Rozdział XXIV
W KTÓRYM NIESPODZIANIE NIEKTÓRE ZNAJDUJĄ SIĘ ODMIANY

Odebrawszy tedy list od dziada zachęcający go do prędkiego przyjazdu do Krzewina, książę Melsztyński, który nad wszystko tego pragnął, natychmiast drogę przedsięwziął. Ale nie mogąc dla słabości tak śpieszno jechać, jak by żądał, raz jeszcze z drogi napisał. W liście swoim do Zdzisława powtórzył niemal to wszystko, cośmy już w piśmie majora B*** czytali i czego ja drugi raz nie będę powtarzać, ale wypiszę tylko szczegóły niektóre, co o walecznym swoim dodawał wybawicielu, ponieważ o tych nic nie było w liście majora.

Wypis części listu księcia Ludomira Melsztyńskiego do dziada swego

"Batalia wygrana, utrzymanie się przy życiu, nadzieja nawet oglądania wkrótce tych, co kocham, wszystko to nie może jednak przytłumić trosków, które czuję, w niepewności zostając o losie tego, któremum życie winien. Wszystkie usiłowania czynione, by śladu jakiego dojść o nim, były nadaremne; ciała jego nawet nie znaleziono tam, gdzie ułani upewniają, że śmiertelne odniósł rany. Z opisania ich, choć niejasno, bo przy zmroku i w tym zamięszaniu ciężko było dokładnie uważać, domyśliłem się, że z piątego mógł być pułku, i lubo pułkownika tego pułku wcale nie znam, napisałem natychmiast do niego o całej tej okoliczności zaklinając, aby chciał mi donieść, co tylko o tym wiedzieć może. Pułkownik, który już o kilka mil był wymaszerował, odpisał mi najgrzeczniej, we wszystkie szczegóły wchodząc, ale, niestety, żadnej pocieszającej wiadomości mi nie dał. W samej istocie, w drugim jego szwadronie od dnia potyczki pod Mohilewem brakował żołnierz jeden, o którym szef nie wie, czy zabitym został, czy się dostał w niewolę. Ten żołnierz przystał był do piątego pułku - dokładał pułkownik - tego dnia, co spod Warszawy wraz z całą dywizją dostali rozkazy wychodzenia na wojnę. Od tego momentu powinności swoje najdokładniej odbywał, we wszystkich okolicznościach zadziwiał nadzwyczajną odwagą, bo nie tylko że śmierci się nie bał, ale zdawał się życiem gardzić szukając niebezpieczeństwa, jak inni szukają spokojności. Przy tym był ludzki i miłosierny, ale z nikim się nie wdawał i jak tylko służba go nie zatrzymywała, zaraz szukał samotności i oddawał się całkiem smutkowi, którego wyraz ustaw-nie nosił na twarzy. Tyle tylko mogę o nim donieść - kończąc dokładał pułkownik - nie wiem, czy to jest ten sam, którego książę tak usilnie szuka, ale rad bym, żeby tak było i żebyśmy obydwa odzyskać go mogli, bo to waleczny jest i niepospolity człowiek."

Reszta listu księcia Melsztyńskiego, do dziada jedynie, napełniona była radością, w której serce jego opływało myśląc, że wkrótce znajdować się będzie w Krzewinie.

W istocie samej tak był tym przyjazdem zajęty i tak tego momentu niecierpliwie żądał, że tym samym odsuwał go, bo chwili nie mając spokojnej, do zdrowia i do sił przyjść nie mógł. Nieraz w życiu te tak gwałtowne namiętności księcia Melsztyńskiego były źródłem zmartwień dla niego. Ale co przynajmniej w tym go ratowało, to - że częste te namiętności równie bywały nietrwałe jak gwałtowne.

Zdzisław dzielił szczerze i radość, i niecierpliwość wnuka swego, ale Malwina spokojną będąc względem życia księcia Melsztyńskiego i wiedząc, że tylko czasu trzeba mu było, żeby do zupełnego przyszedł zdrowia, w skrytości serca swego żałowała pośpiechu, z którym dała była swoje zezwolenie na jego przyjazd do Krzewina: przewidywała znowu niejedno przykre uczucie, a osobliwie stratę tej swobodnej spokojności, którą ledwo zaczęła była odzyskiwać, a która przyjazdem księcia Melsztyńskiego dla wielu przyczyn (bała się) znowu przerwaną zostanie. Przy tym jednak dobre serce Malwiny napełnione było wdzięcznością dla tego walecznego rycerza, któremu książę Melsztyński życie był winien, i los nieszczęśliwy tego nieznajomego i niepospolitego jestestwa czule zajmował ją często.

Mimo tej rozmaitości w sposobie myślenia i czucia mieszkańców Krzewina chwila nadeszła jednak, która na koniec księcia Melsztyńskiego do niego sprowadziła, i Zdzisław po długich dniach trosków i tęsknoty otrzymał pociechę uściskania ukochanego wnuka. Trzeba być oddalonym przez czas jaki od tego, co się kocha, trzeba drżeć o życie jego w oddaleniu i niepewności, żeby pojąć szczęście widzenia go znowu. Musi być, że radość wielka i szczera ma coś zarażającego w sobie, bo tego doświadczyła Malwina, i to musiało być przyczyną, że na pierwszym wstępie powrotu Ludomira nie przykre zmieszanie (jak się tego obawiała), ale miłe rozrzewnienie, jakie by przybycie lubego brata sprawić mogło, serce jej napełniło, zastępując w tych pierwszych dniach jakiekolwiek inne uczucia. Książę Melsztyński, który bez tego długo smutnym być nie mógł, wtedy gdy tyle przyczyn miał do radości, wesołością tylko oddychał zapominając nawet trochę owej troski nad losem swego wybawiciela. Przywożąc zaś wiadomość, że pokój wkrótce miał być ogłoszonym i że rozejm już stanął, uciechą najprawdziwszą upoił wszystkie serca w Krzewinie. Zwyczajna wesołość Wandy, którą powszechne strapienia ledwo przytłumić mogły, tą wspólną radością podwoiła się jeszcze - i to podobieństwo w humorach między nią a księciem Melsztyńskim, ten stosowny sposób bycia zbliżył ich do siebie wkrótce. Wanda, szanując zalecenie Malwiny, nie wspomniała księciu o pierwszej bytności jogo w Krzewinie; ale inaczej widząc w tym jak siostra, tegorocznego wesołego, pustego Ludomira szczerze przekładała w myślach swoich nad owego, któremu w liście swoim do ciotki (przed rokiem pisanym) wymawiała, że się "nadto rzadko śmieje".

Teraz jednak nieraz śmiać się zaczął i w pierwszych dniach bytności swojej jedynie szukał Wandy (a przynajmniej rozumiał sam, że jedynie jej szukał) dlatego, żeby o Malwinie z nią mówić i wynurzać przed tą młodą zwierzycielką wszystkie troski serca swego. Ale w dość krótkiej chwili coraz mniej będąc strapionym, co dzień mniej żalami ją swymi zatrudniał, a co dzień więcej nią samą się zajmował. Wanda, tą myślą uspokojona, że w nim przyszłego widzi brata, bez żadnej obawy i doświadczenia niewinną poufałość mu okazywała nie domyślając się nawet, że pod pozorem tej dziecinnej przyjaźni miłość już jej sercem kierowała.

Malwina zaś, domyślniejszą trochę będąc i trochę więcej mając doświadczenia, lepiej - rozumiem - czytała w sercach Ludomira i Wandy jak może oni sami. Ale upewnić o tym nie mogę; tyle tylko mogę zaręczyć, że nic o tym nie wspomniała siostrze, zostawując może losowi sposobność ułożenia dla nich wszystkich przyszłości, która często szczęśliwszą wtedy bywa, niż kiedy usilnie ludzie chcą nią kierować. Gdy książę Melsztyński miłości od Malwiny nie wyciągał, każde inne tkliwe uczucie łatwo dla niego w sercu swoim znajdowała i wdzięczność, uprzejmość, przyjaźń najchętniej mu poświęcała. Te uczucia Zdzisław i ciotka brali za miłość i widząc, jaka zgoda między młodym panuje społeczeństwem, nie wątpili bynajmniej, że się wszystko podług ich życzeń ułoży.

W istocie nie podług ich życzeń zupełnie, ale nieźle i bez wielkich trudności rzeczy się układały. Lekkomyślność księcia Melsztyńskiego w tej okoliczności przysłużną się zdawała, gdyż i on, i Wanda - nie bardzo zgłębiając uczuć swoich - oboje czuli się szczęśliwymi, a Malwina, wolną czując się od wszelkiego obowiązku względem księcia Melsztyńskiego, oddychała swobodniej. Zupełnie szczęśliwą wprawdzie nie była, ale słodka melancholia, rozrzewnienie, które lada okoliczność wzbudziła, czucia te tkliwe, zastępując radość w jej duszy, stały się zwykłym sposobem jej bycia, który miłym jej był dosyć i nic nie miał dla niej przykrego, owszem, smutną jakąś w nim rozkosz znajdowała. Wspomnienia krótkich chwil szczęścia, wspomnienia niejednych dni płaczu, tkliwe niepokoje i przeczucia niewyraźne utworzyły jej jakowyś gatunek szczęścia, który do romansowej jej imaginacji przypadał i któren z zazdrością (a może i dlatego, że czuła, iż mało kto by go pojął i rozumiał) głęboko przed drugimi w sercu swoim dochowała.

W inszym stanie dwie osoby, które takoż w Krzewinie szczęśliwymi się mieniły, były młynarka z Zieńkowa i Dżęga, ów Cygan, który gdy się był dowiedział, że książę Melsztyński wychodzi na wojnę, prawą wdzięcznością przejęty, dom i dzieci porzuciwszy, przystał był do księcia, nie odstąpił go przez cały czas kampanii, pilnował go z największym staraniem, gdy książę rannym został, i za nim nareszcie przyjechał był do Krzewina, gdzie Malwina, której od czasu kwesty tak dobrze był znajomym, jak najlepiej go przyjęła.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

MALWINA...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ