Co rozumieć potrzeba przez literaturę?

Natura wszędzie prawie stawia przed oczy człowieka naśladowane obrazy pierwotnych kształtów swoich i postaci. Nie masz podobno jawiska na świecie materialnym, które by tym sposobem zdania naszego nie oszukiwało. Wszystko się tu na dwoje roznosi. Drzewa i kwiaty na ziemi, sama ziemia z swoimi stworzeniami, słońca, księżyc i gwiazdy w wodzie się ukazują. Masy niezmiernej wielkości odbija drobny kryształ, rozłam świecącego metalu, częstokroć jedna kropelka płynu. Też same przedmioty rozścielają cienie kształtów swoich na płaszczyznach poziomych, pochyłych itd. A cienie rzeczy bywają to większe, to mniejsze od nich samych. Nawet dźwięk głosu powtarza się w miejscach górzystych. Echo jest jako obraz, jako cień, a może jako zwierciadło dźwięku... Obłoki w powietrzu - otóż niby fantastyckie myśli ziemi. Patrząc na te górne krajobrazy, na te urwiska skał, na te przepaści, grody, lasy, na tych jeźdźców harcujących po mglistym błoniu, rzekłbyś, że ziemia duma i zawiesza wysoko nad nami senne kształty swojej fantazji. Co zdziałała na powierzchni, albo co zdziałał dowcip człowieczy, toż samo unosi w powietrze, osadza niby dla rozrywki na tle ruchomym, na obłoku i kłamliwe rysuje postacie. - A jeżeli pójdziemy do mniej znanej krainy: czyż sen nie jest cieniem życia ludzkiego? Czyliż we śnie - w tym fantastyckim przeobrażeniu tego, co się działo na jawie - nie rozmawiamy? Nie rozumiemy i na głębokie się dowcipy nie zdobywamy?... Idźmy jeszcze dalej, w te strony, skąd, jak mniema Hamlet, żaden wędrowiec nie powrócił: śmierć czymże będzie? Tylko cieniem snu, zwierciadłem nocnym tego kłamliwego obrazu życia.

Istota, cień marny i zginienie, otóż trzy pierwiastki bytu. Rzeczywistość, sen i śmierć - trzy rozdziały w księdze jestestw, jakby trzy zwroty jednej pieśni, jednego hymnu pochwalnego, w którym pełno zgody i harmonii, choć tak różne zdarzenia wyraża.

Taka jest poezja natury. Na próżno szukalibyśmy właściwego nazwiska w polskim języku dla tej osobliwości. Trudno to krótko powiedzieć. Cóż znaczą owe porozrzucane świadectwa widomych kształtów, owe omylne postacie? Jak rozumieć tę dwoistość bytu, to dzielenie się i zacieranie? Tę naśladowczą umiejętność w przyrodzeniu? Kto rad na małym przestaje, niechaj się uczy optyki, i akustyki, a snadno pojmie przyczynę odbijania się głosu lub ukazywania przedmiotów w wodzie i na innych ciałach przezroczystych. Ale podobno te nauki ciekawszego umysłu nie zaspokoją. Z doświadczenia wiedzieć, że to lub owo takim, a nie innym trybem dzieje się w naturze, nie jest to jeszcze: wszystko wiedzieć. Pewne jawiska w przyrodzeniu mają zakryte rozumienie; mają tajemną stronę, nie znaną fizyce eksperymentalnej. A porównać by je można z dekoracjami widowisk teatralnych, które tylko w perspektywie, na scenie, zamierzony skutek czynią, kiedy się zacznie rzecz poematu i gra aktorów. Najpiękniejszy fenomen, rozebrany i tłumaczony wedle przepisów martwej nauki, jest jako teatralna dekoracja za kulisami.

W wieku pośrednim - w tej epoce dziwów i fantazji, za dni Campanelli i Paracelsa - nauka przyrodzenia była sztuką magiczną, czarnoksięskim misterstwem. Natenczas uczeni i nieucy wierzyli w zakryte własności - qualitates occultae. Czyż teraz żadne tajemne rozumienie, żaden dziw naszego serca nie opanuje? Tę myśl gdzie indziej obróciwszy, postrzeżemy, że owo przedrzeźnianie w naturze nie na same kształty się rozciąga i zewnętrzne postacie. Wszędy takie analogie spotykają uwagę nasze. Tę dwoistość bytu prawdziwego i omylnego widzimy także w ludzkim społeczeństwie. Historia to jasno pokazuje. Czytajmy dzieje niektórych ludów w czasach zapadłych i nowszych. Jak szeroko rozsiały po ziemi jestestwo swoje! Oto panują na lądzie i na morzu, mają liczne miasta, mają skarby, potęgę, dostatek wszystkiego. Rozkazują im mądrzy w przełożeństwie, dzielni bohatyrowie. Mąż wielki, jeden po drugim, idzie z nieprzerwanego następstwa. Przywdziewają zbroje, przodkują bitnym szykom i bratnią sławę u kończyn świata rozpleniają. Lecz to nie trwa długo. Czymże jest historia? Snem ludów, cieniem ich jestestwu. Owo plemię, skutkiem poprzednich powodzeń, zawichrzone niezgodą lub rozpieszczone niewieścią miękkością, znika z placu. Moc, dostatek, biegłość w sprawach, świetne przewagi, dostojne imię, wszystko rozproszone jako mgła mija. Wtenczas na karki pognębionych następują silniejsi, dzicy światoburcy; depcą po nich, z dawnej okazałej spaniałości dumnie się natrząsając; krwawym bułatem nowe rządy na ziemi gruntują i głośniejszą jeszcze surmą obwieszczają przyszłym wiekom swój ród i imię. Cóż się stało z ludem zwyciężonym? - Jest jeszcze, jeszcze się jego jestestwo w nic nie rozwiało, przechodzi dopiero drugą kolej, drugi rozdział bytu. Zwiedzionemu, strąconemu z widowni działań, ironia losu zakreśliła ciaśniejszą sferę na omylnym obrazie, w cieniu prawdziwego życia - niejako we śnie politycznym. Tak może przetrwać kilkaset lat. Z czasem atoli i te ostatki jestestwa ulegną zagładzie. Bo ze snu niemocy przechodzi naród do ciemniejszych jeszcze krain... Jeżeli tedy ten lud w powodzeniu swoim, za dni szczęśliwszych, nie miał żadnego mędrca, żadnego dziejopisa, żadnego wieszcza lub artysty, zaginie niepochybnym zatraceniem pamięć jego imienia - zginą szczątki szczątków.

Wszędzie natura przemawia do człowieka. Pełno tych znaków w przyrodzeniu. Można by jeszcze to roznoszenie się na dwoje uważać jako słabą i niejako instyktową dążność natury do refleksji; a przynajmniej owe igrzyska natury, owe fantastyckie przeobrażenia zdają się być godłem władzy intelektualnej człowieka, którą refleksją zowiemy, która sprawuje: że możemy mieć uznanie samych siebie w naszym jestestwie.*

Rzecz ta zostaje w związku nierozdzielonym z przedmiotem, który będę roztrząsał. Jest zawikłana, a ledwo tknięta piórem polskim: czyż zdołam moją myśl jasno i zrozumiale dla każdego czytelnika wyrazić?

"Natura przychodzi do refleksji". To przedsięwziąłem okazać.

Kiedy myśląc wiemy myśl swoje, i uważamy wszelkie jej poruszenia, tak iż wszystko, co się wewnątrz nas dzieje, jest nam dobrze znajome, i z tego co chwila zdać sobie sprawę możemy: uwaga ta wewnętrzna jest refleksją. Przynajmniej takie znaczenie przywiązujemy do wyrazów: "zreflektuj się - rozważ, co myślisz - przyjdź do siebie". Są to prawie jednoznaczące wyrażenia w polskim języku.

Jakże natura przychodzi ku tej refleksji?

W pierwszym poruszeniu, w początkowych tworach nie ma ona u-znania samej siebie. Jest, a nie zna swego jestestwa. Działa, a nie zna działań i poruszeń swoich. Jednak statecznie ku temu zmierza. Iskrę ognia, błysk światła zawarła w twardym kamieniu, dźwięk w metalach. Światło, dźwięk są niejako duszą rzeczy; materialność tych istot dwuznaczna, wątpliwa. - Jest to najpierwsza, najodleglejsza reprezentacja pewnego intelektualizmu w przyrodzeniu.

W naturze widzimy postęp nieprzerwany od bezwładności do życia; a w samym życiu ileż odmian, ile modyfikacji!

Długi szereg jestestw rozdziela nieme głazy od rozumnego człowieka. Ale tę całą przestrzeń jedna linia przebiega. Ten cały przestwór zapełniony. Nie masz żadnej przerwy, żadnego skoku. Żadnego ogniwa w tym łańcuchu nie brakuje.

Przeto: "między tym, co jest, i tego, że jest, nie wie", a tym, "co jest, i wie, że jest", zachodzi ścisły związek. - A zatem: natura przez stopnie pośrednie przechodzi od martwej materii do pojęcia; od punktu, na którym nie ma jeszcze uznania samej siebie w jestestwie swoi m, do punktu, na którym sama siebie rozumie, z którego pojmuje działania swoje - na ostatek: w którym uznaje się w swoim jestestwie.

Jako cień drzewa rozściela się na płaszczyźnie i jak się obraz tego drzewa maluje w ruchomym strumieniu, tak cała natura z wszystkimi stworzeniami swymi, biegami, siłami odbija się w ostatniej mocy, w ostatniej potędze swojej - w myśli człowieka.

Rzeczy i ich naśladowane postacie niechby się tysiąckrotnie na omylne i coraz omylniejsze kształty to w mgle powietrznej, to w wodzie rozbijały; gdyby w naturze nie było jestestwa mającego pojęcie: nigdy by samej siebie ani pojąć, ani zrozumieć nie zdołała. Pojęcie tego jestestwa jej samej służy; tak jak głos służy słowu. W tej mocy sama siebie uznaje. Myśl nasza jest to strojny, dźwięczny akord, brzmiący zgodnością wszystkich razem pierwotnych sylab, rozrzuconych w przyrodzeniu. Promienista istota, w nas utajona, niewidzialna, na wszystkie strony się rozlewająca, na kształt fali poruszonej wody i wszędzie rodząca czucie widzenia!... Ale niechaj lepiej wyjaśni to rozumienie moje porządek reprezentacji w widomym przyrodzeniu tak, jako go uważają za dni naszych filozofowie natury, których mam we czci i poważaniu, choć ich obłożono zarzutem mistycznego szarlatanizmu. Najwyraźniej to pokazują stateczne i nigdzie nie rozerwane związki świata anorganicznego, czyli nieorganicznego, z organicznym. Nic powabniejszego nad tę teorię powinowactw i związków natury, nie mającej uznania we własnym jestestwie, natury martwej z ożywioną, wreszcie powoli zmierzającą do myśli i rozumienia. Że tym jednym tylko zastawię się przykładem: po złamaniu lub rozbiciu niektórych minerałów, na wewnętrznej powierzchni, okrytej drobnymi cząstkami ich masy, postrzegamy blaszki połączone z sobą na kształt listków korony w kwiecie. Nazywa się to w mineralogii odłamem blaszkowym, co bym wolał nazwać odłamem kwiatowym. Symetryczny częstokroć układ tych blaszek, około jednego punktu osadzonych na kształt listków, czyż nie zdaje się przepowiadać w świecie martwych kamieni roślinnej natury? I tak jest w rzeczy samej, jeżeli na sam kształt wzgląd nasz obrócimy. Granit - to maximum, ta największa wyniosłość anorganicznej natury, jak go nazywa Schubert, sławny naturalista w Niemczech - z trzech części jest złożony: z kwarcu, feldspatu i miki. W tym składzie całe reprezentuje przyrodzenie! I tak: zamiast miki w granitowej skale znajduje się niekiedy szerl (turmalin), czarnym kolorem, kształtem, masą złożoną z igiełek, jakby włóknistą, podobny węglom ziemnym. Poniekąd więc przypomina młodsze państwo roślin.** Sjenit, od wielu geognostów nazwany młodszym granitem, dlatego że ze wszystkich pierwiastkowych skał najpóźniej został utworzony, składa się z ziarn feldspatu i amfibolu (hornblendy); ten ostatni ciemnozielonym kolorem, postacią i większą miękkością lepiej jeszcze niżeli szerl roślin wyobraża naturę. - Werner na oko pokazał przejście granitu przez gnejs i góry łupkowe do piaskowca i węgla ziemnego, a tym samym do wegetacji. Wreszcie - zważywszy przejścia miki, panującej w składzie łupka mikowego, a w łupku glinianym, który stanowi dalsze tegoż, utworu ogniwo, zbliżającej się we własnościach swoich do łupku ałunowego, zawierającego węglik - rzec by można z niemałym podobieństwem do prawdy: "że mika reprezentuje w granicie i jest niejako hieroglificznym prorokiem działu roślin". Dalej. Spat skalisty, *** czyli feldspat - druga część składowa granitu - mający także odłam blaszkowy w kształt listek, po większej części jest białawego, cielistego i czerwonego koloru. Co, jak się podoba rozumieć Szubertowi ma być oznaką postaciową, niejako figurą krwi zwierzęcej w świecie anorganicznym. Gdziekolwiek w późniejszych formacjach, okrywających skały granitowe, feldspat znika, tam pospolicie znajdują się warstwy wapna, w większych coraz rozciągające się masach. Ta okoliczność oraz że feldspat w składzie swoim wapno zawiera****, naprowadzają na wniosek, jakoby takowe było tylko przemianą feldspatu. A że od najdawniejszych formacji wapienia do najpóźniejszych, po większej części złożonych z zabytków istot zwierzęcych, przejścia są ciągłe i nieprzerwane: stąd zaś przez stopnie pośrednie do działu zwierząt, które w częściach swoich składowych wapno zawierają, przeto: "feldspat uważać by można w granicie jako reprezentanta, czyli przesłannika i hieroglificznego proroka państwa zwierząt". Na ostatek: kwarc, trzecia część składowa granitu, stateczną niezmiennością swoją we wszystkich innych stosunkach dział minerałów reprezentuje.

W tym to ciekawym składzie granitu czyż nie zdaje się, jakoby natura anorganiczna, ustanowiwszy pierwotne ogniwa i początki wszystkich swoich utworów, niejako tellurycznym przeczuwała instynktem, co potem nastąpi? I jako się w wyższym i daleko doskonalszym porządku ukształcą życie, organizacja? - Krótko mówiąc: czyż te istoty, które nąjczynniej działają w organicznej naturze, nie są także najpotężniejszymi działaczami w anorganicznej, czyli nieorganicznej - i przeciwnie? Ciepło, rozszerzone w całej naturze nieorganicznej, jest także w roślinach i ciałach zwierzęcych. Czyż nie bliski i nierozdzielny związek? Płyn elektryczny, pod ziemią, na ziemi i w powietrzu rozlany, nadaje sprężystość muskularnemu systematowi i drażliwym włóknom roślinnym. Według nowszych postrzeżeń: nie jest rzeczą niepodobną, żeby się w oku naszym światło rozwijać nie miało. Rośliny wyciągają największą część swojej substancji z wody wszędzie rozpostartej, a główne części istot zwierzęcych mieszczą się w powietrzu atmosferycznym. Człowieku! Imię twoje ziemia! Z ziemi ciało twoje, choć z czterech stron świata przyniesionej: wschodu, zachodu, północy i południa.***** W ziemi mieszkanie twoje, czyż się w ziemię nie obrócisz? Czyż nie ma ziemi w naszych kościach? Czyż we krwi naszej nie płynie żelazo, metal tak głęboko w łonie ziemi gniazda swoje mający? A złoto i inne kruszce czyż nie są dla nas lekarstwem, trucizną? Czyż zioła i rośliny ziemskie z różnych nas nie wyleczają niemocy? Czyż źródła cudownymi uzdrawiające skutkami nie sączą się z skalnych zdrojowisk? - Jakiż kres położyć tym związkom z każdej nieledwie strony, z każdego względu?... Górnik prowadzony płochą chęcią przedziera się do głębokich pokładów; częstokroć strach wielkooki obejdzie go wkoło, kiedy posępnym blaskiem swojej latarni mignie w tajniach nigdy niezwiedzonych złego ducha. Czegoż szuka? Skarbu - marnego zysku, najczęściej nie dla siebie, dla innych, za małą nagrodę. Co innego uczony mineralog. Filozof ten przenika do szczerej istoty i rzetelnego rozumienia kruszców, kamieni. Jest to podziemny astrolog. Wedle bałamutnej, gwiaździarskiej nauki nieraz się górne konstelacje na los biednego zasępiały człowieka. Nieraz się mieszały ku zgubie wielkich mężów starego wieku szyki niebieskie, biegi, ruchy; toż wikłały potajemne siły, gasły światła. A jeżeli wzrok nasz z tej wysokości w ziemię zapuścimy: czyż kamienie, metale mało ważny wpływ na ród ludzki wywarły? Po wieleż razy z ciemnej dali groziły nam te przeciwne pod ziemią konstelacje? Po wieleż razy w obiegu czasów uwodziły nas zdradzieckim uśmiechem, to znowu odłożeniem, rozbiciem najśmielszych życzeń, najpiękniejszych nadziei! Po wieleż to razy złorzeczyliśmy i błogosławili tym mocom, tym dzielnościom podziemnym, tellurycznym? - Kruszec z otchłani, bity i cechowany z napisem, czyż nie jest primum mobile i zarazem hamulcem wszystkiego na świecie? Czyż nie ruszył ziemskiej własności i czy jej z rąk do rąk chyżym nie przenosi obiegiem? Czy nie zmienia wszystkich między ludźmi i narodami stosunków? Czyż nie wprawił w obrót i ruch tego, co by się może nigdy było nie ruszyło z swego miejsca? Ten metal, prędki jak widzenie, przekupił statek, zachwiał cnotą, rozpalił wszystkie pożądliwości, uprzątnął wszystkie przeszkody, porównał wszystko z ziemią, z błotem, z którego jest wzięty i oczyszczony: rozczarował wszystkie powaby, rozbił urok wszystkich ponęt, ostudził: oziębił zapał, którego żaden brzęk ani srebrny, ani złoty nie zasili! Rozum mędrców i ludzi stare lata mających podbił pod posłuszeństwo swoje - z nieba daleko w przepaść, w ziemię ich wrzucił. Wyostrzył dowcip, udoskonalił rachmistrzostwo, ale zwojował moc ducha. Niechaj, jako kto chce tę myśl, która mnie tak daleko uniosła, rozumie: ja wierzyłem i wierzyć będę w podziemną astrologią w związki czarnoksięskie, moralne i chemiczne, w powinowactwo - żadną mocą nierozerwane - natury anorganicznej z organiczną, w związki i powinowactwa kamieni, metalów z istotami rozmyślającymi, a bardziej jeszcze dumającymi.

Tak zapewne! mechanizm, nic nie pojmujący w wykładzie i rozumieniu zagadek przyrodzenia, nie zrówna spaniałej umiejętności Szuberta albo Nowalisa. Jak to - może się kto zapyta - więc rzeczywiście zostajemy w tak bliskim związku z tymi malarskimi postaciami anorganicznego świata? Z tymi oto skałami tak wysoko zawieszonymi w powietrzu? Te masy nieregularne, to cieniowanie rozliczne światła, o ich białość się rozbijającego, te zrozmaicone barwy, ta wielość prawie nieskończona mniejszych [i] większych przedmiotów, które rozrywają, mylą naszą uwagę - cóż nas obchodzą, cóż mają z nami spólnego? A przecie każda dzika okolica ciągnie nas taką ponętą ku sobie. Dlaczegoż tak spaniale, tak ślicznie się wydają rwiste potoki, prędkie strumienie? W górach sytuacje niektóre podnoszą umysł do wysokości, czasem aż za ów błękitny przestwór, gdzie jest niebo, jako mniema prostota z prawdą w sercu, z szczerością w duszy. A przynajmniej, że go na jakiś czas odrywają od ziemi i rzeczy ziemskich. Tu i ówdzie, zdaje się, jakoby zrobione były dla rozweselenia wędrowca. Gdzie indziej jego radość i pociechę w smutek odmieniają. Sympatyczne uczucia łączą nas z ogromami spiętrzonych mas, które natura w przestrzeni pokształciła. Cóż znaczy to dziwotworne budownictwo? W innych znowu miejscach ten podróżny sam nie wie, co ma czynić, czy się cieszyć, czy smucić. Z rozrzewnieniem tylko pogląda naokoło siebie, dziwi się, wielbi Stworzyciela. Widoki takie zachwycają; skądże to pochodzi? Daleka niechaj będzie ode mnie wszelka afektacja, czyli zmyślone, sztucznie naciągnione upodobanie w pięknościach przyrodzenia. Natura ma tyle wdzięków, że ją bez afektacji kochać można. Bądźmy jako dzieci, kiedy się ku niej zbliżamy. Przechodząc z równin w miejsca górzyste, któż nie doznał kiedy tego na sobie, jak odmienne, coraz rozmaitsze są myśli i uczucia nasze?... Nie tylko w wewnętrznym składzie swych utworów, np. granitu, jako się wyżej rzekło, ale także ze względu na postać zewnętrzną swoich mas zamyka natura geologiczna uderzające podobieństwa, skazówki, godła wyższego organicznego porządku. Od pierwotnego, kulistego kształtu, przezwyciężając ciężkość ******, zmierza w napowietrznej wysokości ku podłużnej formie słupa. Ten, wedle zasad dzisiejszej filozofii natury, ma być symbolem magnetyzmu, czyli w ogólności odskoku *******, przeciwieństwa. Zatem: twórcze przyrodzenie w anorganicznym świecie zewnętrznymi nawet kształtami olbrzymich brył, które do takiej wysokości podniosło, zdaje się wieszczym, że tak powiem, instynktem naprzód zgadywać figury okrągłosłupiste drzew w naturze roślinnej tudzież początkowe formy zwierząt, o ile takowe w głazach naśladowane być mogą. Jaśniej się to jeszcze w innym względzie postrzegać daje. Kryształy szerlu na powierzchni podłużnie narzynane, kształt zaokrąglony igiełek rozsianych w jego macicy, ścięcie, sklinowanie bocznych krawędzi - czyż to nie wyraźne zbliżenie do postaci roślin? Lecz najwidoczniej odbijają się kształty organicznej natury w metalach. Tu szukać trzeba przejścia od kamieni do roślin i zwierząt. Najśliczniejsze farby, od szkarłatnej, krwistej granatu, od różowej, karminowej rubinu w niezliczonych odcieniach do pięknej zieloności szmaragdu, są rezulatem cząstek metalicznych wchodzących do składu wzmiankowych kamieni.******** W masie wielu metalów są blaszki na kształt listków osadzone, które zdają się niejako składać tkankę komórkowatą, podobną zwierzęcej. - Jakże to wszystko rozumieć? W dalekiej starożytności utrzymywało się mniemanie, że kamienie silny wpływ wywierają na umysł człowieczy. Pisali o tym Arystoteles, Dioskorides, Galenus i Pliniusz. Żydzi, osobliwie sprawujący wysokie urzędy w starożytnym kapłaństwie, od czasów niepamiętnych przykładali do piersi diamentami wysadzane tarcze, godząc przepych z wiarą w jakieś czarodziejstwo drogocennych kamieni. Za naszych czasów wydobyto tę starożytną opinię z zapomnienia. Jeden z sławnych dzisiejszych naturalistów utrzymuje, że między minerałami a duchem ludzkim rzeczywiście bliskie zachodzą stosunki. Zdanie to umocowały w rozumieniu wielu innych naturalistów mnogie przykłady i doświadczenia. Czytelnicy nasi niechaj przypomną sobie, że w r. 1829 pisma warszawskie ogłosiły prospekt na dzieło pod tytułem Jasnowidząca z Preworst, które następnie wydał dr Kerner, sławny z biegłości w swej sztuce. Czytałem to dzieło. Jest to, że tak powiem, wywód słowny zamykający opis jawisk magnetyzmu i somnambulizmu, zdziałany przez świadków godnych wiary podczas słabości Fryderyk! Hauffe, którą potem nazwano Jasnowidzącą z Preworst, od wioski tego nazwiska, gdzie się urodziła, gdzie ojciec tej nadzwyczajnej, ale nieszczęśliwej kobiety był leśniczym. Wioska Preworst leży w górzystej okolicy miasteczka Lowenstein w Wirtemberskiem. Fryderyka Hauffe poruszona została lekarskiemu staraniu dra Kernera [w] r. 1826. Nieznośne boleści, z kurczów żołądka pochodzące, były początkiem jej długich cierpień, zaledwie na krótką ustawających chwilę dobroczynnym skutkiem magnetyzmu, którego środka użyto, kiedy już wszystkie inne zwyczajne daremnymi się pokazały. Dwa lata trwała kuracja. Pomijam wszelkie inne fenomena podczas tego jasnowidztwa, lecz nie od rzeczy wspomnieć, jaki wpływ wywierały na pacjentkę różne minerały, które trzymała w ręku. Kerner zapisywał każde jej słowo, bacznie uważał każde poruszenie. - "Kryształ skalny - mówiła jasnowidząca - ma przyjemny zapach." Ale gdy ten kamień przyłożono do jej serca, natychmiast odrętwiała. Całe jej ciało od szyi do stóp było wyprężone: mówiła od rzeczy. Tenże skutek za każdym ponawiał się przyłożeniem skalnego kryształu. Rubin wielkości ziarnka grochu wzniecił zrazu boleść w ramieniu pacjentki; czynił ją potem wielomowną, niespokojną, przy czym - jak mówiła - zimno rozpostarło się w jej całym ciele. Magnes wznawiał kurcze i gwałtowne sprawował zatrząśnienia. - "Kamień ten - są słowa jasnowidzącej - czyni mnie chromą, ale wesołą." - Ze wszystkich metalów platyna najsilniejszy wpływ na nią wywierała. Równy moralny i fizyczny skutek sprawiały rośliny. Wawrzyn (bacca lauri} wprawiał ją w sen magnetyczny. Usypiała za każdym dotknieniem laurowej gałązki albo listka. Rośliny jadowite, blisko niej położone, sprawiały odurzenie, mdłości. Szczególniejszy skutek, jaki u wszystkich jasnowidzących wawrzyn sprawia, czyż nie tłumaczy przyczyny, dlaczego niegdyś w kościele delfickim wieszczka laurowe potrząsała drzewo i laurowe gałązki składała na trójnogu przed rozstrzygnieniem czynionych sobie zapytań?... Dlaczegoż teraz kamienie na ludzi zdrowych nie działają w ten sposób? Dlaczego stan słabości, zwanej jasnowidztwem, wznawia te, jak się zdaje, rozerwane tylko stosunki natury anorganicznej z człowiekiem? Czy zatarła się ta własność początkowa kamieni i metalów? Czy też my sami podpadliśmy takiej zmianie we względzie naszej natury fizycznej i moralnej, że teraz tylko najstraszliwsze trucizny roślinne i mineralne działać na nas mogą? To jest dopiero za dotknieniem i przyłożeniem do ciała. - A gdzież się moc słowa podziała, którą - jak niosą starożytne podania - tym niemym rozkazywaliśmy istotom? - Gdzież się podziała owa pierwotna dzielność woli ludzkiej, którą niegdyś i bez mowy, bez dźwięku, podbijaliśmy pod posłuszeństwo swoje najpotężniejsze moce w naturze? Tak zaiste: przeciąg między nami a ludźmi starego wieku bardzo wielki. Jakżeśmy go przeminęli? Na to niechaj historia odpowie. Powinnością jest głosu oznajmić słowo myśli naszej, ale ten głos utracił dawną siłę; myśl zemdlała i słowo przestało być cudotworne. - Ten sam Kerner czyni z tego względu uwagę, że, coraz bardziej odstępując od natury, wyszliśmy z powinowactwa, jakie niegdyś łączyło ściślejszym związkiem człowieka z innymi jestestwami organicznymi i nieorganicznymi. Powiada on, że przez magnetyzm te rozerwane związki znowu się u pewnych osób odradzają. I w rzeczy samej ku temu przyszło, że te osoby więcej widzą we śnie niżeli my na jawie w zupełności sił i najczerstwiejszego zdrowia. Że teraz rozrządzamy siłami przyrodzenia, że stąd tak wielką gospodarską korzyść odnosimy, nic to nas nie zbliżyło do natury. Owszem, zdaje się, jakoby tym mocniej przeciwko nam się obwarowała i tym trudniejsze, a prawie nie-przełamane stawiała przeszkody, że tak chciwie swoje ku niej ręce wyciągamy, że tak usilnie i gorąco pragniemy zniewolić to musem, to fortelem wszystkie jej własności, biegi, misterstwa, praktyki, aby tylko domowej potrzebie naszej służyły. Natura jest otwartą księgą mającą za naszych czasów więcej miłośników niż czytelników. Za odstąpieniem od przyrodzenia wygasł instynkt z wszystkimi swymi cudownymi przymiotami; słabnie władza, niegdyś tak dzielna, "przeczuwania, przenikania natury i zgadywania jej nawet zamiarów, jej trybu postępowania. Znikły cudowne dary wielu ludzi; szukać ich teraz potrzeba za granicą teraźniejszej kultury, między dzikimi albo w stanie niezleczonej jakiejś niemocy. Dzisiejsza cywilizacja coraz usilniej, pod czczym pozorem mistycyzmu i zabobonów, zaciera, zatarła wszystkie wrodzone zdolności pojmowania natury bez doświadczeń i sztucznych aparatów, toż rozkazywania jej najmocniejszym siłom samym chceniem lub uskramiania takowych niechceniem. Owe pierwotne związki ludzi z naturą zastępuje teraz nauka, która, jako się później przekonamy, nauką nie jest. Nauka, umiejętność - wielkie słowo! Życie w ogóle wszystkich razem stworzeń zaczyna powoli ustawać. A pole naszych empirycznych wiadomości jest na kształt ogrodu zasianego pożytecznymi warzywami *********; piękniejsze, spanialsze kwiaty w tym kuchennym ogrodzie zdają się być spod obcego nieba przeniesione i w roślinnej hodowane cieplicy. Licho się też krzewią.**********

Bądź co bądź wszystko to mnie utwierdza w rozumieniu, że natura przez stopnie pośrednie przechodzi od martwej materii, od pierwotnych kształtów do pojęcia. Czyli innymi słowy: od punktu, na którym nie ma uznania samej siebie w jestestwie swoim, do punktu, z którego sama siebie i wszystkie swoje rozumie działania. Jest związek niezaprzeczony, oczywisty między naturą nieorganiczną i organiczną; jest postęp ciągły, jest nieprzerwany od mchu, porostu do palmy, będącej najwyższym wierzchołkiem działu roślin, jako granit jest największą wyniosłością w świecie anorganicznym itd.

Nie masz w tym żadnej trudności, żadnego zawikłania. - Zmierzam dalej do kresu, rozumując jako następuje:

Przypuśćmy, że w hierarchii stworzeń nie masz ani jednego rozeznawającego, co się w nim samym dzieje, wiedzącego nie tylko rzeczy zwierzchnie, ale i siebie. Gdyby tak było, któż by pojął naturę? I ku jakiemuż końcowi to by się wszystko chyliło? Komuż świeciłyby górne koła, od tylu tysiący lat nieomylne w biegu swoim? Dla kogo strzegłoby morze granic swoich? Jakiż wreszcie kres naznaczylibyśmy drogom mlecznym i niezliczonym orszakom niebieskich ciał?... Dla natury trzeba jasności. Tą jasnością, tym świecznikiem przyrodzenia, tą lampą światów jest myśl człowieka-anioła. Cała natura w niej Się maluje jak obraz nadbrzeżnych kształtów w ruchomym strumieniu. Jak cień rzeczy na zwierciadle. Wszystkie ku temu zmierzają przeciwieństwa, wszelka tożsamość, wszystkie siły i poruszenia. Jeśli naturze odejmiemy tę myśl - cóż pozostanie? Martwy, niepojęty od nikogo porządek. Co być nie może. Bez tej myśli natura nie miałaby ani gruntu pod sobą, ani wewnątrz ujęcia i byłaby jako obwód bez środka albo jako grób ciemny, gdzie znikąd światło nie wpada.

"Nie bądźmy - mówi Pismo -jako oczy, które na wszystko patrzą, a same siebie nie widzą". - Otóż pierwszy początek wszelakiej filozofii! Od tego zaczyna się wszelkie rozumowanie. Jest światło wszystko rozjaśniające około siebie, a wewnątrz ciemne. Takim światłem byłaby myśl ludzka, gdyby samej siebie nie wiedziała. I przeciwnie: światło jakiekolwiek, wiedzące, że jaśnieje, byłoby myślą-pojęcięm, byłoby słońcem-duszą świata. Myśleć i to wiedzieć, i w tym myśleniu się rozumieć, jest to "być". "Być" -jest to tylko być przedmiotem, obiektem dla samego siebie. Kto nie może być przedmiotem dla samego siebie i w tym się bezprzestannie uznawać - ten nie jest. Cała różnica między człowiekiem i kamieniem, i metalem, którego cząstki we krwi jego płyną, i ziemią, która się w jego kościach znajduje! Kto tego, że jest, nie wie, jest tak, jakby go nie było. Jest, ale dla kogo innego, nie dla siebie... Jestestwo nasze w myśli się odbija. Odbijając się w myśli, rozdziela się na dwoje. Myśl jest istotą naszej istoty; nosi na sobie nasz cień, nasze podobieństwo, nasz obraz. Ten cień wewnątrz nas się rozpościera. W myśli mamy grunt pod sobą, mamy wewnątrz nas ujęcie samych siebie - toż środkowy niejako punkt całej sfery bytu naszego. Myśl jest jako czyste zwierciadło: co ukażesz, to się też w niej ukaże. Patrząc wewnątrz nas, widzimy samych siebie, wiemy samych siebie, dla samych siebie stajemy się przedmiotem widzenia i niejako rzeczą oddzielną.*********** - Póki nie przyjdziemy ku temu rozdwojeniu, poty nie mamy jestestwa. Być dla samego siebie przedmiotem widzenia, jest to myśleć. Myśleć jest to żyć. Życie nasze od tego punktu się zaczyna. Nie wtedy, kiedy się w brzemieniu macierzyńskim spoiły nasze członki, nie wtedy, kiedyśmy się na świat narodzili, ale kiedy wiemy siebie, dopiero wtenczas przychodzimy do jestestwa. Otóż najpierwszy warunek bytu!

"Ale - powie kto - natura nie myśli, więc nie ma uznania samej siebie, więc - podług tego, co się wyżej rzekło - nie jest. - To mylny wniosek. Natura jest, bo myśl, duch jest częścią natury. I natura z tej tylko jest przyczyny. Prawdziwa umiejętność przyrodzenia zmierza do tego, żeby okazać, jaki związek zachodzi między tym, co jest, i tego, że jest, nie wie, a tym, co jest i wie, że jest. A zatem: od widomego do niewidomego Tak jak dawna ars separatoria, segregatoria (dzisiejsza chemia), zacząwszy poszukiwania swoje od najcięższych substancji, od metalów, przeszła z czasem do imponderabiliów, do badań ze względu powietrza, światła, magnetyzmu, elektryczności. W rzeczywistej nauce przyrodzenia, której metoda, czyli tryb postępowania, jest filozoficzny, umiejętny, nie masz innej dążności, tylko od natury widomej do ducha, jakby od dźwięku zewnętrznego, głosu słowa, do wewnętrznego rozumienia, które ten głos wyraża. Teorią natury nie jest encyklopedyczny słownik nazwisk i doświadczeń, podzielonych na rozdziały, ale jest tą teorią: systema praw, podług których natura tworzy i działa. Zewnętrzne niejako fenomena nikną, rozpraszają się; zostają tylko formy, biegi, siły, poruszenia - matematyka, spekulacja. - "Optyczne fenomena - słowa wielkiego Szellinga, założyciela w naszych czasach prawdziwej umiejętności przyrodzenia, ugruntowanej nie na doświadczeniach (których pewność względna tylko i warunkowa być może), ale na zasadach mających za sobą oczywistość niewątpliwą, powszechną, bezwarunkową - optyczne fenomena niczym innym nie są, tylko geometrią, której linie w świetle się rozbiegają; a to światło jestże materialne? Z tego względu zostajemy jeszcze w wątpliwości. W jawiskach magnetyzmu nikną już wszelkie materialne ślady, a fenomenów grawitacji pojąć nie zdołamy bez przypuszczenia bezpośredniego niematerialnego wpływu." Tak, wszystko się uduchownia w naturze; wszystko zmierza ku temu, co żadną nie jest rzeczą, i przedmiotem rozbioru, analizy być nie może, do myśli, do pojęcia, które samo siebie pojmuje, rozumie. Patrzmy na świat: któż przodkuje wszystkim jestestwom? - Człowiek. - Któż jest człowiek? - Ostatnie ogniwo łańcucha stworzeń. - Przeto jest częścią natury, częścią jednej całości. Człowiek ma myśl, ma pojęcie. Zatem i natura tę myśl mieć musi - z samej konieczności i konsekwencji loicznej tego rozumowania. Myśli ona naszą myślą i sama siebie naszym pojmuje rozumieniem. W człowieku, jako cząstce całości swojej, przychodzi do refleksji. Tu się uznaje w swoim jestestwie. W nas, w środkowym punkcie istoty naszej staje się natura przedmiotem dla samej siebie. - Sali to czcze słowa? Nikt nie zada nieprawdy temu rozumowaniu, kto pojmuje stosunek części z organiczną całością. A zatem:

Skoro przyznano, że jest ciągłe i nieprzerwane stopniowanie w naturze;

Że między bezwładnością nieorganicznej materii, nie znającej swego bytu, a myślą, która sama siebie pojmuje i tym pojęciem wszystko ogarnia, że między tymi dwiema kończynami, między tymi dwoma biegunami kreacji jest związek nierozdzielny, ścisły, statecznie trwający; na ostatek:

Ponieważ myśl jako część naszego jestestwa, a samych siebie jako część natury uważać powinniśmy; przeto:

Myśl nasza koniecznie częścią natury być musi w takim samym stosunku, w jakim duch względem ciała zostaje. - (Z czego zarazem wynika musem nieodpartej konieczności, że umiejętność przyrodzenia z dwóch części składać się powinna, jednej - materialnej, a drugiej - duchowej, intelektualnej.)

Ale jakże to wszystko przypada do miary z polską literaturą? - może się niejeden zapyta czytelnik tego pisma. Odpowiadam: kto chce baczniejszy, nie powierzchowny tylko wzgląd rozciągnąć na literaturę jakiegokolwiek narodu, powinien z dala upatrywać cel swojego pisma, a przede wszystkim zdać sprawę: jakim rządzi się mniemaniem w tej mierze. Toż rozwinąć widoki, pod które wszystko podciągnąć przedsięwziął, żeby się potem nie wahał i nie przeciwił samemu sobie. Konsekwencja jest duszą takiego pisma. Nigdzie od niej odstępować się nie godzi. Któż da wiarę temu, co powiem następnie, jeśli się zawczasu nie wyspowiadam, jak widzę rzeczy i z wierzchu, i wewnątrz, i do czego się mają. - Literatura wyciągnieniem jest na jaśnią myśli narodu. W niej, że tak rzekę, czujemy się jak po tętnie. Więc z tą myślą rozwieść się musiałem, wszystko ku niej ciągnąc w całym przyrodzeniu. - Polska niesie przypowieść: kto do cudzego domu wnijdzie, gospodarskiej woli dogadzać musi. Tak samo: kto to pismo weźmie do ręki, niechaj ze mną rozumuje. Tą prośbą zamykam przemowę do czytelnika, rzecz moją tak dalej prowadząc ku końcowi:

Znać siebie i mieć uznanie samego siebie w jestestwie swoim, mieć wewnątrz ujęcie i grunt pod sobą - owoż niezaprzeczone, niezatracone prawo w rodzie ludzkim i najdostojniejszy przymiot człowieka! - Lecz tej własności rozwinionej i udoskonalonej na świat z sobą nie przynosimy. Człowiek rodzi się, nie wiedząc tego. Przez długi czas żyje w niemowlęctwie, zamknięty, ograniczony jako monada, z której nic ani na zewnątrz wynijść, ani wewnątrz do niej przeniknąć nie może. Wszystkie władze, zdolności, rozumienia, idee drzemią uśpione w zarodku. Ciche, bierne życie, najpodobniejsze wegetacji! I w rzeczy samej: zdaje się, że natura w każdym człowieku wznawia i niejako powtarza proces powszechny formacji wszystkich dzieł swoich, przebiegając przez stopnie i schody pośrednie tę samą drogę, od początku ku końcowi. Tryb postępowania jednaki; toż w przyrodzeniu, toż w człowieku, toż w historii. Od bezwładności do pojęcia! Od punktu, na którym jesteśmy, nie wiedząc tego, do punktu, gdzie mamy uznanie nas samych we własnym, oddzielonym jestestwie. Patrzmy się na dzieci nic nie wiedzące o sobie, kiedy jeszcze żadna podnieta zatajonej iskry w nich nie roznieciła i żadna refleksja nie wniosła rozerwania, niepokoju do ich niewinnego, błogiego jestestwa. Czyż wtenczas nie są na kształt roślin albo drzew, których obraz w wodzie się maluje? Enigmatyczne, dziwne stworzenia! Przedmioty naokoło siebie w zamieszaniu, w wątpliwym postrzegają świetle. Rozliczne, coraz nowe wrażenia plączą się, wikłają w ich duszy. Bojaźń, nadzieja prędko, silnie zajmą dziecię; dlatego chwieje się wśród mienionych coraz kształtów, postaci, obrazów. Ułuda, omamienie, pusta wesołość, strach i smutek, niecone lada fraszką, mijają i znowu wracają w tej porze ufności, szczęścia. Takie pojęcie, takie uczucie. Dzieci ani dzielić, ani odosabniać nie umieją. Nie rozrywają tego, co na jedności zależy. Wielkie też masy w najprostszych widzą zarysach i choć samych siebie nie pojmują, po wielekroć przecie w rzeczach bardzo trudnych, zakrytych i na pozór niedostępnych ich pojęciu, z podziwieniem naszym dalej przenikają, jak ludzie stare lata mający, żartkiego dowcipu, bystrego rozumu. Ściślejszym związkiem, niżeli my, połączone z całą naturą, zostają pod ową porę w zgodzie wszystko ogarniającej wszechrzeczy, ku czemu nikt potem nie przyjdzie ani usilną chęcią, ani biegłością w nauce, ani wiadomością rzeczy przeszłych, ani tęsknicą! - Gdy zaczynają własnej mocy doświadaczać, natenczas przechodzą drugą kolej bytu, a tej odpowiednią moglibyśmy znaleźć w dziale zwierząt. Tu jeszcze rządzą się naśladowstwem; za przykładem starszych czyniąc, co starsi czynią. Niedługo potem dają słabe oznaki wyższego pojęcia, następnie coraz jawniejsze, dobitniejsze. Wreszcie duch zaczyna się wyrażać na ciele. Z dziecinnych lat wyrasta młodzieniec, swawolny, bujny, potem nieukrócony, burzliwy, namiętny i tkliwy, i pełen uniesień. Z całości się wyrywa, z powszechnej wydziera się zgody we wszechrzeczy jestestwie. A potem zabrzmi, zagrzmi jako dźwięk, jako ton szczególny, rozstrojony, fałszywy w ogólnej tonice. Jest natenczas osobą************, jest szczegółem, indywidualną istotą, samolubem - "ja". - Jeden raz w życiu swoim każdy z nas był w raju, nim wyszedł z lat dziecinnych, w przeciągu między brzaskiem, świtem, jutrzenką - w rozdziale między wschodem i południem lat męskich! Nim zaufał własnej sile i zaczął oddzielnie egzystować w sobie dla siebie! Nim zaczął być osobą. Cóż sprawuje te zmiany? Oto obwarowana, dotąd nie rozdziergniona, nie rozszczepiona monada rozwierać się powoli zaczyna. Niepokój w duszy się szerzy; wzrasta w sercu. Młodzieniec mężniejąc wiedzie przeciwieństwo z całym światem, naturą, społecznością, z którymi dotąd w zgodzie i jedności zostawał - i myśl się jego na zewnątrz wydziera z boleścią, jako się dziecięce zęby boleśnie z dziąseł wyrzynają. Przyszedłszy ku swej zupełnej sile, wyosobniony ze wszechrzeczy jestestwa, wszystko znajduje przeciwko sobie, bo jest osobą, bo jest sobą samym. Już nie jest w naturze, ale zewnątrz natury, z pewnego względu za jej okresem. Natura zaczyna być dla nas przedmiotem, odkąd sami dla siebie staliśmy się przedmiotem, czyli rzeczą oddzielną. Człowiek wiedzący siebie, myśl swoje i wolę swoję, postrzega, gdzie jest, po co, na co i co go otacza. Pierwszy wszystkich nauk i doświadczeń początek! Teraz dopiero bada, rozumuje, dzieli, łączy, mierzy, waży, obserwuje i nad wszystko się wynosi, i wszystko pod swoje podbija posłuszeństwo... Jedna linia przez wszystkie lata życia naszego się rozciąga;

z początku w ciemnych niknąca punktach, jak we mgle i w mroku; dalej coraz jaśniejsza, wyraźniejsza; na ostatek samą jest jasnością, promieniem, światłem, wewnątrz obróconą źrenicą, widzeniem siebie okiem ducha - "uznaniem samego siebie w oddzielnym jestestwie". - Otóż niedościgła zagadka naszego bytu!... Pierwszy człowiek, jak wszystko żywiące*************, z łona natury jeszcze nie wyłoniony spał snem twardym we śnie niewypowiedzianego szczęścia. Powoli zaczął się budzić z tego snu na jawie i wychodzić duszą, myślą z wszechrzeczy ogółu. Na koniec został szczegółem, istotą rozumną, jednostką dumającą! Ta jest wielka jestestwa naszego tajemnica. Cóż go dotąd zaszczyca po tylu wiekach obłędnej kolei? Co w nim najpiękniejszego? Oto tęsknica na duszy i boleść na sercu, która je uciska po stracie nieskazitelnego mienia! Oto chęć wyjścia tą samą promienną myślą z ciasnego koła, z okresu jednostki, egoizmu, samolubstwa, chęć rozszerzenia się, rozprzestrzenienia miłością płomienistą, wszystko obejmującą od końca do końca, we wszechrzeczy jestestwie, w nierozdzielonym całej natury porządku - w tej harmonii, tej cudotwornej tonice całego świata!... Tymi oto słowy skreśliłem początek, następstwo, treść, szyk i koniec dziejów rodu ludzkiego. Toż samo bowiem słowo w słowo ziściło się w historii wszystkich ludów, co się na każdym człowieku, przez wznowienie tej samej przyrodzonej kolei, codziennie przed naszymi iści oczyma. Jest rdza, która wszystko pożera, nawet blask dawniejszej wielkości i piękności natury ludzkiej. Są uroki, co niemoc zadają oczom naszym, że jak oczy sowie przeciwko słońcu nic w przeszłości nie widzą prócz tej wypłowiałej szaty, jaką dzisiaj nosimy. Toć jednak prawda zapisana jasnymi i bardzo czytelnymi literami w naszym sercu: że kiedyś inszymi byliśmy. Bez tego nawet przypuszczenia ani pojąć nie można teraźniejszości. Czas obecny stał się, jest tylko produktem. Historia uczy: jako się stał? Umiejętność historyczna jest konstrukcją czasu. Pierwsza w dziejach epoka anorganiczną przypomina naturę. Ma ten sam kształt i podobieństwo. Tam w dali niedościgłej postrzegamy kolosalne postacie, pierwszych synów ziemi - malarskie figury, grupy patriarchalne. Wielki był człowiek w początkach. Są to niejako skały pierwiastkowej formacji w porządku historycznym. A dalej następujący okres: czyż nie przypada do miary z wegetacją w naturze organicznej? Czasy poetyckiego natchnienia, zapału? Nie sen li to rzeczywiście? Fantazja włada w tym świecie i jako duch nad ziemią się unosi po uskromieniu burzliwych żywiołów. Stwarza, czaruje! Fantazja w historii rozpościera się i mija niby sen albo mgła w świetle księżyca, kiedy gwiazdy rzęsisty blask sieją na ziemskie obszary. Nie jest to ani jasność słońca w południu, ani ćma nocna, ale blask miły, który nie razi oka i środkuje między tą i tamtą. Wszystkie tu kształty ponętne mają wejrzenie. Więcej we wszystkim poezji i dumania niżeli rzeczywistości, rozumu. Co atoli brać potrzeba w znaczeniu przenośnym. Dopiero w trzeciej (naszej) epoce czysty rozum rządzi światem. Czyż ta epoka nie przypada do miary z wyższym porządkiem w naturze i doskonalszą organizacją? Trzy są działy w przyrodzeniu, trzy w dziejach okresy. A porządek, następstwo niewątpliwie takie: na początku spółistnienie we wszechrzeczy jestestwie i życiu wszystkich razem stworzeń. Harmonia światów Platona! Rajskie mienie, bez wiedzy, bez uznania, w tonice i powszechnej zgodzie. To pierwszy okres! Przed wywołaniem z niebieskiej ojczyzny, kiedy jak aniołowie jednym wszystko rozumieliśmy wejrzeniem i w jednym okamgnieniu świat wszystek przebiegali, i naukę zaraz mieliśmy od stworzenia swego - bez sylogizmu, mędrkowania i wniosków, tych szczudeł roztargnionej potem natury wielkiego geniuszu, w którym przedtem była i zgoda, i harmonia, i jedność nierozdzielna, i moc pojmowania wszystkiego bez czasu i pojęcia samego siebie!!-Dalej: odwrót opacznej woli; odstępstwo człowieka od porządku ogólnego; wydarcie się ze wszechrzeczy jestestwa. Czas tworzydeł fantazji, wiary, uniesień - smutku, melancholii. Wysoka poezja człowieka - mrok w blasku posępnym i łagodnym świetle księżyca. Prawdziwa romantyczność! Człowiek jest tylko snem, cieniem w tej pięknej epoce, której w naturze wegetacja roślin odpowiada. To wiek pośredni między boskim natchnieniem pierwszego a rozumem, albo raczej umem, ostatniego. Ten tedy jest drugi okres! Nareszcie jasność południa, pojęcie samego siebie, doskonała refleksja. Czas egoizmu, rozumowania, filozofii; w tym czasie my żyjemy. To trzeci okres! Cel historii taki: "Bądźmy jako dzieci", ale w umie, rozumie, w uznaniu siebie samych w jestestwie naszym... Powtarzam raz jeszcze, czego dostatecznie wypowiedzieć nie mogę: - myśl, że kiedyś, w początkach świata, człowiek był inny, pojętniejszy, szczęśliwszy, choć tego nie wiedział; myśl tak zwanego złotego czasu; myśl raju; myśl błogich chwil, bliższego z naturą powinowactwa, ściślejszego związku z Stworzycielem nieba i ziemi; myśl ta - albo raczej: to jako mgła snujące się, dalekie wspomnienie - tkwi pod rozlicznymi postaciami w każdym systemie poetyckim, w każdym układzie pojęć religijnych, w każdym porządku filozoficznych wyobrażeń ledwo nie wszystkich ludów starożytnych. Świadectwa godne uważania. To pierwszy okres. Dalej: myśl późniejszej, nigdy nie wybadanej rewolucji w moralnej naturze człowieka, za wiadomością złego i dobrego, a zatem przez rozróżnienie jednego od drugiego, a zatem przez wiedzę, a zatem przez "się", jako mówi genialny spółziemianin nasz Nepomucen Kamiński, tak głęboko częstokroć przenikający do szczerej istoty, a potajemnych i zakrytych rozumień w języku polskim; mysi tej okropnej, tajemniczej, ale konieczniej rewolucji, która zburzyła jedność w naturze, zgodę wielką w umyśle, szczęście, prawdę w porządku moralnym, która, wyrwawszy człowieka ze wszechrzeczy związku nierozdzielnego, z samym sobą uczyniła sprzecznym, niezgodnym, nic teraz nie pojmującym bezpośrednio, dlatego że pierwej siebie pojąć musi, żeby pojął co bądź innego; myśl ta poważna, stara jak świat, wypełnia historią tylu rozsianych po ziemi plemion; jest treścią, osnową ich dziejów. To drugi okres. Toć właściwie początek historii - co do czasu. Historia zaczyna się od rozdwojenia, a raczej roztrojenia wewnątrz nas.************** Od tego punktu: kiedyśmy sami dla siebie zaczęli być przedmiotem widzenia. Od refleksji. Przed refleksją nie było czasu, bo czas (a zatem historia) rodzi się z następstwa myśli, przez rozumowanie. Pięknie tedy i nie bez głębokiego w tę rzecz wejrzenia ktoś powiedział, "iż w tym, że rozumować i myśleć możemy, najoczywistszy dowód naszego zboczenia, upadku". - Na ostatek: myśl. że człowiek dąży do odzyskania owego stanu, to jest: "żeby - jako Pismo mówi - gołębią prostotę z wężową łączył chytrością", czyli innymi słowy, co na jedno wypada z tego przenośnego rozumienia: żeby umem, rozumem, żartkością i przenikliwością swego dowcipu, toż głębokim a jasnym samego siebie pojęciem, ze wszystkimi dary i dzielnościami cywilizacji, które z tego pojęcia wypłynęły, był tak dobry, tak niewinny, tak cichy i natchniony, jak ów pierwszy człowiek przed wywołaniem i tułactwem swoim, kiedy go Stworzyciel nieba i ziemi posadził ręką swoją w raju, kiedy po raz pierwszy w świcie pierwszej różanej jutrzenki ujrzał spaniałe dzieła natury i wszystkie razem dziwy na ten widok serce jego opanowały, kiedy Bóg dziewosłębił pierwszej parze; myśl, że tego dążenia niezatarte ślady postrzegać się dają w sprawach, klęskach i powodzeniu wszystkiego rodu ludzkiego; myśl Opatrzności, prowadzącej człowieka za rękę ku temu dalekiemu jeszcze celowi, jest myślą największych filozofów, historyków teraźniejszego wieku. To trzeci okres. - Te trzy rozległe pojęcia: pierwotnej wielkości, odwrotu opacznej woli i odzyskania, czyli powstawania i dźwigania się z upadku (w ciągłym ku temu kresowi postępie rodu ludzkiego) - są nicią wątkową historii, są odmotaniem wszystkich zagadek nie rozdziernionej żadnym innym przypuszczeniem plątaniny.

Ta jest teoria uznania samego siebie w swoim jestestwie, którą z wielu stron i pod wielą roztrząsałem względami... Atoli nie wszyscy ludzie tę kolej przechodzą. Niektórzy, zastanowiwszy się na wpół kresu, trwają do ostatka w niemowlęctwie źle rozwikłanej myśli. Tak się i z całymi dzieje narodami. Zaiste! Niemała to rzecz być musi uznanie samego siebie w jestestwie swoim, kiedy przez to jedynie człowiek staje się refleksją natury, reprezentantem całego przyrodzenia i wszystkich na świecie stworzeń. Ale ten tytuł zaszczytny służy tylko myślącym, rozumującym ludziom, w których myśli zgromadzone są wszystkie po całym przyrodzeniu, roztrącone błyski to życia, to rozeznawań. Ci, co nie myślą albo myśląc, myśli swoich nie wiedzą, co nie przyszli jeszcze ku temu rozdziałowi, iżby sami dla samych siebie byli niejako zewnętrznym przedmiotem uwagi i baczenia: ci żadnego prawa do tej wysokiej chwały nie mają. Nie znając samych siebie, czyż mogą znać drugich i innym przodkować stworzeniom? Tacy w niższym mieszczą się rzędzie. Mają myśl, ale nie swoją, bo jej sobie nie przywłaszczyli. Mają pojęcie, ale nim nic nie pojmują. Są, ale dla drugich, nie dla siebie. Oni żadnego zgoła nie mają jestestwa. Nieme posągi na scenie życia! Pospolicie też rządzą się instynktem nierozwikłanym w jasność rozumu, cudzą radą albo zwyczajem. Co jest złego na świecie, poszło z takich ludzi. Nieszczęśliwi.

W bystrej, żartkiej myśli, w opatrznej radzie, w poważnym słowie maluje się godność duszy ludzkiej. Te zalety zdobią męża; nimi jaśnieje; w nich ma uznanie samego siebie w swoim jestestwie.

W rozważnym działaniu, w mądrej sprawie, w silnym wyrażeniu ducha, w śmiałym wyciągnieniu na jaśnią spólnej myśli maluje się godność i dostojność wielu takich mężów.

Ci wszyscy razem zebrani w całość składają jeden naród, mający jedne prawa, jedne spoiną ojczyznę.

Jeden człowiek, gdy myśleć zacznie, przychodzi ku uznaniu samego siebie; tak samo i cały naród w myśli swojej toż uznanie samego siebie w jestestwie swoim mieć musi.

Jak myśl jednego człowieka zamyka w sobie, że tak powiem, istotę jego istoty, tak zebranie w całość wszystkich razem myśli reprezentuje istotę narodu.

Ściśle rzecz biorąc: naród nie jest to zbiór ludzi zamieszkałych na przestrzeni określonej pewnymi granicami. Ale raczej istotą narodu: jest to zbiór wszystkich jego wyobrażeń, wszystkich pojęć i uczuć odpowiadających religii, instytucjom politycznym, prawodawstwu, obyczajom, a nawet będących w ścisłym związku z położeniem geograficznym, klimatem i innymi warunkami empirycznego bytu.

Że jedne narody giną i śladu po sobie nie zostawując, a drugich pamięć przechowuje się w dziejach, skądże to pochodzi? - Co sprawuje tę tak ważną różnicę? Oto że ostatnie za dni swoich przyszły ku uznaniu siebie w masie swych myśli i wyobrażeń, a jestestwo pierwszych zasadzało się jedynie na zmiennych, przemijających warunkach bytu, to jest: na pewnej liczbie indywiduów, które mieszkając w przestrzeni określonej pewnymi -granicami nigdy samych siebie w jestestwie swoim nie uznały; uznania tego świadectw ani piśmiennym dostatkiem, ani w dziełach sztuki potomności nie przekazały, a tym samym żadnej reprezentacji czy to w moralnym, czy umysłowym, czy estetycznym świecie mieć nie mogły. Takie zbiory indywiduów są na kształt cząstek materii zostających między sobą w słabym związku mechanicznym, który środki mechaniczne łatwo rozrywają i niszczą.

Niechaj naród raz tylko i choć na czas najkrótszy ma to uznanie samego siebie w swoim jestestwie, a już pamięć jego nie zaginie. Wyrazi się bowiem, wyjawi, zasłynie. Będzie miał poetów, sztukmistrzów, dziejopisarzy, mówców. Uczucie to bowiem, kiedy się naród w swoim jestestwie nie rozdzielonym czuje jak po tętnie,*************** jest tak piękne, tak szlachetne, że się koniecznie wszystek w nim wyjawiać musi, wyrwać na jaw, wynurzyć, swoje "ja" na oko pokazać.

To wyrażenie ducha, to wyciągnienie myśli spólnej na jaśnią, ta ogólna masa wszystkich razem wyobrażeń i pojęć, cechujących narodu istotę, "stanowią literaturę tego narodu".

Do tego zmierzały poprzednie rozumowania. - Zajmując pod jeden widok to wszystko, co się dotąd rzekło, wyznaję:

Że naród jedynie tylko w literaturze ma swoją refleksję;

Że jedynie tylko w masie swoich wyobrażeń i myśli ma wewnątrz ujęcie, ma grunt pod sobą i uznanie samego siebie w jestestwie swoim.

Ważna prawda! - Jest więc literatura z pewnego względu jako sumnienie narodu. Z czego wypada: że naród, nie mający własnej, oryginalnej literatury, to jest nie mający wyciągnionej na jaśnią powszechnej masy wszystkich swoich wyobrażeń, pojęć i myśli, jest tylko zbiorem ludzi zamieszkałych na przestrzeni określonej pewnymi granicami, którzy jeszcze moralnego ogółu nie składają... Nie dosyć na tym, że jesteśmy; potrzeba to jeszcze wiedzieć. Im lepiej to wiemy, tym bardziej rozszerzamy się, umacniamy w jestestwie naszym. Kto jest - powtarzam to raz jeszcze - a nie ma uznania samego siebie, czyli; kto tego, że jest, nie wie, ten jest tak, jakby go wcale nie było. Jest, ale tylko dla drugich, nie dla samego siebie... Nie dosyć na tym, że wiemy, jak jesteśmy teraz. Jeżeli tylko w obecnym uznajemy się jestestwie, czyż to uznanie będzie kiedykolwiek doskonałe? Na co się wreszcie przyda taka wiedza? Cóż z tego, że z dnia na dzień żyjemy jako żebracy, tułacze jałmużną się utrzymujący, którzy nie wiedzą, gdzie głowę swoją skłonić mają ku wieczorowi? Śliskie myśli nasze i byt nasz śliski: pamięć nietrwała, a w utrapieniu ledwo się sama czuje. Przecież trzeba mieć wsporę na czymś. Wszelki lud rodowity, historyczny, w historią świata zachodzący, jest jako roślina w patriarchalnej osiadłości; z nasion na ojczystym rozkwita gruncie, a potem za błogosławieństwem nieba w wysokie, cieniste drzewo wyrasta. Stoi mocno i bezpiecznie na pniu to drzewo, jeśli ssie pokarm z ziemi jako z piersi macierzyńskich. Korzeniem jego jest przeszłość historyczna. A wszystkie dzieje tego pnia rokrocznie wyrzynające się na nim pierścienie szeroko rozpowiedzą! Tam w pośrodku postrzeżesz zdrzeń - życie rośliny, z którego się pierwotne rozwinęły listki; naokoło w coraz szerszych kręgach postrzeżesz późniejsze lata i wieki, każdy oddzielnie, a jednak wszystkie razem najściślej z sobą związane, zrosłe, z których każdy jeden w drugi zachodzi, jak koła zazębione zachodzą za siebie, i jedno drugie, choćby ich było i najwięcej, porusza, obraca. Wszystko to razem zewnętrzna okrywa kora, spaja w całość. Takie jest życie ludu!

Nie obcym ja przybyszem, ani w obcej ziemi.

Łączę się z wami bracią tu mojemi.

Kość z kości ojców naszych, ród jeden składamy,

I jednym wszędzie duchem oddychamy. Gniazdo nasze tak stare, jak morze i rzeki, Którym imiona daliśmy przed wieki. Itd.****************

Jakże ci się mylą, którzy wszystko zasadzają na tym, co jest teraz, a co przeminęło, na złe wykładając, albo jawnie śromocą, albo, jeśli nie mogą, w opaczne przywodzą mniemanie! Życie historyczne wszelkiego ludu jest, zdaniem moim, nie co innego, tylko ciągły, nigdy nie przerwany proces uobecniania się samemu sobie od początku, od kolebki, przez wszystkie pośrednie czasy. Jest to pojmowanie, czucie samego siebie w całym przestworze rodowitego bytu. Poczuwajmy się we wszystkich czasach swoich, żebyśmy mieli wszystkie kolejne wieki naszego bytu w każdym momencie przytomne, tak żeby za każdym uderzeniem pulsu i w każdym nieledwo tchnieniu naszego życia wywijało się z zapadłej niepamięci minione, zatracone narodu jestestwo. Tym tylko sposobem doskonale pojąć się zdołamy. Taki tylko naród jest na kształt drzewa poświęconego, które wiekami zielenieje i bezprzestannie kwitnie; w burzy, w pogodzie, bez przerwy. Na to wychodzi "rozumienie samego siebie w przeszłości i teraźniejszości". Od zawiązków, od ziarna nasiennego do korony rozłożystej cienistego klonu, jaworu albo modrzewia!

Gałązka odcięta od szczepu, którą wiatr daleko unosi na pustynię, gdzie uschnąć musi, albo którą prędki strumień czasu pociągnie na głębią, w toń zatracania:, to naród dawnych czasów w swojej nie mający pamięci! Prawda, powinnością jest każdego czasu stworzyć coś swego, coś sobie tylko właściwego. Ale także i to wątpliwości żadnej nie podpada, że ten czas jest przeszłych czasów utworem. Nie wszystko upada od niemocy, nie wszystko ginie starością. Wieki przeszłe mają swoich dziwowidzów, mają swoich chwalców teraźniejsze. Jak jedni tak drudzy bardzo potrzebni ludzie. Reprezentują całość z wielu części złożoną. Wszystko, co było, co jest, niechaj się odbije w literaturze, tym ruchomym zwierciadle dawniejszych i dzisiejszych pojęć, żebyśmy samych siebie w drugiej ujrzeli postaci. Biada ludowi, gdy choć na moment wyjdzie z tego rozumienia samego siebie! Jeśli nie jest ustawicznie w tym jasnym widzeniu! Jeśli literatura jego pokazuje jakąś omylną, obcą postać w szacie łatanej z różnych kawałków, niejednego postawu.

Od pozornej refleksji w krainie złudzenia i omamień w fantastyckich przeobrażeniach, w roznoszeniu się jestestw na dwoje i ukazywaniu omylnych kształtów rzeczy to na wodzie, to w cieniach, to w obłokach, to w sennych postaciach -od tego cudownego misterstwa w przyrodzeniu przyszedłem do refleksji rzeczywistej i jasnej, którą Bóg stworzył dla natury w myśli człowieka. Tę myśl uważałem jako istotę promienistą i jako strojny akord wyrażający harmonię świata. W tej myśli szukałem związku człowieka z przyrodzeniem. W tej na koniec myśli rozwikłanej, wyciągnionej na jaśnią i odbitej w literaturze znalazłem ogólną refleksją dla ludzi zostających w związku społecznym.

Suma całego wykładu jest to: że przez literaturę potrzeba rozumieć systema tych nauk, tych umiejętności, tych wszystkich razem tworów ludzkiego umysłu, a raczej systema tych działań i poruszeń myśli, które mają najbliższy i bezpośredni związek z cywilizacją i duchem narodu.

A zaś przez cywilizacją rozumieć należy: moc, dzielność i stateczne, bezprzestanne objawianie się i wyrażanie tego ducha we wszystkich nawzajem umiejętnościach, we wszystkich naukach, we wszystkich tworach ludzkiego umysłu; krótko mówiąc, w powszechnym systemie działań i poruszeń myśli całego narodu.

Znaczenie przestronne i wiele ogarniające. - Tę miarę wziąwszy do ręki i pod tym tylko względem uważać będę naszą ojczystą, polską literaturę.

Jaki jest stan teraźniejszy tej literatury? Co ma w sobie właściwego, pierwotwornego, prawdziwie polskiego? Czym się różni od innych postronnych? - Jeżeli napomknienia, widoki urywkowe, myśli ogólne tę rzecz rozjaśnić zdołają, położę w to staranie moje, zawsze jednak z o-strzeżeniem czytelnika: in magnis voluisse sat est. Niechaj raczej uważa to pisemko moje jako zarys, plan obszerniejszego dzieła, a nie za samo dzieło.

Z poprzednich uwag wynika, że nazwisko pięknej literatury i tytuł honorowy, a wielce wygodny, beletrysty, który u nas gdzieniegdzie popłaca, w mniemaniu autora tego pisma żadnego znaczenia mieć nie może. Bo któż jest beletrysta? - Nie jest nim uczony z powołania, nie jest poeta z natchnienia, nie jest sztukmistrz ani badacz dziejów, ani wreszcie filozof. Jakiż jego zawód, jakie zatrudnienie?

Znać się na wszystkim, a nic gruntownie nie umieć? Kochać język ojczysty, nauki i sławę, a nawet nie mówić po polsku (jak najczęściej czynią amatorowie, dyletanci), a nie przykładać starań, żeby im się dobrze działo, żeby się w kraju rozszerzały i kwitły? - Osobliwie w Polszcze cóż nad to godniejszego politowania? Toć prawdziwie literackie nic, pozór tylko na osłonę niedbalstwa czy obojętności w rzeczach wielkiej wagi, z dobrem powszechnym nierozdzielnie, złączonych. Od utworzenia się filozoficznej estetyki ustała tak zwana piękna literatura; wiersze nie są poezją; na rymach teraz sztuka nie zależy: nie masz przeto i beletrystów. Jest tylko jedna literatura, nosząca na sobie obraz i podobieństwo moralnej istoty narodu. Są, powinni być jedni ludzie myślący, pracowici, których by chęci energiczne i wytrwałość w przedsięwzięciach tę literaturę wspomagały, zbogacały. Jedna ziemia, jedno powietrze, jeden duch! Przeto życzyć by należało, aby ustał ów płonny tytuł. Policzmy go do zwietrzałych zaszczytów, jak kładziemy i przechowujemy w osobnych komnatach, często tylko dla osobliwości, dawnej czci oznaki, jakimi się niegdyś dworscy ludzie w wysokie o sobie podnosili rozumienie albo ostatki staroświeckich ubiorów, którymi się przed wiekiem niepokaźna, a chełpliwa uroda oczom świata wysługiwała. Et haec et talia. - Niwa nauk ojczystych rozległa, bujna, nieprzejrzana okiem; tu każde ziarnko stokrotny owoc wyda, a robotnik rzadki; a ci, co szczerze, co ochotnie pracują, może by się i dzielić nie chcieli zarobkiem z trzpiotami, dworakami literatury gotowalnianej, niewieściej, którzy kiedy myśleć i działać potrzeba - szukają rozrywki w marnym dyletantyzmie.

Wreszcie: z samej potrzeby daleką przestrzeń olbrzymim niemal krokiem przebiec powinniśmy. Polska w dziewictwie jest jeszcze, tak - zdaje się - dla literatów sławy, toż ze względu dostatków literatury, którą spólnymi chęciami pomnażać należy. Tu najpiękniejsze, dotąd nie uszczknione wieńce rosną. O cały wiek ubiegli nas postronni w sztuce, umiejętności, we wszelkich działach poznawań ludzkich. Niezmierne pole myśli otwiera się przed nami, którego ani ulotny dowcip, ani dyletantyzm nie ogarnie. Ileż rzeczy stało się w świecie duchów, o czym z cudzej ledwieśmy wieści słyszeli? - Wszystko to przekonywa, że nam trzeba teraz poważnych rozmyślaczów, a nie beletrystów, pracowitych pisarzy, a nie motylego owadu, co z kwiatu na kwiat przelatując z samych zawiązków ssie słodycz.

__________________________________

* "...Mieć uznanie samego siebie w swoim jestestwie". - W polskim języku nie masz lepszego i dobitniejszego, zdaniem moim, wyrażenia na oznaczenie tego, co łacinnicy rozumią przez: Conscientiam sui, a Niemcy przez słowo także złożone Bewisstsein. Dotąd nazywano to u nas przeświadczeniem; ale przeświadczenie nie maluje rzeczy. Idzie tu o to, żeby wyrazić: że wiemy, iż jesteśmy, czyli: wiemy się w jestestwie naszym. Zaś przeświadczenie (wyraz przez wszystkich znajomych mi pisarzy polskich używany w omylnym rozumieniu) znaczy tylko: że wiemy, iż wie-my; a zatem wyraża tylko principium cogitandi, a nie principium cogitandi et essendi. Co innego wiedzieć się w myśli, czyli wiedzieć, znać myśl swoje, a co innego pojmować się i w myśli, i w jestestwie zarazem. Wreszcie po co stwarzać dla filozofii polskiej (jeżeli ją kiedykolwiek będziemy mieli mimo nasz odwieczny wstręt ku wszelkiej filozoficzności) wyraz nowy, kiedy jest stary nierównie lepszy? To uznanie samego siebie w jestestwie swoim znalazłem w Skardze, Birkowskim i innych znakomitych pisarzach, którzy, ucierając się z kacerstwem w Polszcze, samym trybem polemicznych roztyrek bardzo głęboko zabrnęli w subtelności teologiczne. Szczęśliwie oni nakłaniali mowę ojczysta do wykładu pojęć wysokich, oderwanych, cienkich. Stąd korzyść dla języka niemało ważna; byleśmy tylko z niej rzetelny pożytek wyciągnąć umieli. Wiele takich wyrazów znaleźć można w jednym np. traktacie X. Jabłonowskiego. Ale my wolimy stwarzać wyrazy rzeczom opaczne dające rozumienie niżeli przenikać do szczerej istoty polskiego języka w dziełach, pod tym względem nieoszacowanych, starych pisarzy naszych. Podobni w tym nieumiejętnemu ziemianinowi, który dobra, żyzną rolę lichym zasiewa ziarnem. - Rzecz dziwna i godna z wielu miar uwagi: że nawet w języku polskim owo principium essendi et cogitandi wyszło za naszych czasów i z używania, i rozumienia Polaków.

** Handbuch der (Geognosie Szuberta: oraz: Ansichten von der Nachtseine der natur-wissenschaft tegoż.

*** Ibid.

**** Według rozbioru Vauquelina składa się feldspat z 64 części krzemionki, 20 glinki, 2 wapna i 14 potażu.

***** Quattuor litteris Adam, quattuor terrae partes contineri: orientem, occidentem. septemtrionem et meridiem - wyrazy św. Augustyna.

****** Ansichten v.[on] der Nachtseite d.[er] Naturwissensch.[aft].

** *****Czyli tego, co Niemcy wyrażają słowem: Gegensatz.

******** Granat, podług rozbioru Klaprota, składa się z 35,75 części krzemionki, 27,25 niedokwasu żelaza i 0,25 niedokwasu manganezu. A rubin, podług rozbioru Vauquelina, składa się z 82,47 części glinki, 8,87 magnezji, 6,18 kwasu chromicznego. Mineral. Drzewins. - Czyż to nie pokazuje zbliżenia się do roślin zawierających pierwiastki farbujące?

********* Wyrażenie Steffensa.

********** Wzmiankę o Jasnowidzącej z Preworst uczyniłem był w "Kurierze Polskim" (Nr 216 [R. 1830]); z tego powodu nadmieniam: że pewien doktor filozofii, wydawca "Pamiętnika Umiejętności i Literatury", umieścił w swym piśmie artykuł o tej Jasnowidzącej z dziennika francuskiego "Revue Encyclopedique". Artykuł, w którym się cała czczość maluje, niewielu już w zastępie swoim stronników liczącej francuszczyzny osiemnastego wieku. "Kurier Polski" w roku bieżącym zarzucał uczonemu spomnionego "Pamiętnika" wydawcy horrorem meditationis. Zacny filozof nic wyszedł jeszcze z tego obwinienia. Iści się to na obecnym przykładzie. Z mojej strony muszę go tu obłożyć cięższym jeszcze zarzutem, cale nie przypadającym do miary z szumnym tytułem wydawanego przezeń pisma, które nazwał "Pamiętnikiem Umiejętności i Literatury". Muszę bowiem powiedzieć, że zacny doktor ma horrorem scientiae!! Co jest rzeczą daleko boleśniejszą. Godziłoż się mu w teraźniejszym stanie wiadomości pod względem magnetyzmu przełożyć tak źle pomyślany, tak źle napisany artykuł i częstować nim swoich czytelników? Toż własnym dowcipowaniem, dalekim od filozofii, której jest doktorem, podszywać się pod cudzy płaski dowcipek? Godziłoż się mu nie wiedzieć tego: że dziennik "Revue Encyclopedique", choć bogaty w rozliczne wiadomości, przez samych jednak światlejszych Francuzów odwołany został za rozmnożyciela i patrona wszystkich opinii tchnących obskurantyzmem pod względem i estetycznym, i naukowym? Wydawca tak filozoficznego dziennika nie jest przecież najfilozoficzniejszy w wyborze przedmiotów, którymi zapełnia pismo swoje, To przyznać potrzeba, cela va sans dire. Jest to stek zwietrzałych maksym. Zapewne w duchu tych maksym odsyła wydawca tych wszystkich, "którzy się do woli naczytali jasnowidzeń wieszczki z Preworstu i już się ważnością różnych z tych wniosków przejęli" - do dzieła doktora Hilberta o widmach, które jako skuteczny antidot zaleca. Zaleca także wydawca zapowiedziane dzieło Waltera Skota: Historią demonologii i czarnoksięstwa. Nareszcie powiada: "że podobnego rodzaju przedmioty dają się także popularnie obrabiać (?): widzieliśmy to w narodowej powieści Panna Florianna, która była także jasnowidzącą z wieku XVI." - A trzeba wiedzieć (może mylę się w zdaniu moim), że tę powieść pod tytułem Panny Florianny sam wydawca napisawszy, umieścił w swoim "Pamiętniku Umiejętności"!! Zachodzi teraz pytanie, do jakiego działu ścisłych umiejętności należy ta Panna Florianna XVI wieku? Do jakiego działu literatury i sztuk pięknych? Czy do satyry? (może na rozum samego autora) Czy do epigramatu? - Ale wolę demonologią Waltera Skota. wolę doktora Hilberta, wolę nawet, gdyby wybierać przyszło, ów przedmiot "popularnie obrabiany", to jest powieść o Pannie Floriannie niżeli całą filozofią i estetykę wydawcy "Pamiętnika Umiejętności".

*********** Toć jest, co wyraża owa formuła szellingianizmu: "das bestandige-sich-selbst-Object-werden-des Subjectiven."

************ Osobą! Ten wyraz w polskim języku zawiera filozoficzne wyobrażenie. Znaczy zaś: "jakoby tylko był sobie, w sobie, a nie komu innemu": albo: "jakoby był osobno, nie razem." Kamiński mówi: persona - per-se-stat.

************* Wyrażenie biblijne. Przekład Wujka.

************** Roztrojenia! Dlaczego? - Kamiński to pięknie i z bardzo filozoficznym rozumieniem języka naszego wytłumaczył w swym nieoszacowanym piśmie (Patrz "Haliczanin". T. l. na str. 97). Oto są jego słowa: "moje ciało jest ciałem; ale moje ja - duch; ja się duchem widzę, a patrzę ciałem: a kiedy patrzę, wtenczas szukam przez trzy w czasie: przez swoje ja, przez się i przez to, czym patrzę: przez moje ciało (zmysły)." - "Ja, kiedy patrzę, wtenczas szukam tego, co już we mnie było, com już wiedział, czego miałem wid, ideę z idej, z Boga, w którym byłem, bom z niego". Wielkie w tym rozumienie Kamińskiego, bo jak wiadomo, "uznanie samego siebie" jest triadą. Najprzód jest myśl, po wtóre jest wiedza tej myśli, czyli wewnętrzne poznanie, objawienie (wyjawienie się tego ja wewnątrz), a po trzecie rezultat dwóch poprzedzających: "uznanie".

*************** Stary wyraz polski; znaczy: puls.

**************** Lech Woronicza, księga druga.


O LITERATURZE POLSKIEJ W WIEKU XIX