Założenie autora

Chcącemu teraz w dostatkach piśmiennych jakiegokolwiek narodu rozeznać jego myśl własną, toż charakter, postać moralną i kształt cywilizacji, trudnym staje się to przedsięwzięcie, jeżeli nie niepodobnym ku wykonaniu. Za dawnych czasów - nie mówię w zapadłej starożytności, ale w Europie chrześcijańskiej - umiejętność szła innym strychem; w ciaśniejszych mieściła się szrankach niżeli teraz; kładziono ją pod pewną linię i modłę, żeby nie chybiała ani na tę, ani na owe stronę. To prawda! Lecz wtenczas duch ludzki zawodził na głębią; w głębi przenikał do jasności i szukał gruntu. Dzisiaj we wszystkim więcej postawy niż wątku. Być może, że teraz więcej umiemy od poprzedników naszych, ale zapewne przechodzą oni nas treścią i mocą swych pojęć. Umiejętność teraźniejsza nie zna żadnego wędzidła; nie ukrócona żadną przeszkodą, żadną wątpliwością, jako potok wezbrany z granic występuje. Płynie szeroko, rwistym pędem, na wszystkie rozlewając się strony, ale na swoim nie jest tak umocniona i tak daleko jak pierwej nie zachodzi. Dzisiaj, że tak powiem, wszerz i podług rozmiaru na długość moc pojęć naszych się roznosi; przedtem zaś umysł ludzki albo bujał w przepaścistych otchłaniach, albo śmiałym lotem wzbijał się w przeciwległą stronę, do wysokości już dla nas niedościgłej i ledwo nie ku wyżynom zawrotu. Tam szukał prawdziwej chwały!

A przecież z tego tylko wyrozumieć można człowieka, w tym jedynie przeniknąć do jego ducha, co on sam głęboko pojął, zrozumiał, uczuł. Któż bowiem zgadnie istotę nic nie pojmującą? Toż samo z narodem się dzieje. Dzielność jego poznawań na jaśnią się wyrywa w wiedzy rozpostartej, w umiejętności; a siła jego fantazji w sztuce. Uczucie w pieśni się maluje.

Rzućmy okiem na dzisiejszą statystykę nauk. Co za ogromne drzewo wzrosło z pierwotnego szczepu! Jak wybujało, jak się rozgałęziło! Jak szeroko teraz ziemię zalega cieniem swoim!. I coraz to nowe puszcza odrośle. Ledwo nie codziennie, w porządku wiadomości naszych, mnoży się liczba działów i mnożyć się nie przestaje. A za lat sto, za lat dwieście, któż wie, czy potomkowie nasi przez całe życie swoje do szkół, jako żaki, chodzić nie będą musieli dla nauczenia się, przynajmniej z rejestru abecadłowego, nazwisk tylu umiejętności, tylą rozmaitymi pochrzczonych tytułami? Każdą rzecz radzi byśmy obrócić w umiejętność; z lada fraszki stworzyć naukę. Cóż z tego, kiedy w tym wszystko się z szczerej istoty wytrawia, wszystko na wierzch wychodzi!... Jakże wyrozumieć naturę umysłu publicznego, gdzie nic nie ma ani gruntu pod sobą, ani wewnątrz ujęcia? Cóż wreszcie wyrozumieć z blichtrów w mowie i pisaniu?... Przedtem któż by był pomyślił, że na przykład o samej sztuce kucia koni albo o zaprawie mularskiej i cementach będziemy mieli liczne pisma, uczone wywody i ledwo nie całą literaturę? - Inaczej to kiedyś bywało. Ludzie nie tak wiele pisali o budowlach i cementach, a trwalsze, ozdobniejsze stawiali gmachy. Skądże to pochodzi? Dlaczego pamiątki stare taką okazałością jaśnieją? Czemu tak zdrożały w naszym własnym mniemaniu? Rzecz naturalna. Bo już się na nic takiego zdobyć nie możemy. Bo zmaleliśmy w rozerwaniu naszym; bo pierwej myśl ludzka nie była jako warsztat rękodzielniany, gdzie, w miarę podziału pracy na coraz drobniejsze zatrudnienia, otrzymujemy coraz doskonalsze wyrobki.

Ten mechanizm, tak pożyteczny w ręcznych robotach, wielkie szkody zrządził w nauce. Moc ducha na jedności zależy; w podziałach słabnie, rozprasza się. Umiejętność szerząca się mechanicznymi środkami poniża rozum ludzki. W tej mierze mam na względzie nie tylko nas samych w Polszcze, ale całą Europę. Wszyscy teraz, jak widać, z jednego źródła czerpiemy: tak samo wszyscy czujemy, myślimy, piszemy. Czyż to nie jest widoczny skutek powszechnego mechanizmu pojęć, mechanizmu myślenia? W tej jednostajnej cywilizacji, zacierającej właściwość indywidualną i wszystkie pierwotne cechy, jakże trudno odkryć i wyłączyć istotę naszego narodu w rodzinnej jego osiadłości! Też same wszędy formy zewnętrzne i rzecz ta sama; te same widoki, wyobrażenia. Rodzicielstwa znamię na dziełach uczonych, w utworach sztuki, w poezji, we wszelakim misterstwie dowcipu, niegdyś tak wydatne, tak raźne, tak bijące w oczy, coraz wątpliwsze staje się. Przyjdzie ku temu, że go i znać nie będzie. Przenoszą się mniemania z jednego kraju do drugiego: jednego trzymają się porządku; w jednych klubach zawarte. Mają tę samą moc i niemoc, tę samą prawdę i nieprawdę. A jeżeli gdzie jaką różnicę postrzeżesz, to tylko w zewnętrznym kroju, na zwierzchniej szacie myśli; w gruncie żadnej prawie odmiany. Niżeli o kosztowne perły i diamenty trudniej teraz o nowość w myślach. Nie jestże to znakiem, żeśmy upadli na sile?

Ustała światłość pierwotnej, anielskiej natury człowieka! Ustała owa dzielność poznawań. Zdrobniały pojęcia; osłabła usilność do wielkich rzeczy w zamęcie potocznych spraw społeczeńskiego życia, w nieprzebranym mnóstwie wiadomostek, a najbardziej rozstrzeleniem się nauk i umiejętności na niezliczone działy. Jakież mniemanie zaweźmie o nas daleka potomność? Powieli, żeśmy wszyscy jeden naród bratni, jedną rodzinę, spólnym rządzącą się rozumem, składali w Europie? Czy też przypisze niemocy albo lenistwu, że tak różne plemiona, różne mową, postawą, językiem, obyczajem, w różnych zamieszkałe siedliskach, miały przecież jakby jedną głowę, jedną moc ducha, jedną imaginacją i jedną siłę natchnienia?... Zaiste, obróciwszy myśl ku upłynionym czasom, łatwiej rozwikłalibyśmy charakter idealny któregokolwiek ludu bądź w starożytności, bądź w wiekach pośrednich z ułamków, z spleśniałych resztek jego cywilizacji, jak dzisiaj z ogromnego stosu ksiąg drukowanych i przechowujących się w całości.

 

Nie będę roztrząsał pism uczonych Polaków, ani dzieł polskich artystów, dla ocenienia ich wartości; bo to właściwie do krytyki należy. Zamiarem moim jest: zbadać ducha i przeniknąć do istoty polskiego narodu w ojczystej literaturze, Całą usilność moję w to położę, żeby czytelnik wyrozumiał: jaki jest umysł ogólny w Polszcze pod względem artystowskim i naukowym? Gdyż sztuka i umiejętność są to dwa najpiękniejsze pierwiastki dzisiejszej europejskiej cywilizacji. Prócz wzmiankowanych przeszkód, utrudzających wyrozumienie umysłu publicznego, czyli ogólnego, tudzież wyciągnienie na jaśnią istoty moralnej któregokolwiek bądź w dzisiejszych czasach narodu (co szczególniej nas samych się tyczy, którzy tyle przejęliśmy od obcych), i to także, co następnie powiem, zdaje się być godne uważania;

Wszyscy estetycy radzi powtarzają, jedni za drugimi: że literatura powinna być obrazem narodu. Nic nad to pewniejszego. Ale obraz narodu jest także obrazem czasu. Czas zaś, jakiż to ruchomy element!

Czas nigdy nie jest rzeczywiście. Zawsze staje się. Trudno więc położyć granicę nieprzeskoczną między upłynionym a przyszłym czasem.* Tę główną trudność w rzeczy samej spotykam w piśmie moim. Każda upłyniona chwila w przeszłość zapada: każda następna, nawet kiedy to piszę, do przyszłości należy. Którąż godzinę, którą minutę, sekundę uważać jako nieruchomy punkt między tymi dwoma, jeżeli tak rzec godzi się, biegunami czasu? Między przeszłością i przyszłością? - Nie jestli teraźniejszość złudzeniem? Kto w to pilniej wejrzy, powie: nie masz teraźniejszego czasu.

Czas był albo będzie. Nigdy nie jest. Zawsze się rozwija. A przecież żądamy od spółczesnych dziejów pisarza, a szczególniej od historyka spółczesnej literatury, obrazu teraźniejszości. Żądamy więc tego, czego nikt dokazać nie może; bo ten sam historyk co chwila, za każdym uderzeniem pulsu, należy w połowie do minionego, a w połowie do przyszłego czasu... Jakże uchwyci zarysy tej mieniącej się co chwila fizjonomii wieku? Jak odmaluje obraz, gęsta, wejrzenie ruchomej twarzy? Portret osoby niecierpliwej, niespokojnej, która za każdym pociągnieniem pędzla wstaje z miejsca i odbiega od artysty, a potem znowu wraca i odchodzi z odmiennym co chwila wejrzeniem to pochmurnego, to rozjaśnionego lica: która jest ustawnie to w smutku, to w weselu; która jest wszystka z duszą i z ciałem w grze namiętności - portret takiej osoby będzież jej podobny?

A jednak żądamy wiernego portretu od spółczesnych dziejów pisarza! - W takim samym przypadku i ja się znajduję. Trudny zawód - może trudniejszy niżeli inne literackie przedsięwzięcia. Z tej przyczyny położyłem na tym piśmie godło: in magnis voluisse sat est.

____________________________

* Tę samą myśl umieściłem był w artykule "Kuriera Polskiego": Czas teraźniejszy (N. 130 [16 IV 1830]). Cały ten artykuł w "Kur. Pols." co do słowa prawie wypisany z niniejszego dziełka.


O LITERATURZE POLSKIEJ W WIEKU XIX