Nr 39, z 27 (15) września 1884

Za co nas nie lubią. - Dawne rozumowanie. - Nowy komentarz z Niedyskrecji. - Jak się rozpływa po Europie opinia i jak się tworzy sympatia oraz antypatia. - Kongres i kongresiki ziemian. - Duch amerykańskiego banku. - Gdzie ekonomiści? - Poważne niebezpieczeństwo. - Miecz nad służebnościami. - Łamanie ustawy włościańskiej. - Dróżki naokoło prawa. - Rodzenie się nowej kwestii. - Dwa skrzydła. - Pociecha w zewnętrznym.

Kiedyś cieszyliśmy się wśród ludów Europy szeroką sympatią i rzeczywiście zasługiwaliśmy na nią. Wojenny animusz naszych przodków, dumna godność, skora gotowość do poświęceń, bezinteresowna polityka, cnoty rycerskie zjednały im daleko sięgające uznanie. Bo i gdzież był drugi Sobieski lub Zygmunt August, królowie wspaniałomyślni aż do nieroztropności? Z przymiotami nieopatrznego romantyzmu łączyliśmy wysoką stosunkowo oświatę i zupełną, często nawet rozkiełznaną swobodę. Widziano nas idących w pierwszych szeregach postępu, podziwiano naszą oglądną rycerskość i lubiono ją. Dlaczego nas dziś nie lubią - a nie tylko ci, którym przeszkadzamy, ale i ci, którym nadwiślańskie jagnię nawet wody nie zamąci?

Dawniej na to pytanie odpowiadałem przypuszczeniem następującym:

Po prostu nie rozumiemy Europy. Przechowaliśmy w życiu swoim mnóstwo form i pojęć kopalnych, zabytków archeologicznych, które z obecnym stanem cywilizacji pogodzić się nie dadzą. Nadmierna i do połowy sztuczna bigoteria, która niższe klasy zniedołężnia, ogłupia i rozleniwia; przenikające całą oświeceńszą warstwę żyłki wielkopańskie, które nie pozwalają społeczeństwu spoić się silnie i bezczeszczą pracę; lekceważenie korzyści ekonomicznych, nieufność do nauki - oto są rysy znamienne, które nas ostro odcinają od innych narodów ucywilizowanych. Przeciętny Polak wozi z sobą po świecie modlitewnik, herbarz i szkaplerz przeciwko diabłu kuszącemu go do zrywania owoców z drzewa wiadomości - jakże więc on może budzić dla siebie sympatię? Nawet wtedy, gdy w zasadzie ma słuszność, oprawia ją w tak przestarzałe ramy, że one osłabiają jej siłę. Narodowość swą wywodzi z Watykanu, prawa z kronik, a nadzieje zawiera w miejscach cudownych. Wielu form pracy się wstydzi, a chce zyskać współczucie ludów, dla których ona jest najwyższym zaszczytem. Niewątpliwie pozbywamy się, i to bardzo szybko, kastowych przesądów i nadętej pańskości, ale najświeższe nasze przemiany jeszcze nie zaznaczyły się za granicą, która z niedawnych wspomnień pamięta nas jako rozmodlonych, lekkomyślnych, z historią w ręku procesujących się o swe prawa szlachciców, podkładających pod żelazne koła konieczności żółcią napojone gąbki i przekonanych, że tym sposobem ją powstrzymają. To opóźnienie się w społecznym i umysłowym rozwoju, ten daremnie protestujący, a w tradycji zagrzęzły upór pozbawił nas nawet przyjaźni ludów najbliżej spokrewnionych. Z wyjątkiem Czechów nie możemy poszczycić się sympatią ani jednego narodu słowiańskiego. Rusini w Galicji nas nienawidzą, Serbowie zaś, Bułgarzy, Słoweńcy itd. wcale prawie nami się nie zajmują. Gdy niedawno zabrzmiało hasło jedności słowiańskiej, my wysykaliśmy je złośliwie. Bo i cóż może być wspólnego między nami, mającymi za sobą dziesięć wieków bogatej historii, a w sobie czystą krew szlachecką, z dziczą bułgarską, z pastuchami świń i owiec! Kiedyś Moltke powiedział, że Niemców nikt w Europie nie lubi, tylko wszyscy ich się boją. Jest to fakt smutny dla narodu, który o miłość innych dbać nie potrzebuje i samą grozą się utrzyma. Ale ileż razy jest on smutniejszym dla drobnego społeczeństwa, które żadnego strachu nie budzi, a bez sympatii obejść się nie może!

Tak rozumowałem dawniej. Nie zaprzeczając i dziś temu wywodowi słuszności, muszę go uzupełnić ważnym dodatkiem. Świeżo przeczytałem Nowe niedyskrecje, wspomnienia niemieckiego attache przy ambasadzie paryskiej, dramaturga i publicysty, Wollheima da Fonseca. Autor opowiada wiele ciekawych rzeczy, zdradza wiele tajemnic, ale na szczególną uwagę zasługują jego odkrycia co do sposobu wyrabiania w prasie europejskiej - sympatii. Metoda bardzo prosta. Do wakującego literata zjawia się ktoś i proponuje mu pisywanie korespondencyj, doniesień, broszur w pewnym duchu. Ów duch przy umowie określanym bywa szczerze: Możesz pan wymyślać np. na Francuzów, ile chcesz, a im więcej, tym lepiej; pożądanym jest również, ażebyś pan wykazywał z aparatem naukowym, że utrzymanie Turcji jest niezbędnym, a Włochy nie mają racji bytu; Beaconsfieldowi trzeba często żebra łamać; za to otrzymasz pan 100 marek miesięcznie stałej pensji, oprócz honorarium od dzienników, które dla umieszczania tych prac musisz sam sobie wyszukiwać. Chudy i głodny literat zwykle przyjmuje służbę, często nawet nie wiedząc u kogo, i zaczyna tworzyć opinię - sympatię dla jednych, antypatię dla drugich. Jeżeli do tych drugich należą Polacy, najęty publicysta, któremu zastrzeżono, ażeby użył "aparatu naukowego", bierze jakiś podręcznik historii, wybiera z niego wszystkie nasze awantury sejmikowe i dowodzi niezbicie, że my to naród od dawna zgniły, a obecnie rozpadający się. Bywa też przeciwnie i wtedy nam dostaje się jakieś "posłannictwo", np. "przedmurza". Warto wiedzieć, jak się ta opinia rozpływa po dziennikarskich arteriach Europy. Jedne pisma wsysają ją świadomie, inne bezwiednie. Przypuśćmy, że w Magdeburgu wychodzi gazetka, która nie czuje złości do pewnego narodu lub męża stanu. Ale nadarza się jej tani i z pozoru dobrze poinformowany korespondent, bierze go i staje się przewodem jego płatnych kłamstw. Tak powstaje część "opinii europejskiej", jej nagłych sympatii i antypatii. Na wściekłe wybuchy złości takiej "N[eue] Fr[eie] Presse" mam teraz gotową odpowiedź: czytałem Niedyskrecje p. Wollheima da Fonseca. [...]

 


LIBERUM VETO