ŚNIŁA SIĘ ZIMA

 

Miałem sen w Dreźnie 1832, marca 23,
który ciemny i dla mnie niezrozumiany.
Wstawszy zapisałem go wierszem. -
Teraz, 1840, przepisuję dla pamiątki.

 

Śniła się zima, ja biegłem w szeregu,

Za procesyją pod niebem, po śniegu.

Nie wiem, skąd wiemy, że na brzeg Jordanu

Idziem, i w górze odgłos: "Chwała Panu,

Pokój trzem królom, ludy! do Jordanu!"

Ludzie obok mnie szli dwoma rzędami,

Kobiety, starce i dzieci parami;

W bieli ubrani ci, co z prawej strony;

Ci, co na lewo, w żałobne opony,

Szli ze świecami w dół obróconemi:

Świece gorzały płomieniem do ziemi,

Jak złote strzały.

A ci bez światła szli, co po prawicy:

Każdy z nich w ręku niósł kwiat zamiast świécy.

Spojrzałem w twarze: są i mnie znajome;

Zląkłem się: wszystkie jak głaz nieruchome.

Jedna osoba wyszła z prawej strony;

Kobieta, świeci okiem przez zasłony.

Stanęła przy mnie; wtem wybiegł chłopczyna

I o jałmużnę dla ojca zaklina.

Dałem grosz, ona dała tyle dwoje.

Znowu sześć dałem, ona znów we dwoje.

Zbiegli się widze, po złoto sięgamy,

Kto z nas da więcej, dajemy, szukamy,

Wstyd nam! już wszystko daliśmy, co mamy.

Lud łajał chłopcu: "Oddaj im, żartują".

"Oddam - rzekł chłopiec - jeżeli żałują".

Lecz nazad przyjąć już mi się nie chciało.

Postać mnie ręką przeżegnała białą.

Wtem weszło słońce - lato - śnieg nie spłynął

 

* *

Lecz jak ptak biały dwa skrzydła rozwinął

I skacząc leciał; niebo się odkryło,

I wkoło ciepło i błękitno było!

Uczułem zapach Włoch, róż i jaźminu,

Różą pachnęła góra Palatynu.

Ujrzałem Ewę,

Jaką widziałem na Albańskiej Górze,

W białej sukience i ubraną w róże;

Motyle wkoło, ona między niemi

Zdała się wznosić i nie tykać ziemi;

Twarz piękna jako Przemienienie Pańskie;

Wzrok utopiła w Jezioro Albańskie;

Ciekawie patrzy, nie ruszy powieki,

Jakby w tej głębi modrej i dalekiej

Odbite swoje oblicze widziała

I przed jeziorem róże poprawiała.

Chciałem przywitać, lecz siły nie miałem.

Z gwałtownej chęci mówić - oniemiałem;

Lecz rozkosz moja, ach! ta rozkosz senna,

Któż ją opowie? - mocniejsza niż dzienna,

Lżejsza i milsza; jawa ma żar słońca,

A sen łagodność i ciszę miesiąca.

Za ręce wreszcie jak siostrę ująłem;

Spojrzała ku mnie okiem niewesolem.

"O siostro moja, patrząc w to twe oko,

Czuję me szczęście tak dziwnie głęboko,

Że mi się zdaje, że jestem w kościele".

Ona mi rzekła z uśmiechem dziecięcia:

"Rodzice moi chcą mię z innym swatać,

Lecz Ja jaskółka, chcę daleko latać;

Mam skrzydła dobre, patrz, jaki ptak ze mnie!

Lecę popłukać pióra moje w Niemnie.

Wiem ja o twoich wszystkich przyjaciołach,

Znajdę ich: leźą w grobach, po kościołach.

Muszę i w lasy, w jeziora przepadać,

I drzew popytać, i z ziołkami gadać,

One o tobie dziwne rzeczy wiedzą,

Wszystko, gdzieś chodził, co robił, powiedzą".

Słuchałem - i mnie nie zdała się ciemna

Jej mowa, choć tak dziwna i tajemna.

I mnie się zdało, że sam lecieć mogę,

I prosiłem ją, by mnie wzięła w drogę.

Zląkłem się tylko, że chce na doliny

Iść pytać o mnie drzewa i krzewiny.

I przypomniałem nagle wszystkie błędy,

Chwile pustoty, szaleństwa zapędy,

I czułem serce tak mocno rozdarte,

Tak jej, i szczęścia, i nieba niewarte.

Wtem obaczylem jaskółkę, z powrotem

Już leci: za nią jakby wojsko czarne:

Sosny i lipy, piołuny i cząbry,

Świadczyć przeciwko mnie -

 

Przebudziłem się - z obliczem ku niebu,

Z rękami na krzyż, jakby do pogrzebu.

Sen mój był cichy - łzy jeszcze płynęły

Gęsto po licach, i jeszcze wionęły

Świeżym zapachem i Włoch, i jaźminu,

I Gór Albańskich, i róż Palatynu -


SPIS WIERSZY