AKT III

 

Ten sam pokój, ale urządzony jak w pierwszym akcie.

 

SCENA PIERWSZA

FRANCISZEK, ADOLF.

FRANCISZEK
(z miotełką, w fartuchu, rozgląda się ucieszony po pokoju)
No, tak, teraześmy wrócili już jako tako do dawnego porządku. Aż milej spojrzeć. A, pan Adolf!

ADOLF
(wchodzi, z głębi)
Jak się Franciszek ma?

FRANCISZEK
(kłaniając mu się z wyrazem wdzięczności i życzliwości)
Dziękuję ślicznie panu.

ADOLF
A gdzież panie?

FRANCISZEK
U siebie i jeszcze nie ubrane.

ADOLF
Czy może słabe?

FRANCISZEK
Panienka, dziękować Bogu, zdrowa jak rybka, co by jej tam było. Ale nasza pani jakoś niedomaga na głowę od tego balu. Do tego jeszcze biedaczka wczoraj tyle się umęczyła.

ADOLF
A to czym?

FRANCISZEK
Hm, proszę pana, albośmy to wczoraj małą mieli uwijatykę? I ja, i panienka, i pani, i Walentowa, wszystko miało co do roboty, bo trzeba było po tej ruinacji balowej każdą rzecz znowu na swoje miejsce transportować, czyścić, porządkować, to znowu oddawać naczynia, srebra, co się pożyczyło, a tu to zbite, tego brakuje, i kłopot. Samych łyżeczek srebrnych, proszę pana, zginęło pięć przy tych wielebnych fagasach - jak pana szanuję, a Franciszek tyle lat służy i jeszcze, dziękować Bogu, nic przy nim nie zginęło. Będą państwo mieli nauczkę na drugi raz, skoro im się zachciało fagasów.

ADOLF
(siadając, z uśmiechem)
Jak widzę, to Franciszek niekontent coś z tego balu.

FRANCISZEK
O! proszę pana, ja nieprędko zapomnę tego despetu, jaki mnie spotkał. I to jeszcze nie koniec na tym, bo niech no się tylko rok skończy, to ja państwu powiem wyraźnie, że jak sobie chcą wyprawiać bale z fagasami we frakach i bawełnianych rękawiczkach, to ja im ślicznie dziękuję za służbę.

ADOLF
No, no, ja myślę, że się państwu więcej nie zechce balów.

FRANCISZEK
Bo i na co im to tego, proszę pana? Koszt duży, mitręgi jeszcze więcej, a zabawy żadnej. Z dobrymi znajomymi zabawić się, to nie mówię, ale ...

 

SCENA DRUGA

CIŻ, WŁADYSŁAW, później TELESFOR.

WŁADYSŁAW
(w kapeluszu z głębi, w paltocie, który zaraz zdejmuje i oddaje Franciszkowi)
A, jesteś tu? Wracam od gospodarza.

ADOLF
I cóż?

WŁADYSŁAW
Ha, cóż - dziwak uparł się i ustąpić nie chciał, dopiero aż mu przyrzekłem, że już więcej balów dawać nie będziemy.

ADOLF
Słyszysz, Franciszku, nie mówiłem ci?

FRANCISZEK
Tak, tylko pytanie, co panienka i pani na to powiedzą? (zabiera palto, kapelusz i wychodzi na prawo).

ADOLF
(z uśmiechem)
Franciszek jakoś nie bardzo wierzy w twoje rządy tutaj.

WŁADYSŁAW
(widząc wchodzącego Telesfora)
A to co? Na kogóż wuj wybiera się z tymi morderczymi narzędziami?

TELESFOR
(z pierwszych drzwi na lewo, trzymając w lewej ręce szpadę, w prawej szablę)
Ha, może trzeba będzie nimi kogoś pomacać, dlatego wyjąłem je z szafy i odpolerowałem troszeczkę. (Robi kilka cięć w powietrzu) A co? dobrze jeszcze idzie?

WŁADYSŁAW
(z uśmiechem)
Przecież wuj nie myśli się pojedynkować?

TELESFOR
Właśnie, że myślę.

WŁADYSŁAW
(jak wyżej)
Z kim?

TELESFOR
Z jednym z tych smarkaczy, co ich tu Fikalski do tańca posprowadzał. Obraził się kawaler, żem go nazwał tym, czym jest właściwie, to jest smarkaczem, i przysłał mi sekundantów.

WŁADYSŁAW
Ale przecież wuj nie zechcesz?

TELESFOR
Dlaczego?

WŁADYSŁAW
Boby to było nonsensem stawać na wyzwanie jakiegoś tam młokosa.

TELESFOR
Więc mam zgodzić się na to, żeby ten sam młokos gło sił potem po całym mieście, że pułkownik Telesfor stchórzył przed nim? Nie zapominaj, mój kochany, że ja stary wojskowy i muszę dbać o swój honor.

WŁADYSŁAW
Ale wuj już w tym wieku...

TELESFOR
Nie bój się, pokażę ja im jeszcze, co stary potrafi, zmasakruję na kwaśne jabłko.

WŁADYSŁAW
Ależ to być nie może. Jeżeli już koniecznie idzie o załatwienie tej sprawy, to ja albo Adolf ...

TELESFOR
O! o! widzisz go, jaki mi dobrodziej! Patrzaj ty sobie swojej żony, którą masz, i dzieci, które mieć będziesz, a nie mieszaj się w cudze sprawy.

WŁADYSŁAW
No, to Adolf.

TELESFOR
Tak, dałaby mi Kamila, żeby mu tak z mojej przyczyny kawałek nosa odrąbali! ta dziewczyna by mi oczy wydrapała.

WŁADYSŁAW
W każdym razie, mój wuju, nie mogę pozwolić na to.

TELESFOR
(z udaną surowością)
E, cóż wy mnie u sto diabłów pod kuratelę wzięli, czy to ja małoletni, czy co? A subordynacja, mosanie. Milczeć i słuchać, co starsi każą. Gdzie są pistolety?

WŁADYSŁAW
W moim pokoju.

TELESFOR
Tak, to rozumiem. Muszę je opatrzyć, czy nie zardzewiałe. Ja pokażę tym smarkaczom, co to zaczynać ze starym. Uszy poobcinam, dziurki w nosie powystrzelam, jak mi Bóg miły! kroćset milion beczek fur beczek batalionów! (wychodzi na prawo).

WŁADYSŁAW
Cóż ty, nic na to wszystko? Przecież to byłoby dzieciństwem, żebyśmy pozwolili.

ADOLF
Nie obawiaj się, nie przyjdzie do tego, mam sposób.

WŁADYSŁAW
Jaki?

ADOLF
To mój sekret (patrzy na zegarek) O! już druga. (Bierze żywo kapelusz) Bądź zdrów.

WŁADYSŁAW
Gdzie idziesz? Kamilka zaraz przyjdzie.

ADOLF
Wrócę za chwilę, za małą godzinkę. Do widzenia (wychodzi głębią).

WŁADYSŁAW
(chodzi zły)
Otóż to takie skutki, jak się smarkaczów, niedowarzonych młodzików wpuszcza do domu. (Spostrzega wchodzącą Pulcherię) A! ta znowu tutaj, nieznośna kobieta, patrzeć na nią nie mogę! (zostaje po lewej).

PULCHERIA
Dzień dobry panu, a gdzież żona?

WŁADYSŁAW
(chłodno)
Zaraz będzie pani służyć (wychodzi do drugich drzwi na lewo).

 

SCENA TRZECIA

PULCHERIA, JANINA,

PULCHERIA
(patrząc na zegar)
Mam jeszcze pół godziny czasu. (Siada i wnet wstaje, ujrzawszy wchodzącą) A, jak się masz, moja droga. Cóż to? główka boli?

JANINA
(skronie chustką związane)
Nieznośna migrena.

PULCHERIA
Znać w tobie nowicjuszkę, moja droga; po jednej nie przespanej nocy już chora. To tylko z początku tak; jak dasz drugi, trzeci balik...

JANINA
A niechże Bóg broni!

PULCHERIA
Co? No, przecież spodziewam się, że nie poprzestaniecie na tym jednym, choćby dla zrehabilitowania się w opinii, która wasz balik nazwała damskim piknikiem (siada obok kanapy). Przyznaj sama, że dowcipnie, bo były same prawie kobiety, a mężczyzn zaledwie jak na spróbowanie.

JANINA
Wszak słyszałaś sama, że Fikalski obiecał.

PULCHERIA
O! Fikalski wcale się nie spisał, ale on umył ręce od wszystkiego i całe niepowodzenie poszło na wasz rachunek, toteż wzięto was na języczki.

JANINA
(z oburzeniem)
Na języki nas?

PULCHERIA
No, no, moja droga, nie trzeba się tak zaraz alterować. Świat zawsze się musi kimś bawić, dziś wami, jutro kim innym ...

JANINA
Piękna zabawa kosztem bliźnich!

PULCHERIA
Ha, darmo, moja droga, ludzi nie przerobisz. Potrzeba być trochę filozofiką na takie rzeczy. Z początku to drażni, gniewa, ale potem oswoisz się.

JANINA
Wolę się wcale nie przyzwyczajać.

PULCHERIA
Już to najwięcej obniosła was po mieście Ciuciumkiewiczowa; a ja radziłam nie zapraszać tej bajczarki.

JANINA
Cóż ona może mówić takiego?

PULCHERIA
Ach, niestworzone rzeczy: żeście kazali sobie zapłacić za stłuczone lustro - ja wiem, że to nieprawda, nie potrzebujesz się tłumaczyć, ale ta baba z igły zrobi widły - że lemoniada była z apteki, a kotlety nieświeże, podobno zakupione z akademickiego balu.

JANINA
(wstając oburzona)
Ależ to jest ohydne, potworne, szkaradne!

PULCHERIA
No, tak, lubo mówiąc między nami, moja droga, to kolacja była wcale nieświetna, nawet bardzo nieświetna. Majonez był ohydny, a szampan wcale nieszczególny, jak cię kocham, ja się znam na tym. Skoro się wystąpiło, to trzeba było już wystąpić porządnie, zwłaszcza że to pierwszy bal u was. A tak teraz Ciuciumkiewiczowa ostrzy sobie na was swój język i przypina wam łatki, gdzie może. Jestem pewna, że ta historyjka o miłosnym bileciku do ciebie, to także od niej wyszła.

JANINA
O jakim bilecie pani mówi? Nic nie wiem, nie rozumiem.

PULCHERIA
No, no, moja droga, przede mną nie masz powodu robić sekretu, ja jestem wyrozumiałą na takie rzeczy, któraż z nas nie ma na sumieniu podobnych grzeszków? Tylko pozwól sobie zrobić uwagę, że niepotrzebnie bawicie się w pisaniny. Rób, co chcesz, tylko nie pisz, bo to zostaje i kompromituje potem. Nic tak nie plami honoru kobiety jak atrament. Wierz mi, moja droga, bo ja mam już niejakie doświadczenie w tym względzie (wstaje).

JANINA
(jak wyżej)
Ależ przysięgam pani.

PULCHERIA
Co? już pół do trzeciej? Czy wasz zegar dobrze idzie? A niechże ja idę. No, do widzenia, moja droga; a jak będziecie dawać drugi bal, to już ja go wam urządzę; zobaczysz, że wypadnie całkiem inaczej. Całuję cię. Nie fatyguj się, jesteś słabą. A na migrenę przyślę ci Poho, znakomity środek, kilka kropli rozetrzeć na skroni i ból ustaje; no, do widzenia (odchodzi głębią).

JANINA
(do siebie)
Takie potworne plotki! Ach, gdybym była wiedziała! (chodzi żywo po scenie).

PULCHERIA
(spotkawszy się we drzwiach z Ciuciumkiewiczową, całują się serdecznie)
A! łaskawa pani, jakże mi się pand. miewa? Jakże zdrowie?

KATARZYNA
Ślicznie dziękuję

(przysiadają we wzajemnych dygach)

PULCHERIA
Córeczki?

KATARZYNA
Dzięki Bogu.

JANINA
(spostrzegłszy Katarzynę)
Co? ta kobieta ma jeszcze śmiałość pokazywać się w moim domu. A! to bezczelność!

PULCHERIA
Do widzenia, do widzenial z kochaną panią.

KATARZYNA
Mężusiowi moje uszanowanie (całują się).

 

SCENA CZWARTA

JANINA, KATARZYNA.

KATARZYNA
(idzie drobnym kroczkiem)
Jakże mi się drogapani miewa? O! coś nienajlepiej. (Janina wita ją obojętnie, milcząco i wskazuje kanapę, na której i sama siada).

KATARZYNA
To tak, jak mój mąż, który od tego wieczorku u państwa nie może przyjść do siebie. Biedaczek, on taki delikatny, że jak tylko zje coś niezdrowego...

JANINA
(z ironią)
Czymże struliśmy męża pani?

KATARZYNA
Struli?

JANINA
No, bo tak wypada z tego, co pani mówi.

KATARZYNA
Uchowaj Boże! ja nic nie mówię, bo się na tym nie znam, tylko doktor tak utrzymuje. Tak. Bożeż kochany, a gdzieżbym ja śmiała! Ta to my tylko wdzięczni państwu być musimy, żeście byli tak łaskawi pamiętać o nas i zaprosili na taki śliczny wieczorek. A że się moje panienki nie bawiły tak, jak się spodziewały, to już nie państwa wina, bo teraz w ogóle zabawy się nie udają. U nas dawniej to się bawiono, można powiedzieć, jak mało gdzie, ale odkąd panienki powyrastały, nie wypada nam ciągnąć młodzież do domu, bo pani wie, jaki to świat złośliwy, zaraz obmówią, oszkalują.

JANINA
O! to prawda.

KATARZYNA
To strach, jakie to bajczarskie miasto ten Kraków. Śmią na przykład utrzymywać, że do państwa zbierano młodzież po kawiarniach bez najmniejszego wyboru, że były jakieś podejrzane indywidua, gdy tymczasem my z mężem sprawdzaliśmy tę okoliczność i pokazało się, że rzeczywiście był tylko jeden taki, o którym nikt nie wie, co za jeden, z czego się utrzymuje, niejaki Malinowski.

JANINA
Malinowski? Pani Wicherkowska go nam zaproponowała.

KATARZYNA
(z dwuznacznym uśmiechem)
A!

JANINA
Co pani chcesz przez to powiedzieć?

KATARZYNA
E, nic, nie chcę o nikim źle mówić, lubo o tym dałoby się dużo powiedzieć. Ale ja tu gadu gadu, a tam mój biedny Jaś sam jeden; panienki na lekcjach. (Wstaje) Pani daruje, że pożegnam (bierze torbeczkę ze stołu). A! byłabym na śmierć zapomniała. (Otwiera i wyjmuje) Odnoszę pani zgubę.

JANINA
(zdziwiona)
Moją?

KATARZYNA
Tak (szuka w torbie). Gdzież ja ją podziałam? List pasterski o miłości bliźniego, przepis na serowy placek, próbka materii, a! otóż jest (oddaje różową kartkę).

JANINA
(przejrzawszy prędko)
Skądże pani przypuszcza, że to do mnie?

KATARZYNA
(słodko)
Kartka była w bukieciku, który pani oddała Teci, a że Tecia męża nie ma ...

JANINA
(z oburzeniem rzucając kartkę na stół środkowy)
Ależ to chyba szaleniec albo bezczelnik jakiś śmiał pisać podobne brednie!

KATARZYNA
W każdym razie radzę pani spalić. Gdyby mężulek zobaczył .. .

JANINA
(z godnością)
Ja przed mężem moim nie mam żadnych sekretów.

KATARZYNA
Zawsze to nie byłoby mu może bardzo przyjemne. Zresztą co mnie do tego, ja zrobiłam swoje. No, całuję kochaną panią, padam do nóżek (dygając nisko i całując w powietrzu, odchodzi głębią).

JANINA
(patrzy za nią z pogardą)
Ha, jaszczurka! Potrzebowałam całej mocy nad sobą, aby nie wybuchnąć oburzeniem na tę bajczarkę (chodzi wzburzona). A! cóż to za kobiety. Plotki, obmowy, komeraże , i to się nazywa u nich życiem towarzyskim! (Do Władysława, wchodzącego z Kamilą z drugich drzwi z lewej) O! miałeś słuszność, Władziu, że nie chciałeś puszczać do domu tych ludzi.

 

SCENA PIĄTA

WŁADYSŁAW, KAMILA, JANINA, później FIKALSKI.

WŁADYSŁAW
(troskliwie)
Co się stało? Jesteś cała wzburzona.

KAMILA
I twarz rozpalona.

JANINA
(siadając na kanapie)
Ach, to te wizyty szanowne tak mnie zmęczyły, zirytowały. Żądła owadów byłyby mniej dokuczliwe od języków tych pań.

WŁADYSŁAW
A! rozumiem! naznosiły ci pewnie cały zapas bajeczek, jakie krążą o nas po mieście.

JANINA
Więc już wiesz o tym?

WŁADYSŁAW
Nie, ale domyślam się, bo bajeczki, to zwykła potrawa tych pań po każdym balu, jak barszcz poi przepiciu. Nie strawiłyby, żeby nie wygadały.

JANINA
(wstaje i chodzi)
O! ludzie są podli, źli, obrzydliwi (przechodzi na lewo, Kamila na prawo).

WŁADYSŁAW
(idąc za nią)
No, no, tylko nie wpadajmy znowu w ostateczności, źle by było, żeby wszyscy byli tacy. Są źli, ale są i dobrzy, idzie tylko o to, żeby umieć wybrać i odróżnić jednych od drugich. (Spostrzega Fikalskiego) A! otóż i nasz bohater karnawałowy.

FIKALSKI
(ożywiony)
Moje uszanowanie (kłania się paniom, które go chłodno przyjmują). No, cóż? Czytaliście państwo w dzienniku artykuł o waszym balu?

WŁADYSŁAW
(zdziwiony)
O naszym balu?

FIKALSKI
Jak to? nie czytaliście jeszcze? Był we wczorajszym numerze?

WŁADYSŁAW
Któż go podał?

FIKALSKI
(z przechwałką)
Ja sam postarałem się o to.

WŁADYSŁAW
I w jakim celu? Cóż czytelników może obchodzić jakaś tam prywatna zabawa?

FIKALSKI
Dobry sobie! Bal, na którym ja aranżuję, ma nie obchodzić ludzi? Taki bal, to fakt, który staje się własnością publiczną. Zaraz państwu pokażę ten artykuł. (Wyjmuje) Mam go w odcinku, bo ja zbierani wszystkie takie artykuły, w których jest wzmianka o mnie; mam już takie album z tego (pokazuje na grubość dość grubej książki) to moje laury; o! proszę posłuchać. (Czyta) "Do świetniejszych wieczorów tego karnawału należy bal u państwa Ż." (Mówi) To niby u państwa. (Czyta) "Znana gościnność gospodarstwa, wdzięk uroczych tancerek, liczne grono gości, przybyłych nawet z dalekiej prowincji, a w końcu dzielne kierownictwo znanego w .naszym mieście znakomitego aranżera, pana Fikalskiego, przyczyniły się niemało do podniesienia świetności tego wieczoru, który mile zapisał się na długie czasy w pamięci obecnych". - A co?

WŁADYSŁAW
Ależ tu w tym wszystkim od początku do końca nie ma słowa prawdy! Przecież sam wiesz najlepiej, że nie było nikogo z prowincji.

FIKALSKI
Owszem, był przecież jakiś Fujarkiewicz z Mościsk, ale tu nie o to chodziło, tylko o sztuczne zrehabilitowanie w oczach publiczności tego balu, który, mówiąc między nami, nie udał się wcale, mimo to że robiłem wszystko, co mogłem. Bo proszę państwa, co to za bal, który się skończył o pół do drugiej? to rzecz nie praktykowana w dziejach mego aranżerstwa. Za to u Guzikowskich, powiadam państwu, bawiliśmy się od północy znakomicie. Będzie i o tym balu w dzisiejszym numerze. To był dopiero bal, do ósmej rano! Przy ostatnim mazurze, to, powiadam państwu, muzykom smyczki z rąk wypadały, a panny oddechu złapać nie mogły z umęczenia i tak robiły piersiami, ale ja muzykantom obiecałem dołożyć dwadzieścia florenów ze składki między młodzieżą zebranej, pannom, zaaplikowałem po kieliszku starego wina i tańczyliśmy do upadłego. Toteż byłem taki zmachany, spocony, że jak siedliśmy potem z. paniami do barszczyku i bigosu, formalnie lało się ze mnie.

WŁADYSŁAW
(śmiejąc się)
Nie zazdroszczę wcale tym pannom, co siedziały obok ciebie, mogłyby łatwo dostać kataru z wilgoci.

FIKALSKI
One, nie wiem, ale co ja, tom się ogromnego kataru nabawił. Radzono mi łaźnię parową. Muszę spróbować, bo dziś wieczór mam znowu być u Sztyperkowskich, i właśnie dlatego przyszedłem tutaj prosić panią o te przybory do kotyliona.

JANINA
Odesłałam je panu.

FIKALSKI
Wiem o tym, ale brakuje jeszcze kilka chorągiewek, czepka i parę nosów. Musiały tu gdzie zostać.

KAMILA
Ja widziałam, zdaje mi się, jakieś nosy za lustrem, czy też na piecu w salonie.

JANINA
To może tam i reszta pańskich skarbów się znajdzie; chodźmy poszukać, Kamilko (idzie na lewo do drugich drzwi).

FIKALSKI
(idąc za nimi)
Będziemy wspólnie szukali, bo mi idzie o te przybory, szczególniej o nosy (wychodzi).

WŁADYSŁAW
(sam)
I są ludzie, którzy utrzymują, że on nic nie robi, a on tymczasem pracuje więcej niż my wszyscy, i dlaczego? Dla zdobycia sobie sławy niezmordowanego galopeda. (Spostrzega Wicherkowskiego) A, otóż i drugi galoped, tylko w innym rodzaju.

 

SCENA SZÓSTA

WICHERKOWSKI, WŁADYSŁAW, później FIKALSKI, JANINA, KAMILA.

WICHERKOWSKI
On tu jest? prawda?

WŁADYSŁAW
Kto taki?

WICHERKOWSKI
Fikalski.

WŁADYSŁAW
Ale żony pańskiej tu nie ma.

WICHERKOWSKI
Wiem o tym. Moja Pulcheria siedzi teraz spokojnie i bezpiecznie w domu, gdy tymczasem ja idę za nim krok w krok. Ścigam go, jak erynia. Jak panu mówiłem, prosił o schadzkę.

WŁADYSŁAW
No, tak, i pan miałeś tam iść i czekać.

WICHERKOWSKI
Ale zmieniłem zamiar. Przy takim spotkaniu oko w oko musiałoby koniecznie przyjść do awantury, a ja tego sobie nie życzę, to by się sprzeciwiało mojemu systemowi, zresztą mógłby mnie zobaczyć z daleka i zwinąć kominka, a ja musiałbym Bóg wie jak długo marznąć na stanowisku, i to jeszcze w sąsiedztwie nieboszczyków. To niewielka przyjemność. Dlatego ułożyłem sobie coś lepszego. (Poufnie) Od drugiej godziny mam go na oku i nie opuszczam ani na chwilę. On wychodzi z restauracji, ja spotykam go niby przypadkiem na Rynku. On wstępuje do apteki, ja także wszedłem na szklankę wody sodowej; on do krawca, ja także wymyślam sobie interes i obstalowałem kamizelkę, choć ich mam kilkanaście w domu. Potem on udaje, że ma jakiś pilny interes do biura, puszczam go, ale w cukierni naprzeciwko zająłem stanowisko, bo wiedziałem, że to tylko wymówka i że niezadługo wyjdzie. Jakoż rzeczywiście wyszedł, ale dla zmylenia tropu wstąpił po drodze do państwa, a ja za nim. I tak krok w krok będę go ścigał aż do wieczora.

WŁADYSŁAW
(jak wyżej)
I w jakim celu?

WICHERKOWSKI
Jak to? pan się nie domyślasz jeszcze? Pomyśl pan. co jemu teraz dziać się musi. On przypuszcza - bo ci zarozumialcy Wszystko przypuszczają - że tam Pulcheria czeka na niego; drży z niecierpliwości i obawy, aby się nie spóźnić, a iść nie może, bo ja krok w krok za nim. Patrz pan, co za wyrafinowana zemsta! jaka męczarnia dla rozpustnika. A wszystko spokojnie, grzecznie, bez hałasu - to mój system. Cicho! to on!

(Janina i Kamila wchodzą z drugich drzwi na lewo).

FIKALSKI
(do Janiny i Kamili)
No, zabieram moje rzeczy i uciekam. A! pan Wicherkowski! ... Jakoś dzisiaj mamy szczęście spotykać się.

WICHERKOWSKI
A tak, rzeczywiście, wielkie szczęście.

FIKALSKI
Żegnam łaskawe panie, moje uszanowanie.

WICHERKOWSKI
(biorąc kapelusz)
Czekaj pan. Idziemy razem, może nawet w jedną stronę.

FIKALSKI
Ja do parówki, na katar.

WICHERKOWSKI
A to się doskonale składa, bo mnie właśnie doktor polecił łaźnię parową, będziemy się razem parzyć. (Do Władysława) A co? mój system. (Do Janiny i Kamili) Sługa pań. (Do Fikalskiego, biorąc go pod rękę) Chodźmy!

JANINA
Skądże teraz Wicherkowski w takiej przyjaźni z Fikalskim?

WŁADYSŁAW
(śmiejąc się)
To nie przyjaźń, to zazdrość.

JANINA
I z zazdrości tak szuka jego towarzystwa?

WŁADYSŁAW
Tak, to jego system.

KAMILA
A o co on zazdrosny?

WŁADYSŁAW
Adolf ci to kiedyś wytłumaczy.

(W czasie tej sceny, stojąc przy stole, mimowiednie bierze karteczką różową w takiej chwili, kiedy Janina nie uważała, może najlepiej podczas odejścia Wicherkowskiego, i bezmyślnie bawi się nią, nie patrząc na nią, na stronie) Ale co to jest, że jego dotąd nie ma? miał wrócić za godzinkę, a teraz już wpół do czwartej. Czyby przypadkiem on sam nie chciał w zastępstwie wuja? ... Ten jego pośpiech, całe zachowainie się (chodzi po scenie).

JANINA
(spostrzegłszy kartkę w jego rękach, wydaje lekki okrzyk przestrachu)
A!

KAMILA
Co się stało?

JANINA
(jak wyżej)
Patrz! ta nieszczęsna kartka w jego rękach.

KAMILA
A co to za kartka?

(Janina mówi jej po cichu).

WŁADYSŁAW
(na stronie)
Muszę posłać Franciszka do jego mieszkania dowiedzieć się (zafrasowany, nie patrząc na panie, wychodzi do swego pokoju na prawo).

JANINA
Widziałaś, jak się nagle zmienił, zachmurzył? Odszedł, nie spojrzawszy nawet na mnie. Boże! Boże! co tu robić? (chodzi załamując ręce).

KAMILA
Ale bo ja nie rozumiem, o co tu desperować? Cóż ty temu winna, że jakiś tam głupiec ośmielił się pisać do ciebie? Powiesz mu, jak się rzecz miała, i historia skończona.

JANINA
Ależ on, jako mąż, nie będzie mógł płazem puścić takiego zuchwalstwa. Wyzwie go i może się skończyć, jak z tym panem X, o którym Wicherkowski nam mówił. O! ja nieszczęśliwa, co tu począć? Ja nie mogę przecież pozwolić na to. (Chce iść do pokoju męża i u drzwi zatrzymuje się) Nie, ja nie mam odwagi wejść. Co ja mu powiem? czy mi uwierzy?

KAMILA
Czekaj, ja pierwej zobaczę (zagląda przez dziurkę od klucza).

JANINA
(niespokojnie)
Cóż, czyta?

KAMILA
Nie, chodzi.

JANINA
Pewnie już przeczytał, wie wszystko! (chodzi).

 

SCENA SIÓDMA

JANINA, KAMILA, FUJARKIEWICZ.

FUJARKIEWICZ
(ubrany po wizytowemu)
Czy wolno?

KAMILA
(na stronie, z gniewem)
Ten także tu teraz potrzebny!

JANINA
(zbliżając się do Kamili)
Mów z nim, bo ja nie mogę, nie mam głowy (odchodzi na bok, siada, potem staje, przechodzi niespokojnie, patrząc na drzwi prowadzące do pokoju męża, znowu siada).

FUJARKIEWICZ Panie darują, że przychodzę o kilka minut później, niż tego wymagają przepisy towarzyskie, ale to z winy moich kaloszów, a właściwie mówiąc, nie moich, tylko kogoś, co był łaskaw zamienić je na tym wieczorku u państwa. Nie wiem, jak się to stało, ale dostały mi się tak kolosalnych rozmiarów, że, z przeproszeniem, moje nogi tańcują w nich na wszystkie strony.

JANINA
(wchodząc z głębi)
l to ja, ja jestem winna temu wszystkiemu!

FUJARKIEWICZ
Pani dobrodziejka - broń Boże, ja tego nie powiedziałem, ale zawsze to niedelikatnie ze strony tych panów.

JANINA
(jak wyżej)
Zachciało mi się koniecznie tego balu i teraz tyle, tyle zmartwienia!

(Fujarkiewicz siada przy środkowym stole).

FUJARKIEWICZ
Niech pani dobrodziejka nie bierze tak bardzo tego do serca, ja myślę, że się znajdą.

KAMILA
(półgłosem do Janiny)
Janino, uspokój się.

FUJARKIEWICZ
Niech pani uspokoi siostrę, że to przecież znowu nie taka strata. Więcej mi chodzi o kapelusz, który także mi zamieniono; mój był całkiem nowy, a ten, o! proszę się przypatrzyć (pokazuje stary kapelusz), i co najgorzej, że o ile kalosze za duże, o tyle kapelusz za mały.

JANINA
(do Kamili)
Powiedz mu, żeby sobie poszedł, bo mnie irytuje jego obecność w takiej chwili.

KAMILA
No, moja droga, jakże ja mu to powiem?

FUJARKIEWICZ
(siada, głaszcze kapelusz, krząka i w końcu zaczyna mówić)
Ładny mamy karnawał, bardzo ożywiony.

KAMILA
(roztargniona siada z drugiej strony stołu)
A tak, bardzo.

FUJARKIEWICZ
Mówią, że przybyło umyślnie wiele osób z Poznańskiego i z zabranych prowincji.

KAMILA
(jak wyżej)
A tak, tak.

FUJARKIEWICZ
Podole, Ukraina i Wielkopolska dały sobie rendez-vous na gościnnych salonach starej Piastów stolicy, jak mówi "Czas" .

KAMILA
(jak wyżej)
A tak, tak, wcale ładny czas.

FUJARKIEWICZ
(do Janiny, która chwilowo usiadła, przesiadając się bliżej do niej)
A gdzież szanowny mąż pani dobrodziejki?

JANINA
(niecierpliwie i żywo)
Mego męża nie ma w domu, a ja jestem cierpiąca.

FUJARKIEWICZ
(ze współczuciem)
O! cóż to takiego? Może mógłbym doradzić coś na razie, bo nie wiem, czy paniom wiadomo, że jestem z zawodu farmaceuta, skończony farmaceuta.

JANINA
(jak wyżej, wstając, idzie ku drzwiom, gdzie wyszedł Władysław, za nią Kamila).
Na razie potrzebuję przede wszystkim spokoju, dlatego pan daruje, że go nie będziemy zatrzymywać dłużej.

FUJARKIEWICZ
(wstaje, na stronie)
Musiałem przetrzymać pierwszą wizytę poza czas oznaczony przepisami towarzyskimi i dają mi to delikatnie do poznania. (Patrzy na zegarek, z przestrachem) Rzeczywiście, o całe półtory minuty.
(Głośno)
Mam honor pożegnać panie.

JANINA
Żegnamy pana.

FUJARKIEWICZ
(wracając się od drzwi)
A gdyby kto przypadkiem zgłosił się z moimi kaloszami albo kapeluszem ...

KAMILA
Nie omieszkamy uwiadomić pana.(Na stronie) A to nudziarz!

FUJARKIEWICZ
(wracając się)
Hotel Krakowski, numer szesnasty, oto mój bilet. Polecam się pamięci pań (wychodzi głębią).

KAMILA
Nareszcie!

JANINA
(niespokojnie)
Co on tak długo robi? Dlaczego nie wychodzi?

KAMILA
Czekaj, zobaczę (zagląda przez dziurkę).

JANINA
(niespokojnie)
I cóż?

KAMILA
Rozmawia z wujaszkiem.

JANINA
Pewnie mu wszystko opowiada.

KAMILA
Teraz coś wyjęli ze szkatułki.

JANINA
Co takiego?

KAMILA
Zaraz, bo mi zasłonili plecami. Mnie się zdaje, że pistolety.

JANINA
(z rozpaczą, chodząc po pokoju)
Pistolety! pojedynek! Boże! Przewidywałam to. (Ze stanowczością) Nie, ja nie mogę pozwolić na to, nie pozwolę nigdy, nigdy! Rzucę mu się do nóg, będę błagać, prosić. (Do Kamili) Puść mnie!

KAMILA
(zatrzymując ją)
Idą tutaj!

 

SCENA ÓSMA

KAMILA, JANINA, WŁADYSŁAW, TELESFOR, potem ADOLF, w końcu FRANCISZEK.

JANINA
(odsuwa Kamilę, chcącą ją zatrzymać, biegnie do Władyslawa - chwytając go za ręce, mówi żywo, błagalnie)
Władysławie! ja nie pozwolę nigdy na ten pojedynek!

TELESFOR
Masz tobie, już się dowiedziały!

JANINA
(jak wyżej)
Ty nie możesz, ty nie powinieneś się bić!

WŁADYSŁAW
(zdziwiony)
Ależ ja przecie wcale bić się nie myślę, to wuj.

JANINA
Wuj? nie ty? Ach, oddycham! (rzuca mu się na piersi).

KAMILA
Ale i wujaszkowi bić się nie damy.

TELESFOR
Coooo?

KAMILA
A rozumie się, bo czy to warto o takie głupstwo? Ze tam jakiś smarkacz śmiał. . .

TELESFOR
Patrzcie państwo, i to nawet wiedzą, a że też przed tymi kobietami nic się ukryć nie może.

KAMILA
No, czyż nie mam słuszności? powiedz sam, wujaszek . ..

TELESFOR
A to nie wtrącaj nosa, gdzieś nie dała grosza, rozumiesz? Smarkacz nie smarkacz, skoro wyzwał, to stanąć jest moim obowiązkiem.

ADOLF
(który wchodząc, słyszał ostatnie słowa)
Kochany wuju! nie ma potrzeby.

TELESFOR
A to dlaczego?

ADOLF
Bo sprawa już załatwiona . ..

WŁADYSŁAW
Więc już po pojedynku?

KAMILA
(przestraszona)
Jak to, pan się pojedynkowałeś? (Biegnie ku niemu) Może pan jesteś ranny?

ADOLF (całując ją w ręką z uśmiechem)
Nawet nie draśnięty, bo przeciwnik stchórzył.

WŁADYSŁAW
Spodziewałem się tego.

ADOLF
Z początku stawiał się kawaler bardzo ostro i udawał bohatera, bo ufał zapewnieniu swoich sekundantów, że pistolety będą nabite prochowymi kulami.

TELESFOR
A to szubrawcy!

ADOLF
Ale moi nie zgodzili się na to i zażądali pojedynku na serio. Wtedy dopiero paniczowi zrzedła mina, zląkł się i zaczął prosić o przebaczenie.

WŁADYSŁAW
No i, rozumie się, zgodziłeś się na to?

ADOLF
Pod warunkiem, że przyjdzie tu i wobec świadków przeprosi wuja i nas wszystkich.

TELESFOR
A niech go tam kule biją z jego przeprosinami!

JANINA
Ja go nie chcę więcej na oczy widzieć.

WŁADYSŁAW
Ani ja.

TELESFOR
(stając z miną poważną przed Adolfem)
Wszystko to bardzo pięknie, bardzo ładnie, ale powiedz no mi, paniczu, jakim prawem mieszałeś się w nie swoje interesa, skoro ten chłystek chciał się ze mną bić?

KAMILA
Przecież wujaszek powinien być kontent, że pan Adolf taki dobry.

TELESFOR
Ty mała bądź cicho, ja do ciebie niie gadam. (Do Adolfa) Któż to aspanu dawał plenipotencję występować w moim imieniu?

ADOLF
Toteż ja nie występowałem wyłącznie w imieniu wuja, tylko w obronie honoru domu, który mnie równie, jak wuja, obchodzi.

KAMILA
A widzi wuj. (Do Adolfa) Doskonale pan powiedziałeś.

TELESFOR
(spuszczając z tonu)
No, i gadajże z takim filozofem. Zamknął mi gębę jednym słowem.

KAMILA
(biorąc Adolfa za ręce)
Ach, panie Adolfie, jaki pan jesteś dobry, jaki uczciwy, jaki zacny. Nie wiem doprawdy, jak panu podziękować za to, co dla nas zrobiłeś.

TELESFOR
No, pocałuj go, pocałuj, bo widzę już, że masz ochotę.

ADOLF
(przyciągając ją ku sobie)
Panno Kamilo, słyszy pani, co wujaszek mówi? No?

KAMILA
(chowając twarz)
Kiedy wujaszek się patrzy.

TELESFOR
No, no, nie patrzę, nie patrzę, całujcie się, całujcie.

(Adolf całuje Kamilę zażenowaną)

JANINA
(stojąc z drugiej strony Telesfora)
Władziu kochany, więc nie gniewasz się na mnie?

WŁADYSŁAW
Ja na ciebie? Ależ moja droga (całuje ją).

TELESFOR
Teraz ci znowu, masz tobie! a to wzięli na całowanie; tylko ja jeden nieborak jak syngelton między nimi.

KAMILA
(przybiega i całuje go)
Żeby wujaszkowi zazdrość nie była.

TELESFOR
No, tak to co innego.

(Słychać dzwonienie za sceną)

WŁADYSŁAW
Pewnie znowu jaka wizyta.

JANINA
(prędko)
Ja już nie chcę żadnych wizyt. (Do wchodzącego z lewej Franciszka) Idź, powiedz, Franciszku, że nas nie ma w domu. (Franciszek wychodzi środkowymi). Nam tu tak dobrze samym, nieprawda? (mówi do Władysława).

KAMILA (trzymając Adolfa)
O! bardzo dobrze.

WŁADYSŁAW
(do Franciszka)
Któż to był?

FRANCISZEK
A jakaś z tych balowych jeszcze. Jakoś nie bardzo chciała wierzyć temu, że państwa nie ma w domu, bo się skrzywiła jak po occie siedmiu złodziei i poszła taka zła, że nawet biletu nie zostawiła.

TELESFOR
A niech sobie poszła. (Śpiewa) "A kiedy odchodzisz, bywaj zdrów, o naszej przyjaźni, jak chcesz, mów".

JANINA
Franciszku, jakby jeszcze kto dzwonił...

FRANCISZEK
(uśmiechając się filuternie)
Już nikt nie zadzwoni, proszę pani.

JANINA
Dlaczego?

FRANCISZEK
(jakwyżej)
Bom odkręcił dzwonek do góry, żeby państwo miało już dzisiaj spokój.

KAMILA
Poczciwy Franciszek!

JANINA
(do Władysława zadowolona)
No, teraz dom nasz znowu zamknięty.

WŁADYSŁAW
(całując ją w czoło)
I będziemy go otwierać tylko dla dobrych, przyjaciół.

JANINA
Dla najlepszych.

TELESFOR
Słusznie, bo lepiej mieć kilku przyjaciół, a dobrych, jak kupę lada jakich.

JANINA
(biegnąc po stolik do szachów)
No, a teraz panowie zagrają sobie w szaszki.

WŁADYSŁAW
A nie, to by było nadużycie z naszej strony.

JANINA
Mój Władziu! zrobisz mi tym wielką przyjemność.

TELESFOR
(zakładając fajkę)
No, kiedy jej to przyjemność robi, to siadaj, siadaj.

WŁADYSŁAW
Ależ będziesz się nudzić, duszyczko.

JANINA
Jak cię kocham, tak nie. Ja sobie tu usiądę przy was z robótką, o! tak (siada), i będziemy rozmawiać.

KAMILA
(do Adolfa)
A my może zagramy sobie?

ADOLF
Z ochotą.

KAMILA
A może pan wolałby porozmawiać?

ADOLF
To będziemy najprzód grać, a potem rozmawiać, a w przestankach... (całuje ją w jedną i drugą rękę kilkakrotnie).

KAMILA
(grożąc mu z uśmiechem, siadając)
Bo się panu sprzykrzy prędko, jak będzie tak często.

ADOLF
(całując ją znowu)
Ręczę pani, że nie (siadają).

JANINA
Franciszku, samowarek.

FRANCISZEK
Duchem będzie, proszę pani.

KAMILA
No, zaczynamy razem, raz, dwa, trzy - raz, dwa, trzy (grają sonatę).

 

(Kurtyna zapada).


AKT DRUGI

SPIS