Nr 19, z 12 maja 1883

Wiec w Poznaniu przeciw rozporządzeniu regencji. - Broń niezdobytej twierdzy. - Mój głos po zamknięciu obrad. - Bukiet kwiatków polskich. - Konieczność urządzenia drugiego wiecu przeciw sobie. - Zakażenia językowe. - Logiczność drą Szymańskiego. - Dobrzy katolicy. - Odwiedziny p. Bennetta. - Prawdopodobna przemowa. - Uniwersytet kobiecy. - Małżeństwo rozumu z pięknością. - Przyzwyczaimy się...

Przed kilku dniami odbył się w Poznaniu wiec, na którym uchwalono protest przeciwko rozporządzeniu regencyjnemu (z 7 kwietnia), nakazującemu wykład religii w szkołach niższych po niemiecku. Ponieważ na tym wiecu nie byłem, a jego cel nasunął mi kilka uwag, więc chociaż poniewczasie proszę przewodniczącego o głos. "Szanowni rodacy! Wszystko to pięknie, ale czy też, kochani moi bracia, zastanowiliście się kiedykolwiek, jaki jest ten wasz "język polski"? Co do mnie, wyznaję, że gdy p. przewodniczący uwiadamia nas, iż "petycja" wiecu będzie w redakcjach i u obywateli "wyłożoną" do podpisu - wcale tego nie rozumiem. "Wyłożyć" znaczy po polsku albo wyjąć, albo objaśnić, ale nigdy złożyć." W nrze 17 gazety p. przewodniczącego czytałem takie zdanie: "Lewica [w Wiedniu] laboruje jeszcze nad deutsche Staatssprache, chce mieć sposobność do awantur w komisji, do lamentów, do hecy." W nrze 38: "Skompletowanie gabinetu w tej właśnie chwili byłoby stanowczym coup... Komisja zasystowała [przerwała] swoje czynności, aż rząd zda relację [sprawę] z rezultatu [wyniku] śledztw." Na litość,. czyż to jest język polski, czy tego warto bronić w "nie zdobytej jeszcze twierdzy" - w domu? Inny dziennik poznański w nrze 19 pisze: "Koło postanawia zająć się wnioskiem o przywrócenie języka polskiego w sądownictwie, prosi posła L. Czarlińskiego, który zresztą w jednej z mów swoich taki [?] zapowiedział, aby tenor [!] jego sformułował. Wytaczać sprawę na niepewne flukta dziennikarskiej polemiki itd." Doprawdy, jeżeli nawet kwas pruski wytrawi tę barbarzyńską gwarę, nie zrobi żadnej szkody naszemu językowi. Ale co on ma wytrawiać, czym zastąpi deutsche Staatssprache i hece? Chyba zgermanizuje laborowania, flukty, tenory i coupy! Powiecie, że tak źle nie zawsze bywa? No, to ja wam pokażę, jak bywa inaczej - czysto po polsku. W nrze 20 gazety p. przewodniczącego znalazłem następujący klejnot stylistyczny: "...skoro reprezentacje wybierają się z rozumiejącym się samo przez się mandatem...", w nrze zaś 28: "...towarzystwo oświadczyło gotowość uratowanym podróżnym zwrócić wypłaconą kwotę, a wylegitymowanym sukcesorom zaginionych względnie [!] utopionych wypłacone pieniądze wypłacić." Więc na takich to wzorach dzieci polskie mają kształcić swą mowę? Ponieważ, panowie, nie żartujecie i macie najlepsze chęci, więc wam doradzę drugi środek ochronny: oto po wiecu przeciwko regencji szkolnej zwołajcie wiec przeciwko sobie, zwłaszcza że jesteście stokroć od niej winniejsi. Niemcy germanizują was przynajmniej z interesu i nienawiści, a wy sami germanizujecie siebie z miłości do ojczystego języka. Wpływy otoczenia i szkoły mogą wam służyć za wymówkę tylko do pewnego stopnia. Bo skoro uświadomiliście sobie niebezpieczeństwo, należałoby nie ściągać go przynajmniej dobrowolnie. Tymczasem język polski w prasie poznańskiej jest barbarzyńską mieszaniną najrozmaitszych śmieci, przyprawioną wstrętnym niechlujstwem rodzimym. Takiej gotowości do przetykania mowy wyrazami obcymi, takiego niedbalstwa w porządkowaniu własnych, takiego ich zlepiania śliną, która bez namysłu się sączy, niepodobna znaleźć w żadnym dziennikarstwie, dbałym o najważniejszą siłę narodową. Gdybym był inspektorem niemieckim w Poznaniu, nie wynaradawiałbym dzieci polskich w szkole, ale kazałbym im czytywać miejscowe dzienniki polskie w domu - tej "nie zdobytej jeszcze twierdzy". Dawniej dziwiło mnie to, że dziennikarze niemieccy znają język polski, dziś widzę, że oni mogą łatwo czytać zagraniczne pisma nasze. Dlaczego by berlińczyk lub wiedeńczyk nie miał rozumieć takiego np. wyrażenia: "Zasystowanie debatów parlamentarnych inwolwuje ideę prolongowania ankiety?" albo "Ministerium proteguje idiomy słowiańskie" (autentyczne!)? Jeżeli kto do zrozumienia tych dziwolągów potrzebuje słownika, to tylko my, Polacy. Dzięki poznańsko-galicyjskiemu wpływowi już i na języku prasy warszawskiej pojawiła się rdza germańska; przedkładania, systowania, przydzielania, obsyłania wystaw itp. roją się we wszystkich telegramach i artykułach politycznych. Partactwo dziennikarskie zrobiło z pięknej naszej mowy jakąś brudną, na rozmaitych stołach wytartą ścierkę, której nie pierzemy nawet wówczas, gdy mamy ją w walce podnieść jako sztandar narodowy. To jest - darujcie, panowie - występek, ohyda. "Do porządku!" - słyszę głos p. przewodniczącego. Przerywam więc zarzuty, ale pozwolę sobie jeszcze zauważyć, że równie jak ja do porządku na wiecu przywołany dr Szymański dowodził bardzo logicznie. Gdy polecono religię wykładać w szkołach poznańskich po niemiecku, udał on się do pewnego księdza na Śląsku, który go zapewnił, że to wierze nic nie szkodzi i że dzieci w ten sposób uczone będą "dobrymi katolikami". Ponieważ takie jest również "przekonanie" drą Szymańskiego, więc mu odebrano głos. Najniesłuszniej. Kto czyta gazety poznańskie i wyznaje ich politykę, nakreśloną przez kardynała Ledóchowskiego, a chce być logicznym, musi przyjść do tego samego wniosku. Tylko mnie, odszczepieńcowi, się zdaje, że "duszpasterze" (także nowotwór językowy) znad Warty, hodując merynosy rzymskie, zbyt zapomnieli o owcach swojskich.

Każde jednak złe ma dobrą stronę. Jeżeli Bennett, słynny wydawca "New York Heralda", w przejeździe do Moskwy odwiedzi Warszawę, nie będzie się nudził, bo dzięki naszej kosmopolitycznej gwarze dziennikarskiej odczyta sobie bez trudu najświeższe wiadomości "Kuriera Warszawskiego". Zobaczy on przy tym, jakie to my mamy "telegramy własne"! Jego korespondent przesłał z Bejrutu do Ameryki po drucie w nutach ważniejsze ustępy z Parsifala, a my, panie, mamy na trzeci dzień już telegramy o posiedzeniu Akademii Krakowskiej, które pocztą przyjechały o dwanaście godzin wcześniej. Spodziewam się, że nasz członek kongresu międzynarodowego uczci Bennetta w sposób godny dziesięciu kolumn ogłoszeń i przemówi do niego a capite:

"Po staropolsku!

Gość w dom, Bóg w dom.

"Kurier Codzienny" głupi, że nie szanuje tradycji.

Witaj nam, panie Bennett!

Na kongresie londyńskim - mam honor być przedstawicielem literatury polskiej i napisałem dramat, w którego "głębie zapuszczał się" nawet mój własny sprawozdawca - otóż na kongresie londyńskim miały być wypowiedziane mowy, które popsułyby sytuację polityczną.

Odradziłem.

"Kurier Codzienny" myśli, że drukując tłustymi czcionkami nagłówki doniesień, utyje, a ja schudnę.

Diabli go wezmą z liberalną kokardką!

Stanąłeś pan prawdopodobnie po raz pierwszy na tej ziemi, po której chodziła Modrzejewska.

"Kurier Codzienny"...

- Czy kolega masz dużo własnych wagonów - odezwie się Bennett - pożyczyłbym kilka do Moskwy.

- Wagonów nie mam, ale przed moją redakcją jest stacja dorożek.

- Jacht mój, stojący w porcie bałtyckim, na wasze usługi, jeżeli zechcecie wybrać się do Ameryki, gdy będę wracał."

Może wreszcie scena ta rozegra się inaczej, mnie idzie tylko o to, ażeby p. Bennett był powitany uroczyście i przez tego, który nas wszystkich w sobie mieści.

Gdyby wydawca amerykański dał kilka tysięcy dolarów na projektowany uniwersytet kobiecy, spełniłby czyn chwalebny. Rozbudzona bowiem ofiarą p. Łojki chęć powiększenia funduszu nie zrodzi zapewne wielkich owoców. Główne kapitały spoczywają w ręku mężczyzn, a ci znowu nie widzą dla siebie interesu w kształceniu kobiet. Nieuksztalcone są groźne, piękne - straszne, a cóż będzie, gdy się znajdą piękne i ukształcone! Nie mogę wyobrazić sobie większego niebezpieczeństwa. Stalowe serca topią się dziś jak wosk w ogniu uroczych spojrzeń, oczarowani widokiem ślicznych pawie głupieją, kradną, zabijają się. Wystaw sobie teraz, czytelniku, że jakaś cudowna niewiasta zacznie mądrze mówić - rodzie męski, co się z tobą stanie! Mam jednak niewzruszoną nadzieję, że wiedza wyższa uczyni kobiety brzydszymi, że nada im wartość umysłową kosztem estetycznej, że piękne strusie zamiast nas zachwycać blaskiem swych piór, zaczną, jak dziś w ogrodach zoologicznych, zajmować się pracą w zaprzęży u wózków. Przykrą będzie ta zmiana? Przyzwyczaimy się, rzekła do mnie pewna miłośniczka nauk przyrodniczych, dla której słońce zamieniłoby się w zwierciadło, gdyby chciała badać jego plamy. Niewątpliwie przyzwyczaimy się do wszystkiego, ale nie do spokojnego patrzenia w piękne oczy, z których przegląda rozum. Jeżeli więc, piękne (zawsze!) czytelniczki, chcecie przejmować świat męski dreszczem, zapanować nad nim, a przynajmniej wybić się z jego niewoli - no, to uczęszczajcie na uniwersytety.

 


LIBERUM VETO