Rozdział II 
LIST LUDOMIRA DO TELIMENY

"W Krzewinie, 15 maja 18..

Listy dwa, com pisał od wyjazdu mego, musiałaś już odebrać, Matko kochana! Oprócz wyrazów mego przywiązania, żalu po Tobie i tej jakiejś tęsknoty, która mnie z domu wypędziła i dotąd nie porzucała, nic ci nie mogłem donieść. Powtarzać nie będę nudnego ciągu smutnej dość podróży; jechałem, boś mi jechać kazała, widząc mnie zamyślonym, ponurym, ach, niemal nieszczęśliwym (jeśli przy Tobie nieszczęśliwym być można). Czuła twoja nade mną opieka wyobraziła sobie, że zmiana miejsc, zatrudnienia podróży uspokoić może potrafią tę głęboką melancholią serca i burzliwe zapędy duszy, która czując się może zdolną do wszystkiego najbardziej nad tym cierpi, że srogim losem na wieczną jest nieczynność skazana.

Ale dosyć o tym, co Ciebie aż nadto zasmucało; lepiej racz posłuchać opisania dnia wczorajszego, szczęśliwego dla mnie, ponieważ w tym dniu stać się mogłem użytecznym."

Tu Ludomir opisuje, co czytelnik w przeszłym już czytał rozdziale i jak pierwszy raz postrzegł Malwinę. Dalej dokłada:

"Przy ćmiącym blasku pożaru, między dymem, zwalonymi belkami, wśród trwogi i niebezpieczeństw postrzegłem kobietę, a raczej anioła! Ach! Matko, nic nigdy równego nie widziałem, a raczej nic nigdy równego wrażenia na moim nie uczyniło sercu. Ujrzałem Malwinę, z okropnej ją może śmierci wyrwałem, na ręku moim zemdloną wyniosłem, na ręku moim, blisko serca Ludomira śliczna głowa Malwiny spoczywała, na ręku moim zwieszona, podobną była białej lilii, którą burza nachyliła! Twarz jej blada, czarne długie warkocze, które na szyję i śnieżną suknię spadały... Ach! Matko! lube to zjawienie ni z serca, ni z pamięci mojej nigdy się nie wymaże. Ale, Matko kochana, zdaje mi się stąd słyszeć ciebie mówiącą:

- Otóż już Ludomir znowu wpadł w swoje zachwycenia! O, ta głowa gorąca, kiedyż się ustatkuje!

Żeby tedy więcej na te nie zasługiwać zarzuty, zimno i rozsądnie resztę ci opiszę.

Z Malwiną i Wandą wróciłem do zamku. Ręka moja, która mocno jest skaleczoną, zatrzyma mnie tu jeszcze dni kilka, bo dobra i troskliwa tutejsza pani nie chce mnie puszczać, póki felczer, którego sprowadzili, nie wypuści mnie z tego miłego więzienia. Ja też, przyznam ci się, niekoniecznie się wydzieram. Nie wiem dlaczego, ale tu lżej oddycham, powietrze musi być zdrowsze w Krzewinie, łąki zdają się być zieleńsze, bujniejsze drzewa, wonniejsze kwiaty niż gdziekolwiek. Nie wiem, czy dla słowików, których tu jest tysiącami, ale noc całą spać nie mogłem; jednak dziś rano wstałem z rzeźwiejszym, pogodniejszym sercem, z takim, jakiegom dotąd nigdy w sobie nie czuł. O dziesiątej dano mi znać, że czekają na mnie ze śniadaniem, bo w Krzewinie razem go zwykle pijają. Przed oknami Malwiny, na prawdziwie szmaragowej murawie, między dwiema ogromnymi topolami, nakryte było śniadanie. Malwina, już nie blada jak wczora, ale świeża jak zorza, odziana w najbielszym, com kiedy widział, muślinie, kapelusz miała biały, różową bladą wstążką wiązany, który trochę zasłaniał twarzy i nie dozwalał obfitym włosom zewsząd się dobywać.

Już nie powiesz, Matko kochana, że na stroje kobiet nie uważam nigdy; spodziewam się, żem ci ten dość dokładnie wyszczególnił.

Wanda i Alisia biegały po murawie. Wszyscy się troskliwie o moją rękę pytali. Do śniadaniaśmy zasiedli; wszystko świeże, wszystko smaczne zdawało mi się. Przy Malwiniem siedział. Niebo tak było pogodne, słowa, spojrzenie, uśmiech Malwiny tak dobry, tak ujmujący... Ach, Matko kochana! nie powiem już nigdy, że nie ma szczęścia na tej ziemi!... Jest szczęście, może być szczęście, szczęście nad wszelkie wyrazy!... Ale Ludomir, jeszcze przed urodzeniem czarnym już wyrokiem od losu naznaczony, nie powinien ani dumać o szczęściu!

Bądź zdrowa, Matko kochana! Ponieważ czarne myśli tłoczą się znowu w moje uczucia, nie chcę nimi tyle dla mnie przyjaznego zasmucać serca. Bądź zdrowa, Matko ukochana, jedyna przyjaciółko Ludomira; póki on żyć będzie, póty Cię szanować i kochać nie przestanie."

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

MALWINA...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ