Nr 49, z 5 grudnia 1885

Symfonia odegrana na cześć p. Ćwierczakiewiczowej. - Jakie idee nas łączą. - Gdybyśmy byli Bułgarami. - Studenci pompujący wodę z kanałów. - Kule i świdry. - Prośba do natury. - Wspomnienie o jaskółce pod kloszem maszyny pneumatycznej. - J. Papłoński. - Co mu się należy w dobrych słowach.

Fejletoniści wielu pism warszawskich zapewne ani domyślają się, jak rzetelną sprawili mi przyjemność. Książek, prac naukowych i utworów beletrystycznych szerszego zakroju rodzi się u nas obecnie mało, a i ta szczupła garstka ledwie drobniutką częścią zwraca na siebie uwagę - krytyki. Prawdziwej też doznałem rozkoszy, spostrzegłszy, z jakim zapałem fejletoniści rzucili się do wychwalania zalet nowej encyklopedii kucharskiej p. Ćwierczakiewiczowej . Boże, ile uniesień, ile szczerych uśmiechów, ile zgody w poglądach! Ani śladu rozterki, a jeżeli jakikolwiek głos odbiegał od innych, to tylko dla stworzenia wyższej kontrapunktycznej harmonii. Po dalekie przykłady porównawcze sięgać nie będę, przytoczę najświeższy. Niedawno przedstawiono na scenie naszej dramat Augiera. W sprawozdaniach teatralnych jeden wołał: strzyżone, drugi - golone, ten biało, tamten czarno, a biedny czytelnik, jak zwykle, splunął, zaklął po cichu: ambo meliores! - i poprosił jesiennego wiatru, ażeby mu wywiał z głowy tę mętną wrzawę. Tymczasem jaka wspaniała łączność zapatrywań w ocenach książki p. Ćwierczakiewiczowej! Biblia, gdyby ją poddano krytyce, nie byłaby osądzona jsdnomyślniej. Zmęczony rozdżwiękami naszego życia literackiego, z zachwytem przysłuchiwałem się temu hymnowi zjednoczonych serc i rozumów, a w talencie p. Ćwierczakiewiczowej ujrzałem cudowny diapazon, jedynie zdolny zestroić różne instrumenty prasy. Co więcej, jestem przekonany, że gdybyśmy znajdowali się w położeniu Bułgarów, gdyby ona stanęła na czele naszym i gdyby zawołała: " Za Kolędę dla gospodyń i 365 obiadów, bracia, naprzód!" - rozbilibyśmy Serbów, a za kilka dni, zamieniwszy w perzynę Pirot i Nisz, biwakowalibyśmy w Belgradzie. Tak! Najczystszy i najzgodniejszy ton wydają sfinksy naszej krytyki, gdy na nich padną promienie światła p. Ćwierczakiewiczowej. Czarodziejka!

Szkoda, że jej względami nie cieszą się tak studenci, jak właściciele sklepów podpadających jurysdykcji "Bluszczu", a nawet wierzę, że gdyby ta szanowna autorka w którymkolwiek ze swych dzieł podała przepis obiadów studenckich, wszyscy niezamożni wychowańcy uniwersytetu byliby często na nie zapraszani. Bez tych wskazówek szlachetne i litościwe serca nie wiedzą, jak pomóc ubogiej młodzieży, więc tylko wyzyskują korepetytorów, strącają im każdy dzień choroby lub rozrywki ucznia, a czasem dla odmiany kupują bilety na koncert (zwłaszcza jeśli śpiewa Mierzwiński). Wobec tej wspaniałomyślności nie dziwi mnie poręczona przez osoby wiarogodne wieść, że studenci pozbawieni środków utrzymania wynajmowali się w nocy do pompowania wody z zalanych kanałów. Dwa ruble za noc - zarobek dobry. Niestety, zima położy mu koniec. Sądziłem, że nadmiernie przeciągająca się i słotna jesień jest objawem litości nieba nad biednymi studentami. Było to wszakże złudzenie, gdyż jakkolwiek deszcz kropi, kanałów nie zalewa i przy pompach zajęcia nie daje. Pamiętasz, czytelniku, jak to rozczulaliśmy się nad bohaterami Samopomocy Smilesa, którzy przy kagankach, na zimnych poddaszach, o głodzie, po całodziennej pracy w warsztacie lub sklepie godziny krótkiego odpoczynku poświęcali nauce. Dziś już by nas nie opanowywała taka rzewność, bo w naszych stosunkach na każdym kroku spotykamy podobne, a nieraz wymowniejsze widoki. Bo przyznajcie, że student pompujący wodę z kanałów w nocy, ażeby móc się uczyć w dzień, jest obrazem w galerii społecznej, przed którym stanąć - no i westchnąć warto. A może nawet uchylić kapelusz? Nie przez szacunek dla męczeństwa, które pod taką lub inną postacią stało się dla większości powszednią formą życia, ale dla wielkiej siły moralnej. Gdy widzę młodego człowieka, który, tocząc się po świecie szybko jak kula bilardowa, wyskakuje i pęka, żałuję go, ale gdy zobaczę pracownika, który, wwiercając się jak świder w skały, przedwcześnie łamie się, boli mnie ta strata. Bo nie ów pierwszy, ale ten drugi był społeczeństwu potrzebniejszy. Charakterów żelaznych, stalowych, diamentowych charakterów daj nam, naturo, ile dać możesz, a nie zmarnuj ani jednego z tych, którzy zdobywają wiedzę pracą nocną przy pompach kanałów.109

Przebili się przez pierwsze zapory, odebrali pomazanie duchowe w najwyższej świątyni wiedzy i cóż z tego? - zapytasz czytelniku. Czy z dyplomem uniwersyteckim nie będą musieli może zarabiać na życie ciężką robotą przy kanalizacji? Poniekąd masz słuszność. Nauczyciel fizyki, chcąc nam pokazać działanie maszyny pneumatycznej, wsadził pod klosz jaskółkę i zaczął z niego wypompowywać powietrze. Biedna ptaszyna z początku podskakiwała, ale wkrótce zaczęła coraz szerzej otwierać dziobek i. oddychać nim coraz trudniej, nareszcie wysunęła języczek i padła uduszona. Męczeńska jej śmierć długo pokutowała mi w pamięci, ale powoli zatarła się. Trwałe są jednak wrażenia młodości! Tyle lat już upłynęło, a biedna jaskółka w kloszu maszyny pneumatycznej często staje mi przed oczami, otwiera dziobek, coraz szerzej, coraz szerzej..., ale odpędzam przykrą marę, zanim skona. Jakaś niewytłumaczona drażliwość nie pozwala mi nawet we wspomnieniu patrzeć na śmierć tego ptaka. Czemuż nie mam wyznać? Po prostu boję się jej... Wyobraźnia zaczyna mi mnożyć jaskółki, nadawać im ludzkie postacie, słyszę ssanie tłoków olbrzymiej maszyny pneumatycznej...

Ale co to wszystko ciebie, czytelniku, obchodzi - prawda? Pytałeś mnie o późniejsze losy pompierów w studenckich mundurach? Mogą pokonać wszystko, tylko nie pokonają... próżni.

Nie dla nich przeznaczona ta kartka polskiego Plutarcha, na której zapisano życiorys zmarłego przed kilku dniami Jana Papłońskiego . Zeszedł on do grobu jako ceniony i rzeczywiście zasłużony dyrektor Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych. Tymczasem miał swoje okresy szerszej działalności, która należała do innego cennika i zdobyła inne zasługi. Nieboszczyk piastował najrozmaitsze urzędy: był cenzorem, wizytatorem, profesorem Szkoły Głównej itd. Wielopolski powierzył mu nawet częściowy wybór przewodników tej instytucji. Może tą rolą ucha-rakteryzował się głównie Pa płoński na uczonego, którym nigdy nie był. Wykładał językoznawstwo porównawcze, bo zajmował odpowiednią katedrę, ale naukę tę zrał bardzo powierzchownie i oprócz kilku ogólnikowych i podstawy ścisłego badania pozbawionych broszurek nic literaturze polskiej w zakresie swej "specjalności" nie zostawił. Był to raczej profesor-urzędnik niż uczony. Ostatnie lata jego życia stanowią dość ostrą sprzeczność z poprzednimi pod każdym względem. Pomijając inne porównania, zaznaczymy tylko, że niezdolny profesor uniwersytetu stał się wybornym dyrektorem Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych. Zakład ten winien mu wiele trwałych fundamentów i ulepszeń.

Nie tylko całość życia człowieka, ale i część pożyteczna ma swoją wagę. W oszczędnej zaś, z małych sum i ułamków złożonej rachubie naszych korzyści społecznych tym bardziej żadna drobinka nie powinna być opuszczoną. Dlatego musimy dobrym wspomnieniem nagrodzić pracę zmarłego dyrektora Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych.

 


LIBERUM VETO