SIELANKA WTÓRA

WESELE

Tyrsis, Morson, śpiewaków cztery.

 

Tyrsis

Powiedz nam, Morson - wszak to za pochwałę dają,

Kiedy się młodzi ludzie o rzeczach pytają -

Co za pieśni śpiewano, kiedy za Damona

Sąsiadka nasza, Fillis, była poślubiona?

Boś ty tam był, a nam się być tam nie zdarzyło,

A mam-li prawdę zeznać: i żal komuś było.

Morson

Dobrze tak na leniwe, a teraz kto inny

Tak grzeczną dziewkę uniósł do cudzej dziedziny.

Tyrsis

Tak to bywa, postronni lepsze szczęście mają;

Na cudzym lepsze zboże, dawno powiadają.

Morson

Barzo też przebieracie; wszak się wam kłaniano,

A ledwie, iż tak rzekę, do ręku nie tkano.

Tyrsis

Czego Bóg nie obiecał, otrzymać niesnadnie,

Często od samej gęby i łyżka odpadnie.

Morson

Trudno na Boga składać, Bóg do gotowego.

Głupi, dopiero kiedy nie masz, chce dobrego.

Tyrsis

Bóg przecie nie opuści; czas wszystko przyniesie.

Niejedna, powiadają, rózga rośnie w lesie.

Morson

Co nie szukać, nie szukać! Niech ślinki połyka,

Kto zaspał: a kto odniósł, niech ma i wykrzyka!

Tyrsis

Nie na tośmy zaczęli, abyś nas strofował,

Raczej byś to na inszy czas i miejsce schował.

Ale o pieśni prosim, bo je wysławiano

Aż nazbyt, w czym podobno nas też przegarzano.

Morson

Było o co przegarzać; i ode mnie macie

Toż odnieść, i próżno się o pieśniach pytacie.

Tyrsis

Jeśli nam pannę wzięto, co czynić nie miano,

Pieśni nie dla jednego wesela składano,

Ale aby po wszystkich biesiadach latały.

Muzy cichej muzyki nigdy mieć nie chciały.

Morson

Być-że tam sobie było: źle się rachujecie

Z rozumem; doma siedząc wszystko wiedzieć chcecie.

Tyrsis

Widzisz tę na mnie tajstrę szychem wyszywaną?

Widzisz i tę maczugę woskiem napuszczaną?

Oboje-ć to daruję, jedno nas tym daruj.

Słońca, mówią, i ognia używać nie żałuj.

Morson

Byście się jedno na tej kupi nie sparzyli!

Kiedyście już tak mocno na nie zaważyli,

Ja-ć wezmę upominki i podobro z zyskiem

Będę lepszym, a wy się uweselcie piskiem.

Tyrsis

Już ty jedno zaczynaj nie bawiąc się siła.

Morson

Jako wiecie, biesiada niemała tam była.

Gości wiele, sąsiedzi wszyscy z okolicy

I postronnych niemało; któż wszystkich wyliczy?

Picia, jedzenia wielki dostatek dawano,

W muzyki rozmaite na przemiany grano:

To w fletnie, to w piszczałki, to w gęśle podgorskie;

Były regały, były i skrzypice włoskie.

Potym pito za zdrowie małżeństwa przyszłego,

Każdy pełnił, a jeden doglądał drugiego,

Mieniąc Cyprydę, mieniąc jej pięknego syna:

Cyprydę i miłości dawcę - Kupidyna.

A wtym czterej śpiewaków wynidzie w pośrodek:

Stanie się pomilczenie i jednemu przodek

Inszy dadzą; on zacznie o małym Kupidzie,

Także o matce jego, nadobnej Cyprydzie.

Toż wtóry, toż i trzeci, toż i czwarty za nim,

Aż się wszyscy obeszli jednakim śpiewanim.

Pierwszy

Cnej Wenery dziecinę, gdy miód z dzieni kradła,

Pczółka nielutościwa w paluszek ujadła,

Aż mu rączka opuchła. Od bólu krzyczało

Niebożątko i z płaczem do matki bieżało.

A depcąc nóżką w ziemię: „Moja matko droga!

Od jakiego robaczka, jaka rana sroga!”

A Wenus rośmiawszy się: „Mój synu kochany!

I tyś maluchny, ale czynisz wielkie rany”.

Wtóry

Kiedym spał, piękna Wenus widzieć mi się dała,

A Kupida, chłopię swe, za rączkę trzymała,

Mówiąc do mnie: ,”Pasterzu, na-ć to z ręku moich

Chłopiątko, naucz mi go, proszę, piosnek swoich”.

A ja głupi, niemądry mniemając, że miało

Być co z niego, bo mi się chłopię rzeskie zdało,

Jąłem go uczyć i grać przed nim proste pieśni,

Jakie pasterze grają i faunowie leśni;

Jako niegdy wynalazł Pan piszczałkę krzywą,

Jako Minerwa surmę i dudkę krzykliwą,

Merkury wdzięczną lutnią, Apollo cytarę.

Tegom go uczył, alem puszczał próżną parę,

Bo on tego nie słuchał; ale swych chytrości

Używał, a przede mną śpiewał o miłości:

Co matka jego robi, jakie on sam strzela

Strzałki i jako miesza z frasunki wesela.

I takem do frymarku przyszedł misternego:

Czegom Kupida uczył, zapomniałem tego;

A czego mię Kupido nauczył, to miewam

W pamięci i dziś tylko o miłości śpiewam.

Trzeci

Chłopię małe po gaju na ptaszki strzelało

I tam Kupida między chróściną ujrzało

Na trzmielowej gałęzi: rączki mu zadrżały

Od chęci, bowiem się mu zdał być ptak niemały.

Pocznie kuszę napinać, bełciki gotuje,

A Kupido z krzaczka na krzaczek przelatuje.

Potym rozgniewawszy się, kiedy nic nie wskorał,

Szedł do starca, który tam niedaleko orał.

I jął się przed nim skarżyć, bo strzelać od niego

Nawykł był i ukazał mu ptaka onego.

A starzec, rośmiawszy się i trzasnąwszy głową,

Rzecze: „Nie baw się, dziecię, źwierzyną takową

Ani jej goń; i owszem, uciekaj, bo mściwy

To ptak jest i dotądeś, niebożę, szczęśliwy,

Póki go nie ułapisz, pókiś jeszcze mały,

Ale gdy lata twoje będą dorastały,

Ten, co teraz ucieka, co przed tobą stroni,

Sam ci na głowie siędzie i sam cię ugoni”.

Czwarty

Wołała po ulicach Kupida zbiegłego

Piękna Wenus: „Widział kto kędy chłopca mego?

Uciekł mi. Kto mi o nim powie, udaruję;

Kto o nim powie, tego Wenus pocałuje.

A kto mi go przywiedzie, nie tylko całować,

no Ale go może Wenus czym lepszym czestować.

Znaczny jest, rozeznasz go między stem: nie biały,

Ale jakoby słońcem wszystek przepalały.

Oczki ostre, ogniste, zła myśl, słodkie słowa;

Insze na sercu nosi, insze mówi mowa.

Słówka jego miód, ale złe serce, gniewliwe,

Nieubłagane, gdy się zwaśni, i zdradliwe.

Nic prawdy, chytre chłopię, śmieje się i dąsa,

Igra i nie folguje, żartuje i kąsa.

Włoski ma kędzierzawe i pogląda śmiele,

Twarzyczka uporniuchna i wstydu niewiele.

Ręczynki ma króciuchne, lecz nimi szeroko

Zasiąga i pod ziemię przenika głęboko.

Nagie i gołe ciałko, ale, myśl kudłata,

Skrzydełkami jako ptak to tam, to sam lata

Do panien, do otroków, a na sercach siada.

Łuczek ma, a na łuczek strzałeczkę przykłada.

Strzałka jego maluchna, lecz cięciwka tęga;

Kiedy strzeli, i nieba samego dosięga.

Sajdaczek złoty, a w nim strzałki gęsto tkane,

Którymi i mnie samej nie raz zadał ranę.

Wszystko jad, wszystko żądło. Nagorsza u niego

Maluchna pochodniczka, którą i samego

Febusa nie raz pali. Jeśli-ć się do ręki

Dostanie, wiedź, nie folguj i prowadź przez dzięki.

Jeśliby płakał, strzeż się; płacz jego fałszywy.

Śmiał-li-by się, wiedź przedsię; i śmiech nieprawdziwy. J

Chciał-li-by cię całować, nie daj się, bo zdrady "

Pełno w tym i nagorsze w uściech jego jady.

Mówił-li-by: «Cokolwiek broni mam przy sobie,

' Pobierz ode mnie, a ja to daruję tobie».

Nie bierz ani się tykaj; niepewne u niego

Upominki i pełne ognia szkodliwego”.

Morson

Tu koniec był, a wszyscy znowu wypijali,

Pannie i panicowi szczęścia winszowali.

Pannie dobrego męża, żony panicowi;

A pieśni sykulskiemu niegdy pasterzowi

Przyznawali, który lub pod Etną się bawił,

Lubo nad Syrakuzą spokojny wiek trawił,

Śpiewał łagodne pieśni, a stada mu zatym

Mnożyły się i słynął pasterzem bogatym.

Tyrsis

Bierz tajstrę i maczugę, mój Morsonie drogi,

A jeśli-ć się nawiedzić trafi tamte progi,

Powiedz Fillidzie, że się nazbyt ukwapiła.

Ukwapiona rzecz nigdy z pożytkiem nie była.

 


SIELANKI