PIEŚŃ SZÓSTA

 

 Jakiż to widok, który by odmiany

I nową rzeczy osnowę przywodził?

Cóż to za widok tak niespodziewany,

Iż naradzeniu wielkiemu przeszkodził?

Jakiż to koniec: zły czy pożądany,

Po tylu wielkich przygodach nadchodził?

I jak przemyślnym wzniecon wynalazkiem?

Opowiem. Drzwi się otworzyły z trzaskiem.

 

Właśnie naówczas wieszczym zdjęty duchem

Ojciec Regalat pałał żarliwością,

Srogim niezbożność krępował łańcuchem,

A zwykłą gnębiąc złość zapalczywością,

Niespodziewanym przelękły rozruchem,

Porwał się z miejsca. Za nim z skwapliwością

Wszyscy słuchacze spieszno ku drzwiom biegli.

Wszyscy stanęli, jak tylko postrzegli.

 

Mamże powiedzieć, co postrzegli oni?

Powiem: postrzegli dzban czworogarcowy.

Krzyknął Gaudenty: "Do broni! do broni!"

Gerwazy raźny, Pankracy gotowy,

Doktor się wstydem niezwyczajnym płoni,

Pan vicesgerent wzrok mieni surowy,

Prałat, ażeby dobrze dzieło sprawić,

Na pierwszym miejscu kazał go postawić.

 

Stanął. Jednakże nie był on takowy,

Jakim go powieść bajeczna udała;

Złocisty, prawda, i marcepanowy,

Ale go rzeźba wzwierzch nie otaczała.

W tym zaszczyt wielki, iż czworogarcowy;

Jakoż i postać tak okazowała:

Poważny z kształtu, wspaniały i stary,

Szklnił się nakoło twardymi talary.

 

Na nich pamiątki królów naszych dawnych

Ku pocieszeniu zgromadzonych braci,

Królów uprzejmych, szczęśliwych i sprawnych

Wyryte były twarze i postaci.

Owych Zygmuntów, Władysławów sławnych,

Których się nigdy pamięć nie zatraci.

Niósł dzban pamiątki szacownych wyrazów,

Niósł piętna Piastów, Jagiełłów i Wazów.

 

Takimi nasi ojcowie pijali,

Smutek stroskanych myśli nie zajmował;

Takimi uczty swoje odprawiali,

Uczty, na których zbytek nie panował.

Szedł dzban na kolej, w nim radość czerpali,

A przemysł chytry ochoty nie psował.

Rozweseleni uprzejmym obchodem,

Napawali się i piwem, i miodem.

 

O dobre czasy, gdy trwała prostota!

Wprawdzieć nie było tak kształtnie i grzecznie,

Nie szklniła w kunsztach wytworna robota

Ani się przemysł silił ostatecznie.

Uprzejmość wszystko kształciła i cnota.

Żyli wesoło, żyli i bezpiecznie.

Słodkie wspomnienie, szacowne przykłady,

Bogdaj się nasze święciły pradziady!

 

Lecz nazbyt długo już ten dzban na stole,

Czas się go imać: Ze czcią winną wzięty,

Aby naprawił uprzykrzone dole.

Ojciec Zefiryn żarliwy i święty,

Na złość światową płacząc i swawole,

Pierwszy go ujął; za czym nadpoczęty,

Gdy się do niego każdy z ojców bierze,

Suszył się likwor w skromności i mierze.

 

Już kolej wielu była przeminęła:

I vicesgerent nieźle pokosztował,

I prałat, sprawca przykładnego dzieła,

Smacznego trunku sobie nie żałował.

W Gaudentym większa żarliwość się zawzięła;

Honorat niby z niechcenia sprobował.

Każdy się z swoja odezwał pochwałą,

Tymczasem wina coraz ubywało.

 

Bo też to nadto ci filozofowie

Rozprawowali o wstrzemięźliwości.

I w dobrym zbytek cnotą się nie zowie.

Jak to nie lubić, skąd płynął radości?

Dobrze to znali wielebni ojcowie,

Więc zasilając ducha w troskliwości,

Pod dobrym hasłem: "Niech poczciwi żyją!"

Wielebne ojce jak piją, tak piją.

 

W kacie ukryty doktor cicho siedział;

Widząc, że mierna, uczcie nie przyganiał.

Chciał jednak, aby nikt o tym nie wiedział,

Wiec, jak mógł tylko, krył się i zasłaniał.

Postrzegł go prałat i wzręcz mu powiedział:

"Po cóż się będziesz od ochoty wzbraniał?

Alboż w mych ręku naczynie zabojcze?

Wino weseli, pij, wielebny ojcze!"

 

Kolej tak dobrze już była chodziła,

Iż już ku reszcie likwor się nachylał,

Poznali wszyscy, iż zabawa miła,

Więc gdy się każdy wdzięczył i przymilał,

Wstał doktor - zgraja placu ustąpiła -

Wziął dzban i westchnął, przecież się zasilał;

A gdy już resztę dopijał przykładnie,

Cud nad cudami! - postrzegł Prawdę na dnie.

 

Bajka to była, co o niej pisali,

Jakby w dnie studni siedziała, nieboga.

Znać filozofy wina nie pijali,

A zaś poeci, w źródle swego boga

Gdy tylko wodę kastalską czerpali,

W nię Prawdę kładli; nie ta jej załoga.

Lepiej częstokroć pijak ją wyśledzi

I stąd przysłowie: "Prawda w winie siedzi!"

 

Przeląkł się doktor na takowe dziwy

I dzban na miejscu, skąd wzięty, postawił.

Ruszyć się nie śmiał, chociaż boju chciwy,

Gaudenty, skoro cud doktor objawił.

Czy obraz skryty, czy widok prawdziwy?

Każdy go pyta, wszystkim jeno prawił:

"Kto się dowiedzieć o tym chce dokładnie,

Niechaj w dzban wspójźrzy, znajdzie Prawdę na dnie".

 

Rzekł; więc wspaniale Zefiryn się toczy

Prosto ku dzbanu, chcąc wzgłąbsz rzecz dociekać.

Blask niezwyczajny zraził wszystkie oczy,

Stanęli zlękli, nie śmią uciekać.

Jasność przytomnych przeraża i mroczy.

Z drżeniem widoku końca muszą czekać.

W tym, obłok świętny gdy się rzedzić pocznie,

Prawda przed nimi stanęła widocznie.

 

"Nieczęsto - rzekła - tak mnie ludzie widzą,

Chociaż się zawżdy chętna ku nim spieszę,

Zamiast wdzięczności wszyscy ze mnie szydzą

I bylem tylko weszła w którą rzeszę,

Rzadki mnie uczci, a wielu się wstydzą,

Bo złych zasmucam, a niewinnych cieszę.

Dziś z wami jestem; bo chociaż w rozruchu,

Godniście mego widzenia i słuchu.

 

Skąd wasza rozpacz? skąd chęci zemszczenia?

Za lada pismo, które bajki plecie?

Mnie wierzcie, wszystkie przenikam wzruszenia,

Znam tego, co go dziś prześladujecie,

Wie on, jak święte wasze zgromadzenia;

Lecz chcąc osoby postawić w zalecie

Przychylność jego, która nie jest płocha,

Tym się obwieszcza, iż was szczerze kocha.

 

Żart broń jest często zdradna i szkodliwa.

Ale też czasem i jej trzeba zażyć:

W śmiechu przestroga zdatna się ukrywa,

A ten, który się śmiał na nią odważyć,

Nie zasługuje, aby zemsta mściwa

Miała go gnębić, miała go znieważyć.

Porzućcie zjadłość, uśmierzajcie żale:

Wszak i wy ludzie, i on nie bez ale.

 

Sam się oświadczył, iż chętnie odwoła,

Iż, jeśli szkodzi, gotów pismo spalić.

Jeden wam wszystkim nigdy nie wydoła;

Na cóż go gnębić, lepiej się użalić.

Myśl może była zbytecznie wesoła;

Sposób - osądźcie, czy ganić, czy chwalić?

Jeżeli potwarz, sama pełznąć zwykła;

Jeżeli prawda, poprawcie się!" - Znikła.

 

KONIEC


POPRZEDNIA PIEŚŃ

SPIS TREŚCI