85. Brzezicki

W rocie pana Skuminowej służył, jakiś Brzezicki z Lublina, był on straszny hulaka, pił gorzałkę z każdym, z kim się spotkał. Nigdy się nie wychmielił, nie wiedział, kiedy noc, kiedy dzień, nie zmieniał nawet bielizny i w jednej tylko opończy hulał po ulicy chodząc.

Razu jednego przyszli do niego diabli. Spał on jak zwyczajnie w sali; tamże był jakiś Rzepnicki jego krewny, który służył w chorągwi na swoim koniu, i sługa. Ostatni jako młody chłop czyk spał tęgo i nie wszystko słyszał, tylko koniec, a Rzepnicki z uwagi nic nie stracił i zgodnie z Brzezickim opowiadał rzecz następną:

O samej północy słyszą oni obadwa, jakoby wóz jechał na ulicy, podjeżdża pod dom. Wchodzi ktoś po wschodach prosto do sali i zatrzymuje się przy łóżku Brzezickiego. W wozie były cztery konie, ktoś z niego złazi i mówi do naszego hulaki:

— Przysłany jestem po ciebie, siadaj.

— Nie, diable — odpowiada przebiegły Brzezicki, nie tracąc męstwa — ja nie jeżdżę czwórką.

— Otóż masz i sześć koni. Patrzaj! Aż tu istotnie w wozie sześć koni przedziwnych. Chcąc z biedy się wyplątać, Brzezicki znów odpowiada:

— Powóz brzydki, nie masz azjatyckich dywanów. I wszystko było za machnięciem chustki od diabła. Tu już nie miał czym się wymówić. Diabeł nalega koniecznie, a on nie chce. Tymczasem przywięzuje do nóg łóżka postronek i ciągnie je razem z Brzezickim. Przestrach go opanował, krzyczy z całej mocy: — Chłopcze! Chłopcze! A w głowie chłopca ktoś stoi w bieli, nie puszcza go i mówi:

— Rzuć tego człowieka, on do piekła jedzie.

— Jakie ty życie prowadzisz? — mówił diabeł do Brzezickiego — patrzą j, oto są wszystkie twoje grzechy od samego urodzenia; oto wszystkie twoje ulubione zabawy. Teraz na sługę swego wołasz, a wczoraj czyż nie za toś go bił, że poszedł na nieszpory?

Tak przypomniawszy mu wszystkie jego nieprawości, bierze z powozu wędzonego karpia i dając Brzezickiemu mówi: — Jedz z swymi pułkownikami (to jest: z Poniatowskim, Umichowskim i Kresą). Ci ichmościowie, Bóg wie, jakiej wiary byli, każdy swoją miał. Tymczasem kur zapiał i wszystko zniknęło. Nasz junak ni żywy, ni martwy dnia się doczekał i jak tylko rozedniało, poszedł do księży bernardynów i nie wychodził z klasztoru dwa tygodnie: spowiadał się, przyjął komuniją — i wszystko było próżno. Dokąd się uda, zawsze mu diabeł przed oczyma w rozmaitych postaciach, to psem się przerzuci, to kotem. Nigdzie nie miał pokoju. Egzorcyzmy czytali nad nim kapłani i zarzekał się pić wódkę, nic nie pomagało; na koniec zaledwie upamiętał się w pół roku.

 


PODANIA I LEGENDY