SEWERYN GAŁĘZOWSKI.

Śród emigracyi polskiej w r. 1831 postacią jedną z najwybitniejszych był dr. medycyny i chirurgii, Seweryn Gałęzowski. Zeszedłem się z nim po moim z Konstantynopola do Paryża przyjeździe (r. 1858) w jakimeś - dobrze nie pamiętam, interesie publicznym, o którym był uprzedzony, albowiem na mnie u siebie w mieszkaniu o godzinie porannej czekał. Gdym się wobec niego znalazł, od pierwszego nań oka rzutu, byłbym w nim, chociażbym o tem nie wiedział, poznał profesora. Słuszny, szczupły, o wyrazie oblicza znamionującym pewność siebie, wzbudzał cześć, tem mocniej mi się uczuwać dającą, że był jednym z przedstawicieli nauki, którą czcić od dzieciństwa mnie nauczono, o ile - rozumie się- przedstawiciel onej Moskalem nie był. Profesorów uniwersytetu Polaków rzadko mi się w życiu spotykać zdarzało. Znałem Zienowicza i Andrzejowskiego krzemieńczanów, na katedrze widziałem Fonberga, po nich, nim do Lelewela trafiłem, najpierwszym był Gałęzowski - słuszny, imponujący, ogolony (w czasach owych w sferze mężów nauki wąsy, broda, bokobrody nawet uchodziły za rzecz zdrożną).

Interes, co mnie do niego sprowadził, tyczyć się musiał obchodzących mnie bardzo stosunków z Rusią, zwłaszcza zaś z Rusią pod panowaniem moskiewskieni. Z Gałęzowskim znosili się w sprawach polskich obywatele krajów zabranych (po dzisiejszemu, guberni południowozachodnich) tej sfery, w której nie łatwo poławiają się ludzie, skłonni zajmować się taką, jak polska, sprawą, na wielkie nieraz śmiertelników, bezpieczeństwo własne i wygody miłujących, narażając przykrości. Jednym z takich, co bezpieczeństwa przestrzegali i wygodami nie pogardzali, mimo to od służenia sprawie polskiej się nie odwracali, był cieszący się nie małym śród obywatelstwa polskiego na Kusi, którą sobie Moskwa przysądziła, mirem, sędziwy pułkownik, Marcin Tarnowski. Pułkownik z Gałęzowskim nie w innych tylko w publicznych znosił się sprawach. Ponieważ o tem wiedziałem, ponieważ dużo o Tarnowskim od ojca mego, który pod dowództwem jego kampanię r. 1812 odbył, dobrego słyszałem; ponieważ w sąsiedztwie Podhorzec (własności i miejscu zamieszkania jego) miałem kolegów uniwersyteckich i przyjaciół, na których współdziałanie w robotach politycznych liczyłem: te przeto powody mnie do zabrania z drem G. znajomości skłoniły. Przytem - i to mnie jeszcze do niego zbliżało, że pochodził z Ukrainy. Na świat r. 1800 przyszedł we wsi Kniaźa Krynica, leżącej na porzeczu Tykicza w powiecie Lipowieckim gub. Kijowskiej, niedaleko od Bałabanówki, którą wsławił kowal, majster od rusznic z napisem: "Se gut, se bon, se Sagalas London, se Iwan kowal de Bałabanówka". Jeszcze i przysłowie Bałabanówkę wspomina: "Gdzie Krym, gdzie Rzym, gdzie Bałabanowiecka karczma".

Kniazia od tego sioła sławnego oddaloną jest o wiorst 10. A i Humań nie za górami: o mil ukraińskich pięć i pół, ludzkich ośm. Dzięki też tej - przypuszczać należy - nie wielkiej stosunkowo od Kniaźa odległości Hnmania, bardziej zaś może dzięki sławie szkół humańskich, edukacya doktora i profesora przyszłego rozpoczęła się u Bazylianów. Zdaje się, że szkoły humańskie skończył wcześniej, niż nasze znakomitości literackie: Bohdan Zaleski, S. Goszczyński, Mich. Grabowski, Aleks. Groza i inni, nie przypominam sobie bowiem, ażeby nazwisko jego obok ich nazwisk w relacyach o szkołach bazyliańskiuh w Humaniu wymienianem było.

Z Humania wprost udał się do Wilna, wstąpił na wydział medyczny, doktoryzował się i w tymże uniwersytecie wykładał chirargię jako adjutant profesora, głośnego w swoim czasie, Pelikana. Powołany następnie do Warszawy, wysłanym został przez uniwersytet warszawski za granicę, celem wystudyowania nowych w chirurgii wynalazków. Do stolicy powrócił po wybuchu powstania listopadowego; sztab departamentu wojny przydzielił go do szpitalów wojennych.

Skompromitowany w sposób ten w oczach rządu rosyjskiego, mając skutkiem tego przed sobą zakończenie karyery medycznej na Syberyi tem pewniej, że u niego złożonym był akt detronizacyi Mikołaja I, opuścić wraz z innymi Polskę musiał. Zamiarem jego było pozostać w Niemczech, gdzie rozprawy jego, treści chirurgicznej, ogłaszane w wydawanym przez Graefe'go i Waltera "Journal der Chirurgie", wyrobiły mu wziętość w świecie naukowym.

Lecz Rosya ścierpieć obecności w położonym o miedzę z nią kraju, przechowywacza dokumentu carowi jej ubliżającego, nie mogła. Gabinet petersburski zażądał wydania Gałęzowskiego. Ostrzeżony przez przyjaciół w Hamburgu, przyjął propozycyę kompanii, eksploatującej kopalnię srebra w Meksyku, a potrzebującej lekarza i odjechał do Ameryki. Kompania zakontraktowała go na lat trzy, po odsłużeniu których i zdaniu egzaminu w Meksyku, mieście stołecznem, osiadł w stolicy jako lekarz chirurg.

Praktyka poszła i szła mu pomyślnie, szykując dla niego w Ameryce świetną, we względzie zwłaszcza majątkowym, przyszłość. Stało się z nim jednak wedle wyrazu filozofii narodowej, zawartego w przysłowiu: "Natura wilka ciągnie do lasu". Na wieść o wypadkach r. 1848, który się z wiosny dla Polaków zapowiedział na podobieństwo tego roku, o którego wiośnie Mickiewicz powiada, że "jedną tylko miał w życiu".

Dla "zrodzonych" później niż autor "Pana Tadeusza" "w niewoli, okutych w powiciu", wiosny podobne powtarzają się i... powtarzać się będą, póki Polska nie odzyska bytu niepodległego. Odczuł ją Gałęzowski w r. 1848 pod niebem tropikalnem i drogę na Stany Zjednoczone Ameryki północnej obracając, do Europy pośpieszył, licząc zapewne na to, że się doświadczenie jego chirurgiczne w Polsce przyda. Pola jednak dla siebie odpowiedniego, jako dla chirurga nie znalazł, pomimo, że się zapasy wojenne w Europie o wolność, oraz poza Polską i w Polsce o Polskę toczyły.

Za to znalazło się pole inne - pole również walki, walki zdobywczej: o światło, bez którego walczenie o wolność jest szarpaniem się na oślep. "I durniowi wolność miła"... - powiadają włościanie w Lipowieckiem, w Humańszczyźnie, w Niemirowszczyźnie, na Rusi całej, ściślejszej Seweryna Gałęzowskiego ojczyźnie, której lud ciemny do walki rzekomo o wolność prowadzili Nalewajki, Pawluki, Chmielniccy i inni, ażeby dli trzech narodów - ruskiego, litewskiego i polskiego - wywalczyć niewolę. Dlatego też zapewne, aby lud polski w oczekujących go walkach o wolność nie dostał się w ręce Pawluków, Nalewajków, Chmielnickich, Gałęzowski, przybywszy w r. 1848 do Europy, rozpatrywał się lat parę w sytuacyi i stosunkach społeczno-politycznych, rozważał warunki, w jakich się Polska wobec perspektywy w bliższej, dalszej i jeszcze dalszej przyszłości, koniecznej dla niej walki orężnej znajdowała.

Zważywszy to wszystko, a i to także, że w sprawie polskiej, jak w sprawach wszystkich w niewoli pozostających a prawa do bytowania niezależnego mających narodów, ważną wychodźtwa odegrywają rolę, musiał szczególną na walkę o światło - na emigraeyi zwłaszcza - zwrócić uwagę. Nie on się tego domyślił, albowiem w łonie emigracyi polskiej we Francyi, znalazł się nie tylko na drodze "kłótni" o kierunki polityczne, ale i na drodze gorliwego w otwieraniu zakładów edukacyjnych spółzawodnictwa.

Stronnictwo demokratyczne współubiegało się na drodze tej z arystokratycznem. To ostatnie, zasobniejsze w środki pieniężne i zaopatrzone w stosunki odpowiednie, najpierwsze założyło Towarzystwo historycznoliterackie, oraz Stowarzyszenie pomocy naukowej, zakładało szkółki, założyło bibliotekę. Demokraci poprzestawać zrazu musieli na publikacyach, zawierających bądź poglądy, bądź rozprawy historyczne, ekonomiczne, polityczne, ogłaszali prace takie, jak "Przegląd dziejów polskich", w końcu, w r. 1841 zdobyli się na szkołę średnią.

Chociażby nawiasowo zauważyć należy, że wśród różnonarodowych emigracyj politycznych, emigracya polska szczególnie się o szkoły i zakłady naukowe troszczyła. Tak było ongi w Europie; tak jest obecnie w Ameryce.

Nie jestże to świadectwem, że potrzeba uświadomienia narodu, celem przysposobienia go do działalności na drodze walki o wolność, uznawaną była przez emigracyę w czasach, kiedy emigracya zastępowała obezwładnioną przez zaborców Polskę *? Z niej potrzeby tej uznanie na kraj przeszło.

Szkołą polską, najpoważniej się na emigraeyi w r. 1848 przedstawiającą, była szkoła zwana i dotychczas nazwę Batignolskiej nosząca. Do założenia jej pomysł powzięli Henryk Nakwaski i Wincenty Kraiński. Omówienie pomysłu nastąpiło d. 16 maja 1841, w mieszkaniu generała Dwernickiego, w obecności Ant. Góreckiego i prof. Ant. Michalskiego*.

Nie mam zamiaru o losach szkoły Batignolskiej opowiadać. Wspomnieć jednak winienem, że w r. 1848, gdy rewolucya lutowa zamieszanie w niej sprawiła, a liczba uczniów powiększała się i mimo, że subwencya rządowa cofniętą jej nie została, finanse szkolne w nie nader pomyślnym znajdowały się stanie, szkoła w trudnem znalazła się położeniu. "Być albo nie być". W momencie tym zjawił się Seweryn Gałęzowski i uratował szkolę, dzieląc się z nią owocami swojej pracy lekarskiej w Meksyku. Zamianowany przez Radę szkolną skarbnikiem, służył jej najprzód jako skarbnik, następnie jako prezes Rady - i starał się o nią i zabiegał, ofiarował jej swój czas, podtrzymywał ją nierzadko groszem własnym i, gdy ją do świetnego doprowadził stanu, ściągnął na siebie oskarżenia i zarzuty, odsądzającego od czci ludzkiej i wiary polskiej.

Co się czci ludzkiej tyczy, wszystkie odnoszące się do niej czynione Gałęzowskiemii zarzuty, można, ba, należy zaliczać do kategoryi wymyślana co do wyrazów, a zmyślań, co do rzeczy. W żadnym razie na naganę nie może zasługiwać człowiek, co dobrowolnie a bezinteresownie poświęcał się wychowywaniu młodzieży. Krytyce podlegają sposoby, systemy, metody, ale w żadnym razie nie chęci. Sposoby wychowawcze - jakże się zmieniały!... Wychowanie w Grecyi starożytnej regulował rytmizm, ku rozwijaniu którego służyły ćwiczenia cielesne i muzyka. Scholastycyzm średniowieczny unieruchomił młodzież przy książce. Obecnie pedagogia racyonalna nie obchodzi się bez gimnastyki i muzyki (śpiewów). Bazylianie w Humaniu, z rąk których Gałęzowski wyszedł, ćwiczeń cielesnych ani na majówkach ani na rekreacyach nie odrzucali; lecz ćwiczeniom tym towarzyszyły ćwiczenia sobotnie, stosownie do rady "bicia dziateczek rózeczką" Ducha świętego.

W dzieciństwie mojem o uszy obijały się mi opowiadania o Bazylianach, którzy w cholewach kańczuki nosili. Jeżeli reminiscencye te służyły Gałęzowskiemu za wskaźnik w kierownictwie szkołą, zasługiwałby na krytykę, na surową krytykę, lecz nie na co innego. Na krytykę zasługiwałoby oraz wyniesione ze wspomnień bazyliańskich a może i z okazów szkół meksykańskich, za zbyt silne sprężyny klerykalnej przyciskanie. Nie spotykałem się jednak z krytyką ku podobnym zwróconą niedostatkom pedagogicznym. Broszury l artykuły dziennikarskie, przeciwko Gałęzowskiemu zwrócone, nie krytykują, ale oskarżają, sądzą i wyroki ferują.

Najcharakterystyczniejszym i bodaj czy nie najpierwszym we względzie tym jest arkuszowy z górą przedruk w r. 1853 z "Nowej Polski" artykułu, wystylizowanego przez J. B. Ostrowskiego p.t. "Szkoła Polska Narodowa w Batignolles". Autor zarzuca Gałęzowskiemu: wynaradawianie szkoły dla dogodzenia Rosyi i daje na to dowody. Dowody, mające przekonać czytelników o zasługiwaniu się przez oskarżonego caratowi, nie trzymając się jedne drugich, nie przekonywują nikogo już przez to, że wysługiwania się podobnego, za zbyt ryzykownego, nie chwytałby się człowiek taki rozważny i praktyczny jak dr. G. Czy mu potrzebne były te trudy i kłopoty, jakie go otoczyły, te przykrości, z jakiemi się spotkał? Gdyby miał takie, jak J. B. O. powiadał, u Moskali zachowanie, potrzebował się tylko do amnestyi podać, a otrzymałby ją tem łatwiej, że rząd rosyjski w czasie owym - w przededniu wojny wschodniej - po świecie rozbijał się za specyalistami w zakresie medycznym.

Byłaby mu się przeto, gdyby rząd petersburski nie miał z nim na pieńku (o czem wspomniałem powyżej) dostała nie tylko amnestya, ale i, jeżeli nie katedra uniwersytecka, to dyrekcya jakiegoś na teatrze wojny szpitala głównego.

Zarzut wynaradawiania młodzieży słusznym był pozornie z tej racyi, że ze szkoły wychodzili ludzie młodzi, nie władający biegle językiem polskim. Wielu z nich rozmowy po polsku podtrzymywać nie było w stanie i zapominało następnie mówienia językiem ojcowskim. Byli to synowie Francuzek, które za Polaków powychodziły. Ojcowie na utrzymanie rodziny pracowali; matki dzieci wychowywały i w otoczeniu francuskiem je trzymały. W warunkach takich wychowanie "narodowe" za cel mieć musiało nie język ale duch, wpajając w umysły młodzieży znajomość Polski, jej dziejów, jej literatury, jej znaczenia politycznego i przydatności cywilizacyjnej, szczepiąc w wychowańców przywiązanie do sprawy polskiej, krzyżującej się ze sprawą francuską i w niejednym zlewającej się z nią względzie. Wyjaśnił dokładnie zadanie tej młodzieży polsko-francuskiej członek Rady, Stanisław Poniński, na obchodzie zakończenia roku szkolnego 1860, w przemówieniu do niej: "Kochajcie Francyę, drugą ojczyznę naszą, lecz pamiętajcie zawsze, żeście Polacy. Służcie Franeyi gorliwie do momentu, w którym was Polska do służenia sobie i do poświęceń powoła; i gdy ów upragniony moment nadejdzie, wówczas, wierzcie temu, Francya, ten naród po apostolska cywilizacyi przodujący, ta jasno Europę oświecająca pochodnia, ta Francya tak w wiedzę i talenty bogata i płodna, zamiast Polsce usług waszych zazdrościć, pobłogosławi wam, dzieciom swoim przybranym, na łonie jej wyhodowanym *".

Dziś by Poniński, gdyby z grobu powstał, tego nie powiedział; wówczas jednak Francya biła czołem innym bóstwom i w Polsce współpracownicę na roli cywilizacyjnej widziała.

W tym duchu i w tym kierunku wychowywała się w szkole polskiej w Paryżu, pod kierownictwem drą Gałęzowskiego, młodzież. I młodzież ta podwójnej ojczyźnie swojej egzamin patryotyczny czynnie w razach potrzeby składała. W r. 1863, wyższe szkoły Batignolskiej klasy opustoszały. Poszli profesorowie, poszli uczniowie i ci ostatni, jedni język polski kalecząc, drudzy wcale po polsku nie mówiąc, po polsku się w Polsce o Polskę bili i ginęli. Oddział Łapińskiego (wyprawa morzem na Litwę) całkowicie się z nich składał; w oddziale Mierosławskiego nie mało ich było. Nie długo później 1870-1871) Francya wychowańców batignolskich do egzaminu patryotycznego powołała. I ten chlubnie zdali *.

Na tym atoli drugim, pod dyrekcyą Gałęzowskiego egzaminie, szkoła wyszła fatalnie. Zagroził jej upadek i byłaby niechybnie upadła, gdyby jej Gałęzowski, powodując się tą zdrową, polityczno-strategiczną regułą, że raz zajętego posterunku nie opuszcza się lekkomyślnie, nie uratował. Służył jej do śmierci. Umarł w Paryżu d. 21 marca 18T8 r., pozostawiając po sobie zaszczytne wspomnienia tale w historyi szkoły polskiej na emigracyi, jako też w legacie 5000 rocznie, złożonym w Akademii, umiejętności w Krakowie, pod "nazwą "Stypendyum imienia Jana Śniadeckiego", przeznaczonego na kształcenie Polaków na profesorów uniwersytetu w działach kolejno nauk raz ścisłych, znów filozoficznych.

W osobie jego zgasł człowiek, zasługujący i na pamięć i na wdzięczność narodu, którego był synem kochającym i któremu wiernie a gorliwie służył.

O mojej z nim znajomości osobistej wspomniałem na początku sylwety niniejszej. Schodziliśmy się rzadko. Zachodziłem do niego nie inaczej, tył k o w interesie, dwa, najwyżej trzy razy, a zawsze w porze śniadaniowej. Interes załatwiałem zwykle przed śniadaniem.

Do stołu zasiadało nas czterech: doktor, Władysław Ordęga, syn Józefa, demokraty i republikanina tak skrajnego, że go za swego socyaliści dzisiejsi podają, Ksawery Gałęzowski, synowiec Seweryna, dziś okulista sławny, wówczas okulistykę studyujący i ja. Przy śniadaniu za każdym razem wobec umie zawiązywała się ostra a zawzięta pomiędzy Ordęgą, demokratą republikaninem, a Ksawerym G., konserwatystą monarchistą, dyskusya o zasady. Wywoływał ją, jakem zauważył, synowiec doktora na intencyę moją, w myśli złośliwej ugryzienia mnie, osławionego na punkcie demokratyzmu w sferach przyzwoity ch. Domyślając się tego, w dyskusyi udziału nie brałem, tem bardziej, że w Ordędze znajdował się dla mnie wyręczyciel świetny, o desperacyę przeciwnika przyprawiający. Doktor również udziału nie brał; od czasu do czasu na mnie z uśmiechem spoglądał i oczami na rzucających się na siebie, jak dwa młode koguty, zapaśników wskazywał.

Dr. Seweryn Gałęzowski oficyalnie do żadnego ze stronnictw emigracyjnych nie należał, stojąc na stanowisku bezstronnem, odpowiedniem kierownikowi szkolnemu. Utrzymywał stosunki ze wszystkimi: z Czartoryskim, z Mierosławskim, ze wszystkimi słowem. Sądząc jednak wedle przyjaciół, do których lgnął, a którymi byli dr. Hłuszniewicz, Teofil Janusiewicz, Józef i Władysław Ordęgowie, Bohdan Zaleski i tym podobni, sądząc po udziale, jaki w służeniu sprawie powstania styczniowego wziął, przekonaniami ku demokracyi wcale wyraźnie ciężył.


* Potrzebę światła, dla zapewnienia powodzenia walce o wyzwolenie Polski, rozumiano w czasach onych, nie zupełnie jednak, ale częściowo, jednostronnie. Stosowano ją do kierowniczej społeczeństwa klasy, przysposabiając przewodników w akcyach zarówno politycznospołecznej, jak wojennej. Liczono na to, że na wezwanie kierowników lud pójdzie, porwany tem uczuciem, które szczupłe szeregi polskie pod Racławicami hufcem kosynierów wzmocnilo. Stronnictwo demokratyczne na emigraeyi z r. 1831 liczyło na spotęgowanie patryotyzmn ludowego przez nadanie włościanom wolności i własności. Rachuba ta okazała się bledną ze względu na to, że nadaniami tego rodzaju (do którego obecnie obietnice socyalistyczne wchodzą) posługiwać się w razach danych mogą zaborcę Polski, biorąc nadania na rauhunek własny. Ciemne, nieuświadomione masy są inateryalem, który się tym, zwłaszcza, co władzę w ręku dzierżą, do wysysku nadaje. Ten sam lud, co w r. 1794, na wezwanie szlachty, ku obronie ojczyzny z kosą w garści się pogarnął, w r. 1846, na wezwanie ofiarującej mu wolność i własność szlachty - szlachtę wyrżnął.

* "Bulletin Polonais" nr. 29 z d. l kwietnia 1891 str. 72-73.

* "Bulletin Polonais" Nr. 54 z d. l lutego r. 1892 str. 9.

* Niechętnych szkoła ta, doprowadzona obecnie do rozmiarów bardzo skromnych, miała i ma zawsze mimo, że nie można domyślić się niechęci powodów istotnych. W pojawiających się w czasach późniejszych broszurach i artykułach dziennikarskich, obok zarzu tów, odnoszących się do narodowości polskiej, zwracają się oraz zarzuty przeciwko admiuistracyi, marnującej jakoby duże fundusze, które by się gdzie indziej korzystniej, aniżeli w Paryżu, zużytkować daiy. Póki Brazylja z mody, we Lwowie zwłaszcza, była nie wyszta, dla funduszów tych cele wskazywano w Paranie; zdaniem znów innych najodpowiedniejszem na zużytkowanie ich miejscem jest Ślązk. Zdarzają się jednak i tacy, którym się rozmaite zdrady narodowe przywidują. Zarzuty te świadczą o mocy tradycyj rozlicznych: obyczajowych, zwyczajowych, przesądnych, oszczerczych i innych.


SYLWETY EMIGRACYJNE