Nr 27, z 6 lipca 1889

Moralna powaga "Przeglądu Katolickiego" w jego parafii dziennikarskiej. - Czego on wymaga od swych owieczek. - Ich skoki w bok od prostej drogi. - Kazanie z powodu wspomnień o Giordanie Brunie. - Rozmowa z rozsądkiem. - Wymagająca dusza. - Zmartwychwstanie p. Halperta i nagłe ukazanie się p. Piltza. - Powrót do pierwszej miłości. - Uwagi "Ateneum" o zatargu na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. - Kulawe porównanie. - Zapowiedź wesela.

"Przegląd Katolicki" nie jest organem żadnej władzy, żadnej partii, nie jest nawet pismem szeroko czytanym, gdyż wielu księży (zwłaszcza wiejskich) wcale jego kartek nie rozcina i poprzestaje na teologii..."Wieku" lub "Słowa", a gdyby nie obowiązek, co najmniej połowa abonentów zrzekłaby się tego przysmaku duchownego. Mimo to hipnotyzuje on naszą prasę konserwatywną jak boa wiewiórki. Nie dość, że nie pozwala jej na najmniejsze zboczenie od prawomyślności, ale nawet każe jej być, jak sam jest, fanatyczną. Naturalnie o najmniejszej krytyce działań księży lub uznaniu dla uczonych wpisanych na indeks nie może być mowy; pierwsi są wszyscy "zacnymi kapłanami", drudzy - "potwarcami Kościoła". We wszystkich opisywanych wypadkach, gdzie tylko księdza można wysunąć na plan pierwszy, tam koniecznie należy go wyprowadzić z medalem zasługi: on najenergiczniej ratuje przy pożarach, on pierwszy z jałmużną spieszy do powodzian, on nawet nie ma nigdy innych pieniędzy (gdy je złodzieje kradną), tylko zebrane na odnowienie kościoła. A jeżeli już coś takiego zbroi (jak Stojałowski we Lwowie), z czego w żaden sposób nimbusu zawiesić nad głową niepodobna, to trzeba mu ją przynajmniej nakryć czapką niewidymką. Wolno pod pręgierzem wystawiać w prasie ludzi wszelkiego rodzaju i pokazywać hańbę, której cień pada na ich niewinne rodziny, ale nie wolno potępiać najgorszego księdza, chociaż on nie ma dzieci, których by oszczędzać należało, i jest jedynym człowiekiem, który nie dzieli się z nikim swoją sromotą i nie przekazuje jej w spadku. Tak chce i rozkazuje "Przegląd Katolicki", a owczarnia dziennikarska pokornie go słucha. Ale, jak rzekłem, nie zadowala on się uległością negatywną i wymaga żarliwości pozytywnej; ażeby mu dogodzić, nie dość osłaniać grzechy "zacnych kapłanów", trzeba jeszcze znieważać bezbożników. Właśnie teraz nadarzyła mu się sposobność do przypomnienia pismom tego drugiego obowiązku z powodu uroczystości włoskiej i wspomnień o Giordanie Brunie. Proboszcz naszej parafii dziennikarskiej wystąpił z gwałtownym (innych nie używa) kazaniem, w którym zwłaszcza oblał gorącą smołą i zapalił jako ostrzegającą pochodnię jeden z "Kurierów". Cóż znowu, czyżby którykolwiek z nich, wiecznie załzawionych i rozczulonych do "zacnych kapłanów", śmiał położyć najskromniejszy wianuszek pod pomnikiem wyklętego filozofa? Broń Boże, tylko za mało mu... nawy myślał. Nic to nie znaczy, że Bruno był myślicielem głębokim, że przekonania swoje okupił śmiercią, że popełniono na nim jeden z tych gwałtów, których echo nie zamilknie nigdy w historii - należy go jeszcze po trzech stuleciach znieważać, bezcześcić i tak palić jego cień, jak spalono ciało. Nasza prasa bogobojna spełniła w ogóle swoją powinność względem męczennika, jak umiała: jedne jej organy plunęły w jego popioły, drugie zelżyły go od hultajów i sodomitów, inne - mniej skłonne do brutalstw - zauważyły tylko z przepysznym, choć mimowolnym humorem, że umrzeć za swe przekonania "to godne uznania, ale nie tak znowu wyjątkowe i nadzwyczajne, aby kwalifikowało się do najwyższej glorii". Ale tego wszystkiego było nie dosyć "Przeglądowi Katolickiemu". On by dopiero się uraczył, gdyby każde prawomyślne działo w baterii prasy naszej strzeliło takimi kartaczami: G. Bruno to urwipołeć, łotr, bluźnierca, pijak, złodziej, sodomita, socjalista, wolnomularz, zbrodniarz, oszust (w pismach ludowych można by jeszcze dodać: geometra). Wtedy nasz pleban czułby się zadowolonym i pobłogosławił kartaczownice. Niestety, nie wszystkie wyrzuciły z siebie takie naboje.

Chciałbym stukanych kanonierów obronić, a przynajmniej usprawiedliwić. Nie potrzebuję tu zaś odwoływać się do "masonów", ale zapytam rozsądku redakcji "Przeglądu Katolickiego": czy podobna żądać, ażeby nawet w tak pobożnym społeczeństwie, jak nasze, ludzie ukształceni poczuli szczerze tę odrazę, której doznaje załoga watykańska, przyglądając się ze swych okien uroczystemu upamiętnianiu okrutnego morderstwa jej poprzedników, dokonanego na człowieku dziś czczonym? Czy podobna, ażeby oni zbudzili w sobie sztucznie nienawiść do myśliciela, którego historia myśli człowieczej zaliczyła do swych mędrców, a papież spalić kazał? Czy podobna wreszcie, ażeby jakikolwiek naród i jego pisma przejęły się duchem księży? Czyż to jest możliwe, ażeby cała prasa powlekła się barwą "Przeglądu Katolickiego"? Mnie się zdaje, że nawet nie schodząc ze stanowiska religijnego, trzeba tu uznać pewną różnicę i stopniowanie prawomyślności. Jak innego zawodu człowiek będzie zawsze gorszym telegrafistą, buchalterem lub grabarzem niż telegrafista, buchalter lub grabarz, tak samo nawet najlepsza owca kościoła musi być mniej prawowierną niż jej pasterz. Zachowawcze pisma nasze robią, co mogą: nie zapominają nigdy w swych artykułach rozpuścić trochę soli "Przeglądu Katolickiego", ale żeby się zamieniły na Wieliczkę ultramontanizmu i wszystko wyrabiały z jego soli - tego wymagać od nich nie można, bo to przechodzi ich ludzkie siły. Zapewne, trudno mieszkańcowi spod równika odtworzyć sobie potrzeby mieszkańca spod bieguna, więc może się mylę, ale sądzę, że gdybym ja był tak duszą prasy warszawskiej, jak "Przegląd Katolicki", byłbym z mojego ciała zupełnie zadowolony. Tylko, zgodnie z zasadą co do grzesznych członków, wyłupiłbym sobie z jedno oko, odciął kilka palców (tj. organy postępowe), a za resztę dziękowałbym Bogu w każdej modlitwie. Bo zlitujże się, ojcze duchowny, gdzie ty widzisz równie bogobojną, a nade wszystko powadze duchowieństwa uległą prasę? W Niemczech, we Francji, w Anglii, we Włoszech? Ach, chyba jej nie znasz. Wszędzie na jednego archikonfraterzystę literackiego przypada dziesięciu wolnomularzy, a u nas? Całkiem odwrotny stosunek. Dwa, no, od biedy - trzy pisma nie odśpiewują ci et cum spiritu tuo, a sześćdziesiąt kilka organistuje, dziaduje, dzwoni, plebanię zamiata lub przynajmniej kolana księży obejmuje. Doprawdy, czego tu jeszcze więcej w grzesznym świecie żądać można? [...]

 


LIBERUM VETO