drzyjcie, barbarzyńcy!

Pozornie zdawałoby się, że ta redukcja liczebności i kultury narodu zmniejsza jego siłę oraz dreszcze zaborców i barbarzyńców. Kto tak mniema, zapomina, że żyjemy w epoce wielkich tryumfów chemii, która umie ze wszystkiego wydobywać esencję, a z niej sztucznie wytwarzać ciała. Gdybyśmy odparowali sole wody morskiej, mogłyby oceany zupełnie zniknąć, a my każdej chwili napełnilibyśmy ich łożyska, rozpuściwszy osad. Taką esencją naszego narodu są Cioł-Ciołkowscy, a naszej kultury ich dzieła. Ten skoncentrowany wyciąg polskości ma tę wyższość, że nie zmniejszając jej ilościowo, pozwala jakościowo zachować ją w czystym stanie.

Tak spełnia się życzenie ojczyzny, polegające na tym, ażeby ciągle przekonywać siebie i jej wrogów, że "prawdziwych Polaków" jest bardzo mało, a "fałszywych" bardzo dużo, że jej bogactwem i bronią są tylko leżące na szkiełku mikroskopowym zasługi pierwszych. Jeżeli Cioł-Ciołkowscy w ten sposób nie przestraszą świata, to będzie dowód, że on niczego się nie boi. W każdym razie to pewne, że ona nie zginęła, póki oni żyją.

 


LIBERUM VETO