Nr 43, z 28 października 1882

Dlaczego p. Dunajewski został ministrem skarbu. - Pompowanie Galicji. - Krakowskim targiem. - Austriacki sklep z cackami dla Galicjan. - Hołd pruski w Wiedniu i zemsta Niemców na p. Gorzkowskim. - Cierpienie za prawdę. - Tendencyjność Matejki. - Błyskawice dziejowe. - Kącik dla puszczających krew. - Co myśli Stańczyk. - Woły i Jowisze. - Ks. Rymarkiewicz skracający ojczyznę. - Trwoga przed Naną w Warszawie. - Co wynalazł p. Suchorowski.

Czemu rząd austriacki zrobił jednego Galicjanina ministrem bez teki, od razu zrozumiałem; nic na tę dekorację nie wydał (bo nawet złotych haftów nie potrzebował mu sprawiać), a prowincjom, lubiącym nade wszystko zabawki, dał piękne cacko z dziurką, ale dlaczego drugiemu Galicjaninowi powierzył ministerium skarbu, długo pojąć nie mogłem. Bo przecie p. Dunajewski nie zdradził wyjątkowych w tym kierunku uzdolnień, nawet austriaccy Niemcy posiadają lepszych ekonomistów, skądże ta szczególna miłość i ufność do naszego ziomka? Nie umiałbym dotąd rozwiązać zagadki, gdyby minister Dunajewski nie przyjechał był do Lwowa i nie przywiózł z sobą warunków ugody indemnizacyjnej z sejmem. Teraz śmiem wywnioskować następującą hipotezę. Ktoś, kto w Wiedniu wybiera ministrów, myślał sobie tak: geniuszów finansowych nie widzę, zatem Paweł czy Gaweł - wszystko jedno, ponieważ zaś Madziar i Czech nie daliby ze swych narodów wyciskać ostatniego grosza, więc pozostaje tylko Lech galicyjski, tym więcej że jego ziomkowie zwykli hojnie płacić za każde krzesło w gabinecie. Oto jakim sposobem p. Dunajewski został ministrem skarbu, a raczej ekonomiczną pompą Galicji. Bez zastosowania tej nowej pompy niepodobna byłoby z wyzyskanego już kraju wydobyć resztek jego zasobów. Tymczasem gdy p. Dunajewski przyjedzie do Lwowa i powie sejmowi: czy ci nie wstyd takiego skąpstwa? Żałujesz głupich kilkudziesięciu milionów złr rządowi, który Galicjanina zrobił ministrem skarbu; przecież chyba rozumiem interesy mojego kraju; jeśli nie zapłacicie, ja zlecę z fotelu i siądzie na nim inny, który wydusi z nas okup podwójny; czy konfederatka, kontusz, karabela, czaple pióro, możność swobodnego mówienia, krzyczenia i śpiewania to furda niegodna ofiary? Sejm drapie się we wszystkie swoje głowy, wreszcie wyznacza komisję, która krakowskim targiem przecina żądanie na połowę. Jużci, powiada ona, konfederatka, muzyka w Ogrodzie Strzeleckim, rodak ministrem to nie bagatele, coś przecie za nie dać trzeba. A nużby nam zabroniono! Naturalnie toż samo powtórzy sobie za rok, dwa, trzy, dziesięć, dopóki rząd austriacki widzieć będzie schowane w galicyjskich kieszeniach guldeny, które w własnej mieć by pragnął, i dopóki zatykany przez nich strach gorszych losów nie przestanie trwożyć galicyjskich wróbli. "Wydaje mi się to tak - rzekł poseł Krukowiecki - jak gdyby ktoś powiedział: "Krukowiecki, za lat dziewiętnaście tknie cię apopleksja", a Krukowiecki, chcąc się ochronić od apopleksji, zaczyna przez dziewiętnaście lat puszczać sobie corocznie krew i przy końcu dziewiętnastego roku umiera na anemię." Izba rozśmiała się z tego dowcipnego porównania i postanowiła... puszczać sobie krew.

Gdybym był w Wiedniu "ministrem-rodakiem" i gdyby mnie przeznaczono do tej operacji "sprzyjania krajowi", powiedziałbym moim kolegom w gabinecie: już jeżeli taka wola wasza, ażeby tej biednej Galicji przeciąć żyły, bądźcie łaskawi zrobić to beze mnie. Ponieważ zaś los mnie posadził tylko na dziennikarskim krześle, więc wyrażam szczere uwielbienie dla genialności polityki austriackiej. Założyła ona sobie sklepik, w którym drogo sprzedaje Galicjanom cacka. Po co zakazy, ucisk, ograniczenia, prawa wyjątkowe - słowem, po co szturmować twierdzę, kiedy ją ogłodzić można? Gwałt robi wrzawę, tymczasem zręczne wypróżnienie cudzego worka nawet nie zwróci uwagi.

Niemcy, dławiąc się pochwałami Hołdu pruskiego, wystawionego w Wiedniu, niszczą wymuszony zachwyt na p. Gorzkowskim, autorze objaśnienia, który obrazowi nadał znaczenie tendencyjne. Niektóre z pism naszych, pragnąc dla mistrza zebrać jak najwięcej cudzych hołdów, pomagają im w biczowaniu nieszczęśliwego komentatora, bez względu na to, co same głosiły niedawno, podczas pobytu arcydzieła Matejki w Warszawie. Zaiste p. Gorzkowski cierpi za... prawdę, a Hołd pruski jest tendencyjnym, tak samo jak był nim Stefan Batory, a będzie Odsiecz Wiednia. Te chwile dziejów naszych nie są bynajmniej tak wspaniałe, ażeby je mistrz wybierał dla nich samych; on je wskrzesza dla ich znaczenia obecnego. Nie zmniejsza to wcale ich wartości artystycznej, chyba w oczach tych, którzy niechętnie spoglądają w zwierciadła historyczne. Nie mam wcale za złe Niemcowi, gdy widząc przodka cesarzów niemieckich, klęczącego przed królem polskim, uczuwa pewne drapanie w sercu, ale nie rozumiem, dlaczego dziennikarz warszawski ma podskakiwać do stropionego Krzyżaka i pocieszać go: nie gniewaj się, braciszku, to nie do ciebie piją. Matejko sobie wymalował tak... dla sztuki... A Matejko tymczasem krzyczy farbami: tobie, Teutonie, przypominam, czym byłeś, a czym jesteś i jak się wywdzięczasz swym dobroczyńcom. Przekonany o tym, chciałbym zawołać tak głośno, ażeby mnie usłyszano w Wiedniu i Berlinie: p. Gorzkowski ma rację, Hołd pruski jest obrazem tendencyjnym, jest otrzeźwieniem waszych głów zwycięstwami odurzonych, błyskawicą dziejową przed waszym zaślepionym wzrokiem, moralną na was klątwą. Tak, kochani Krzyżacy!

Nie tylko nie cofnąłbym mistrza krakowskiego z tej drogi, ale nawet rad bym w jego odsieczy wiedeńskiej, którą wypracowywa, ujrzeć ministra Dunajewskiego puszczającego Galicji za tę pomoc... krew lancetem indemnizacyjnym. Matejko tak umie wypadki nam współczesne przenosić do przeszłości, że i dla upostaciowania tego felczerstwa znalazłby w tym obrazie jakiś kącik.

Długo zastanawiano się i rozmaicie odgadywano, co w Hołdzie pruskim myśli zadumany u stóp tronu Stańczyk. Jedni twierdzili, że drwi z łatwowiernego króla, drudzy - że przeczuwa wdzięczność klęczącego lennika, inni - że przygotowuje figle, a tymczasem mnie się zdaje, że on sobie mówi w duszy: czego ten Krzyżak sam nie weźmie, to wy, panowie i księża, mu sprzedacie, tylko ten chłop, co tam z dala się gapi, będzie swego zagona bronił. Jakoż niedługo może przekonamy się, że Niemcy więcej ziemi polskiej kupili za pieniądze, niż jej zdobyli orężem. Majątki w Poznańskiem przemykają się do rąk pruskich ze spotęgowaną szybkością. Gdyby tej straty winni byli chłopi, Żydzi, mieszczanie albo - broń Boże - "pozytywiści", dalibyśmy im, dali! Ponieważ jednak są to grzeszki bogobojnej szlachty i księży, więc tylko smutnie wzdychamy. Rozumie się tylko nad szlachtą, bo księża są wolni nawet od takiego despektu. To nie ludzie, dobrzy i źli, zacni i niegodziwi, podlegający publicznemu sądowi, to najczystsze anioły, których ciała nie rzucają nawet za sobą cienia. Prędzej byśmy zgodzili się ogłosić publicznie, że Rej zabił Łokietka, niż napomknąć, że wikary z Koziej Wólki drogo pobrał za pogrzeb od biednego wieśniaka. Więc też pp. Narzymscy lub Czarnowscy, ustępując majątki Niemcom, narażeni są na lekkie wymówki, ale ks. Rymarkiewicz, proboszcz z Kotlina (w Poznańskiem), który 2356 morgów sprzedał świeżo Senftlebenowi, usłyszy co najwyżej rzewną skargę, że znowu "ojczyznę skrócono". "Na pal tego zucha!" - krzyknięto by niezawodnie, gdyby ów p. Rymarkiewicz, zamiast sukienki duchownej, nosił mieszczańską lub chłopską kapotę. Pobożni moi a bezimienni przyjaciele i przyjaciółki, nie bombardujcież mnie znowu anonimami za to, że "podkopuję religię katolicką", bo kontrakt sprzedaży, zawarty między ks. Rymarkiewiczem a Senftlebenem, nie jest Ewangelią ani nawet Syllabusem. Szkoda, że dla zaświadczenia o tej różnicy nie mogą się powołać na zacnego mojego nauczyciela, księdza Misińskiego z Lublina, gdyż ten, machnąwszy ręką na większość swych kolegów, przedwcześnie do grobu się położył. On by majątku Niemcom nie sprzedał, no, i "Przeglądu Katolickiego" także by nie redagował.

W sferze tego pisma i dzielnicach prasy mu przyległych panuje wielka trwoga: do Warszawy ma przybyć "osławiony" obraz p. M. Suchorowskiego Nana. Komenda: zamykać oczy! Niech nie patrzą nawet ci, którzy mogą co dzień w trzech naszych salonach artystycznych oglądać przeróżne nimfy, osłonięte zaledwie fałdami... własnego ciała. Czymże ta Nana w obrazie może tak zgorszyć ludzi przyzwyczajonych do oglądania nagich rzeźb i... projektów na pomnik Mickiewicza? Albo ja wiem. Pędzel zdradził już wszystkie tajemnice postaci ludzkiej, cóż więc ów p. Suchorowski wynalazł jeszcze nowego? Doprawdy pójdę i zobaczę, a nawet sądzę, że wielu ciekawych uczuje w sobie podobny skutek wydanej komendy i że wszyscy zgodzimy się na jedno pytanie: o co tyle strachu? O wyraz. Nana, a więc coś okropnego, b o powieść pod tym tytułem jest nieprzyzwoitą. Jeśli jesteśmy wstydliwi, bądźmy konsekwentni i gdy p. Rieger przyśle nam Wenerą, wołajmy również: oczy na dół!

 


LIBERUM VETO