Rozdział XXVIII 
KONIEC

Niejednemu może z czytelników za długą zdała się rozmowa Ludomira z Malwiną; ale, niestety, tak mało godzin szczęśliwych w życiu bywa! Nie żałujmy więc naszym zakochanym tej, którą tak mile z sobą przepędzili; długa dla czytelnika, dla nich piorunem przeleciała. A ja - winę ich zastępując - resztę opisania obrotów, jakie wziął odtąd los Ludomira, Malwiny i wszystkich wzmiankowanych osób w ciągu tej powieści, starać się będę jak najkrócej opisać.

Po tej szczęśliwej tedy z Malwiną rozmowie Ludomir, nie mający już bynajmniej chęci do tajnego, do jawnego ani do żadnego odjazdu, zamiast przedsięwziętej podróży przeniósł się natychmiast do Krzewina, gdzie dobry Ezechiel, porzuciwszy kępę, takoż do zamku z nim się przeniósł. Ludomir naówczas najszczerzej zdarzenia swego życia i stan serca dziadowi wyjawił i Zdzisław, któremu jedynie o to chodziło, ażeby Malwinę wnuczką mógł nazwać, z radością przyjął oświadczenie Ludomira, gdy ten mu wyznał, że od dawna w Malwinie się kochając przed kilku godzinami odebrał od niej samej przyrzeczenie jej ręki. To wyznanie tym bardziej Zdzisława ucieszyło, że w szczęściu jednego wnuka nie widział przeszkody do życzeń drugiego, gdyż się wtedy takoż dowiedział, że ten drugi wnuk (który, posiadając zbiór wielu cnót, niekoniecznie stałość w tym zbiorze mógł rachować), umierający z miłości przed kilku miesiącami dla melancholicznej Malwiny, teraz upewniał go, że żyć nie może bez wesołej Wandy.

Wanda w przeszłym roku, jak czytelnik przypomni sobie, poznawszy Ludomira, jedyną wadę w nim znajdowała, że "nic dość często śmieje się". Ten przymiot teraz w doskonałości czując złączonym do wielu innych w miłym i pustym księciu Melsztyńskim niedługo dała się prosić, by mu takoż rękę swoją oddała.

Gdy te wszystkie układy ułatwionymi zostały, Ludomir natychmiast doniósł je listem Telimenie, prosząc ją przy tym usilnie, by zjechała najprędzej do Krzewina być świadkiem dnia, który na zawsze ustalić miał szczęście tego, który w każdym czasie najczulszą w niej znajdował matkę. Z prawdziwą i wtedy matki czułością list ten przeczytała Telimena i niedługo na jej przybycie czekano w Krzewinie, co jak tylko nastąpiło, Ludomir Malwinę, a brat jego Wandę do świętych zaprowadziwszy ołtarzów, w obecności Boga usta ich wyrzekły to. co serca tylekroć wzajemnie sobie były poprzysięgały. Najpogodniejsze słońce dzień ten oświecało. Obie siostry w bieli odziane, dwoma równymi z mirtu wonnego wiankami skromne swe czoła uwieńczyły i podobne były dwom białym liliom, które razem na jednej niwie zrodzone czystym wdziękiem zobopólnie wzrok każdego zajmowały.

Sędziwa starość Ezcchiela, który ślub dawał naszej młodzieży, stawiając przed oczy zachód życia koło najświetniejszej pory młodości, tkliwym była obrazem, w którym czułość wyryta na twarzy Telimeny, łagodny wzrok ciotki i szlachetna postać Zdzisława nic pewnie nie psuły.

Reszta przytomnych osób, które w dniu tym kościół napełniały, była złożona z domowych Krzewina i z poddanych Malwiny. W tym zbiorze Alisi, Dżęgi, młynarki zieńkowskiej i wiernej Frankowskiej zapomnieć nie można.

Mówić nie będę o pierwszych dniach, które po tym dniu nastąpiły, gdyż każdy czytelnik lepiej będzie mógł wyobrażać sobie szczęście, które wszystkie serca naówczas w Krzewinie napełniło, niżelibym ja go wyrazić potrafiła, a wolę tu wyjaśnić niektóre szczegóły, których zawiłość niejasnymi czyniła niejedne zdarzenia w ciągu tej powieści, jako to na przykład przyczynę mniej wesołego humoru księcia Melsztyńskiego. Gdy zabawiwszy czas jakiś przy pułku wrócił był do Warszawy w czasie, gdy wkrótce potem Malwina pierwszy raz tam była przyjechała, posępny i zajęty ten humor księcia Melsztyńskiego (o którym i major Lissowski w czasie listem Alfredowi doniósł) pochodził z przyczyny pojedynku księcia z kuzynem i przyszłym mężem Florynki, o życiu którego długo powątpiewano, gdyż w tym pojedynku książę Melsztyński bardzo niebezpiecznie go ranił i tym bardziej sobie to wymawiał, że ta cała kłótnia z okazji miłostek jego do tejże Florynki wyniknęła. Zimny i odrażający sposób, z którym Malwina zaraz z początku przyjmowała jego oświadczenia, w myślach księcia był skutkiem złej opinii, którą o nim wziąć była mogła, gdyż rozumiał, że trafem jakim o tej całej awanturze uwiadomioną była, o czym bardziej się jeszcze utwierdził, gdy na wieczorze u księżnej W***, grając w sekretarza, Malwina - myśląc, że temu Ludomirowi, którego była w Krzewinie poznała, zapytanie czyni - napisała na karteczce: "Czy zeszłe lato, czy sierpień zeszły żadnego nie uczynił wrażenia?", chcąc tym bytność jego w Krzewinie i wyznanie, które właśnie w sierpniu miłości swojej był uczynił, tym przypomnieć. Na co książę Mełsztyński, który właśnie w sierpniu miał był nieszczęście śmiertelnie niemal ranić swego przeciwnika i który rozumiał, że o tym chce wspominać Malwina, odpisał:

"Niestety!" Wrażenie nie wymazane na wieki, ale litościwa dobroć o tym może wspominać by nie powinna" - i tym pytaniem, i tą odpowiedzią oboje bardziej w błąd się wprawiali.

Gdy zaś w czasie kwesty książę Melsztyński raptownie był wyjechał z Warszawy, ten drugi wyjazd (jakeśmy w rozdziale XVI czytali) Malwina wtedy osądziła, że był przedsięwziętym przez Ludomira, by się zjechać z matką nieszczęśliwą, a w istocie ta podróż była przedsięwziętą przez księcia Melsztyńskiego, żeby się wytłumaczyć kuzynowi Floryny i kłótnie te zupełnie zaspokoić, czego szczęśliwie dokazał; gdyż (jakośmy z listu Alfreda do majora Lissowskiego w domu pani chorążynej Szeptalskiej pisanego widzieli) książę Mełsztyński, na weselu Florynki się znajdując, w najlepszej harmonii z panem i panną młodą zostawał.

Te tłumaczenia, które ja czytelnikowi tu czynię, książę Melsztyński z wielką szczerością przed dwiema siostrami przed swoim weselem uczynił i gdyby był jedynie miał w celu przekonać nimi i zjednać sobie Malwinę, tego celu może by nie był doszedł, gdyż ona płochość, lekkość i niejedne niedoskonałości w jego postępkach postrzegała; ale Wanda, mniej jak siostra wymagająca doskonałości w kochanku, a więcej jak ona ufająca w własne zalety, by go odtąd w stałości, dla siebie zatrzymać, przekonaną, a przynajmniej łatwo zaspokojoną jego tłumaczeniami została.

Obydwa wnuki Zdzisława z żonami swoimi, parę miesięcy zabawiwszy jeszcze na wsi, do Warszawy pojechali na zimę, gdzie, zobopólnie dom duży kupiwszy, wszystkie odtąd zimy w mieście, a piękne pory roku razem w miłym przebywali Krzewinie. Zdzislaw, szczęściem ich się ciesząc, to tu, to tam często przy nich przesiadywał, równie jak i ciotka naszych dwóch sióstr, która przy tym wychowaniem ładnej Alisi się zatrudniała. Telimena, odległa wieś swoją sprzedawszy, kupiła inną w najbliższym od nich sąsiedztwie, dokąd całkiem się przeniosła i szczęśliwy Ludomir miał sposobność okazywać jej najczulszą swoją wdzięczność i wypłacać się podeszłemu jej wiekowi z tych tkliwych starań, którymi ona otaczała dziecinność jego opuszczoną.

Wierny Ezechiel, złożywszy przełożeństwo monasteru na Rusi, odebrał od Malwiny plebanią w Krzewinie, gdzie do późnego wieku łagodnością, pobożnością i miłosierdziem stał się ojcem i dobrodziejem wszystkich swoich owieczek. On z czasem dwóch synów Malwiny i córeczkę chrzcił Wandy i z wielką radością, choć drżącą już ręką, w kilka lat potem przynosił tym dzieciom (jak kiedyś kwestującej Malwinie) pierzaste goździki. Dżęga za zdrowie wszystkich kniaziów Melsztyńskich węgorze i szczupaki szczęśliwie znowu poławiać zaczął i nieraz w długich swoich bajaniach utrzymywał, że to jego węgorze sprawiły, że nareście wszyscy są szczęśliwymi.

- Bo jednak - mówił - żeby wtedy po miesiącu Dżęga nie był węgorzów poławiał, chusteczka owa biała nie byłaby się w jego sieć wplątała i kochany mój drugi kniaź, którego z przeproszeniem wtedy czystym wariatem sądziłem, byłby za tym gałgankiem w Wisłę wpadł i utonął. Ale ja jednak do dzisiejszego dnia dobrze nie rozumiem, dlaczego ten dobry pan chciał wtedy tę robić wariacją - dokładał Dżęga mrucząc sobie pod nosem.

Młynarka z Zieńkowa, poczciwa Frankowska i stary Marcin kredencerz nigdy już Krzewina nie porzucili. Frankowska do śmierci Malwiny nie odstąpiła i z młynarką dzieci jej i Wandy wypiastowała, a stary i zasłużony jeszcze u jej ojca Marcin dzie-ciom tym, na ręku ich nosząc, długie bajki prawił.

których one z większą cierpliwością słuchały jak niegdyś ich matki.

W innym stanie i na innym zupełnie horyzoncie jedna z aktorek takoż mojej powieści, owa sławna Doryda, przez czas jakiś w tonie, w ubiorach, w pojazdach, w elegancji jeszcze prawa dawała. Ale w kilka lat mniej ładną, mniej świeżą zostawszy i gdy młodsze i świeższe od niej na świat się pokazały, sławna Doryda, od nikogo nie ulubiona, bo nikogo nie lubiła, od nikogo nie żałowana, bo dokuczała wielu i nikomu miłą nie starała się być nigdy, nie mogąca wytrzymać życia wielkiego świata, gdzie pierwszych ról grać już nic mogła, a nie umiejąca się zatrudniać w samotności, ciężaru nudów znieść dłużej w Warszawie nie niosąc umyśliła nareście długie przedsięwziąść podróże i tęsknotę swoją z miejsca na miejsce przenaszając nie więcej szczęścia za granicą jak na ojczystej ziemi znalazła.

Przyjaciel jej, a raczej współtowarzysz intryg, którymi wzruszała społeczność stolicy w czasie swego w niej panowania, major Lissowski, nieco zrazu w swej miłości własnej dotknięty Zamościem Malwiny, uczuł to tym mocniej, gdy ona, przyjechawszy do Warszawy, łagodniejsza, milsza, weselsza jak kiedykolwiek, uprzejmość i każdego powszechne oklaski bardziej jeszcze jak wprzódy dla siebie zyskała. Major nasz, chcąc na tej niewdzięcznej zemścić się Malwinie, umyślił wtedy udać się do Wandy i zaczął do niej palić ofiary, ale, niestety, wkrótce poznał, że u pustej Wandy nie lepiej jak u tkliwej Malwiny zabiegi jego były przyjmowane. Rozgniewany przeto na wielki świat i na miłość prawdziwa, porzucił miasto i przy pułku swoim na prowincji osiadł szczęśliwie. Tam rozpostarł całą swoję nieoszacowaną elegancją, napełniając zazdrością sąsiadów, admiracją i chęcią przywłaszczania sobie takiego niewolnika sąsiadki, i nareście te triumfy, walcowania swoje doskonałe, kasztanka jedynego, fraki, żylety, karykle etc., etc. - wszystko to złożył u nóg Florynki, która, od roku będąc za mężem, była ową jaśniejącą gwiazdą, która w tamtych stronach wszystkie inne ćmiła planety. Florynka, mniej wymyślną będąc niż Malwina i Wanda, z wdzięcznością przyjęła oświadczenia majora. Miłostki jego biorąc za miłość, jakowej jeszcze świat nie widział, mężowi wyperswadowała, że on mieć nie może lepszego od majora Lissowskiego przyjaciela, i upojona próżnością urojonych nad wszystkimi kobietami w powiecie swoim triumfów najszczęśliwszą się sądziła być póty... póki major nasz, nasycony dziecinną jej pięknością, jednego dnia porzucił szczęśliwie to bożyszcze dla nowej tam przybyłej damy! Ani wspomniał odtąd Florynki, która spodziewając się i długi, i ważny z nim romans prowadzić, temu urojeniu cnotę, spokojność i szczęście poświęciwszy, nie stała się nawet w pamięci majora znaczącą epizodą.

Wanda, wesołe i łagodne pobłażania łącząc do wielu innych przymiotów, potrafiła w niedługim bardzo czasie tyle do siebie przywiązać męża swego, iż gdy minął ten pierwszy zapał miłości, którym gorzał dla niej jak dawniej dla wielu innych kobiet, książę Melsztyński najszczerzej przywiązał się do żony tym stałym uczuciem, którego dla żadnej innej kobiety w życiu nie doświadczył.

W Malwiny zaś sercu ni czas, ni lata nie odmieniły tej powabnej, wyłącznej miłości, która z pierwszym rzutem oka w sercu jej była się wszczęła dla Ludomira; równie takoż niezmiennie i do końca życia od niego była kochaną tą miłością, której wdzięki ujmujące życie, świat, każdy dzień, każdą godzinę czarującym napełniają szczęściem, ale które zwyczajnie nader krótko trwają... Dla szczęśliwej Malwiny przez długie lata stały się one codzienną własnością i kilkoro już dzieci szczęście jej pomnażało, gdy dnia jednego pierwszą i ostatnią chmurką zazdrość tylko co tego szczęścia nie zasępiła. Dnia tego, cała familia zebraną będąc w Krzewinie, wszyscy na owej ławce na wale pod rozłożystym siedzieli kasztanem. Książę Melsztyński, tysiąc figlów podług zwyczaju dokazując z dziećmi, między innymi żartami ten był wymyślił, żeby kresę nad okiem udać sobie, podobną tej, którą w istocie miał Ludomir z rany pod Mohilewem odebranej i która go jedynie od brata różniła. Tymi figlami zaprzątniona i zabawiona tą pustotą Malwina Ludomirowi zdała się bardziej zajętą księciem Melsztyńskim jak zwykle, co go naówczas boleśnie dotknęło. Malwina nie zaraz na to uważała; lecz spojrzawszy na męża spostrzegła na jego twarzy wyraz smutku. Pierwszy raz to było od momentu ich pobrania się, że takowy wyraz na jego postrzegła twarzy; tym bardziej ją to przeraziło. Serce Malwiny natychmiast serce Ludomira zrozumiało; najszczerzej rozrzewniona chwyciwszy go za rękę:

- Niewdzięczny - łzy mając w oczach cicho mu powiedziała.

To słowo, które już dwa razy losu jego było wyrokiem, trzeci raz i odtąd na zawsze moc miało serce jego zupełnie uspokoić napełniając go najprawdziwszą i wygasnąć niezdolną szczęśliwością.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

MALWINA...