2. ZŁOŚĆ UKRYTA I JAWNA

Łatwiej nie łgać poetom, ministrom nie zwodzić,

Łatwiej głupiego przeprzeć, wodę z ogniem zgodzić

Niż zrachować filuty: ciżba, wojsko spore.

Skąd zacząć? Spośród tłumu na hazard wybiorę.

Wojciech, jadem zaprawny, co go wewnątrz mieści,

Zdradnie wita, pozdrawia, całuje i pieści,

W oczy ściska, w bok patrzy, a gdy łudzi wdzięcznie,

Cieszy się wewnątrz zdrajca, że oszukał zręcznie.

Czyni źle, bo gust w samej upatruje złości,

Zdradza, byleby zdradził, a ten zysk chytrości

Stawia mu z cudzych trosków wdzięczne widowiska.

Najmilszy jego napój łza, którą wyciska.

Co słowo - sztuka zdradna, co krok - podstęp nowy;

Zdrajca czynmi. gestami, milczeniem i słowy.

Na kogo tylko wspojźrzy, stawia zaraz sidła,

A gdy się coraz wzmaga złość jego obrzydła,

Jak pająk, co snuł z siebie, rozpostarłszy sieci,

Czuwa wśród pasm zawiłych, rychło w nie kto wleci.

Uśmiech jego nieprawy zmyka się po twarzy.

W oczach skra zajadłości błyszczy się i żarzy,

Spuszcza je na blask cnoty, a zjadle pokorny,

Sili się swej niecnocie kształt nadać pozorny.

Próżna praca. Sama się złość z czasem odkrywa.

Spada maszka, a zdrajca, co pod nią przebywa,

Tym jeszcze wszeteczniejszy, im dłużej był tajny.

Ten. co ma umysł zwrotny, a język przedajny.

Idzie za nim Konstanty, szczęśliwy, że wygrał.

A co w pierwszych początkach żartował i igrał,

Czyniąc jak od niechcenia, gdy sztucznie się czaił,

Tak kunszt zdradnych podstępów dowcipnie utaił,

Iż ten. co oszukany, nie wie. jak wpadł w pęta.

Wpadł jednak, a fortelnie sztuka przedsięwzięta

Tego, co ją dokazał, uczyniła stawnym.

A podściwość? Ten przymiot służył czasom dawnym:

A kto wie, czy i służył? Każdy wiek miał łotrów,

A co my teraz mamy i Pawłów, i Piotrów!

Miał Rzym swoje Werresy. swoje Katyliny,

Był ten czas, kiedy Kato, z podściwych jedyny,

Silił się przeciw zdrajcom sam i padł w odporze.

Nie w tak dzikim już teraz jest cnota humorze,

Umie ona, gdy trzeba, zyskowi dogadzać:

Człowiek grzeczno-podściwy, kiedy kraść i zdradzać

Nakaże okoliczność, zdradzi i okradnie,

Ale zdradzi przystojnie i zedrze przykładnie,

Ale wdzięcznie oszuka, kształtnie przysposobi,

Ochrzci cnotą szkaradę i złość przyozdobi,

A choć zraża sumnienie, niebo straszy gromem,

Śmieje się. zdradza, kradnie - i jest galantomem.

Więc podściwych aż nadto. Paweł trzech mszów słuchał,

Zmówił cztery różańce, na gromnice dmuchał,

Wpisał się w wszystkie bractwa, dwie godziny klęczał,

Krzywił się, szeptał, mrugał, i wzdychał, i jęczał,

A pieniądze dał w lichwę. Święte są pacierze,

Zdatne bractwa, lecz temu. co daje. nie bierze.

Syp fundusze, a kradnij, Bóg ofiarą wzgardzi.

Tacy byli, mniemaną pobożnością hardzi,

Owi faryzeusze i wyschli, i smutni,

A w łakomstwie niesyci, w dumie absolutni,

Mściwi, krnąbrni, łakomi, nieludzcy, oszczerce.

Próżne. Pawle, ofiary, gdzie skażone serce.

Krzyw się, mrugaj, bij czołem, klęcz, szeptaj i dmuchaj,

Zmów różańców bez liku, bez liku mszów słuchaj,

Jeśliś zdrajca, obłudnik, darmo kunsztu szukasz,

Możesz ludzi omamić. Boga nie oszukasz.

Brzydzi się niecnotliwym Jędrzej hipokrytą,

A natychmiast zbyt szczery, nie już złością skrytą,

Ale jawnym wzgorszeniem zaraża i truje,

Pyszny mnóstwem szkarady, hańbą tryumfuje.

Zrzucił szacowną cnoty i wstydu zaporę,

A widząc skutki jadu i łatwe, i spore,

Stał się mistrzem bezbożnych, ma uczniów bez liku.

Leżą grzecznych bluźnierców dzieła na stoliku,

Gotowalniane mędrcy, tajemnic badacze,

Przewodniki złudzonych, wieków poprawiacze,

Co w zuchwałych zapędach chcąc rzeczy dociekać,

Śmieją prawdzie uwłoczyć i na jawność szczekać.

Czcze światła, dymy znikłe... Lecz z widoków sprośnych

Zwróćmy oczy. Już nadto tych scen zbyt żałosnych.

Dumny Jan pokrewieństwem i Litwy, i Polski,

Że go uczcił Niesiecki, Paprocki, Okolski,

Rozumie, iż za zmową ugodną i wspolną

Wszystkim cierpieć należy, jemu szaleć wolno.

Rozumie, iż gdy tytuł zaczyna od "jaśnie",

Przy tym blasku i rozum, i cnota przygaśnie;

Nadstawia się i gardzi. Mikołaj bogaty,

Choć go jaśnie wielmożne nie czczą antenaty,

Śmieje się z oświeconych, co złotem nie świecą.

To u niego zacności i szczęścia skarbnicą,

To rozum, to nauka, w tym się wszystko mieści:

Szóstak groszy dwanaście, a złoty trzydzieści.

Jakże zebrał? - Dość, że ma. Czy ukradł, czy zdradził,

Mikołaj pan, choć filut, bo skarby zgromadził,

Bo posiada po panach folwarki i włości;

Jak zechce, przyjdzie i do jaśnie wielmożności.

Woli być mości panem, a z sum pożyczonych

Brać lichwę od dłużników jaśnie oświeconych.

Dumą wewnątrz nadęci, zbytkiem podupadli

Nie wstydzą się ci żebrać u tych, co je skradli;

Oszukani klną na dal. a łaszą się z bliska.

Śmieje się pan Mikołaj, a majętność zyska.

Za jedną, która poszła, w rok idzie i druga,

Aż ów lichwiarz pokorny, uniżony sługa,

Większy pan niż jegomość, którego wielmożni.

Tak lecą w zdradne sidła młodzi, nieostrożni.

Omamiony nieprawym polorem i gustem,

Piotr, co zaczął być stratnym, jest teraz oszustem.

Gdy nie ma wsi na zastaw, dopieroż pieniędzy,

Chcąc uniknąć i głodu, i zimna, i nędzy,

Istotną dolegliwość gdy, jak może, tai.

Wiąże się z towarzyszmi, podchlebia i rai,

Czatuje, jakby ze wsi domatora dostać,

A uprzejmego biorąc przyjaciela postać,

Zaczyna rządy w domu. Częstuje i sprasza,

Dobry gust gospodarza wielbi i ogłasza.

W spółce jest do wszystkiego, choć pieniędzy nie ma.

I póty w więzach tego. co usidlił, trzyma,

Aż go sobie we wszystkim uczyni podobnym.

Więc ten. co niegdyś oczy pasł gustem ozdobnym,

Wraca do domu zdarty, smutny, po kryjomu,

Albo i nie powraca, nie miawszy już domu.

Próżno więc, jak to mówią, po szkodzie korzysta.

Franciszek, przedtem pieniacz, teraz alchymista,

Dmucha coraz na węgle, przy piecyku siedzi,

Zagęszcza i rozwilża, przerzadza i cedzi.

Pełne proszków chymicznych szafy i stoliki,

Wszędzie torty, retorty, banie, alembiki.

Już postrzegł w ogniu gwiazdę, a kto gwiazdę zoczy

Albo głowę Meduzy, albo ogon smoczy.

Już ten wygrał. Winszuję, ale nie zazdroszczę.

To mniejsza, że Franciszek o złoto się troszcze;

Niech dmucha, a nie kradnie. Choćby złoto zrobił,

Swoje stracił, na swoim niechby i zarobił.

Nie złoto szczęście czyni, o bracia, nie złoto!

Grunt wszystkiego podściwość, pobożność i z cnotą.

Padnie taka budowla, gdzie grunt nie jest stały.

Chcemy nasz stan, stan kraju, ustanowić trwały,

Odmieńmy obyczaje, a jąwszy się pracy,

Niech będą dobrzy, będą szczęśliwi Polacy.

 


SATYRY. LISTY