O gwardii pieszej koronnej

Piechota, ile do służby cywilnej, miała więcej do czynienia od jazdy: a najprzód gwardia piesza koronna zawsze asystowała królewskiemu pałacowi i zamkowi, zaciągając warty swoje i obwachy do pierwszych bram tychże gmachów: czy był król w Polszcze, czy nie był, z tą różnicą, iż kiedy się król znajdował w Warszawie, to ich ciągnęło więcej i z kapelą, i z chorągwiami tudzież z dwiema cieślami, którzy poprzedzali o trzy kroki oficjera prowadzącego wartę, mieli na głowach czapki granatierskie, z tylu końcem cienkim na plecy opuszczone, z małym kutasikiem; mundury takie jak żołnierze: na przedzie fartuchy ciesielskie skórzane, na ramionach zamiast flinty siekiery w tył ostrzem obrócone; gdy zaś króla nie było w Warszawie, to mniej, bez chorągwi i kapeli. Ta gwardia długi czas miała kwatery po przedmieściach warszawskich, nim książę Czartoryski, wojewoda ruski, generał tego regimentu, wystawił dla niej obszerne koszary w końcu zachodnim prowadzącym do Bielan.

Zaciągając wartę, gwardia szła bez porządku i tropu od koszar aż do dominikanów-dyspensatów, przed których dopiero kościołem szykowała się w cugi. Dobosze uderzyli w bębny, kapela zagrała marsz i tata komenda zaczęła maszerować tropem żołnierskim, to jest biorąc kroki razem i pod jedną miarę. Tak ciągnęta w całości aż do bramy zamkowej przy Krakowskiej Bramie będącej, do której wchodziła dywizja komenderowana do zamku; reszta trybem zaczętym maszerowała za Krakowską Bramę, za którą część mała tejże gwardii oddzielna się od korpusu, udała się na Podwale do pałacu Branickiego, hetmana wielkiego koronnego, któremu asystować miała; a póki był Potocki hetmanem wielkim koronnym, to ta część Senatorską ulicą ciągnęła do jego pałacu na Lesznie będącego; pryncypalna zaś dywizja tej warty maszerowała wciąż Krakowskim Przedmieściem do pałacu Saskiego, w którym za drugą bramą na dziedzińcu trzymała obwach, w budynku na to wymurowanym, różne przy tym poczty przy stajniach, kuchni i innych oficynach królewskich.

Druga warta, zluzowawszy pierwszą, zostawała na jej miejscu od godziny dziesiątej przed południem do takiejż nazajutrz godziny; pierwsza zaś warta, pozbierawszy swoje poczty, ciągnęła do koszar bez kapeli, która z placu zaraz do swoich się domów rozchodziła, bez cieślów, którzy także powracającej warcie nie asystowali, i z chorągwiami zwinionymi, ale maszerowali z biciem w bębny i w tropie aż do tegoż samego dominikańskiego kościoła, mając na ramionach karabiny kolbą do góry obrócone. Gdy przyszli przed kościół, oficjer zawołał: "Halt!"- stanęli wszyscy; drugi raz zawołał, aby karabiny z ramion zdjąwszy, zawiesili na plecach za flintpasy. Co zrobiwszy, dobosze odezwali się w bębny pośpiesznym kilka razy uderzeniem i już żołnierze, figurę natężoną zwolniwszy, szli do koszar w pospolitej sytuacji.

Ta komenda, która powracała z pałacu królewskiego, nie czekała za drugimi z zamku, z pałacu hetmańskiego i innych drobniejszych, w różne miejsca komenderowanych, powracającymi; bo tylko ciągnąc na wartę, razem z koszar wychodzili; na powrót zaś schodzili się do nich osobnymi partiami, jak się która prędzej lub później obluzowała.

Prócz usługi warszawskiej chodziła gwardia piesza koronna corocznie na strażą i asystencją trybunałom, przenosząc się z tąż magistraturą z Piotrkowa do Lublina; do Radomia zaś na komisją wojskową komenderowana była z tegoż regimentu inna partia. Do tej usługi najwięcej komenderowano 80 ludzi gemejna, jednego kapitana na komendanta, dwóch poruczników i dwóch chorążych. Za laski zaś książęcia Janusza, marszałka nadwornego litewskiego, ordynata ostrogskiego, z wielką wspaniałością funkcją marszałka trybunatu sprawującego, w Lublinie praesidium trzymała komenda z regimentu pieszego buławy polnej koronnej. Gwardia koronna asystowała samemu marszałkowi, czego nie miał żaden przed i po nim marszałek. Uczyniono mu ten honor w nadgrodę podjętej funkcji, gdy żadnej innej nie potrzebował, z własnej swojej fortuny będąc wielkim, i nie wiem, jeżeli nie największym, panem. Ze zaś w Piotrkowie nie pokazował żadnej okazałości i krótko w nim bawił, chowając się z całą magnificencją swoją do Lublina, jako ruski pan, dlatego mu też w Piotrkowie tymi honorami co w Lublinie nie kadzono.

Zmięszałem poniekąd okoliczność wojskową z obywatelską, lecz nie mogłem jej opuścić, bobym bez niej nie mógł był Czytelnikowi uczynić zadosyć w ciekawości, dlaczego gwardia koronna asystowała marszałkowi, a nie trybunałowi; do czego należy jeszcze przydać, iż dla folgi i awantażu samejże gwardii: albowiem nie miała tyle pracy na usługach marszałka co na usłudze trybunału, wolna u niego będąc od rontów nocnych; po wtóre żołnierze brali z skarbu jego przydatek do zwyczajnego od Rzeczypospolitej traktamentu; oficjerowie ledwo nie co dzień nowe od niego podarunki odbierali przy sutym stole i dostatku wina.

Prawda, że bardzo często musieli wystawać z żołnierzami po całych nocach do ognia, ale się o to nie gniewali, kiedy mieli czym spłukiwać z gardeł swoich kurzawę prochową, oficjerowie przystojnymi podarunkami, a żołnierze tuzinami dukatów będąc rekompensowani. Innym marszałkom na ordynans komenderowany bywał unteroficjer, jaki kapral albo sierżant; księciu Sanguszkowi do takiej służby dawano porucznika lub chorążego. Oprócz zaś oficjera, z ordynansu księciu marszałkowi asystującego, wszyscy oficjerowie, tak od gwardii, jak od buławy polnej, ile tylko od służby wolnymi byli, jego pokojów pilnowali, mając w nich otwartą garkuchnią i szynkownią, a przy tym podług okoliczności, wpadłszy książęciu w dobry humor, często i donatywę. Ta tedy była przyczyna, dlaczego nie od innego regimentu, ale od gwardii koronnej dano książęciu Sanguszkowi asystencją.

Gwardia koronna piesza nie miała ludzi dobranych co do wzrostu, przyjmowała każdego, kto tylko chciał służeć, chociażby najniższej miary, byle nie chromy, ślepy, kulawy i garbaty. Była to matka powszechna wszystkich kosterów, szulerów, krnąbrnych rodzicom synów, utracjuszów, zabójstwem lub innym ciężkim występkiem do ucieczki przymuszonych, przy tym rozmaitych rzemieślników warszawskich, od starszyzny cechowej - dla nie zapłaconego cechu - wolnego używania rzemiosła nie mających. Ktokolwiek z takich oblekł się w gwardiacką suknią, już był wolny od wszelkiej mocy, napaści i ścigania. Mieli też między sobą gwardiacy i ludzi zacnych, w nadzieję promocji i wykrzesania od rodziców albo krewnych do tego nowicjatu zarekomendowanych. Na ostatek mieli ludzi kradzionych: przystojnych hajduków, lokajów, parobków hożych gdzie w szynkowni na ustroniu przydybanych, podpojonych, kapelusz gwardiacki włożeć sobie na głowę dopuszczających; a po takim przymierzeniu, jakby najuroczystszym słowie danym, bez ceremonii, chcąc nie chcąc porwanych i do komendy za rekruta stawionych. Gwardia tedy koronna, mająca najwięcej ludzi azardownych, na wszelkie przygody śmiałych, przy tym w ustawicznym ćwiczeniu się w ręcznej bitwie po trybunałach, komisjach radomskich, zjazdach warszawskich z rozmaitymi grasantami, szałaputami i zuchwalcami znajdująca, była w reputacji najsprawniejszego żołnierza. Jakoż nikt prędzej tumultu, bitwy i rąbaniny zajuszonej nie uspokoił jak gwardiacy; ale też żaden inny żołnierz prędszym nie był do zaczepki jak gwardiacki. Oni się ustawicznie snuli po wszystkich szynkowniach i zgrajach szukając, z kim by zadrzeć, a potem go pobić i odrzeć mogli, nie hamując się wspacznym szczęściem nie raz doświadczonym ani karą regimentową.

Najmilszą mieli zabawę z drabantami królewskimi (był to regiment saski konny z ludzi najpiękniejszych twarzy i wzrostu niemal olbrzymiego złożony). Za tymi tedy drabantami gwardiacy chodzili jak myśliwi za zwierzem, a gdzie tylko z nimi zwarzyli bitwę, regularnie ich porąbali, a najwięcej po twarzach, haniebnie szpecąc przeciętymi nosami, policzkami, odwalonymi uszami pięknych wcale ludzi, nie mając z nich żadnego innego pożytku, tylko jednę sławę, że karłowie bili olbrzymów. Król haniebnie się gniewał o swoich drabantów na oficjerów gwardii i generała, że nie mogą utrzymać żołnierza, aby mu tej psoty nie wyrządzał. Wołał w tej mierze do siebie po kilka razy oficjerów sztabowych i samego generała, przekładając im swoję z tej okazji dolegliwość i żądając skutecznego onej powściągnienia. Generał i oficjerowie czynili z siebie, co tylko mogli, karali niemiłosiernie, ile tylko przestępców takowych dociec mogli; nareszcie gdy wszystko nic nie pomagało, uradzili, aby gwardiakom odebrać pałasze, przy których dotąd wszyscy żołnierze tak na powinności, jako też extra niej będący chodzili. Lecz był wtenczas zwyczaj, iż żołnierze nie zasadzali bagnetów na flinty, tylko stawając na poczcie i podczas musztry, a w inne czasy nosili ich przy boku nad pałaszem. Więc gdy gwardiakom zostały pałasze odebrane, oni chodzili z kijami i kiedy się mieli potykać z drabantami, pozasadzali bagnety na kije i tak dobrze nimi albo jeszcze gorzej wycinali pyski drabantom jak pałaszami; bo drabanty, chłopy ciężkie i niesprawne do szabli, żadnego układu szermierskiego nie umieli, tylko z góry niby cepami cięli na gwardiaków. Ci zaś, podsadziwszy się z układem gładkim i szybkim pod drabów, tedyż ich nacechowali i umknęli.

August król widząc, iż na każdym zaciąganiu warty coraz więcej stawa w szyku drabantów oszpeconych paragrafami, nareszcie odesłał ich do Saksonii, a na ich miejsce przyzwał regiment karwanierów, chłopów tak jak i drabanci rosłych, lecz nie tak urodziwych, o których nie był tak troskliwy; i gwardiacy nie mieli na nich takiego apetytu jak na pierwszych.

Jak byli sprawni do korda, tak równie byli sprawni do ognia; wiele razy na nich przypadła ta powinność, zawsze się niemal gracko popisali: bądź w skupionym, bądź w ciągłym paleniu; pierwszego ognia częste miewali okazje na pogrzebach żołnierskich i oficjerskich tak swego regimentu, jako też innych, których bez komendy po swojej potrzebie w Warszawie, Lublinie, Piotrkowie i Radomiu śmierć zabrała. Na pogrzebie żołnierza prostego dawało ognia dwunastu żołnierzy, na unteroficjera dwudziestu czterech, na chorążego i porucznika trzydziestu sześciu, na kapitańskim cała kompania, na sztabsoficjerskim cały regiment, wyjąwszy tych, którzy byli na powinności albo w lazarecie i areszcie. Każdemu nieboszczykowi trzy razy wystrzelono na cmentarzu po spuszczeniu trupa w dół albo do grobu, a potem, za głosem komenderującego poklęknąwszy na jedno kolano, zmówiono pacierz za duszę nieboszczyka, jeżeli był katolik, jeżeli zaś był dysydent, nie mówiono pacierza, który dysydenci za umarłych mają za niepotrzebny. Ceremonią zaś strzelania każdemu, jakiejkolwiek był wiary, oddawano jako ostatnią służby żołnierskiej zapłatę. Lecz jeżeli zginął w jakiej bitwie szałapuckiej albo w pojedynku, w pierwszym razie nie miał honoru strzelania, w drugim ani pogrzebu uroczystego. Honor strzelania swoim na pogrzebie był zwyczajem w powinność obróconym. Obcym zaś oficjerom nie świadczono go, chyba za staraniem i prośbą chowających zmarłego.

Inne okazje do ognia skupionego były rozmaite różnych panów uroczystości, o których pisało się wyżej w powszechności o autoramencie cudzoziemskim.

Procesja Bożego Ciała uczczona bywała czasem, ale nie zawsze, ciągłym ogniem gwardiackim albo też skupionym, albo i takim, i owakim, kiedy król znajdował się w Warszawie i kiedy chciał widzieć sprawność do ognia tych graczów do pałasza. Ten eksperyment odprawiał się na dziedzińcu saskim po odejściu z niego procesji misjonarskiej. 

Jednego także razu widziałem w tymże dziedzińcu dawany takiż ogień trzema zawodami oddzielnymi podczas wjazdu na publiczną audiencją do króla posła tureckiego. Jak tylko kalwakata minęła szwadrony gwardiackie, czyli bataliony, po obu stronach drogi uszykowane, zaraz gwardiacy zaczęli palić ciągły swój ogień; czy to było dla honoru posła, czyli dla okazania Turkom sprawności żołnierza polskiego, jedno z tego dwojga być musiało, a może i oboje.

Mieli także gwardiacy doskonalszy od innych regimentów talent oszukaństwa, kuglarstwa i sztucznej kradzieży; księgę by nimi zapisał, gdyby wszystkie miał wyszczególniać; dosyć więc będzie ogółem namienić o ich sztukach, że najprzezorniejszy, wdawszy się z gwardiakiem w jaki frymark, został oszukany: kupił niejeden zamiast pasa bogatego garść konopi albo jakich gałganów w takiejż miąższości i zawinięciu, w jakim był pas, pokazany; zamiast zegarka - rzepę, zamiast sobola - barani ogon, zamiast karabeli bogatej - kawał drewna krzywego i innych tym podobnych rzeczy. Gdy się zbiegło do jakiego woza, masłem, serem, ptastwem domowym i innymi żywnościami naładowanego, kilku gwardiaków, już się tam przedający swego towaru nigdy nie dorachował, choć żadnego kradnącego nie postrzegł. Oni wymyślili blaszki ołowiane, monecie kurs natenczas w kraju mającej ze wszystkim podobne, a do tego moneta krajowa, będąc stara, bo jeszcze za Jana Kazimierza bita, dlatego w cale wytarta, równą gładkość i śliskość jak blaszki ołowiane palcom dotykającym sprawowała. Z tymi tedy blaszkami rozbiegłszy się gwardiacy po ulicach warszawskich, na przymroczu przechodzącym przedawali różne fanty, pożyczone gdziekolwiek za niską cenę, które takim powabem prędko przedawszy, pieniądze wzięte za rzecz sprzedaną do kieszeni schowawszy, a podobnych blaszek ołowianych w równej liczbie w garść nabrawszy, w tropy kupców doganiali i udając przed nimi jakoby tchniętych sumnieniem z racji rzeczy kradzionej, którą przedali, i bojaźnią kary stąd pochodzącej, rzecz przedaną odbierali, a zamiast pieniędzy za nią wziętych owe blaszki ołowiane oddawali. Każdy kupiwszy jaką rzecz, pogoniony od gwardiaka z pobudki owych szkrupułów, frantowską miną za prawdziwe udanych, rzecz nabytą z łatwością oddawał kontent, że się bez szkody (jak mniemał o ćmie) wyplątał z grzechu i intrygi z gwardiakiem. Ale przyszedłszy do światła albo nazajutrz za potrzebą spojrzawszy do worka, postrzegł, że został oszukanym. Ta sztuka niedługo trwała, bo przez oszukanych prędko się po Warszawie rozgłosiła.

Dłużej służyły gwardiakom kubki; była to gra: trzy kubki drewniane, jak pół balsamki małe, gwardiak, gdziekolwiek na ulicy na stołku wystawiwszy, przerabiał nimi sprawnie, przemykając postawiony na prawej stronie na lewą, z lewej na prawą, średni na bok, i tak kilka razy tu i ówdzie owe kubki przemykając; pod tymi kubkami była jedna gałeczka mała woskowa, raz tym, drugi raz innym kubkiem przykryta; kto trafił na kubek, pod którym ta gałeczka była, ten wygrał, kto nie trafił, ten przegrał. Lecz gwardiacy mieli taką sprawność w ręku, iż z trudnością można było upatrzeć ową gałeczkę, pod którym kubkiem po przerobieniu nimi została, choć czasem gwardiak z umysłu wolno kubkami robił. A gdy już kto pieniądze stawił, w punkcie gwardiak kubki przemięszał, a zatem grający gałeczki pod podniesionym kubkiem nie znalazł, którą gwardiak natychmiast pod innym kubkiem pokazał i stawione pieniądze z stołka zgarnął. Żeby mu zaś na grających nie zbywało, tędy owędy grającemu jednemu i drugiemu wygrać pozwolił, więcej razy natomiast każdego oszukawszy, umiał bowiem szybko i bez postrzeżenia ową gałeczkę spod kubka między palce chwytać i gdy pod kubkiem od grającego podniesionym znalezioną nie była, pod drugi podłożeć.

Miewali też przy sobie jakich ludzi namówionych, którzy w te kubki grając, często wygrawali i innych przechodzących swoim szczęściem obłudnym do gry zachęcali. Tym sposobem gwardiacy oszukiwali bardzo wiele ludzi, mianowicie prostych chłopów i kobiet po sprzedaniu jakiego bydlęcia lub innego towaru wiejskiego, chciwością nabycia więcej pieniędzy do gry zachęconych, także służebne kucharki warszawskie i inne sługi tak miejskie, jako też dworskie, z pieniędzmi po sprawunki posłanych.

O co gdy często zachodziły skargi, surowie tej gry zakazano gwardiakom, lecz nie zaraz i za wielką pilnością zwierszchności zaniechanej; mieli bowiem długo sposób ustrzeżenia się oficjerskiego oka przez rozstawionych około siebie kamratów, na oficjera, skądkolwiek by się pokazał, pilne oko dających, za postrzeżeniem którego pilnujący, zbliżony do gracza, rzekł do niego: "Porzuć to, bracie, co ci to po tym?" Za takim hasłem gwardiak co prędzej porywał kubki i stołek i krył się do kamienicy lub domu najbliższego; a skoro oficjer minął, znowu ciągnął grę, aż gdy wyszedł rozkaz, żeby takich graczów każdy miał moc sprzed swego domu rugować albo do którejkolwiek najbliższej warty końcem zabierania ich dawać znać, lub jeżeli przemógł, gwardiaka z pieniędzy i narzędziów grackich odrzeć -dopiero po takim rygorze gra pomieniona ustała.

Doboszowie gwardii pieszej koronnej w dzień Nowego Roku z fajframi obchodzili panów możnych, tak rycerskiego, jak duchownego stanu, hałasem bębnów swoich i piskiem swoich fujarek winszując Nowego Roku, a za to biorąc dukaty, za których nazbieraniem zaczynał się im rok szczęśliwy.

Ci, którzy nie mieli przemysłu i sumnienia do oszukaństwa, w pracy rąk szukali lepszego wyżywienia, niż go mieć mogli z lenugu, półdziewięta grosza miedzianego na dzień wynoszącego, z którego jeszcze musiał żołnierz opatrywać sobie glinkę do farbowania patrontasza, szwarc do wąsów, kamaszów i trzewików, i jeżeli któremu podarł się mundur albo trzewiki, albo się co zepsuło w moderunku, to wszystko sporządziwszy kapitan odciągał z traktamentu, bez czego z trudna który obszedł się żołnierz, biorąc na dwa roki mundur, parę koszul, parę trzewików z kamaszami i parę podeszew, co jednym przy pracy, drugim przy łotrostwie nigdy na dwa roki nie wystarczało. Drugi posiłek mieli z najmowania się na wartę jedni za drugich, mianowicie za tych, którzy będąc rzemieślnikami żadnej powinności nie odbywali i tylko dla protekcji mundur gwardiacki nosili. Tacy obowiązani byli tylko ryz w miesiąc prezentować się kapitanowi swemu w mundurze, wziąć od niego urlap od miesiąca do miesiąca, podczas lustracji regimentu stanąć w szeregu osobiście lub podczas wielkiej jakiej parady, w innych zaś powinnościach mieć za siebie najemnika, którego jeżeli nie miał, kapitan w to potrafił, że się powinność bez niego obeszła, ale rzemieślnik musiał za nią kapitanowi we dwójnasób zapłacić. Do tego żaden z takich rzemieślników, co tylko mundur przyjęli, nie brał traktamentu ani małego moderunku, wszystko się to w kieszeniach kapitańskich zostawało.

Gwardia koronna i litewska, piesza i konna, różniła się od innych regimentów polnych tym, że inne wszystkie regimenta miały mundury gładkie, gwardie zaś burtami włóczkowymi, a oficjerowie galonkami złotymi i srebrnymi szamerowane. Gwardia koronna piesza miała burty i galonki żółte, gwardia koronna konna i obiedwie litewskie - białe.

 


OPIS OBYCZAJÓW