MIKOŁAJ KORWIN KAMIEŃSKI.

Pod pióro nasuwa mi się towiańczyk - człowiek, któryby nie powinien był w szeregach towianizmu figurować. Sprzeciwiały się temu dwie racye: ta, że był żołnierzem, nie zrzekającym się korzystania z każdej okazyi wystąpienia orężnie przeciwko zaborcom Polski, oraz ta, że go urodzenie, pokrewieństwo i koligacye do arystokratycznej przywiązywały sfery.

Towianizm, przejaw emigracyjny, mimo, że wrażenie sprawił, mimo, że się o nim mówiło i pisało dużo, a nawet i obecnie przedmiotem uwagi bywa, mimo to emigracyi za sobą nie porwał. Nie licząc obojętnych, nie poszły za nim: ani większość demokratyczna, ani mniejszość arystokratyczna. Jedna i druga względem niego stawały nieprzyjaźnie. Arystokracya nie dziwi: ją, monarchicznemi przejętą przekonaniami, trzymał kościół panujący, jakim w Polsce był katolicki. Ale demokracya?... Jeżeli takich demokratów skrajnych, jakimi byli na katechizmie wyhodowani członkowie gromad Grudziądz i Humań, nawskróś religijny przejmował mistycyzm, to tem bardziej, również katechizmowo nastrojony ogół emigracyjny podatnym się okazać był powinien na przylgnięcie do mistycyzmu, przyniesionego przez obywatela z Litwy, a przyjętego i zalecanego przezpoetów - i to przez jakich! - Mickiewicz, Goszczyński.

W żadnym narodzie poeci równem nie cieszą się (może - nie cieszyli się) poważaniem, jak w polskim. Po dziś dzień mianujemy ich, jak się oie mianują nigdzie, "wieszczami" - prorokami.

Improwizacya Konrada ("Dziady", część trzecia) świadczy, że Mickiewicz uznawał prorocze poetów powołanie. Z jego przeto strony natnralnem było danie się pociągnąć doktrynie mistycznej, mesyanizmein zaprawnej. Za Mickiewiczem poszli inni, biorący mistycyzm w sensie niekatechizmowym jako ogół wychodźtwa, lecz w filozoficznym (Rettel, Nabielak i kilku jeszcze). Ci pociągnęli takich, co im na słowo wierzyli.

W sposób ten sformułowała się gromadka towiańczyków nie liczna, ale imieniem n wieszcza" głośna - imieniem autora takich jak "Konrad Wallenrod", "Dziady" (część trzecia), "Reduta Ordona", "Ustęp" (poświęcony przyjaciołom Moskalom) i innych utworów, które Polaków zachwycały. W gromadce tej stan żołnierski przedstawiali dwaj pułkownicy: Karol Bóżycki i Mikołaj Korwin Kamieński- pierwszy stowiańszuzony do cna, nie myślący o sprzeciwianiu się woli bożej, przez porywanie się do oręża przeciwko tego, co Mikołaj I rodzaju Mesyaszom; drugi, wzorem Mickiewicza i Słowackiego, wyłamujący się we względzie tym z ram doktryny, ile razy się okazya walczenia przeciwko któremu z zaborców Polski nastręczała.

Z okazyi takiej Kamiński skorzystał w r. 1848 we Włoszech.

Po raz wtóry sposobność podobną nastręczyła mu wojna wschodnia, "krymską" zwana. Złamanie w tym razie praw towianizmu, charakteryzuje tego towiańczyka, każąc podejrzewać go o takie dla znamionujących doktrynę kolumn duchów różnobarwnych odnoszenie się, jak wachmistrz Dorosz, z gawędy W. Pola, odnosił się do "ducha czasu", powiadająco nim: "Co to znaczy, wiedzą kaci: u mnie duch, co dobrze bije". Pokazuje się, że i towiańczycy niektórzy wierzyli w dobre ducha bicie.

Nim jednak wiarę tę w Kamieńskim ze znanych mi kolei życia wyprowadzę, winienem o kolejach owych opowiedzieć w krótkości. Powtórzę o nich rzeczy słyszane i czytane, znałem się bowiem z pułkownikiem z daleka, z bardzo daleka; zbliżyłem się do niego raz jeden, ale w sprawie, która sama jedna o moralnej człowieka wartości stanowi.

Mikołaj K. Kamieński, urodzony r. 1799, pochodził z Wołynia jako członek rodziny, skoligaconej i spokrewnionej z arystokratycznemi rodzinami polskiemi. Do wojska wstąpit wcześnie i był jednym z oficerów jazdy, należących do rodzaju "świetnych" pod względem tak znajomości rzemiosła, jakoteż prezencyi salonowej.

Po wybuchu powstania r. 1830, dwukrotnie wpadł był wielkiemu księciu w ręce i dwukrotnie śmierci uniknął dlatego tylko, że w. książę zląkt się następstw, jakieby z rozstrzelania jego wynikły.

Niedawno w któremś z pism polskich (czy nie w "Kraju" petersburskim?) czytałem wyjątek z opowiadania pamiętnikowego o podróży Konstantego Pawłowicza, w grudniu, r. 1830, z Mokotowa do Brześcia Litewskiego.

Pamiętnikarz pisze o Kamieńskim, chwali jego grzeczność, unosi się nad wspaniałomyślnem obejściem się z nim w. księcia i oburzają go Polacy za niegodziwe bratu carskiemu wywdzięczenie się za jego dja nich miłość.

Ów grzeczny oficer polski walecznie się następnie w czasie wojny sprawował, wynosząc z niej reputacyę żołnierza nietyłko walecznego, ale i fach swój gruntownie znającego. Na emigracyi w piśmiennictwie wierszem i prozą się próbował. Na .polu tem atoli laurów nie uszczknął, co wzbudzając w współzawodnikach zawiść, nie pozbawiało go przyjaźni ludzkiej. Należał on do śmiertelników tego rodzaju,co nieprzyjaciół nie mają. Na emigracyi z ludźmi rozmaitych schodziłem się przekonań - nie słyszałem, żeby się o Kamieńskim kto źle odezwał. Zwano go powszechnie człowiekiem zacnym i kawalerzystą znakomitym.

Co się zaś jego przystania do towianizmu tyczy, nie wszyscy brali to na seryo. Niektórzy przypuszczali, że towianizm wybrał jako grunt neutralny, z któregoby w danym razie przyłączyć się mógł do stronnictwa, dającego największe w moralnym i w politycznym względzie rękojmie. Świadczyłoby to, że należał do rodzaju ostrożnych, wahających się, wyczekujących, nie chcących się zobowiązywać do niczego, ani żadnej na siebie brać odpowiedzialności. Tacy wahali się, wyczekiwali, z Francuzkami się żenili, rzemiosła lub fachu jakiego imali i pozostawiali potomstwo Francuzów pochodzenia polskiego. Coś podobnego przytrafiło się i pułkownikowi naszemu, żonatemu nie z Francuzką nawet, ale z Polką (Potocką?), którego syn (Mieczysław) po polsku ledwie rozumiał (w szeregach francuskich pod Mtigentą zginął).

Pułkownik w r. 1848-49 służył w wojsku włoskiem. Wabiony przez Mickiewicza na wodza sformowanego przezeń legionu, zwabić się nie dał. Był to legion zanadto poetyczny, przydatny na materyał do jasełek, czyniących zaszczyt wyobraźni poety, ale nie do boju. Kamieński wiary w doktrynę nie posunął tak daleko, ażeby miał się zaryzykować na dowodzenie garstką legionistów, szesnastu (nie dwunastu, jak twierdzi Wyspiański w poemacie udramatyzowanym p. t. "Legion, scen dwanaście"), pomimo, że każdy z nich przedstawiał kolumnę duchów.

Po zakończeniu wojny włoskiej w r. 1849 klęską pod Nowarą, w wojsku włoskiem pozostawał w stanie rozporządzalności. Gdy wybuchła wojna wschodnia (1853-56), nie kwapił się z ofiarowaniem W. Porcie usług swoich.

Generałowi Wysocktemu, wybierającemu się doKonsfcantyno|)ola w celu tentowania w charakterze pełnomocnika emigracyjnego o wdarcie się na teatr wojny przeciwko Moskwie z legionem polskim, na zapytanie, czy na niego liczyć może:

- Owszem... Czemu nie... - odpowiedział - jeżeli tam co porządnego postawić się wam uda...

Przez wzgląd na Austryę, dla której wojna na krymski półwysep przeniesioną została, państwa sprzymierzone nie dopuściły do organizowania legionów polskich. Natomiast stanęły dwie w znaczeniu fiurogatu legionów organizacye wojskowe: jedna rządowa turecka pod nazwą "Kozaków suttańskich", pod dowództwem Sadykabaszy; druga, "Dywizya kozaków sułtańskich w służbie angielskiej" (dziwna nazwa - co?), pod dowództwem generała Władysława Zamojskiego. Ta druga, pozostając na żołdzie angielskim, rozwijała się prawidłowo i porządnie. Organizacya zakrojoną została na pięć pułków numerowanych, jak następuje: l piechota, 2 szasery, 3 strzelcy piesi, 4 piechota, 5 ułani. Szaserzy stanowili brygadę jazdy, liczącą ludzi 750, rozkwaterowanych w Warszawie i okolicy. Kadry w początkach r. 1866 były prawie pełne. Brakowało dowódców pałkowych i dowódcy brygady. Nastręczał się wprawdzie i do zajęcia stanowiska tego ogromną miał ochotę pnłk. B. Czarnomski, lecz rzeczą było niemożliwą funkcyi tej powierzenie takiemu, jak on, narwańcowi. Dla nas, w Konstantynopolu przebywających, a w organizacyach tych udziału nie biorących, stanowiły one przedmiot ciekawości. Krążyło wśród nas pytanie: jak też Zamojski z rozwiązaniem kwestyi wodzów w kawaleryi sobie poradzi? Jazdą tymczasowo, ku wielkiemu Czarnomskiego zgorszeniu, dowodził pułkownik od piechoty, Stubicki.

W książce pióra mego p. t. "Udział Polaków w wojnie wschodniej", str. 186, przyznaję się do tego, że nie umiem odpowiedzieć na zapytanie: "Dlaczego Kamieński zaciągnął się do dywizyi K. S.(kozaków sułtańskich)?" Dziś umiem. Racya nieumienia a raczej przemilczenia w r. 1857, kiedym to pisał, odnosiła się do ludzi, do osobistości w grę wchodzących, do Kamieńskiego mianowicie, stanowiąc obciążające go świadectwo we względzie jego, co do zasad towianizmu, prawowierności. Mógłżem go wówczas - dla prostej wesołości serca - kompromitować?

Rzecz się miała tak:

W pierwszych dniach grudnia r. 1855, powróciłem był z Dobrudzi, gdziem dla zaopatrywania w obrok i mąkę oblegającej Sewastopol armii francuskiej, magazyny budował, do Konstantynopola. W Konstantynopolu zastałem w trumnie zamknięte zwłoki Mickiewicza i nierozwiązaną kwestyę dowództwa jazdy w dywizyi K. S. w Sł. Ang., istniejącej już faktycznie, a stanowiącej przedmiot sporu zawziętego pomiędzy Sadykiem baszą z jednej generałem Zamojskim z drugiej strony - sporu, o usunięcie którego napróżno starał się Mickiewicz. Spór ów wikłała zagadkowość tej militarnie wyżej niż Sadykowska stojącej, dobrze płatnej, dostatnio żywionej, nie po komedyancku umundurowanej i nie wiadomo dlaczego "sułtańskiej" organizacyi wojskowej. Zagadka ta rozwiązała się później nieco. Ciekawość tymczasem na osobistości się zwracała.

Razu pewnego przychodzi do mnie Włodzimierz Kozłowski z oświadczeniem, że ma ze mną do pomówienia. Kozłowski w roku każdym pod jesień, jeździł dla widzenia się z rodziną na Zachód i przywoził z Paryża, który regularnie odwiedzał, wiadomości i wskazówki. Na krótko przed moim z Dobrudzi powrotem, powrócił i on. Przychodzi więc do mnie i pyta:

- Wiesz, kto nad jazdą formacyi Zamojskiego dowództwo obejmie?

- Nie wiem...

- Mikołaj Kamieński...

- O?!.. - zdziwiłem się - Towiańezyk?- Z tych, co towianizm niekiedy na stronę osuwają...

- Snąć go pociągnął przykład Mickiewicza - zauważyłem.

- Nie... Widok pewien, w którym liczy na ciebie.

Zdziwiło mnie to bardziej jeszcze, niż wiadomość o objęcia przezeń dowództwa. Słyszałem o Kamieńskim najwięcej z relacyj o żartach, jaki na jego rachunek Sadykbasza płodził; ale ani przypuszczałem, ażeby posłuch jaki o mnie dojść mógł do uszów jego.

Jakoż posłuch ów był daty bardzo świeżej, albowiem do uszów Kamieńskiego dostał się przez usta Kozłowskiego i, co więcej, zdecydował Kamieńskiego na przyjęcie ofiarowanego mu przez Zamojskiego dowództwa. Wahanie się jego rozstrzygnęła na stronę przyjęcia udzielona mu przez Kozłowskiego wiadomość o istnieniu Polaka, znającego ujście Dunaju i przeprawy przez tę "słowiańską" rzekę. Polakiem tym byłem ja. Losy na wiosnę r. 1853 rzuciły mnie były do Tulczy, dokąd w czasie mego w tem mieście naddunajskiem pobytu, przysłany został z Konstantynopola, z seraskieratu młody oficer, nazwiskiem Alibej, sturczony Niemiec, uczeń tureckiej szkoły inżynierskiej, z poleceniem sprawdzenia na gruncie mapy ujść Dunaju. Przysłano go bez pomocników i bez instrumentów. Znalazłszy się na miejscu i nie wiedząc co począć, zwrócił się do przebywających tam Polaków i ci wskazali mu mnie, jako osobnika, mogącego w rzeczy tej przydatnym być. Wzięliśmy się we dwóch do roboty z jedyną starą jakąś mapą w ręku.

Rozpytując przewoźników, rybaków, łapaczy pijawek, myśliwych i kogo się dało, zwiedziliśmy, zaczynając od Isakczi, trzy główne ramiona ujściowe Dunaju, oraz objętą przez nie przestrzeń ogromną, złożoną z porośniętych wierzbiną, łoziną, oczeretami i wszelakiem wodnem zielem, mokrzydeł, podzielonych na wyspy, poprzerzynane kanałami i napełnione jeziorami i jeziorkami.

Zabrało to nam czasu sporo, oznajmiło nas jednak wcale dokładnie z tym labiryntem dunajskim. Chwaliłem się tem przed spółziomkami w Konstantynopolu. Ztąd o osobliwości tej wiadomości Kozłówski mógł Kamieńskiemu udzielić. Ale - cóż w niej wahającego się pułkownika pobudzić do przyjęcia dowództwa mogło?

- Kamieński - tłumaczył mi Kozłowski - kiedym mu perswadował, że wypada, ażeby Polak rzetelny i człowiek ani za żołdem, ani za karyerą goniący, w tej bądź co bądź polskiej organizacyi stanowisko wpływowe zajął, odpowiedział mi, iżby to uczynił, gdyby zachodziło jakie do prawdy podobieństwo, że organizacya ta przyda się na co...

- Na wkroczenie do Polski... - odrzekłem mu.

Kamieński się we mnie wpatrzył, a jam mu wykładał, iżby to się zrobić dało z Warny, skąd przemarsz do Dunaju nie jest bardzo daleki.

- Pomiędzy Austryaków?... - wtrącił.

- Nie, pomiędzy Moskalami... - odrzekłem i opowiedziałem mu o swoich z AliBejem studyach przepraw na Dunaju.

Kamieński zapalił się do myśli wyrządzenia sprzymierzonym zbytka przez wprowadzenie pułków jazdy na Podole i wywołanie na Rusi prawodnieprskiej powstania, którego powodzenie umożliwiały dwie równie ważne rzeczy: usposobienie ludu rozjątrzonego na rząd skutkiem nieludzkiego poskromienia r. 1865 buntu chłopskiego na Ukrainie, oraz ogołocenie prawie zupełne kraju z wojska. Powstanie w warunkach takich, musiałoby na kierunek i tok wojny oddziałać tem mocniej, że Niemcy dzisiejsze były wówczas jeszcze skromnemi Prusami, Rosya zaś nie doszła była, dzięki nie tyle przyjaźni francuskiej, co francuskim pieniądzom, tej powagi i takiego znaczenia, jakiem się cieszy obecnie.Znaczenie jej owoezesne nie obniżało znaczenia sprawy polskiej w opinii publicznej świata cywilizowanego.

Powstanie przeto w Polsce było tak w r. 1855 jak w r. 1856 (przed podpisaniem w Paryżu pokoju), na czasie. Jest to dowód jeden więcej, że się nam nastręczają okazye, z których - niestety - korzystać nie umiemy. Winniśmy to przypomnieć sobie.

Celem wykorzystania więc okazyi, Kamieński przyjął propozycyę Zamojskiego, przyjechał do Konstantynopola i z Konstantynopola udał się do Warny, gdzie objął dowództwo dwóch pułków jazdy. Za jego przykładem na dowódcę ułanów przyjechał wsławiony na Węgrzech Władysław Poniński. Pułki pod naczelnikami takimi zyskały od razu na - jeżeli tak wyrazić się wolno - akcencie, jakiego nadać nie byli w stanie kozakom i dragonom sułtanskim formowiini wedle modelu Nekrasy (z romansu p. t. "Wernyhora") przez Sadyka baszę wodzowie.

Ci, gdyby się byli na Ukrainie z dobrą pojawili nowiną, byliby jeżeli nie co lepszego, to to przynajmniej sprawili, że w Paryżu nie zapomnianoby, a raczej nie przemilczano umyślnie o Polsce i o jej do bytowania samoistnego prawach - a może i o dostatecznem praw tych ubezpieczeniu.

Kamieński myślał o powstaniu i energicznie się około postawienia pułków na stopie zupełnego pogotowia wojennego krzątał.

O przejeździe jego przez Konstantynopol nie wiedziałem nawet i nie widziałem się z nim. Czekałem na wezwanie, które dojść mnie miało przez Kozłowskiego. Dochodziły mnie tymczasem takie z Warny wieści:

- Oto pułkownik!... Oto kawalerzysta!... Ten prowadzi... no!...

Poprowadziłby z pewnością, gdyby mu w poprzek nie stanął pokój... zawarty za zbyt pośpiesznie nietylko wobec zamiarów powstańczych Kamieńskiego i interesu Polski, ale i wobec interesów ludzkości. Obrady kongresowe w Paryża miały na względzie gabinety, ale nie narody.

Pokój ów zirytował Kamieńskiego. Jak skoro się o nim dowiedział, wnet się do dymisyi podał i na wzbraniającym się dla jakichś machinacyj dyplomatycznych udzielić mu jej Zamojskim gniew spędził.

Skutkiem zajścia jakie stąd wynikło, nakazanem mu zostało wyjechać z granic państwa ottomańskiego. Do wyjazdu pozostawał mu dzień jeden oczekiwania w Konstantynopolu na odejście statku i w tym dniu wieczór cały spędziłem z nim w towarzystwie Koztowskiego. Przy powitaniu ten jeno zamieniliśmy ze sobą wyraz:

- "Nie udało się"...

Mówiliśmy następnie o różnych rzeczach, między innemi i o towianizmie, ale krótko, pobieżnie. Przypominam sobie, że Kamieński reklamował dla świata duchowego należne mu prawa, czemuśmy nie przeczyli.

Raz jeszcze w życiu spotkałem się z nim w r. 1863 na bulwarze włoskim, gdym po wyprawie mojej kostengalskiej, na Paryż wracać, na teatr powstania musiał.

- Ah! dobrze, żem cię spotkał... - zawołał, dłoń mi ściskając. Mam ci słów parę powiedzieć.

I mówił mi o używaniu w ataku lancy.

Postać jego w pamięci mi pozostała pomimo, żem go raz wieczorem przy świecy, drugi raz przelotnie na ulicy widział. Są jednak postacie ludzkie, w pamięć się wrzynające. Mikołaj Kamieński, mąż wzrostu średniego, rysów oblicza nie frapujących, w oczach mi stoi z wyrazem dziwnie ujmującej dobroci, w przeglądającem z siwej źrenicy wejrzeniu.

Pod koniec żywota, jak o tem z drukowanych u Żupańskiego w Poznaniu r. 1872, jego "Wspomnień starego żołnierza" wnioskować można, z towianizmu otrząsł się zupełnie.


SYLWETY EMIGRACYJNE