Nr 17, z 27  kwietnia 1889

Kobiety ginące w mężczyznach. - O Niezapominajce i Szuwarze. - Pani Śnieżko-Zapolska o emancypacji kobiet. - O złotowłosej Ewie. - Macierzyństwo i aktorstwo. - Strachy chirurgiczne. - Odpowiedź przyjaciółki. - Echo czasów odległych. - Wyjaśnienie w sprawie kanalizacji. - Zupełna i... warszawska. - Zmarnowane środki.

Etnolog przeglądający listę naszych "kwestujących dam" spotyka w niej fakt godny uwagi i wymowny. Nowoczesne prawa i zwyczaje topią jeszcze kobietę w mężczyźnie, ale pozwalają jej wynurzać warkocz, za który ją w razie niebezpieczeństwa wyciągnąć można. Wyszedłszy za mąż, staje się ona nieletnią, traci prawo do swego majątku, obywatelstwo, nawet nazwisko, ale zatrzymuje maleńki kwitek, na mocy którego wyprocesowywa sobie względną niezależność. Tym kwitkiem jest jej imię i nazwisko rodowe. Dotychczas zachowywała ona oba, starała się wyglądać przynajmniej jak książka z futerału, która tytułem na grzbiecie wykazuje, że jest czymś od niego odrębnym. Wyznaję, że zawsze szanuję tę resztkę i z przyjemnością patrzę na bilet z napisem: Julia z Niezapominajek Szuwar. Szuwar przez małżeństwo pochłonął Niezapominajkę, ale ona ratuje i ocala swą indywidualność, chce być ciągle sobą, chociaż została cudzą żoną. Dzięki modzie francuskiej, która pod błyszczącą gazą rozpościera często po Europie najgrubsze szmaty barbarzyństwa, przepadła i ta resztka samoistności kobiecej. Dziś już znika nie tylko Niezapominajka, ale nawet Julia, nie tylko nazwisko rodowe kobiety, ale nawet jej imię; dziś żona Józefa Szuwara nazywa się Józefową Szuwarową. A jakże by ochrzcić jego kamizelkę, koszulę, czapkę? Również Józefową Szuwarową. Bo to także jego własność, którą tylko w ten sposób wyrazić można. Jak rzekłem, dla etnologa, a poniekąd i dla socjologa, w ogóle dla badacza kultury jest to objaw cenny. Świadczy on, że poza niewielkim kołem umysłów, z natury mocnych lub doświadczeniami życia rozwiniętych, dla ogółu niewieściego samoistność jeszcze dziś jest równie pożądaną jak staropanieństwo. Ogół ten szepcze, mówi, krzyczy wszystkimi świadomymi i nieświadomymi głosami: męża, męża dajcie, niech w nim przepadnę, niech w nim utonę nawet z warkoczem.

Dziwnym, bardzo dziwnym jest nasz wiek, ten bogaty nędzarz, silny niedołęga, postępowy wstecznik, bezbożny bigot, mądry głupiec, ten wiek, w którym obok siebie żyją i nieraz spajają się pierwiastki z przeciwległych końców rozwoju ludzkiego, ten wiek, w którym do tysiąców ludzi można przemawiać bez żadnego sensu i być słuchanym, a nawet podziwianym. P[ani] Śnieżko-Zapolska odezwała się w "Kurierze Warszawskim" o "emancypacji" kobiet. Autorka spostrzegła, że sprawa ta nie jest jeszcze i nie będzie rozstrzygniętą, dopóki ona na szalę nie rzuci swojego głosu. Więc wezwana do urny przez przyjaciółkę, spełniła swój obywatelski obowiązek, złożywszy kartkę jako" postępowa i realistka", z najzupełniejszą wiarą, że należy do tych, które potrzebują tylko oświadczyć: "Nie chcę kobiet-lekarzy, prawników, weterynarzy" - i kobiet takich nie będzie lub też stracą one na swej wartości. Nie ma bardziej morderczej broni na pewne umysły nad prosty zdrowy rozsądek; dość je z nimi skonfrontować, ażeby się okryły zabójczą śmiesznością. P[ani] Śnieżko-Zapolska rozpoczyna i kończy swój wylew mimowolnego humoru wyznaniem: "Kobietą jestem i tylko kobietą chcę zostać do zgonu." Otóż pragnąłbym, ażeby ktoś, którego życzenia ona uwzględnia, poprosił ją, ażeby kobietą być przestała, już nie "do zgonu", ale bodaj na pięć minut. Co by też zrobiła? Mnie się zdaje, że wszelkie wysiłki nic by nie pomogły i chcąc nie chcąc, kobietą zostać musi – aż "do zgonu". Co najwyżej zdołałaby przyswoić sobie kilka przymiotów logicznego rozumowania męskiego, których jej dziś brak. Brak przerażający. Pocieszniejszy bowiem od "niechcenia" p. Śn[ieżko]-Z[apolskiej] jest jej wywód. Mianowicie" gdy Bóg wypędził Ewę z raju, powiedział do niej: matką będziesz... Wyrok ten spadł jeszcze przed potopem na złotą [!] głowę Ewy, gdy swe ranne [?] sploty rozwiewała w słońcu porannym, i trwa już wieki całe." Ponieważ autorka posiada tak dokładne wiadomości o raju, że nie tylko wie, co Bóg rzekł do Ewy, ale nawet jakie nasza prarodzicielka miała włosy i co robiła podczas ogłoszenia wyroku, więc my, żadnych informacji w tym przedmiocie nie posiadający, musimy poważnemu świadectwu wierzyć. Ale jeżeli Ewa i wszystkie jej córki istotnie skazane zostały tylko na macierzyństwo i jeżeli ono wyłącza kobietę od praw zawodowych, to również zabrania jej być aktorką. Pani Śn[ieżko]-Z[apolska] wcale nie wspomina, ażeby Bóg Ewie na to zajęcie pozwolił. A jednakże ono również przeszkadza tej sielance macierzyńskiej, której autorka-aktorka tak broni. "Ty przede wszystkim należysz do rodziny, do męża, do twego dziecka - uczy ona swą przyjaciółkę. - I od nich to, od twych ukochanych, odrywać się masz, porzucać ich bez opieki, bez twego uśmiechu, aby biec bronić złodzieja, który ukradł kawałek płotu, lub puszczać krew chorej krowie?... Spędź dzień cały na nogach, przebiegnij pięćdziesiąt pięter, a zobaczysz, czy powróciwszy do domu, będziesz miała siłę utulić płaczące dziecko, policzyć bieliznę i pogderać na służące." Frazes ten można by z równą słusznością wyrazić tak: od rodziny, od twych ukochanych, masz się odrywać dla odegrania na scenie wietrznicy, plotkarki, idiotki, złodziejki? Czy spędziwszy cały wieczór w teatrze, będziesz miała siłę bodajby tylko pogderania na służące? Męża twego i dzieci musisz porzucić dla wzruszania słuchaczów melodramatem lub głupią farsą? Jakże to wszystko pogodzić z "wyrokiem" wydanym na córki "złotowłosej" Ewy?" Ja na kwestię emancypacji zapatruję się po swojemu, zdrowo, trzeźwo, realistycznie" - powiada p. Śn[ieżko]-Z[apolska], tymczasem zapatruje się ona tylko "po swojemu", tj. naiwnie. Dla przerażenia swej przyjaciółki trudami lekarza pisze: "Rano, skoro świt [!], przegląda stosy [!] medycznych dzienników, później biegnie do chorych, wstępuje do szpitali [!], do prosektorium [?], do teatru anatomicznego [!!]" itd. Jest to bajda "realistyczna". Lekarz bowiem nie potrzebuje przeglądać żadnych "stosów", wstępować do "szpitalów" ani do "prosektorium", ani do "teatru anatomicznego" (jeżeli tam nie ma stałego zajęcia). Trzeba dokonać operacji. "Ty jesteś kłębkiem nerwów" - woła p. Śn[ieżko]-Z[apolska] w przypuszczeniu, że mężczyzna nie jest "kłębkiem nerwów". "Jęk kobiety, rozciągniętej na marmurowej płycie, jęk straszny, okropny, przenikający do głębi - czy nie wstrząśnie tobą? Nie zadrga w twej ręce nóż i drgnięciem tym o włosek nie zanurzy się głębiej niż powinien?" Jeżeli przyjaciółka, którą ten melodramat chirurgiczny ma odstraszyć od "togi doktorskiej", posiada zdrowy rozsądek i jaką taką wiedzę, odpowie autorce: "Kochana Gabryniu. Zamiast drżeć, śmiałam się czytając twoje przestrogi. Mój nóż operacyjny ani "o włosek nie zanurzy się głębiej" w ciało owej kobiety "rozciągniętej na płycie marmurowej", z tego prostego powodu, że ją wprzód uśpię chloroformem i jęczeć wcale nie będzie. Co zaś do wpływu migreny i zdrady męża na pewność mojej ręki, to zwracam ci uwagę, że mężczyźni również cierpią na migrenę i bywają zdradzani, a jednakże to im nie przeszkadza robić operacji z wielkim spokojem. Nie przypuszczam zaś, ażebyś sądziła, że żaden lekarz nie ma migreny i niewiernej żony, a wszystkie lekarki znajdują się w położeniu przeciwnym." Do tego listu dołączyłbym jeszcze następujący przypisek. Autorka powiada: "W kobiecie widzi się zawsze plotkarkę." Otóż jej artykuł jest plotką emancypacji, rozpowiada bowiem o niej banialuki. Z "realizmem" ma p. Ś[nieżko]-Z[apolska] tyle wspólnego, że barwy swych malowideł powieściowych zaprawia mocno tłuszczem naturalistycznym, z "postępowością" zaś nie pozostaje nawet w dalekim pokrewieństwie. Pisząc zaś swe ćwiczenia, miała tylko jeden moment jasny, w którym jej błysnęła myśl: "Być może, że to, co mówię, są proste komunały." Właściwie gorzej niż komunały. Bo w takim "credo" odbija się echo tego dzikiego stanu społeczeństwa, kiedy kobieta wskakuje w grób mężczyzny lub pali się dobrowolnie, gdyż nie może istnieć bez niego, a pragnie mu nawet w drugim życiu służyć i jego dzieci niańczyć. [...]

 


LIBERUM VETO