Nr 44, z 31  października 1885

Warszawa jako wielkie miasto. - Porównanie i dowody. - Rzecz bezcenna a nabywana. - Pokusy Mefista. - Szczyt oszczędności, czyli 25 fenigów od skazanego na wygnanie. - Wyjazd naszych aktorów do Wiednia. - Zdanie Sontaga o wywoływaniu w teatrze i kłopoty księżnej Eboli. - Niepoprawni. - Dziwny objaw. - Pomiatani. - Miły domek. - Wysługiwanie "powszechnego szacunku".

Wielkie miasto poznajemy przede wszystkim po wielkiej nie-moralności. Akademie, uniwersytety, fabryki mogą istnieć i istnieją w drobnych zbiorowiskach ludzkich: Darwin otwierał nową epokę wiedzy, a Bismarck rządzi światem - ze wsi. Dopiero obfitość i różnorodność występków znamionują wielkie miasto. Czy Warszawa już zasłużyła na ten tytuł? Przed laty piętnastu, pamiętacie, jak życie nasze było patriarchalne, proste, barwą pierwotności pokryte: prasa śpiewała zgodnym chórem stare pieśni, przeplatając je sporami o miejsce urodzin Klonowicza lub zgonu Kochanowskiego; ludzie ze zgrozą opowiadali sobie wiadomości o śmiałych złodziejstwach lub wyjeżdżali do lasu dla obejrzenia krzaków, w których znaleziono ciało zabitego człowieka. A dziś? Ledwie zdążymy zapisywać kradzieże i morderstwa, a kto wyjął z cudzej kieszeni mniej niż 1000 rubli, nie dostępuje nawet zaszczytu wystąpienia w "Kurierach" imiennie, lecz musi iść do wspólnego dołu, gdzie obliczają ogółem drobnych rzezimieszków.

Wszystko to świadczy, że Warszawa jest wielkim miastem. Jeszcze niedawno wątpiłem o tym. Prasa nasza miała rozmaite odcienia, przedstawiała różne stopnie naukowości, talentu, zasad moralnych, ale [nie] wydobywała się z niej charakterystyczna woń zgnilizny. Nareszcie pokazał się i ten zapaszek, coraz mocniejszy, aż na koniec tak nam zaświdrował w nosach, że musimy je ubezpieczać chustkami.

Teraz wierzę, iż Warszawa jest wielkim miastem.

Jak wiadomo Franciszek I, przegrawszy bitwę pod Pawią, napisał do swej matki: "Wszystko stracone, prócz honoru." Wiadomo również, że słowa te powtarzali często ludzie na zielonych stolikach, na stanowiskach pracy, na polach bitew tracący wszystko, prócz owego talizmanu, który nie posiada żadnej wartości materialnej, a z którym człowiek uczciwy rozstaje się najtrudniej. Ten przedmiot bezcenny nieraz był celem zabiegów handlowych, a nawet ofiarowano za niego znaczne sumy - zdrajcom. Między trofeami wojny francusko-pruskiej Niemcy najwyżej szacują szpadę, którą Napoleon złożył w ręce cesarza Wilhelma, i obchodzą uroczyście każdą rocznicę Sedanu, a nie obchodzą pamiątki oblężenia Paryża, bo tam zdobyli francuski honor. Jak widzimy tedy, rzecz niematerialna, nie posiadająca wartości wymiennej, nie przyjmowana na zastaw ani w lombardach, ani w bankach, ma swój popyt i znajduje amatorów pragnących ją nabyć, jak dawniej diabli kupowali dusze.

Właśnie o tej sprawie przeczytałem niedawno bardzo kuszący artykuł w jednym z pism polskich. Kiedy zamyślony wpatrywałem się w jego kolumny, wyszedł z nich i stanął przede mną uśmiechnięty Mefisto, który tak przemówił:

- Obrzydzenie sprawiają ci te rozsądne słowa? Bądźże trzeźwym. Czemu wy tak strzeżecie swego honoru, kiedy on ani was broni, ani karmi, ani odziewa, a w walce o byt przeszkadza? Przypuśćmy, że twój dziad, którego bardzo kochałeś, siadał często na pewnym dużym kamieniu; kamień ten jest dla ciebie drogim, ale czyż wybierając się w daleką podróż, weźmiesz go z sobą, będziesz dźwigał, woził, opłacał koszta transportu? Przecież to byłoby szaleństwem, a co najmniej zbytkiem, którego pozwalać sobie mogą tylko bogacze. Synaj, Tabor, Golgota są to dla chrześcijan góry święte, a jednakże oni pozostawili je na miejscu i nie przenieśli do Europy. Podobnie należy postąpić z honorem osobistym i narodowym. Jest to zawada, która nikomu nie dała korzyści, a wielu pogrążyła w nędzy. Możesz coś złapać - to łap; radź się wszystkich władz swego ducha, ale nie tej, która wiecznie pozostaje małoletnią i głupią. Główny potok nieszczęścia płynie stąd, że ludzie zwykle zaczynają od tego, na czym powinni kończyć: chcą naprzód być uczciwymi, honorowymi, a dopiero później zyskać majątek, stanowisko, znaczenie, kiedy trzeba właśnie iść drogą odwrotną. Jeżeli np. potężni i zamożni Niemcy umacniają w sobie dumę narodową, każdy uzna to za słuszne, ale jeśli takiego zbytku dopuszczą się Słowacy, będzie on śmiesznym, gdyż roztropność zaleca im pokorę w węgierskiej skórze. Czy to raz wydziedziczony biedak, wyciągający rękę do przechodniów, uzbierał sobie z jałmużny piękny majątek? A co by się z nim stało, gdyby, podniósłszy głowę, powiedział: brzydzę się żebraniną i nie poświęcę dla jej zysków mojej godności. Kiedy bogaty na ciebie pluje, tylko się obcieraj; kiedy cię kopie, tylko cierpliwie przykładaj do sińców zimną wodę, ciągle pamiętając o tym, że może wreszcie w lepszej chwili coś od niego z łaski dostaniesz.

- Zgałganiałeś, Mefistofelesie - rzekłem - skoro już takim kuszeniem się trudzisz.

- Robię to - odparł - co dziś najlepiej popłaca: kupuję honor, godność, sumienie i inną starzyznę.

Znikł, a ja powtórzyłem sobie: Warszawa jest wielkim miastem - prowadzi taki handel!

Honor należy do zbytku... Te wyrazy szatana brzmiały mi natrętnie w uszach. Chcąc je uciszyć, zacząłem otwierać świeżo przyniesione listy. Pierwszy z Wrocławia. Abonent nasz pisze: "Gubimy się w domysłach, jaką zasadę rząd pruski przyjął względem swych ofiar. Znowu bowiem polecił wysiedlić się tutejszemu kupcowi, zamieszkałemu w Wrocławiu od lat trzydziestu. Gdzie indziej tak dawno osiadłych nie rusza. Jedna tylko reguła wszędzie jest stosowaną: mianowicie policja skazanym na wygnanie przesyła swe rozkazy pocztą, w kopercie rekomendowanej na koszt, ściąga więc od nich jeszcze za to dobrodziejstwo 25 fenigów. Prawdziwie - nic darmo!" Zaiste honor jest zbytkiem, którego unika naród tak oszczędny, jak Niemcy. Bo z każdego innego kraju wypędzają - bezpłatnie.

Panny Wisnowska i Chraszczewska oraz p. Tatarkłewicz wyjechali do Wiednia dla przyjrzenia się odegraniu dramatu Arria i Messalina, który ma być wkrótce wystawiony na scenie warszawskiej. Od pewnego czasu, mianowicie od pobytu trupy meiningeńskiej, teatr nasz choruje na Niemców i stara się ich naśladować. Sądzę też, że wyświadczę mu usługę wiadomością, jak znany aktor niemiecki, Karol Sontag, zapatruje się na sprawę "wywoływania". W "Dresdener Tageblatt" pisze on: "Wywoływanie nie jest szkaradnym zwyczajem, jak twierdzi pewien korespondent londyński, lecz według mnie, występkiem. Dopóki wszakże jest ono wielkim odznaczeniem, każdy aktor, a więc i ja, pragnie być jak najczęściej wywoływanym. Uznania potrzebujemy koniecznie, ono nas żywi. Nie tylko daje nam chwilową przyjemność i sprawia zaszczyt, lecz wywiera wpływ na nasze artystyczne stanowisko, na całą karierę, w życiu młodych ludzi - na całą przyszłość. Ze zaś ono wyraża się w tak niedorzeczny i bzdurny sposób, jak wywoływanie, to rani duszę każdego aktora, szczerze miłującego swą sztukę. Niektóre teatry zabraniają wywoływania przy otwartej scenie, a dozwalają po skończonym akcie. To już nie tylko głupota i niekonsekwencja, lecz niesprawiedliwość. Powodzenie bywa często szacowane według wywoływań; otóż zdarzyć się może, iż jakiś mierny aktor, występujący w ostatnich scenach, jest ciągle wywoływany, podczas gdy znakomity artysta, grający w początkowych - ani razu. Wywoływanie jednak przed końcem aktu po prostu wzywa o pomstę do nieba. Don Carlos wybiega z listem, który mu dała księżna Eboli. Pragnie ona mu pismo odebrać, woła go, dopóki jej głosu starczy - Don Carlos znika.

"Książę, jeszcze słowo! Książę, słuchaj... Poszedł!
I to jeszcze! Gardzi mną – oto stoję
W strasznym osamotnieniu, odepchnięta, odtrącona!"

Krzyk biednej Eboli nie wzrusza Don Carlosa, nie obchodzi go wcale, ale gdy kilka osób z publiczności zawoła, nieubłagany wraca natychmiast. Księżna, która teraz mogłaby go schwycić i list odebrać, nie powinna go naturalnie widzieć, musi z głupowatą i zakłopotaną miną odwracać się dopóty, dopóki on nie załatwi ukłonów. Wtedy ona znowu żałuje, że odszedł. Należałoby poprawić Schillera i księżna powinna by skarżyć się, że po raz drugi została w strasznym osamotnieniu."

Prasa nasza kiedyś rzuciła nawet zbiorową klątwę na aktorów wywoływanych i wychodzących podczas sceny otwartej, przez pewien bardzo krótki czas strzeżono się "występku", ale dziś używa on dawnych praw obywatelstwa. Czy wszakże teraz, potępiony przez Niemca, nie mógłby on już uwolnić od zakłopotania księżny Eboli, a od zmartwychwstania zaduszonej Desdemony? Ale nie wymagajmy za wiele i czekajmy powrotu naszej trójcy teatralnej, która nam niezawodnie przyniesie jakiś artystyczny gościniec. Czyby nie było lepiej posłać od razu cały skład naszego dramatu i komedii na studia za granicę, to inna kwestia, której tu rozwiązywać nie będę. Zauważę tylko objaw dziwny: Żółkowski nie przypatrywał się obcym wzorom i mimo to gra tak wybornie, nawet - arystokratów francuskich.

Kucharz jest w zamożnym domu osobą używającą poważania; mopsik lub pinczerek jest istotą otoczoną pieszczotami, ale lokaj, froter, korepetytor, pomywaczka i nauczycielka muszą jeść ze żłobu wszystkie brutalstwa, które im pan, pani i paniątko wsypią. Do dobrego tonu należy nie tylko pomiatanie tymi, którzy nacierają olejem nauki twarde głowy "pociech" rodziny, ale nawet okpiwanie przy zapłacie. Doniesienia pism i procesy sądowe otwierają ohydny widok tych stosunków, w których znajdujemy i umizgi bezwstydne do guwernantek, i uwodzenia biednych dziewczyn, i układy z korepetytorami przez pośrednictwo stróżów. Oto znowu "Kurier Warszawski" opowiada jedną z takich sromotnych a prawdziwych bajeczek. Panna X. przez kantor stręczeń otrzymała miejsce guwernantki u państwa C., we wsi S. Na kolej do Radomia przysłano po nią gnojówkę. W domu traktowano ją na równi z niższą służbą, a ,,jednocześnie zmuszona była walczyć z niesfornym postępowaniem pana domu". Gdy chciała odjechać, zagrożono jej... wójtem gminy. Wreszcie uciekła do Warszawy. I cóż? A no cóż, państwo C. będą dalej "kapłanami staropolskiego domu", a pan C. pozostanie "powszechnie szanowanym obywatelem".

 


LIBERUM VETO