Nr 31, z 30  lipca 1892

Rozmyślania ogrodnicze. - Walka z zielskiem. - Protest większości. - Chór dziękczynny. - Sceptyczne pytania. - Mogiła kwiaciarza. - Fatalizm. - Pora małości. - Przedświt w obłędzie. - Wyznania wariatów.

Cała nasza praca dziennikarska jest niczym więcej, tylko sadzeniem, oczkowaniem, szczepieniem, pieleniem i - zachwaszczaniem. Gdyby więc innych pobudek ku temu brakło, sam tyloletni nałóg kazałby mi czynić to samo na wsi. Więc sadzę, oczkuję i pielę. Nade wszystko pielę, zawzięcie, niezmordowanie. Zdaje mi się, że jak przed dwudziestu paru laty podjąłem walkę z zielskiem, po raz drugi wyciągam z doświadczenia wniosek, że zielsko jest panem ziemi. Wyrwiesz je, wykopiesz, wydrzesz z korzeniami, nazajutrz lub po kilku dniach pojawi się znowu. Roślinę szlachetną wsadzisz w żyzny grunt, podlejesz, oczyścisz z owadów, zabezpieczysz od wiatrów - ledwie żyje; badyle niszczone, wycinane, prześladowane wszystkimi sposobami - pienią się bujnie. Uwierzyć trudno, jak ono mało potrzebuje i jak żarłocznie nasyca swój głód: wystarczy mu kawałek muru lub cembrowiny; wygnane z zagona, ucieka na ścieżkę; zgładzone na niej, chroni się pod kamień lub płot, a wszędzie zapuszcza głęboko swoje ssawki i pije, tuczy się, wielmożnieje i szydzi z daremnych wysiłków twoich. Nalej jakiemuś szczepkowi w miseczkę pożywienia - soli azotowych lub potasowych - w tej chwili zleci się do niej gromada najróżnorodniejszych chwastów, które jej wyssą pokarm, zanim ona zdoła go spożyć. Walkę z tymi przeciwnikami człowiek prowadzi najbrutalniejszym i, że tak powiem, najniekonstytucyjniejszym gwałtem, gdyż stanowczo jest przez ,,młodszych swoich braci" w naturze przegłosowany. Pewien ogrodnik zaręcza mi, że słyszy złorzeczenia przeciw sobie wszystkich zwierząt. Bydło, konie, owce i kozy wymyślają mu za to, że nie pozwala w sadzie rosnąć trawom i niszczy je dla drzew. Świnie, z natury antysemickie, oskarżają go nawet o judofilstwo, dowodząc, że dlatego wyrywa smaczne dla nich badyle z cebuli, ażeby się podobać Żydom.

- Cóż to oni mają być lepszego, te pasożyty i szachraje - kwiczała w oburzeniu najgwałtowniejsza - ode mnie, którą całkowicie, nie wyłączając kiszek, nóg i ogona, zjadają najwięksi smakosze? Czemuż to przede mną grodzą płoty, a ich wpuszczają wszędzie? Czemuż cebula, której rzeczywiście nie lubię, ma być dostojniejsza od pokrzyw i rdestu?

Osioł znowu protestuje przeciwko tępieniu ostu i mietlicy, a ptaki, żaby i gady przeciwko zabijaniu owadów. Słowem, jeżeli wola większości ma rozstrzygać spory, człowiek jest stanowczo przegłosowany przez wszystkie prawie zwierzęta.

Na nieszczęście nie czytują one gazet, w ogóle nie znają literatury. Z tej bowiem dziedziny, którą chwast bujnie obrasta i w której używa wszelkich przywilejów swobody, a zwierzęta wypasają się kosztem ludzi, poczerpnęłyby one niejeden dla siebie argument. Ot np. w "Gazecie Warszawskiej" znajduję następujące ogłoszenie: "Potrzeba dwóch kucharzy: obaj winni zajmować się ogrodem i posługiwać we dworze." Dwór, który potrzebuje aż dwóch tego rodzaju mistrzów, musi być zamożny i musi posiadać piękny ogród. Jak dalece zaś sztuka ogrodnicza jest lekceważona, widać z tego, że ją powierzono opiece kucharzów. Czy tam zielsko nie śpiewa chórem hymnu dziękczynnego? I zwierzęta są zadowolone, bo chociaż niektóre z nich giną na ołtarzu ofiarnym, kończą żywot tłuste i znajdują wieczny odpoczynek w dostojnych grobach. Tam dzieje się wszystko według sprawiedliwości.

Gromada to wielki człowiek, zwykle głupi, ale wielki. Ta gromada albo jest zielskiem, albo pożąda zielska. Jeżeli więc w ogrodzie czy w literaturze pielemy, oczkujemy, szczepimy, uszlachetniamy dzikie płonki, to stanowczo popełniamy gwałt, działamy przeciw naturze, która oddała ziemię chwastom, przywłaszczamy sobie władzę, której one nam odmawiają. Myśląc o tym, nieraz opuszczam ręce i pytam siebie, czy nie należałoby zaprzestać tej niszczącej walki i oddać panowanie nad światem zielsku i gromadzie - większości? Czy warto zużywać tyle sił, mozołów i udręczeń na rezultat tak marny? Bo ostatecznie nawet z postępu korzysta głównie ten tłum, który mu się przeciwstawia. Jeżeli dla żywienia roślin wytworzysz doskonałą mieszaninę azoto-fosforo-potasową, karmić się nią będą rozmaite perze, kąkole i łopuchy, które przylecą lub przyczołgają się, gdziekolwiek je wsypiesz do ziemi. Gdy wynalazcy druku i zegara ogłosili swoje pomysły, ciemnota uznała ich za szkodników, ale potem opanowała te wynalazki i posługuje się nimi daleko szerzej niż mądrość. Więc na co pracuje duch doskonalenia? Na to, żeby zielsko miało obfitszy pokarm, a głupstwo liczniejsze środki, ażeby oba posiadały prawo mu powiedzieć: gwałcicielu, ustąp, bo należysz do mniejszości! Może więc przestańmy pleć i szczepić? Są ludzie, którzy przez całe życie hodują tylko najpiękniejsze i najwonniejsze kwiaty; gdy spoczną w ziemi, którą tak ukochali i uszlachetnili, czy na ich mogiłach wyrosną róże i fiołki? Bynajmniej - najlichsze chwasty, które im szepczą do grobu z urąganiem: patrzcie - jesteśmy!

Nie ma rady. Ale jest usprawiedliwienie. Chociaż całe nasze ogrodownictwo, fizyczne lub duchowe, stanowi jeden wielki grzech przeciw naturze, to z drugiej strony my także jesteśmy jej dziećmi. Możemy więc przed nią usprawiedliwiać się: Czemu nas urodziłaś? Czemu nie stworzyłaś nas zielskiem? Czemu kazałaś je pleć? Czemu wlałaś w nasze piersi pragnienie doskonałości? Jeżeli duszą twoją jest rozum, to przecież chyba nie chciałaś sobie zrobić bezmyślnej igraszki i widowiska walki, w której nad ciągłymi zwycięstwami istot wyższych tryumfują ostatecznie niższe?

Cokolwiek by ta wszechmatka odrzekła, cokolwiek powiedziałoby nam nasze zwątpienie, prawdopodobnie będziemy dalej pleć, szczepić i pielęgnować płonki szlachetne. Nie widząc ani celu, ani skutku, nie osiągając ani zadowolenia, ani rezultatu, iść będziemy bez ustanku torem wewnętrznego fatalizmu, który nas pcha nieugiętą mocą i odpocząć nie daje. Wszystkie nasze bunty przeciwko tej sile są podobne do obrotów wystrzelonej kuli, która mimo to biegnie kierunkiem rzutu i ostatecznie uderzy w punkt oznaczony.

Obfitość chwastów i owadów zależy od roku - w jednym jest ich mniej, w drugim więcej. Stosuje się to do wszystkich dziedzin życia ludzkiego. Od lat już wielu jest ono zachwaszczone i zarobaczone straszliwie na całej przestrzeni cywilizowanego świata. Wyznaj mi, czytelniku, szczerze: czy często z bliska lub z daleka dostrzegasz fakty, które by ogarnęły cię potężnym uniesieniem? Przypuszczam, że zwykle doznajesz wrażeń muszli, która odczuwa z zewnątrz tylko jakieś drobne drgnienia i zmiany. Najczęściej zapewne widzisz zielsko, kupkę owadów, zadowolone lub niezadowolone zwierzę, słaby wysiłek, maleńki rozum, blask skrzydeł świętojańskiego robaczka, blady kwiatek lub coś podobnego. Co najwyżej olśniewa cię słońce lub wstrząsa grzmot. Wszystko jest małe, drobne, nawet cholera. Od dwudziestu lat najbardziej imponującymi wypadkami w Europie i Ameryce są wylewy rzek i wybuchy wulkanów. Ślepe i niszczące potęgi w nich działają, ale potęgi. Wystawcie sobie, jakiej to potrzeba mocy, żeby wydąć garb na ziemi, rozedrzeć górę lub wtłoczyć w ocean wyspę! Czymże wobec tego jest licytacja trykotów i pończoch baletniczek w Paryżu lub nawet zwycięstwo wyborcze Gladstone'a? A wiecie, gdzie dziś najwięcej spotkać można wzniosłych idei, śmiałych zamiarów, płomiennego uczucia, wstrętu do robactwa i zielska? U wariatów. Wolno wam podzielać to przekonanie lub nie, według mnie jednak tegocześni szaleńcy odbijają w sobie brzask jakiegoś wspaniałego światła, przeważnie bowiem są obłąkani w sferze pragnień zbawienia ludzkości. Poniekąd są to ideały. Z pewnością żaden człowiek tzw. zdrów na umyśle nie będzie nigdy do takiego stopnia logiczny lub uczciwy, jak wariat. Pierwszy bowiem zawsze nagnie swoje rozumowania do jakiegoś względu, nadsztukuje logikę wykrętem, cnotę zmiesza z obłudą, ustąpi lub zboczy. Tymczasem jeżeli szaleniec uwierzy, że jest wodzem lub świętym, będzie tak mówił i postępował, że nigdy nie uchybi ścisłości. Tylko jego założenie jest mylne, ale wnioskowanie najzupełniej prawidłowe. Nie należy więc tych biedaków wyśmiewać, bo oni są w lepszym, porządku od tzw. zdrowych. Otóż, jak rzekłem, śród nich najwięcej jeszcze działa sił dużej miary. Niedawno rozmawiałem z dwoma i obaj zachwycili mnie. Jeden z nich "wiercił ziemię myślą". Już zgłębiłem się - mówił - na 17 423 metry i dotarłem do jądra płynnego. W straszliwym ogniu stopiona cała mieszanina materii tworzy prapierwiastek, który jest ojcem wszystkich innych. Od piekielnego gorąca mózg mi się zwęgla, ale wiercę, a raczej tonę, coraz głębiej. Niezadługo przebrnę rdzeń lawy i znowu przedostanę się do skorupy - wtedy ochło-dnę. Gdybyś pan wiedział, jaka to rozkosz tak przebijać myślą zasłony tajemne i chwytać ukrytą za nimi, żadnym ludzkim łgarstwem nie pokonaną prawdę! Czaszkę wypełnia mi olbrzymie słońce. Ale odejdź pan, bo muszę świdrować dalej.

Ten pragnie wiedzy.

Drugi oszalał z miłości. Odleciała - mówił - odfrunęła, umarła, słowem, wybiegła z moich oczu. Raz przyprowadził mi ją sen; schwyciłem ją i zamknąłem w sercu. Ale wkrótce zastanowiłem się, że więzić jej nie powinienem, więc otworzyłem serce na oścież - nie wyszła. Namawiam ją - nie chce, wreszcie powiada: w twoich oczach było mi źle, a w sercu dobrze. Odtąd staram się, ażeby to jej mieszkanko było czyste i jasne, ażeby żaden pyłek, żaden mrok do niego się nie dostał. Ze starej rudery zamieniam je na pałac odpowiedni dla królowej. Nieszczęście jest to taki robak, który się lęgnie nie zewnątrz, ale wewnątrz człowieka. Od czasu jak ją w sobie noszę, gdy piorun spada na ziemię, drwię z niego, bo cóż on mi może zrobić? Co najwyżej zabić z nią razem. Wszyscy diabli nie zdołają mnie unieszczęśliwić.

Ten kochał.

I jak tu pleć takie wariactwa?

Spostrzegam, że zapomniałem zupełnie o wiadomościach bieżących. Odstępuję głos.

 


LIBERUM VETO