AKT PIERWSZY

Ogród.

SCENA PIERWSZA
Ludmir, Wiktor.
Obadwa w dreliszkowych szpencerach, słomianych kapeluszach, tłumaczki na plecach. - Ludmir wchodzi na scenę, oglądając się na wszystkie strony.

WIKTOR
za sceną
Dokąd! dokąd! - Ja dalej nie idę.

LUDMIR
Jeszcze tylko kilka kroków, panie kolego; dwadzieścia, nie więcej; tu, pod to drzewo. - Patrz, co za boskie miesce do spoczynku: chłód, trawnik, strumyk szemrzący...

WIKTOR
wchodzi kulejąc, z tłumoczkiem w ręku
Chmury! Góry! Księżyc! Gwiazdy! - wszystko razem w twojej głowie, (rzucając tłumoczek i kapelusz pod drzewo) Dobrze mi tak! Bardzo, bardzo dobrze! - Po kiego diabła mnie było wdawać się z poetą! Z tym szalonym człowiekiem! (kładzie się na ziemi koło tłumoczka, Ludmir chodzi nucąc) Kto dobrze wiersze pisze, myślałem, że i dobrze w głowie mieć musi - ale gdzie tam! Co inszego papier, co inszego świat, (po krótkim milczeniu) Śpiewaj sobie, śpiewaj!

LUDMIR
Cóż mam robić?

WIKTOR
Nie słyszałeś, com mówił?

LUDMIR
Słyszałem.

WIKTOR
Ja to do ciebie mówiłem.

LUDMIR
Wiem.

WIKTOR
Przeklęta flegma!

LUDMIR
Nie flegma, ale cierpliwość. - Spocony, napiłeś się nieostrożnie zimnej wody i paraliż tknął twój rozum, ale ja zaczekam - mam nadzieję, że wróci do zdrowia.

WIKTOR
zrywając się siada
Ja rozum straciłem? ja? - A to mi się podoba!

LUDMIR
Chwała Bogu, że ci się coś przecie podoba.

WIKTOR
Ale pewnie nie to, że, ubrany jak na redutę, włóczę się od wsi do wsi. Ale na rozum nigdy za późno, rób więc sobie, co chcesz, a ja wiem, co zrobię.

LUDMIR
Na przykład?

WIKTOR
Pójdę, najmę wózek...

LUDMIR
Z końmi czy bez koni?

WIKTOR
Z końmi czy osłami - najmę do pierwszej poczty, a stamtąd pocztą wracam do domu.

LUDMIR
A potem?

WIKTOR
coraz niecierpliwiej
A potem wielkimi literami napiszę...

LUDMIR
Wyrysuj lepiej, bo piszesz nietęgo, a rysujesz ładnie.

WIKTOR
Więc wyrysuję, wyrysuję łokciowymi literami...

LUDMIR
Gotyckimi zapewne, z różnymi...

WIKTOR
Jakimi bądź, nieznośny i przeklęty poeto - ale jak najwyraźniejszymi: że szalony, szalony i jeszcze raz szalony, kto się wdaje ze stworzeniami nazwanymi poety.

LUDMIR
A ten łokciowy - wszak łokciowy?

WIKTOR
Sążniowy.

LUDMIR
Sążniowy, wyrysowany napis?

WIKTOR
Zostawię dla dzieci, wnuków, prawnuków.

LUDMIR
Więc chcesz się żenić?

WIKTOR
Być może.

LUDMIR
Bo przecie nie zechcesz mieć wnuków, prawnuków...

WIKTOR
Koniec końców, wracam do mojego cichego pokoiku, do moich obrazów, do moich ołówków.

LUDMIR
śpiewa
Niemądry, kto śród drogi
Z przestrachu traci męstwo...

WIKTOR
Powiedz mi, po co ja się włóczę za tobą?

LUDMIR
Twoja teka, napełniona rysunkami, za mnie odpowie.

WIKTOR
z przesadą
"Chodź ze mną, Wiktorze! Udamy się w odłogiem leżącą krainę, tam pierwotną naturę śledzić będziemy. - Zamki na śnieżnych szczytach Karpatów, nieme świadki przeszłości - skały zwieszone, co chwila od wieków grożące upadkiem - potoki rwiące czarne świerki i kwieciste róże razem - do nowych dzieł natchną nas obu. Tam, dalecy świata..." Ale gdzie ja mogę sobie przypomnieć te wszystkie słowa, którymi dnie całe jak syrena...

LUDMIR
Tylko nie - "z Dniestru", bardzo proszę,

WIKTOR
Jak syrena więc z Pełtewy, nęciłeś mnie do tej nieszczęsnej podróży. - I zamiast zamków, skał, potoków, jakiejś dzikiej, okropnej i zachwycającej razem natury, której nawet wyobrażenia mieć nie mogłem - włóczymy się od karczmy do karczmy. Tam, podparty na ręku, słuchasz godzinami całymi rozmowy chłopów, Żydów, furmanów i każesz mi rysować jakiegoś pijanego mularza, rachującego Żyda, rozprawiającego organistę.

LUDMIR
Ach, organista, organista! ten wart milijona, ten cię unieśmiertelni - udał ci się doskonale! Tylko trzeba, abyś go trochę poprawił - podbródek za duży. Wyborny, wyborny organista! pokaż no go.

WIKTOR
Daj mi święty pokój! Wolisz ty pokazać salceson i wino.

LUDMIR
Aha! otóż i słowo zagadki - pan głodny, pan złego humoru. Zaraz panu służyć będę. (dostając) Ale to jednak zakała dla sztuk pięknych, że wy, pęzlikowi i ołówkowi panowie, tak jesteście chciwi tego materyjalnego pokarmu.

WIKTOR
A wy, kałamarzowi i piórowi, tylko powietrzem żyjecie! tylko natchnieniem muzy! Uderz więc w złoty bardon, wnieś pieśni wieszcze - niech kamyki tańcują, drzewa płaczą, a ja tymczasem jeść będę.
Czas jakiś milczenie.
Powiedz mi, mój kochany Ludmirze...

LUDMIR
Oho! "kochany Ludmirze". - Salceson skutkował.

WIKTOR
Żart na stronę - powiedz mi, czego ty się dobrego spodziewasz w twoich brudnych karczmach? Czego ty szukasz między prostym ludem?

LUDMIR
Prostego rozumu.

WIKTOR
Piękny rozum! Piją i po pijanemu bają.

LUDMIR
Jedz jeszcze, jedz, kochany Wiktorze, bo z twojej uwagi miarkuję, żeś jeszcze diable głodny. - Każdy nasz spoczynek, każdy nocleg w karczmie, nie byłże godnym opisania?

WIKTOR
Szkoda pióra!

LUDMIR
Ach, kiedy też już zejdziemy z tych woskowanych posadzek, na których ciągle kręcimy się i kręcimy aż do nudzącego zawrotu głowy. - Znajdziesz, bądź pewny, między prostym ludem: rozsądek, dowcip, przenikliwość, przebiegłość, lecz inaczej wyrażone; może za ostro, ale za to i lepiej. Tam wszystko właściwe nosi nazwisko: kmotr zowie się kmotrem, a łotr łotrem; tam w każdym wyrazie jest myśl, dobra czy zła, ale jest. Nie tak jak w naszych salonach - kwiaty na kwiaty sypią, a dmuchniej, nie ma nic, zupełnie nic. Dlatego też i my autorowie wolemy trzymać się kwiecistych nicości - łatwiej stroić niż tworzyć. - Ty wina pić nie będziesz?

WIKTOR
Dlaczego nie będę pić?

LUDMIR
wypiwszy
Myślałem, że nie będziesz - dla złego humoru; nic tak nie szkodzi jak wino na żółć wzburzoną.

WIKTOR
Dolejże!

LUDMIR
Jak te Van-Dyki piją! - Oddajże mi szklaneczkę.

WIKTOR
Dopieroś wypił,

LUDMIR
Otóż... coś miałem mówić... (pije) Razem wydamy opis naszej podróży; do każdego rozdziału ty dołączysz rycinę.

WIKTOR
Otóż to! to rzecz cała. - Chciał rycin do swoich baśni i pokazał mi gruszki na wierzbie. A ja, ja głupi, dałem się uwieść jakimiś zamkami.

LUDMIR
Po części prawda... ale i w Karpatach będziemy.

WIKTOR
Jakbym tam już był,

LUDMIR
Może uda nam się spotkać z Szandorem.

WIKTOR
Z co za Szandorem?

LUDMIR
No, z Szandorem, romantycznym hersztem rozbójników, o którym rozpowiadają cuda złego i dobrego razem.

WIKTOR
Nie ciekawym poznać pana Szandora.

LUDMIR
Przekonasz się, że jest mnóstwo najpiękniejszych widoków, godnych twojego pęzla.

WIKTOR
I mnie było być tak ślepym! Mnie było jemu wierzyć! Mnie o głodzie i chłodzie włóczyć się dla jego rycin!

LUDMIR
z udanym zachwyceniem
Patrz, i tu - nie boskiże to widok? Ten dom w kwiatach - ta rzeka - drzewa - dalej wioska - w głębi sine Karpaty...

WIKTOR
W samej rzeczy - piękny widok; i światło - jak ładnie pada na te świerki...

LUDMIR
klękając
Mam ci służyć za stolik? Połóż tekę na mojej głowie.

WIKTOR
chwyta tłumoczek, potem rzuca
Nie, nie, znowu mnie chcesz zbałamucić.

LUDMIR
z udanym zachwyceniem
To światło! to światło! A ten cień! Ach, jestem w zachwyceniu!

WIKTOR
A ja nie. - I rób, co chcesz, ja wracam do domu.

LUDMIR
prosząc
Wiktorze, zostań.

WIKTOR
Nie mogę.

LUDMIR
Wiktorku.

WIKTOR
Ledwie postąpić zdołam.

LUDMIR
Wiktoreczku! Van-Dyku! Rubensie!

WIKTOR
Daremne gadanie.

LUDMIR
wstając
Niechże cię kaci porwą, przeklęty bazgraczu! Ale przynajmniej przyrzekasz, że zastanę rysunki wykończone?

WIKTOR
Ja bazgracz?

LUDMIR
Nie, nie. - Ty wiesz, że jesteś mój Van-Dyk, Salvator Rosa.

WIKTOR
Van-Dyk i Salvator Rosa - co ten plecie!

LUDMIR
Będą rysunki?

WIKTOR
Będą, będą. Adieu!

LUDMIR
Bywajże zdrów, najupartszy człowieku, jakiego kiedy bogowie na ten padół płaczu w nieprzebłaganym gniewie wyrzuciły.

WIKTOR
odchodząc
Dobrze, dobrze.

LUDMIR
wołając za nim
A organiście popraw podbródek. Pamiętaj.

WIKTOR
za sceną
Pamiętam, pamiętam,

SCENA DRUGA

LUDMIR
sam
Poszedł - szkoda! Za ostro z miesca go zażyłem; wielka dla mnie strata, (siadając) Tak, od dziś dnia porzucam złocone komnaty, przenoszę się pod skromne strzechy; tam jeszcze człowiek jest przejrzystym. Ukształcenie za gęstym już werniksem przeciągnęło wyższe towarzystwa. Wszystkie charaktery jednę powierzchowność wzięły; nie ma wydatnych zarysów. Co świat powie, to jest teraz duszą powszechną. Skąpiec dawniej w przenicowanej chodził sukni, trzymał ręce w kieszeni. Teraz sknera sknerą tylko w kącie; troskliwość o mniemanie przemogła miłość złota, i ubogiego hojnie obdarzy, byle świat o tym wiedział. - Zazdrosny gryzie wargi i milczy, tchórz mundur przywdziewa, tyran się pieści - słowem, wszystko zlewa się w kształty przyzwoitości. W każdym człowieku dwie osoby; sceny musiałyby być zawsze podwójne, jak medale mieć dwie strony. - Komedyja Moliera koniec wzięła. - Ale jakaś para tu się zbliża... Wybaczcie, podsłuchywać muszę; jeszcze mi kilka rozdziałów trzeba. - Udam śpiącego.

SCENA TRZECIA
Szambelanowa, Janusz, Ludmir.

JANUSZ
Helena kocha mnie, me ma wątpienia. I dlaczegóżby nie miała kochać? - Jestem dobrze urodzony, jestem młody, przystojny, rozumny i mam wieś, jakiej daleko poszukać.

LUDMIR
na stronie
Ten, widzę, chce zbijać moje rozumowanie.

JANUSZ
Nie rozumiem zatem tej zwłoki, której żąda, i to już po raz trzeci.

SZAMBELANOWA
mówi powoli, ale decydująco zawsze
Ja bardzo dobrze rozumiem; ale te wszystkie wykręty na nic się nie przydadzą. Pójdzie za waćpana, ja za to ręczę. - I już dawno byłaby pani Januszową, gdyby nie przeciwności, które ja tylko jedna zwalczyć jestem zdolną i które zwalczę.
Zażywa tabaczkę czasami.

JANUSZ
W ręku pani szambelanowej szczęście moje.

SZAMBELANOWA
W całej rodzinie Jowialskich za grosz rozsądku, to jest rzeczą dowiedzioną. I lubo mi nie chcą wierzyć, ja im zawsze powtarzam; bo ja każdemu prawdę lubię powiedzieć, powoli, grzecznie i wyraźnie. - Stary Jowialski nie pyta się, co się dzieje, jak się dzieje w domu, byle tylko miał kogo, co by słuchał jego przysłowiów, bajek i dykteryjek. W jego ręku jednak majątek. C`est la chose.

JANUSZ
Bardzo mnie lubi.

SZAMBELANOWA
Co on lubi! Jesteś wesoły, siadaj; jesteś smutny, idź za drzwi. - Stara zaś Jowialska jest to tylko cień swojego najukochańszego małżonka; na nic nie ma już czucia i myśli, tylko na dowcipne słowa swojego bożyszcza, z których śmieje się od lat piędziesięciu po dziesięć godzin na dzień. C`est une misere!

LUDMIR
na stronie
Ho, ho! tu są charaktery.

SZAMBELANOWA
Mój mąż - dobre stworzenie: cielę, głupkowaty, bez żadnego zdania, i dlatego poszłam za niego po nieszczęśliwym przypadku mojego pierwszego męża, śp. jenerał-majora Tuza. Nie wiem, czy słyszałeś o przypadku, jakim utonął? Vous savez?

JANUSZ
Słyszałem, słyszałem, mościa dobrodziejko.

SZAMBELANOWA
Mój mąż więc teraźniejszy, którego paniczem w domu zowią, lubo ma lat piedziesiąt, nie ma żadnego zdania. U niego wszystko: dobrze, bardzo dobrze - byle nie trudnił się niczym, jak tylko swoimi ptaszkami, byle jadł dobrze, spał jeszcze lepiej. To jest człowiek nie do obudzenia, jak worek grysu. Hélas!

JANUSZ
Powiedział mi wczoraj, że bardzo będzie szczęśliwy mieć za zięcia tak rozumnego człowieka.

SZAMBELANOWA
Trzy razy w godzinie powie czarno, biało i znowu czarno, a nawet nie wie, że zmienił zdanie. Mon Dieu!

JANUSZ
Zatem robi, co waćpani dobrodziejka rozkaże.

SZAMBELANOWA
Robi, co każę, nie ma wątpienia, bo robić musi: ale za chwilę zrobi także, co mu jego strzelec każe. Szczerze waćpanu powiadam, że na wotywę dam, jak się raz z tego domu wydobędę. Co jednak prędzej nastąpić nie może, aż Helena za mąż pójdzie; gdyż stary Jowialski, który bez licznego towarzystwa obejść się nie może, przy naszym ślubie, wieś nam wypuszczając, położył warunek, iż póty przy nim mieszkać będziemy, póki Helena za mąż nie pójdzie. Vous figurez-vous?

JANUSZ
A natenczas?...

SZAMBELANOWA
Ona z mężem tu bawić będzie. Ale trzeba powiedzieć, ni do dziada, ni do ojca podobna. Dobre dziecko moja pasierbica, lecz ma swoję wolą i uporek, a ja tego nie lubię. Przy tym główka trochę romansami i poezyjami zawrócona. I do tego, panie Januszu, należałoby się trochę stosować. Je vous prie.

JANUSZ
Mając dobrą wieś, mam być romansowym?

SZAMBELANOWA
Zdałoby się,

LUDMIR
na stronie
Romansowa! Co za pole!

SZAMBELANOWA
Helena chciałaby jakiegoś smętnego wielbiciela, trawiącego nocy śród grobowców. La!

JANUSZ
Na to się nie piszę.

SZAMBELANOWA
Jakaś tajemna tęsknota, skargi na niesprawiedliwość ludzi, a nawet może i lekka zgryzota sumienia, jak to się dowiedziałam przypadkiem z jej dziennika, nie zaszkodziłyby wcale.

LUDMIR
na stronie
Jaromir, Alp, Lara - rozumiem.

JANUSZ
To być nie może! Ja jestem uczciwym dziedzicem i honorowym deputatem. - Ale zdaje mi się, że już czas będzie na śniadanie.

SZAMBELANOWA
W samej rzeczy, chodźmy.

JANUSZ
Służę pani. (postrzegając Ludmira) A!...

SZAMBELANOWA
przestraszona
A! - Co? Żaba?

JANUSZ
Nie; jakiś pan Sans-façons spi sobie pod drzewem.

SZAMBELANOWA
Komuż ma spać, jeżeli nie sobie? Voyons!

JANUSZ
Ale tu, w ogrodzie?

SZAMBELANOWA
Jakiś wędrownik.

JANUSZ
I butelka próżna w krzaku - spił się więc obywatel.

SZAMBELANOWA
Niechże się wyśpi.

JANUSZ
Trzeba by mu jaką sztuczkę spłatać.

SZAMBELANOWA
Ach, znowu! Allons!

Janusz Trzeba się bawić - pan Jowialski cieszyć się będzie.

SZAMBELANOWA
Tym się Helenie nie podobasz.

JANUSZ
Dlaczego, dlaczego? Byle co rozumnego; zaraz... co mu tu zrobić?... Żebym miał kłaki i papier... Albo... wodą go obleje

SZAMBELANOWA
Na to nie pozwolę. C`est malhonnete.

JANUSZ
Albo... hm, hm... już wiem - każę go przenieść do pałacu

SZAMBELANOWA
A to po co?

JANUSZ
Widziałem podobną komedyją... Wybornie!... śmiać się będziemy dzień cały.

SZAMBELANOWA
Mnie się to nie podoba. C`est ordinaire.

JANUSZ
Bądź pani dobrodziejka łaskawa nie wzbraniać niewinnej zabawy; wszakże sama mówiłaś, że muszę starać się o łaskę pana Jowialskiego?

SZAMBELANOWA
Nareszcie - rób co chcesz. Ale c`est né rien`!

JANUSZ
Wszystko dobrze będzie, ja ręczę. Każę go przenieść, przebrać w nasze teatralne suknie, wmówimy w niego, że jest... że jest... No, o tym naradzimy się wszyscy, tylko najpierw przenieść go trzeba. Zaraz z ludźmi wrócę po niego - służę pani. Wyborna myśl! I Helenę to zabawi, (odchodząc) Rozumny człowiek z wszystkiego korzystać umie.

SCENA CZWARTA

Ludmir
sam
O, Boże! czymże zasłużyłem na dobrodziejstw tyle! Między jakichże ludzi wiedziesz mnie łaskawie! Jakiś pan Jowialski - co to za nieoszacowana figura być musi, i jego żona także dobra, i jego syn, i ten pan Janusz, co ma rozum i wieś, także niezły... Macocha jenerałowa i pasierbica romansowa. - Skarby! Ach, skarby! I ja? ja mam zostać celem ich zabawy? Ach, dobrze, dobrze, będę, z duszy serca. I pod stół wlezę, jeżeli każecie, bylem z wami dzień jeden przepędził. Niech mnie niosą, niech przebiorą - spać będę jak zabity.
Kładzie się pod drzewem.

ODMIANA SCENY
Pokój z dwojgiem drzwi w głębi; jedne do pokoju Pana Jowialskiego, drugie od wchodu; dwoje drzwi bocznych. Okno po lewej stronie od aktorów.

SCENA PIĄTA

Helena
sama
Trzy dni do namyślenia - trzy dni do namyślenia! Biada, biada tej, co tego czasu potrzebuje, której serce nie uderza radośnie do chwili, gdzie będzie mogło powiedzieć duszą ukochanemu: jestem twoją, twoją na zawsze! - Janusza mam zostać żoną, on moim mężem, on połową duszy mojej! On, on, którego umysł nigdy się nad poziom wznieść nie zdoła! któremu zamknięty świat ideałów! który znieważa czystą miłość, ściągając ją ze stref górnych w zmysłowości objęcie! - Ach, Heleno! takież to przeznaczenie twoje? Nie znajdąż twe uczucia oddźwięku nigdzie? Wszędzieże zimny tylko rozsądek odwzajemniać będzie gorące uściski wyobraźni twojej?
po krótkim milczeniu
Nie, nie świetnego nadobnością kształtu, nie świetnego urodzeniem i majątkiem, nie - nie takiego pragnę. Duszy dusza moja szuka. Im bardziej świat go odtrąci, tym porywczej wyciągnę ku niemu zbawienną rękę, tym czulej do serca przycisnę. Ach, światem natenczas, całym światem ja mu się
stanę!
po krótkim milczeniu
Ale wszystko to marzenie, zimni ludzie szaleństwem je zowią. We wszystkim szala rozsądnej rozwagi być musi. Wszędzie wytarte koleje; tymi postępuj niewolniczo albo samą zostaniesz, samą na ogromnej świata przestrzeni!

SCENA SZÓSTA
Helena, Szambelan.

SZAMBELAN
wychodzi, nucąc i podskakując; samotrzask w ręku
Patrz, Helusiu! to mi samotrzask - po dwa ptaszki na raz łapać będzie.

HELENA
całując go w rękę
Kochany ojcze, chciałabym z tobą pomówić, zaciągnąć twojej rady względem pana Janusza.

SZAMBELAN
Dobrze, moje dziecię, bardzo dobrze.

HELENA
Sama nie wiem, co mam robić. Chciałabym stosować się ile możności do świata, w którym żyjemy, a z drugiej strony tam gdzie idzie o szczęście lub nieszczęście całego mojego życia...

SZAMBELAN
spuszczając samotrzask; na hałas wzdrygnęła się Helena
Trzask! - już w klatce; jak iskra!

HELENA
Słuchaj mnie, ojcze; ja nie mogę, jak tylko...

SZAMBELAN
Zaraz, zaraz, tylko samotrzask zastawię; zaraz wrócę, na jednej nodze - interesa przed wszystkim.
Wybiega, nucąc.

HELENA
sama
O, nieba! jakże jestem sama! Jednak z nim tylko jednym mogę mówić - przynajmniej czasem mnie słucha i pojmuje; przyznaje, że słuszne moje żądania. - Macocha od niejakiegoś czasu prawdziwą stała się macochą - bylem się jej tylko z domu umknęła! Ach, biedna Heleno!

SZAMBELAN
[wchodząc,] do Heleny
Jestem, słucham, (do siebie, nawiasem) Pełno szczygłów i dzwoniec się odzywał, (do Heleny) Ale cóż to znaczy, że jesteś sama? Gdzież niewolnik twoich wdzięków?

HELENA
Ach, niewolnik moich wdzięków!

SZAMBELAN
Jakieś bardzo kwaśne "ach".

HELENA
Nienajsłodsze, kochany ojcze.

SZAMBELAN
Nie kochasz go, to nie idź za niego, i kwita. Ja, ojciec, ja ci to powiadam; rób, co chcesz.

HELENA
Wszakże wczoraj inaczej mówiłeś.

SZAMBELAN
Inaczej?

HELENA
Kiedy matka wzbraniała i tych trzech dni mizernych zwłoki, o które błagałam.

SZAMBELAN
Prawda. Moja żona życzy sobie, abyś poszła za Janusza.

HELENA
A więc?...

SZAMBELAN
A więc?...

HELENA
Cóż będzie?

SZAMBELAN
Czegóż ty chcesz?

HELENA
Rady, rady, kochany ojcze!

SZAMBELAN
Mojej rady? Dobrze, bardzo dobrze; niechże pierwej słyszę, co ty myślisz.

HELENA
Ja myślę, że mam lat dwadzieścia.

SZAMBELAN
Za to ręczyć mogę.

HELENA
Że stosując się do poziomych ustaw społeczeństwa, czas iść za mąż.

SZAMBELAN
Zgadzam się z tobą zupełnie w tej mierze.

HELENA
Im starszą będę, tym mniej będę miała w czym wybierać. Tak gruby, ciężki rozsądek do mnie przemawia.

SZAMBELAN
Więc rada moja - idź za Janusza.

HELENA
Ale z drugiej strony, iść za mąż nie kochając - rzecz okropna.

SZAMBELAN
Zapewne; dobra uwaga.

HELENA
Janusza kochać nie mogę.

SZAMBELAN
Ani trochę?

HELENA
Ani trochę.

SZAMBELAN
Cóż masz przeciw niemu?

HELENA
Nic za nim.

SZAMBELAN
Przecie?

HELENA
Nie kocham go, więcej nic.

SZAMBELAN
Człowiek wesoły.

HELENA
Aż nadto.

SZAMBELAN
Nadto?

HELENA
Przynajmniej jego wesołość jest tak pozioma, tak plastyczna, że nie może wlać w duszę zdroju cichego zadowolnienia.

SZAMBELAN
Tego niekoniecznie rozumiem.

HELENA
Jest często płaskim trefnisiem.

SZAMBELAN
Płaskim? No, ale przez to może być dobrym mężem.

HELENA
Jak dla której.

SZAMBELAN
Ma piękny majątek.

HELENA
Tyle też wszystkiego.

SZAMBELAN
Rozum.

HELENA
Żadnego.

SZAMBELAN
On sam powiada.

HELENA
Żadnego - za to ręczę.

SZAMBELAN
Jednak zawsze uśmiejemy się do rozpuku. Ale jak tylko ci się nie podoba, nie idź za niego! Nie ma co gadać; odpraw go, ja ci radzę.

HELENA
Ach, więc piekło domowe ciągle trwać będzie, bo matka nie tak łatwo odstąpi swojego zamiaru. Dziadunia, ciebie i mnie nieustannie dręczyć będzie.

SZAMBELAN
Wiesz co, Helusiu, idź za Janusza - taka moja rada!

HELENA
Mnie się zdaje, że najlepiej będzie zwlekać, ile możności. - Nie uczynię mu żadnej nadziei, ale też i wzbraniać jej nie myślę. A tymczasem, kto wie - może nastąpi jaka zbawienna odmiana.

SZAMBELAN
Otóż tak będzie najlepiej. Będziemy zwlekać, a potem zobaczymy; taka moja rada!

SCENA SIÓDMA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Helena, Szambelan.

Pan Jowialski, siwy staruszek, ale rumiany i żwawy, równie jak i Pani Jowialska, która bardzo wyprostowana drepci chodząc. Oboje ze staroświecka trochę ubrani, zwłaszcza Pani Jowialska.

PAN JOWIALSKI
w drzwiach, do żony
Co się odwlecze, to nie uciecze.

PANI JOWIALSKA
U jegomości zawsze jeszcze figle w głowie.

P. JOWIALSKI
O, nie uciecze, ręczę jejmości. I stary odmłodnieje, jak sobie podleje.

P. JOWIALSKA
Co też to jegomość wygaduje! Mój miły Boże, gdzie też to myśleć o tym.

P. JOWIALSKI
W starym piecu diabeł pali, jak mówi przysłowie...

P. JOWIALSKA
siadając
Oj, figle, figle!
Dobywa z torbeczki pończoszkę, wkłada okulary i zaczyna robotę. Zawsze bardzo wyprostowana.

P. JOWIALSKI
Szambelan i Helena całują w ręce Jowialskich.
Dzień dobry, panie Janie; jak się masz, Helusiu. Cóż tam słychać?

HELENA
Nic, kochany dziaduniu.

P. JOWIALSKI
Nic - to zbytku nie ma.

SZAMBELAN
Radziliśmy trochę.

P. JOWIALSKI
Gdy szukasz rady, strzeż się zdrady.

HELENA
Między mną a ojcem tego lękać się nie można.

P. JOWIALSKI
Zapewne, zapewne, ale przez to przysłowie dobre. I o czymże była rada?

SZAMBELAN
O tym, czy ma iść za Janusza, czy nie iść.

P. JOWIALSKI
Na czymże stanęło? Bo - koniec dzieło chwali.

SZAMBELAN
Jeszcze na niczym - podobno, wszak prawda?

HELENA
Na niczym.

SZAMBELAN
Nie dość jeszcze zna, jak powiada, swojego czciciela.

P. JOWIALSKI
Zjesz beczkę soli, nim poznasz do woli.

HELENA
Właśnie dlatego waham się jeszcze i prosiłam o trzy dni do, namyślenia się; a jeżeli dziadunio dobrodziej będzie łaskaw, to mi jeszcze na tydzień zezwoli.

P. JOWIALSKI
Ja nie mam nic przeciwko temu, ale nadto długo nie przewlekaj, moja panno, bo to - czas płaci, czas traci.

HELENA
Wiem ja to dobrze.

P. JOWIALSKI
A Jeżeli się oglądasz na to, że jaki może lepszy trafi się zalotnik - rzecz niepewna. Lepszy wróbel w garści niż kanarek na powietrzu.

HELENA
Ja też zupełnie pana Janusza nie odprawiam, o zwłokę tylko proszę.

P. JOWIALSKI
Jak czasem przebieranie na złe wychodzi, nauczy mała bajeczka o osiołku - znacie ją?

WSZYSCY
Znamy.

P. JOWIALSKI
'Wiec słuchajcie:
Osiołkowi w żłoby dano,
W jeden owies, w drugi siano.
Uchem strzyże, głową kręci,
I to pachnie, i to nęci.
Od któregoż teraz zacznie,
Aby sobie podjeść smacznie?
Trudny wybór, trudna zgoda -
Chwyci siano, owsa szkoda,
Chwyci owies, żal mu siana.
I tak stoi aż do rana,
A od rana do wieczora;
Aż nareszcie przyszła pora,
Że oślina pośród jadła -
Z głodu padła.

P. Jowialska, zdjąwszy okulary, słuchała z wielką uwagą, jak to za każdą bajką - i śmieje się zawsze mocno, ale cicho.

P. JOWIALSKA
Bodaj jegomości! Co też to zawsze uśmiać się trzeba! O, dlaboga! (kładąc okulary) Figle! figle!
Pani Jowialskiej wykrzykniki i pochwały nic nie przerywają, albo bardzo mało, toczącą się rozmowę.

HELENA
Jednak, kochany dziaduniu dobrodzieju, lepiej nie mieć męża, jak mieć niedobrego.

P. JOWIALSKI
To nie dowiedzione. - Lepszy rydz niż nic.

HELENA
Nie chciałabym matki obrażać, a i o moję spokojność, o moje szczęście idzie mi także niemało.

P. JOWIALSKI
Między młotem a kowadłem.

HELENA
Może też i matka...

P. JOWIALSKI
sens kończąc
Nie będzie tak uparta. O, tak! - Im kot starszy, tym ogon twardszy.

HELENA
całując w rękę
Mogę zatem mieć nadzieję, że dziadunio dobrodziej będziesz mnie bronił przeciw niecierpliwej natarczywości pana Janusza.

SCENA ÓSMA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Szambelan, Helena, Szambelanowa.

SZAMBELANOWA
zastanowiwszy się w drzwiach
O, tak! najlepiej. Słuchaj tylko jegomość panny Heleny, a dobrze wyjdziemy. - Rozsądne szczęście w domowym zaciszu, przy ślachetnym, gospodarnym mężu, za mało dla jejmość panny, która pod nieba lata, kiedy po ziemi chodzić trzeba. - Bronić przeciw panu Januszowi! Vous figurez-yous? - Dziękować, dziękować Bogu powinnaś, że on chce ciebie zaślubić! Bo cóż mu zarzucić? Młody, przystojny, ma wieś o trzech folwarkach...

P. JOWIALSKI
który kilka razy starał się przyjść do słowa
Ależ, pani synowo, tylko słuchaj: Mądrej głowie dość na słowie...

SZAMBELANOWA
do męża
I ty, ty zamiast córce prawdę powiedzieć, zamiast rzecz wystawić, jak jest w istocie, potakujesz tylko wszystkiemu. C`est mal!

SZAMBELAN
Moja Basiu, wszak jegomość był świadkiem...

SZAMBELANOWA
O, ja wiem, co się święci, wiem bardzo dobrze...

P. JOWIALSKI
Czy nie mogę...

SZAMBELANOWA
Bylem powiedziała; biało, cały dom krzyczy jak wrony: (udając) czarno! czarno!

P. JOWIALSKA
biorąc za rękę syna i synową
Za pozwoleniem - jedno słówko, parę wierszyków:
Kłódkę mąż żonie przywiózł na wiązanie.
- Kłódka? Co za myśl! na cóż to, kochanie?
- Użyj jej, jak chcesz, w jakim bądź sposobie,
Byleś użyła, ja zawsze zarobię.

P. JOWIALSKI
Dla Boga najsłodszego! co też ten jegomość nie wygaduje!

SZAMBELANOWA
Dobrze, pięknie! Rozumiem - kłódkę dla mnie. C`est bien. (do męża) I ty cierpisz, aby mnie znieważano do tego stopnia! - Ale daremna praca, ust mi nie zamkniecie i na dziesięć kłódek. (do męża) Waćpan jesteś pantofel, (do Jowialskiego) A jegomości o nic w świecie nie idzie, tylko o sposobność umieszczenia swoich przysłowiów, które mi już kołkiem w gardle...

P. JOWIALSKI
Kością w gardle - mówi Knapijusz, nie kołkiem.

HELENA
Ja tylko proszę matki, aby tak lekce nie ważyła szczęścia mojego. Pan Janusz młody - prawda; ależ młodość nie jest rękojmią szczęścia dla żony.

P. JOWIALSKI
Stary, ale jary - lepszy czasem od młokosa.

HELENA
Przystojny? - to do gustu.

P. JOWIALSKI
De gustibus non disputandum.

HELENA
Ma majątek - nie przeczę. Ale ja nie dbam o złoto; czystą tylko miłość, niezawisłą od podłej rachuby, szacować mogę.

P. JOWIALSKI
Miłość bez pieniędzy, wrota do nędzy.

SZAMBELANOWA
Otóż to jegomość dobrze powiedział! Tres bien!

P. JOWIALSKI
Jeśli moje zdanie, dobrze mówisz, Janie.

HELENA
Nareszcie, ja się nie sprzeciwiam - ale dlaczego tak spieszyć?

P. JOWIALSKI
Co nagle, to po diable.

SZAMBELANOWA
Nagle, moja panno? Wieleż jeszcze miesięcy, wiele lat jeszcze wzdychać ma u nóg srogiej wiejskiej Dulcynei człowiek rozumny, który bywał w świecie...

P. JOWIALSKI
Bywał Janek u dworu, wie, jak w piecu palą.

HELENA
Ależ, kochana matko, to jest krok stanowczy; łatwo słowo wymówić, ale co potem?

P. JOWIALSKI
Dobrze mówisz, Helusiu. Słówko wyleci wróblem, a wróci się wołem - jak uczy przysłowie.

SZAMBELANOWA
Przy największej cierpliwości trudno wytrzymać i na szaleństwie trzeba będzie skończyć, (do męża) Odezwiejże się waćpan przecie - czego stoisz?

P. JOWIALSKI
Jak na niemieckim kazaniu, jak mówi...

SZAMBELANOWA
A dajże też mi jegomość święty pokój z tymi przysłowiami bez końca.

P. JOWIALSKI
uradowany
Prawda, że ich umiem bez końca?

SZAMBELANOWA
Prawdziwie, trzeba wierzyć, że Pan Bóg spuścił jakiś szał na całą familiją Jowialskich.

P. JOWIALSKA
Oho! Pani synowo.

SZAMBELANOWA
I ojciec, i matka, i syn, i wnuczka - za grosz rozsądku! Bo lubię prawdę powiedzieć, powoli, grzecznie i wyraźnie: za grosz, za grosz - rozsądku.

P. JOWIALSKI
Powiem ci bajeczkę...

SZAMBELANOWA
odsuwając rękę
A ja powiem przysłowie: Nie siej... wiecie co? - sami schodzą!
Odchodzi.

SCENA DZIEWIĄTA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Helena, Szambelan.

P. JOWIALSKI
wołając za Szambelanową
Pewnie, że wiem, adagium Knapijusza; Nie siej głupich, sami schodzą.

P. JOWIALSKA
zdejmując okulary
O, o! co też to gada! Wszyscyśmy niby głupi, proszę jegomości! Co to za niedobra niewiasta! Wszyscy!... Hm!... Ja, jak ja; nasz pan syn - no, nie ma co mówić, ale Helusia i jegomość! I jegomość!... Co to za niewstrzemięźliwy język!

P. JOWIALSKI
A zawsze - powoli, a do woli. Zupełnie takiego miałem szłapaka - często brał na kieł i jeźdźca unosił, ale zawsze stępią, zawsze stępią, noga za nogą.

SZAMBELAN
Basia jest niegrzeczna.

P. JOWIALSKI
Gniewa się baba na targ, a targ o tym nie wie.

SZAMBELAN
Ja wiem trochę.

P. JOWIALSKI
Dzięcioł w drzewo kuje, a nos sobie psuje.

SZAMBELAN
z westchnieniem
Kuje! kuje!

P. JOWIALSKI
Wszystkie rozumy pojadła! Głupi ten, kto nie tak rzeczy widzi jak ona. - Szkoda, że nie będzie słyszała bajeczki o sowie, którą wam powiem; ale ja jej dziś jeszcze powtórzę. Pewnie nie znacie tej bajeczki?

HELENA I SZAMBELAN
Znamy.

P. JOWIALSKI
Słuchajcie więc:
- Głupie wszystkie ptaki! -
Rzekła sowa.
Na te słowa
Jaki taki
Dalej w krzaki;
Miłość własną ma i ptak.
Ale śmielszy stary szpak
Gwiznie, skoczy
Jej przed oczy
I zapyta jejmość pani,
Z jakich przyczyn wszystkich gani.
- Boście ślepi. - Bośmy ślepi?
A któż widzi lepiéj?
- Ja, bo bez słońca pomocy
Widzę w nocy. -
Na to odrzekł stary szpak:
- Widzieć zawsze wszystkim wspak,
To nie chluba,
Sowo luba.
Możeś mądra - niech tak będzie,
Lecz twą mądrość kryje cień,
A tymczasem słychać wszędzie:
Każda sowa głupia w dzień!

P. JOWIALSKA
O, dlaboga! Co też jegomość dalej nie wymyśli, (kładąc okulary) Figle! figle!

SZAMBELAN
Ja nic u niej nie znaczę - wszystkim rządzi.

P. JOWIALSKI
Gdzie ogon rządzi, tam głowa błądzi.

SZAMBELAN
Powiada, że ja i miotła - obojeśmy sprzęty domowe.

P. JOWIALSKI
Biada temu domowi, gdzie krowa dobodzie wołowi - dawne uczy przysłowie.

HELENA
Zatem, kochany dziaduniu, mam twoję obietnicę, że mnie naglić nie będą?

P. JOWIALSKI
Krótko a węzłowato - nie chcesz Janusza?

HELENA
Tego nie wyrzekłam.

P. JOWIALSKI
Ale, moja Helusiu, przysłowie mówi: Prędka odmowa - datku połowa.

SZAMBELAN
Prawda, i ja tak mówię.

HELENA
Jestże to w mojej mocy? Zawisłamże tylko od siebie?

SZAMBELAN
Dobrze mówisz, Helusiu. Od ciebie, nie od siebie - jak mówi przysłowie.

P. JOWIALSKI
Jakie przysłowie? gdzieś je czytał?

SZAMBELAN
Tak jakoś od śliny.

P. JOWIALSKI
Co waćpan bałamucisz! Mówi się - plecie, co mu ślina na język przyniesie, ale nie: jakoś od śliny. I co waćpanu myśleć o przysłowiach! Ho, ho! Także - kuchta do patyny! (do Heleny) A ty ani tak, ani siak. Oj, dziewczęta, dziewczęta, wszystkieście szpakami karmione. "Chcę, nie chcę - a ty, kochanku, stój na smyczy!" Trafi się jaki smuklejszy modniś, z loczkiem na czole, z zakręconym wąsikiem, z szlufowanym pazurkiem - "a do budy, ty ze smyczy!" Ale jak się nic lepszego nie nadarzy - "chodź i waszeć do ołtarza!" Dobry chleb, kiedy nie ma kołacza.

P. JOWIALSKA
Figle! figle!

P. JOWIALSKI
Róbcie sobie nareszcie, jak chcecie! Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Ale Janusz wesoły, ja lubię Janusza; z nim bawię się i śmieję, a śmiać się bardzo zdrowo. Jednak nie ma co mówić, każdy ma swoje wady, przymioty, widzimisię, słowem - każdy dudek ma swój czubek.

SCENA DZIESIĄTA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Helena, Szambelan, Janusz, za nim Lokaj.

WSZYSCY
do wchodzącego Janusza w kaftanie tureckim
A to co?

JANUSZ
Czy pani Szambelanowa nic nie mówiła?

SZAMBELAN
Aj, gdzież tam nie mówiła!

P. JOWIALSKI
Ona i przez sen gada.

SZAMBELAN
śmiejąc się
Już widzę, że z czegoś śmiać się trzeba.

P. JOWIALSKI
Cóż znaczy to przebranie? Nasze stroje teatralne - czy grać będziecie dziś komedyją? Beze mnie?

JANUSZ
I owszem, wszyscy razem grać będziemy i śmiać się do upadłego.

SZAMBELAN
śmiejąc się głośno
Wszakże mówiłem!

JANUSZ
Sporządziłem naprędce arcyucieszną komedyjkę.

SZAMBELAN
Mówże, jestem niecierpliwy!

P. JOWIALSKI
Ile kto ma cierpliwości, tyle ma mądrości - mówi przysłowie.

JANUSZ
Wracałem z przechadzki przez ogród z panią Szambelanową, wtem patrzę, pod drzewem śpi jakiś chłopek czy wędrownik; zaraz mi na myśl przyszło sztuczkę mu jaką wypłatać.

HELENA
Najlepsza byłaby, moim zdaniem, obudzić i dać wsparcie; może głodny, spragniony, we śnie nieborak szukał wypocznienia na dalsze trudy.

JANUSZ
Wcale nie spragniony, bo opodal w krzaku próżna leżała butelka.

P. JOWIALSKI
Corpus delicti.

SZAMBELAN
Hic, haec, hoc.

P. JOWIALSKI
A to co?

SZAMBELAN
Po łacinie.
Jowialski wzrusza ramionami.

JANUSZ
I właśnie ta butelka naprowadziła mnie na myśl arcyszczęśliwą - kazać go tu przenieść i przebrać po turecku, co się najlepiej udało - śpi jak zabity.

SZAMBELAN
Wybornie! Cóż dalej?

JANUSZ
Przebierzemy się także wszyscy i wmówimy w niego, że jest sułtanem albo baszą w jakim nieznanym kraju. - Teraz proszę sobie wystawić jego zadziwienie przy obudzeniu!

P. JOWIALSKI
Dobry żart tymfa wart.

SZAMBELAN
Czymże ja będę?

JANUSZ
Przebierzmy się pierwej, potem urzęda porozdajemy. I damy zechcą przychylić się do tej arcydowcipnej zabawy.

P. JOWIALSKI
A, nie ma gadania - wszystkie! (do Lokaja) Dajże kaftan!
Ubiera się.

P. JOWIALSKA
Co też jegomość nie wyrabia! Boże mój najsłodszy!

P. JOWIALSKI
No, pani Jowialska, dalej w szarawary.

P. JOWIALSKA
Fe, fe, panie Jowialski! Zaczynasz trzpiotować, nieprzystojności wspominasz,

P. JOWIALSKI
Ale jejmość musisz być Turczynką.

P. JOWIALSKA
żegnając się
O, dlaboga!

P. JOWIALSKI
Musisz się zbisurmanić, nic nie pomoże.

P. JOWIALSKA
Panie Jowialski, zaniechajże te psoty.

P. JOWIALSKI
prosząc
Moja Małgosiu!

P. JOWIALSKA
Mój Józieczku, nie nacieraj!

P. JOWIALSKI
Żwawo do niéj, choć się broni! Jejmość zapomniała moje przysłowie.

P. JOWIALSKA
Oj, figlarzu, figlarzu!

P. JOWIALSKI
Będziesz sułtanką?

P. JOWIALSKA
Broń Boże!

P. JOWIALSKI
Tylko na dzisiaj.

P JOWIALSKA
Ani na godzinę.

P. JOWIALSKI
całując ją
Małgosiu, jak mnie kochasz...

P. JOWIALSKA
Józieczku, Józieczku, nadużywasz mojego afektu. Chodź, Helusiu, przebierzemy się.

JANUSZ
do Heleny
I pani raczysz...

HELENA
Widzę, widzę, że muszę.

SZAMBELAN
Dobrze, bardzo dobrze, Helusiu, trzeba zawsze tak jak wszyscy.

P. JOWIALSKI
Wleziesz między wrony, krakaj jak i ony; ale pani Janowa?

JANUSZ
Przyrzekła dzielić naszą zabawę.

P. JOWIALSKI
Pani Jowialska, pani Janowa i Helusia - wszystkie wdzięczyć się będą do niego.

P. JOWIALSKA
Co też jegomość dalej nie wymyśli - ja stara!

P. JOWIALSKI
O, Turek na to nie pyta!

HELENA
Nie wiedzieć, co to za człowiek.

JANUSZ
Wszyscy przecie razem będziemy.

P. JOWIALSKI
Kiedy pan Janusz sam chce i prosi...

JANUSZ
Sam chcę i proszę, bo to powiększy śmieszność mojego wynalazku.

P. JOWIALSKI
Nie masz się co namyślać, rób, jak twój wielbiciel żąda.

SZAMBELAN
Chodźmy go obudzić.

JANUSZ
Hola! Niech panie przebierą się pierwej, a potem tu go przeniosą i tu w milczeniu wszyscy czekać będziemy, aż się sam obudzi.

SZAMBELAN
Aż się sułtanem obudzi.

JANUSZ
Chodźmy, chodźmy.

HELENA
Ach, chodźmy!


PAN JOWIALSKI

AKT DRUGI