PERIOD SZESNASTY

 

Wielkież ten świat lada co i niegodzien, żeby

Zacz go mieć, tylko ciału temu od potrzeby

Jedna gospoda, karczma, popas i z noclegiem,

Gdzie człowiek, kilkoletnym zmordowany biegiem,

Zaśnie, i ono ciało, jako było z prochu,

Tak się zaś w proch w podziemnym rozsypuje lochu.

Nie każdego tu potka, jako sobie życzy,

Ale jako zapisze komu stanowniczy,

Wczesna albo niewczesna; niech tylko nie kapie,

A obrok choć w pół z sieczką z mej prace był szkapie:

Bo kto go ziarnem karmi, kto go dobrze tuczy,

Z trudnością go osiędzie, z trudnością najuczy,

Często mu się narowi, wierzga, na kieł bierze,

I cóż po tym robactwu przyczyniać wieczerze;

Ani go też zaś nazbyt głodem trzeba wędzić:

Byle wcześnie mógł jeździec noclegu dopędzić.

Toć to ciało jest koniem w nas rozumnej dusze;

Na tym gdy wyznaczone stajanie przekłusze,

Wyjechawszy z noclegu, na walnym popisie

Weźmie zakład zawodu: na niebie, jeśli się

Dobrze sprawi; jeśli nie, jako jej śmierć rzekła

Na ostatniej pościeli, pojedzie do piekła.

O, jakoż tu rzadki gość, raczej go pielgrzymem

Nazwę, żeby tę karczmę, okopciałą dymem,

W jednym gnoju z gadziną, z bydłem, w parsku, w smrodzie,

Chciał porzucić, o lepszej wiedzący gospodzie,

Ba, królewskim pałacu, gdzie na wieki wieczne

Nie dadzą nocy postać promienie słoneczne,

Sami żyją królowie: precz bóle i prace,

Nie znają żalu, grzechu niebieskie pałace.

Nie masz prawie żadnego, wyjąwszy klasztory

(I tam ledwie dziesiąty, bez względu tej skory

Wstępuje; mało co ich cnota - mus, mus wielu

W osobny kąt z świeckiego wygania burdelu) -

Wszyscy ten byt doczesny, ten moment żywota,

Choć krótki i z szczyrego ulepiony błota,

Tak lubią i grunt wszytkich w nim kontentec kładą,

Jakby wierzyli, że stąd nigdy nie wyjadą,

Ciało tuczą, i nie dziw, gdy mu rosłą buje,

Ani jeźdźca na grzbiecie, ani siodła czuje.

Gdzież podróżny tak głupi i utratny, co by

Dla wczasu i jednego popasu ozdoby

Izbę kazał malować i nowy piec stawić,

Wiedząc, że się godziny dłużej nie ma bawić?

A ty zamki zakładasz? o, jakoż ich wiele

W poły nie dorobionych czas grzebie w popiele!

Wsi skupujesz, a drugie chwytasz przez kaduki,

Z ubogim dla zagona prawujesz się sztuki,

Nie podasz żebrakowi biednej chleba skory,

Panosząc, żeby mieli co pić, sukcesory.

Nie widzisz, że cię już, już śmierć za gardło chwyta,

A diabeł długi regiestr twoich grzechów czyta.

Nie ośmdziesiąt, jeśli się komu dadzą dożyć,

Lecz ośmdziesiąt tysięcy śmiem z godziną złożyć;

Nie z godziną, bo i te mogą mieć komputy,

Milijon lat do jednej stosuję minuty

Przeciw wieczności, i to, i to jeszcze mało,

Gdzie sposobu rachunków i liczby nie stało.

Nie da z sobą żadnego wieczność równać czasu,

Nie znajdziesz podobieństwa, dopiero kompasu.

Tak długo, tak, bogaczu, tak długo, tyranie,

Będziesz cierpiał, w siarczystej pokutując wannie.

Przebóg! cóż za szkarada świat trzyma ślepota,

Że śmiertelnego mgnienie, punkt i nic żywota

Drożej cenią niż wieczność: przekładają niebu

Tę karczmę żalu, bólu, łez, grzechu, pogrzebu;

Nie wierzą zmartwychwstaniu, chociaż mówią usty,

Tu, tu wszelkiej uciechy zakładają gusty;

To im niebo, to im raj, gdzie diabeł z swym dworem

Uwija się, jak złodziej jarmarkowy z worem.

Ja, mój Boże, choć płaczę tak wdzięcznego syna,

Płaczę na grzechy: bo te płaczów mych przyczyna.

Ufam twojej litości, że w tej, w tej lepionce

Zaświeci mi po śmierci z moim synem słońce.


SPIS WIERSZY