Nr 26, z 28 czerwca 1884

Powódź w gazetach. - P[ani] Izabela Ryxowa. - Pyszny widok. - Westchnienie filantropa. - Woda i ogień. - Wianki, które nie mogły być puszczone. - Im gorzej, tym lepiej. - Skarga artystki. - Satyry K. Opa-lińskiego. - Dziwny zwyczaj p. K. Bartoszewicza. - Wniosek do laski sejmu literackiego w przedmiocie korekty. - Dobrowolna ofiara. - Słaba nadzieja. - Potrzeba ustnego porozumienia się.

Wylew Wisły zatopił w dziennikach wszystko, co w niej nie zatonęło. Nie czytamy już ani obszernych filozofowań teatralnych, ani stereotypowych wykrzykników nad "wyrodną matką", która porzuciła swe dziecko, ani zapewnień o rozmaitych ,,śledztwach w toku" - połowę kolumn w gazetach zajęła powódź tak dalece, że nie śmiem złożyć hołdu nawet dzielnej, a według wizerunku w "Tygodniku Powszechnym" pięknej "gospodyni", chlubnie odznaczonej na tegorocznym popisie wystawowym, p. Izabeli z Kropiwnickich Ryxowej. Jacy to szczęśliwi ludzie ci, pp. L, Górski i A. Goltz, których w grupie portretowej umieszczono obok niej! Mają też oni obaj - jak na późny wiek przystało - dumne miny, ale ona nie spogląda na żadnego z sąsiadów, lecz patrzy wprost, a z oczu jej tryska rozum i energia. Doprawdy, trudno uwierzyć, ażeby u nas młoda i urodziwa niewiasta, która w zwykłym biegu swych zajęć nigdy o żadnej hodowli nie myśli i co najwyżej na wystawie inwentarza zbytkowne suknie okazuje, popisywała się z rezultatami poważnej pracy. No, no, dzieją się czasem rzeczy, o których filozofowie nie śnili...

Ale, jak rzekłem, Warszawa już o wystawie zapomniała, bo ma powódź - ma pyszny widok! Wisła płynie szerokim i spienionym nurtem, zrywa brzegi, przybiera, grozi, szerzy zniszczenie, zalewa ulice Warszawy, po których krążą łodzie zamiast dorożek - jak tu nie paść oczu wrażeniami! Tam, w redakcjach, miłosierni zsypują wielkie i małe datki dla biednych, tu niosą pozbawionym dachu doraźną pomoc - wspierający i wspierani są rzeczywiście smutni, boli ich albo własne, albo cudze nieszczęście, ale tłum, zgromadzony na moście i brzegach rzeki, bawi się wspaniałą dekoracją natury, ma to, o co mu przede wszystkim chodzi - piękny widok.

- Gdyby Wisła tak zawsze płynęła! - westchnął w tramwaju jakiś filantrop, szczerze zmartwiony tym, że jutro, pojutrze, za tydzień straci na długo bezpłatną przyjemność.

Widziałem na brzegach i moście ludzi jedzących czereśnie, romansujących, zagapionych, czatujących na cudzą kieszeń, wesołych, rozgniewanych, obojętnych, ale nie widziałem smutnych, świadomych, że w tym "wspaniałym widoku" zatonęły miliony strat, że on jest najstraszniejszą klęską obecnego roku.

Przy mnie stoi dwu mężczyzn biednie ubranych.

- To wszystko - mówi jeden - od trzęsienia ziemi. Jak zaczęło górami w Galicji trząchać, tak z nich woda wyleciała do Wisły.

- Mówią - odparł drugi - że tam wielkie deszcze spadły.

- Ot, gadanie, niby to u nas deszcze nie padają, a przyboru takiego nie ma. Trzęsło, aż wyspa w morzu utonęła. Ale się przewoźnicy obłowią. Wczoraj jeden wyciągnął pięć belek, powiadam wam, każda najmniej po trzy ruble. I nie napracował się. Woda lepsza niż ogień, bo ona jednemu bierze, a drugiemu daje, a ogień sam wszystko zje. Przed paru laty my w Siekierkach złapali krowę; żeby się kto nie przyczepił, zanurzyli pod wodę aż się zatknęła, poćwiartowali i mieli co jeść przez tydzień. Pal diabli fabrykę, trzeba jutro polecieć w górę Wisły, bo tu nic nie dadzą.

- I tam nie dadzą.

"Będę o to starostwo konkurował z drugim,
A jeśli nie uproszę, rzekę: i tegom się
Także spodziewał, że mię ubieżeć miał inszy."

Z drugiej strony wymyta i upomadowana służąca szepcze do swego kawalera:

- Dobre i to, kiedy wianków nie będzie. Niech pan Dominik tak do mnie nie przylega, bo mi w bok gorąco! A jak gruchnie w słupy, to most się nie zawali?

- On ma gumowe podbicie na dnie, woda nie przesiąknie i słupów nie przewróci, bo się uniosą jak na resorach. Jadąc koleją, to czuć.

- Moja jędza zapowiedziała: gdy wianek puścisz, to zaraz wracaj. Niedoczekanie twoje! Muszę widzieć chociaż psa na dachu i kolebkę z dzieckiem. Wykręcę się, że puszczałam kilka wianków.

- To i dobrze panna Franciszka zrobi. Ja bym wszystkie złapał, tylko że park praski zalany.

- Panie Dominiku, bo, jak Bozię kocham, trzasnę. Ludzie stoją!

"Trudno i o takowe, jak była ona,
Dąbrówka, księżna ruska, Mieczysława żona."

- Im gorzej, tym lepiej - rzekł przechodząc jakiś młodzian w zaniedbanej odzieży do swego towarzysza, który był tyle skromny, że cholewy od butów sprawił sobie tylko po biodra.

"Alias: im więcej 
Po wierzchu się nadstawiasz, tymeś mniejszym u mnie."

- Tak zawsze u nas - skarżyła się podżyłemu jegomości jakaś nadmiernie, ze szkodą wszelkich wypukłości wyciągnięta dama - zamiast galerię na wieży Towarzystwa Wioślarskiego ustąpić artystom, którzy by rysowali piękne widoki, to napuszczono gapiów.

- Może by z mostu?

- Ach, dajże pan pokój, pan nie rozumiesz, o co mi idzie. Słowem, jedni szukali korzyści, drudzy romansowali, inni cieszyli się, inni rysowali, a podobno najmniej było takich, którzy czuli niedolę opłacających koszta tego "pysznego widoku".

"Ale ja poczciwości nigdzie z mą laterną
Nie znalazłszy albo więc mało co - wracam się
I świecę oraz gaszę i laternę schowam."

Czytelnik ciekaw, czyje to wiersze tak przypominał mi tłum zgromadzony nad Wisłą. Krzysztofa Opalińskiego, którego Satyry p. K. Bartoszewicz świeżo wydał w Krakowie. Radzę wam kupić tę starą książeczkę, nie tylko bowiem pochodzi ona z ręki znakomitego pisarza, ale zawiera mnóstwo gorzkich uśmiechów i dowcipnych uwag, które i dziś zastosować się dadzą. Przy tej sposobności winienem p. Bartoszewiczowi oddać to, co mu się słusznie należy. Puszcza on w świat przedruki, które mają dwie wielkie zalety: są tanie i bardzo starannie wydane. Czytając je, można być pewnym, że zamiast orzeł nie wydrukowano osieł albo nawet zamiast podrwił - Radziwiłł. W naszej literaturze, zachwaszczonej tandetą, która nie zna porządnej korekty i tłomaczy spokojnie najcudaczniejsze omyłki zecerskie, taka skrupulatność jest godną szczególnego szacunku.

Musi już być wielka bieda w tym względzie, skoro p. Roman Piłat wystąpi na zjeździe literackim we Lwowie z rozprawą o potrzebie krytycznego wydania dzieł Mickiewicza. Nie wiem, o co głównie referent będzie się domagał, ale przypuszczam, że nie zapomni i o tym, ażeby największemu z poetów polskich przyznać prawo do uczciwszej niż dotąd korekty. Za cenę uchwały w tym względzie zrzeknę się w moim i moich czytelników imieniu wiadomości, jak p. K. Wild jeszcze raz rozstrzygnie kwestię własności literackiej, a nawet - co p. W. Bogusławski powie "o teatrze i jego reżyserii". Przyjdzie mi zaś taka ofiara tym łatwiej, że ostatniego przysmaku mamy już dosyć, a nawet zanadto. Ja bym raczej sądził, że należy pomyśleć nad lekarstwem na wstrzymanie artykułów "o teatrze i jego reżyserii", a jedynie skuteczny środek widzę w ponownym mianowaniu p. Bogusławskiego reżyserem. Na litość, trzeba to zrobić jak najprędzej, bo ta specjalność już nam dokuczyła.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa dzień 5 września 1884 pamiętnym w dziejach naszych nie będzie. Zjazdy literackie w skutkach swych są bezpłodne i poważnego materiału zdobyć sobie nie mogą. Jako biesiady zaś i przyjemne przepędzanie czasu mają o tyle wartość, o ile ich miejsce nie jest zbyt odległym, a termin poza zwykłe ferie nie wysunięty. Tymczasem Lwów, 5 września, a do tego rozprawy o własności literackiej i teatrze - niepodobieństwo!

 


LIBERUM VETO