Nr 44, z l listopada 1902

Kłamstwo

Gdyby Sfinks dzisiejszy dał zagadkę: co ludzie najchętniej i najpowszechniej czynią na wszelkich stanowiskach i we wszystkich porach życia - należałoby odpowiedzieć: kłamią. Rzeczywiście trudno byłoby wynaleźć w nich jakiś rys ogólniejszy, jakiś bardziej wspólny mianownik, mieszczący w sobie niezliczone różnice ich charakterów. To już nie grzech, nie wada, nie występek, lecz bądź "złe konieczne", bądź "cnota praktyczna". "Społeczeństwo - powiada jeden z badaczów tego objawu - wymaga prawie rozkazująco pewnego minimum kłamstwa lub udawania; dopiero gdy kłamstwo przekroczy to minimum, staje się antyspołecznym."

Toteż kłamią dzieci, dojrzali i starcy, kłamią uczciwi i łotry, kłamią w nauce, sztuce, polityce, w stosunkach publicznych i prywatnych - wszędzie. Kłamstwem są teorie naukowe, z pogwałceniem prawdy dopasowane do interesów stronniczych, kłamstwem poematy z podrobionymi uczuciami, kłamstwem obrazy fałszujące rzeczywistość, kłamstwem umowy podstępne, związki obłudne, kłamstwem domy, w których mieszkamy, odzież, którą nosimy, ulice, po których chodzimy, kłamstwem sklepy, banki, szkoły, przytułki itd. Kłamstwo to nie robaczek dający się łatwo wytępić, ale olbrzymi głowonóg, oplatający całą ludzkość. Nic też dziwnego, że ono nie jest już dziś jedynie przedmiotem moralizujących książek dla dzieci, lecz wystąpiło jako wielkie zagadnienie psychologiczno-społeczne.

Chociaż człowiek oswoił się z tą swoją naroślą moralną, chociaż dostarcza ona stale i powszechnie włókien pewnym tkankom jego życia, jednakże czuje on więcej lub mniej wyraźną tęsknotę do prawdy i rozumie, że owo "złe konieczne" nie przestaje być złem. Nawet wtedy, kiedy uznajemy, że trzeba taić przed suchotnikiem niebezpieczny stan jego zdrowia, że trzeba na wojnie udzielić fałszywych objaśnień wojsku nieprzyjacielskiemu, że trzeba zbrodniarzowi dać mylne wskazówki, nawet wtedy dostrzegamy, że w tych naszych czynach pożytecznych tkwi jądro moralnie trujące. Więc postawieni pomiędzy niezbędnością praktyczną fałszu a głębokim do niego wstrętem, pytamy siebie, czy. on stanowi nieunikniony pierwiastek istoty życia społecznego,. w jaki grunt dusz ludzkich zapuszcza swe korzenie i jakie warunki sprzyjają jego rozwojowi.

C. Melinard poświęcił temu przedmiotowi ciekawy artykuł w miesięczniku francuskim "La Revue". Według niego dziecko rodzi się prawdomównym, dopiero uczy się kłamać przez gry (zabawy), naśladownictwo i wpływy otoczenia. Tę naukę utrwalają w nim korzystne jej owoce, grzeczność, wstyd i inne uczucia wymagające obłudy, a wreszcie wyobraźnia, która często bez celu, a przynajmniej bez rachuby, przędzie niebywałe zmyślenia. Autor dzieli kłamstwo na grupy i wyprowadza całą ich psychologię, ktorą pomijam, gdyż w tej chwili idzie mi głównie o społeczną stronę sprawy. "Ponieważ nie ma ludzi bezwzględnie szczerych - mówi on - przeto w rzeczywistości składają oni dwie kategorie: jedni zadowalają się przeciętną miarą kłamstwa, wymaganą przez życie społeczne, drudzy zaś wychodzą poza nią i kłamią zawsze, ile razy potrzebuje tego ich interes." Jaka jest owa przeciętna miara? Jak ją wynaleźć i oznaczyć? Kiedy u nas przed trzydziestu laty zaczęto rozpowszechniać teorię Darwina, usiłowano jej wyznawców powstrzymać, a nawet zbezcześcić argumentem, że ona jest "szkodliwą dla naszego społeczeństwa", którego "zdrowie" wymaga biologii nieprawdziwej. Skutki przekonały, że to kłamstwo nie było nam potrzebne i nie zaraziło wcale naszego "zdrowia", a jednakże przez swych obrońców uważane było za "społecznie nakazane". Kiedy w pewnej książeczce popularnej wyłożono geologiczną teorię Lyella, piastunowie prostoduszności również zasłaniali ją przed tym "mroźnym" podmuchem i dowodzili pożytku "ciepłego" kłamstwa w nauce o powstawaniu ziemi. I tu ich obawy okazały się płonne: Lyell nikogo nie zabił i nie zdemoralizował. Słowem, minimum niezbędnego społecznie kłamstwa nie da się nigdy określić, a jako zasada może usprawiedliwić wszelkie nadużycia nietolerancji. Więc nie należy nigdy kłamać? Każde tego rodzaju pytanie stawia nam zawsze przed oczami chorych nie znoszących prawdy swojego stanu, matki w białych szatach zwodzące swych synów na szafocie nadzieją ułaskawienia, magnetyzerów ludowych, rozniecających w tłumie zapał przesadą, i tym podobne przykłady klasyczne, przytaczane zwykle na obronę kłamstwa. Ale chociażby te wypadki istotnie dowodziły jego użyteczności, wszystkie one należą do położeń złych. Czyli kłamstwo jest środkiem ratunkowym, ale nigdy leczniczym, usuwa ono czasem groźbę natychmiastowego niebezpieczeństwa, ale niszczy organizm moralny. "Istotnym źródłem kłamstwa - powiada słusznie Melinard - jest nieprawidłowość życia", którą przede wszystkim trzeba usunąć, jeśli chcemy pozbyć się tego nieszczęsnego lekarstwa. Społeczne rusztowanie stosunków ludzkich jest tak wątłe, nienaturalne, spróchniałe, że dla utrzymania go w mocy trzeba posługiwać się wiązaniem w istocie swej nikczemnym - obłudą. Dopóki ono będzie takim, jakim jest, kłamstwo zachowa swą siłę obowiązującą i wszystkie etyki go nie zmogą. Człowiek będzie z kazalnicy rzucał gromy na maski i, zszedłszy z niej, włoży maskę.

Nie ulega jednakże zaprzeczeniu, że w społeczeństwach dzisiejszych objawia się znaczna (zależna od ich wewnętrznego ustroju) różnica prawdomówności. Szwedzi daleko mniej kłamią niż Chińczycy, Francuzi mniej niż Hiszpanie. A my? My kłamiemy strasznie. Kłamiemy bowiem nie tylko z powodów i nawyknień ogólnoludzkich, ale także ze swoistych, spoczywających bądź w sieci warunków życiowych, bądź też w naszej naturze duchowej. Każdy może to stwierdzić, że człowiek nieszczęśliwy ma większą skłonność (i rację) do kłamstwa niż szczęśliwy, ubogi - większą niż bogaty, niewolnik - większą niż pan. Pierwsi są zmuszeni częściej używać tej drogi dla wyjścia z trudnych położeń i częściej ta jedna im tylko pozostaje. Nie bez pewnej słuszności ktoś wyrzekł, że "najwierniejszym przyjacielem niedoli jest kłamstwo". Czy podziemna, wilgotna nora nie stanowi fałszu mieszkania ludzkiego? A cóż nam odpowie żyjąca w niej nędza? - Nie mam innego przytułku.

Całe narody, jak osobniki obdarzone bujną wyobraźnią, usiłują przetwarzać rzeczywistość, zaprawiając swe czyny i słowa przesadą lub zmyśleniem. Imaginacja, zdaje się, jest najmocniejszą z władz naszej duszy. Objawiła się ona we wspaniałych tworach sztuki, dała życiu naszemu w pewnych chwilach wielki rozmach i polot, ale zarazem rodziła kłamstwa. Do badań ścisłych - matematycznych, przyrodniczych, lingwistycznych - nie mamy zdolności, a mamy odrazę, natomiast do badań, w których fantazja może szeroko rozpostrzeć skrzydła, jak w historii, czujemy szczególne upodobanie. Nasza filozofia jest pasmem rojeń, nasza socjologia - sielanką, a wszelką prawdę naukową, która obraża interes lub tradycję, chowamy w szczelny futerał. Posłuchajcie krytycznie opowieści o jakimś zdarzeniu, przeczytajcie w naszych dziennikach sprawozdania, opisy wypadków, biografie, nekrologi itd., nie dostrzeżecie nawet chęci utrzymania się w przedmiotowości. Są to z nielicznymi wyjątkami większe lub mniejsze, świadome lub bezwiedne kłamstwa. Mamyż z tego się leczyć? Energicznie i troskliwie. Ale czy mamy się potępiać? Nie. To nie występek, ale "irrégularité de la vie" - jak mówi Melinard. Naszym obowiązkiem jest zawsze pamiętać o fatalnym wpływie warunków życia i właściwościach ducha naszego, o tym wreszcie, ażeby nie powiększać sztucznie potrzeby nieszczerości i nie widzieć w niej zasady "społecznie nakazanej" tam, gdzie ona jest tylko bezcelową lub szkodliwą obłudą. Wraz ze wszystkimi ludźmi skazani jesteśmy na postęp ku prawdzie i wyłamanie się z kłamstwa, starajmy się więc tego przeznaczenia nie opóźniać.

 


LIBERUM VETO