Nr 44, z 3 listopada 1883

Na wszystkie strony. - Pogląd na dzisiejszy stan duchowny. - Jego "złota przędza". - Podszepty diablika. - Niepojęta zagadka. - Doraźna sprawiedliwość. - Co chłop ma robić. - Wytwarzający się stan nowy. - Wesele złodziejskie. - Konsylium nad chorym Przywiślaninem. - Dwaj lekarze i trzecie postanowienie. - Turniej szachowy i wystawa piękności w Warszawie.

"Redakcje pism niech się na wszystkie strony wprzód dobrze obejrzą, nim o duchowieństwie, choćby pochlebnie, się odezwą, a jeszcze bardziej zrzeknąć się im wypada zapatrywania się na stan duchowny ujemnie..." Tak ostrzega X.M. z J. w swym świeżo wydanym Poglądzie na dzisiejszy stan duchowny, który i mnie się dostał. Doprawdy jestem niezmiernie uradowany z otrzymania tej książeczki, gdyż utwierdza mnie ona w dawnym przekonaniu, że kto chce u nas o księżach mówić, winien "wprzódy dobrze na wszystkie strony się obejrzeć". Bo naprzód stanowią oni "centrum wszystkich stanów, źródło pomyślności", są "przewodnikami narodów", od nich zależy "całe szczęście społeczności". Dusze to wielkie, czyste, niezliczonymi promieniami wiedzy jaśniejące. "Duchowieństwo bacznym okiem śledzi postęp na wszystkich drogach", w jego łonie "prawie nie ma takich", co by czytać nie lubili, a "niektórzy nawet zanadto może w naukach innych się lubują". "Muszą dotykać wszystkiego, bo jakżeby mogli coś rekomendować podczas długich wieczorów nudzącej się społeczności do czytania? [...] Kiedy dziś w innych gałęziach wiedzy i roboty uczeni podzielili się na specjalistów i każdy w jednym kierunku pracuje, duchowny tylko musi być specjalistą i encyklopedystą razem i wszechstronnie się kształcić, ażeby mógł wszystkiemu sprostać." Dlatego to pewnie "lud nasz wierzyć się zdaje i w to, że ksiądz to uniwersał umiejętności". "Że na polu piśmiennictwa własnoręcznego duchowieństwo całe gromadnie nie występuje..., dowodzi to tylko, że ono nie ma ani potrzeby, ani czasu popisywać się z tym, co mu wiadomo." Zresztą jeśli nawet który z "uniwersałów" uczuwa litość nad ciemnotą ludzką i obleje ją potokiem mądrości w jakimś artykule, to i cóż? Z pewnością redakcja mu zwróci arcydzieło z grzeczną wymówką: "Z przyczyn od nas niezależnych drukować nie możemy." "Taki stan rzeczy - słusznie powiada X.M. z J. - zachęcać nie może nawet tego, który by poczuł w sobie mądrość Salomona, bystrość klasyków, a moc Samsona." Jest to zaś tym dziwniejsze i smutniejsze, że duchowieństwo posiada naukę uwalniającą je "od wszelkiej wątpliwości", że "w innych stanach, stosownie do postępu wiedzy, odkryć i poglądów, mogą być zmiany i modyfikacje ze złego na dobre, z dobrego na lepsze..., w stanie zaś duchownym od razu i na zawsze wszystko tak postanowionym zostało, że żadnej zmianie rzeczy istotne ulegać nie mogą".

Nie będę dalej wypisywał tych przedziwnych zdań, bo jakiś na lewym ramieniu moim siedzący diablik ciągle mi przeszkadza i podszeptuje nieprzyzwoite uwagi. Tak np. twierdzi on, że X.M. z J. pod wyrazami "specjalista, a zarazem encyklopedysta" rozumie zapewne preferansistę, który zarazem umie grać dobrze w wista licytowanego i gerłasza; dalej bluźni, że zna księży, którzy nawet nie rozcinają kart "Przeglądu Katolickiego", a "bacznym okiem śledzą na wszystkich drogach tylko postęp..." dochodów; powiada również, że "moc Samsona" nie jest wcale potrzebną do napisania dobrego artykułu, a redakcje, odsyłając liche wypracowania święconym autorom, w wymówce: "z powodów od nas niezależnych" mają na myśli, że winno temu seminarium itd. Ale są to wszystko złośliwości piekielnego ducha. Przynajmniej X.M. z J. całym swoim Poglądem dowodzi słuszności głoszonych zasad. Bo istotnie, gdyby stan duchowny nie ulegał prawu bezwzględnej niezmienności, czyż w roku 1883 wychodziłyby książeczki bliźniaczo podobne do swych poprzedniczek sprzed lat tysiąca? Jednej tylko zagadki pojąć nie mogę: duchowieństwo posiada wiedzę "uwalniającą od wszelkiej wątpliwości", społeczeństwo mu wierzy, a przecież gdy nawet pobożny człowiek spotka jakąś wątpliwość naukową, nie udaje się po radę do księdza, ale do "ateusza" lub "materialisty". To dziwne!

Pięknie by wyglądało społeczeństwo pozbawione wpływu księży! - mówią oni sami i ich dziennikarscy organiści. Jeśli to prawda, wyglądałoby chyba przerażająco, bo dziś przy owym wpływie w swych niższych warstwach przedstawia się okropnie. Między innymi dowodami świadczą coraz częstsze wypadki tzw. sprawiedliwości doraźnej. Jeden z takich dramatów zakończył się właśnie przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Stanęło przed nim kilku włościan, oskarżonych o zabicie złapanego na gorącym uczynku złodzieja. Zamiast ciężkimi robotami i Syberią, ukarano ich tylko kilkumiesięcznym więzieniem. Według mnie - bardzo słusznie. Bo i cóż ten biedny chłop ma robić? Skarżyć złodziejów do sądu? To go spalą. Nie upominać się o krzywdę? To go powoli okradną do ostatniego bydlęcia, do ostatniego korca zboża. Morderstwo jest czynem ohydnym, ale opuśćmy swoje względnie dość bezpieczne schronisko w Warszawie, osiądźmy w wiejskiej chacie, zamknijmy w stajni i oborze połowę swego majątku, którego pilnuje zaledwie głupi pies, i wtedy spróbujmy filozofować o ludzkim traktowaniu złoczyńców. Jak wiadomo, nie są to już dziś wcale bojaźliwe koty, ale zuchwałe tygrysy: naznaczają i ściągają kontrybucje, w określonych terminach, dla okazania swej zręczności, wyprowadzają konie i krowy, wracają je właścicielom za okupem, opornym podpalają zabudowania - słowem, wszystko czynią w szerokim stylu Rinaldiniego. Zna ich ludność, znają władze, a nawet gazety. Ci rzeczywiści panowie położenia tworzą jawny stan, który może kiedyś upomni się o osobne prawa, wypowie walkę klasom, nie kradnącym i stworzy nową "kwestię" społeczną. Co zaś dziać się musi po wsiach, jeżeli... "W tych dniach - opowiada "Kurier Warszawski" - odbyły się na Pradze oryginalne gody weselne. Złodziej, niedawno po raz trzeci wypuszczony z więzienia, żenił się z córką złodzieja, również już raz za kradzież karanego... Drużbami i druhnami byli sami złodzieje i złodziejki, jak również cały orszak weselny składał się z licznych, dobrze policji znanych rzezimieszków!... Szczególni weselnicy bawili się przez noc całą, aż do białego dnia, policja zaś w przyzwoitej odległości czuwała nad zabawą swoich "dobrych znajomych"..."

Jak w ogóle panowie złodzieje licznie zgromadzili się na gody weselne, dowodzi chociażby ten fakt charakterystyczny, iż w ciągu owej nocy nie spełniono w mieście ani jednej kradzieży! Na weselu także własność była w największym poważaniu, "nikomu z obecnych ani chustka do nosa, ani portmonetka nie zginęła". Cały nasz spokój trwa dopóty jedynie, dopóki złodzieje się bawią. Ale przecie nie żenią się oni co dzień i większą część życia (nawet po strąceniu krótkiej kozy) spędzają na "zarobku".

Nas strzeże policja, ale kto strzeże chłopa? Burek i Kasztan zadaniu nie podołają, więc ich czujności dopomaga ciężka ręka zrozpaczonego wieśniaka, która chwyta drąg i... usuwa ze świata "dobrze znanych". Możnaż ją za to okuć w kajdany?

Nie jedyne to zresztą w życiu naszym błędne koło. Niedawno "Nowoje Wremia" zapisało nam nową receptę, mianowicie rozwój ekonomiczny, a zwłaszcza przemysłowy. Jak widzimy, środek niewinny. Tymczasem drugi opiekun naszego zdrowia "Sowremiennyja Izwiestia" wystąpiły z gwałtowną napaścią na przemysł polski, który rad by ograniczyć do wykłuwania zębów i obcinania paznokci, gdyż inna praca szkodzi interesowi kupców moskiewskich. No, naradźcież się, szanowni lekarze, i powiedzcie stanowczo, co mamy robić. Czy uprawiać niwę ekonomiczną, czy też nie? Chory Przywiślanin nie może przecie poddać się systematycznej kuracji, gdy jeden doktor radzi mu krwi upuścić, a drugi zastrzyknąć. A nuż ów chory Przywiślanin powie, jak mówił:

Co ja tam będę słuchał szarlatanów! Jestem zdrów, będę robił to, co mi się podoba i do czego mi sił starczy, a że tam ktoś koło mnie czasem kurzu narobi, to mniejsza. Takie postanowienie nie byłoby grzecznym, ale rozumu odmówić mu trudno.

Warszawa za przykładem miast zagranicznych urządza sobie turniej szachowy, który ma się odbyć niezawodnie, jeżeli go nie zerwą rzezimieszkowie, wypróżniwszy kieszenie zapatrzonych w szachownice graczów. Bo i to jest możliwym. Natomiast myśl przygotowania wystawy pięknych kobiet (na wzór Pesztu) spotyka nieprzezwyciężone trudności: l) komitet nie chce się zawiązać bez udziału osoby duchownej, 2) kandydatki domagają się osobnych pawilonów dla wyznań i klas społecznych - i 3) brak takiego gmachu, który by wszystkie chętne do pokazania się pomieścić zdołał. Szkoda, bo już najpiękniejszą upatrzyłem i dałbym jej niezawodnie głos, gdyby się na wystawie znalazła, a jestem pewien, że i osoba duchowna w komitecie gust by mój podzieliła.

 


LIBERUM VETO