Nr 50, z 16  grudnia 1882

Gwiazdkowa książeczka. - Wypisy z Wypisów. - Cuda stylistyki. - Ostrzeżenie. - Czemu nie pragnę wojny. - Warunkowa na nią zgoda. - Wróżba Wernyhory względem p. Pindtera. - W warszawskiej chacie. - Przed trumną ks. Jakubowskiego. - Za co go szanujemy. - Co pisał. - Dlaczego był kanonikiem honorowym, a nie został biskupem. - Dobra kwalifikacja.

W porze kupowania książek na gwiazdkę niepodobna mi nie zwrócić bacznej uwagi czytelników moich na Wypisy polskie p. Dubrowskiego w wydaniu F. Hoesicka . Prześliczna książka, zdolna ona ukoić swym tekstem wszystkie smutki, jakie ktokolwiek kiedykolwiek uczuł z powodu czystości mowy polskiej. Gdzie ją otworzy, na każdej stronicy znajdzie rzetelne ukojenie. Ot np. 27: "Wpływ siły poruszającej na dobry pobyt człowieka okazał się najjaśniej w użyciu pługu z połączeniem siły poruszającej wołu i jak dalece to dobrodziejstwo uznano, stąd poznać można, że starzy Egipcjanie, którzy tej siły naprzód [!] użyli, cześć oddawali wołom." Doprawdy wobec tej pysznej polszczyzny bierze chęć "oddać cześć"... p. Dubrowskiemu.

Ale nie spieszmy się z nią przed poznaniem innych wzorów. Str. 29: ,,W niektórych latach prowadzą kartofle z Irlandii do New Yorku i Filadelfii, te [?] zaś opatrują Maderę, Wschodnie Indie i wiele portów Ameryki Południowej, nawet Cichego Morza."

Pewnie chcecie wiedzieć, do czego służy lipa? "Kwiat [str. 31] służy na herbatę i jest pomocny na choroby piersiowe."

Skosztujmy kosmografii: "Oprócz świateł niebieskich [str. 33], mamy jeszcze niektóre ziemskie, jak np. zorzę północną, błyskawice itd., lecz te przypadają rzadko i trwają długo, a więc i ludziom najmniejszego nie mogą przynieść pożytku." To znaczy, że ich w klapę fraka wpiąć nie można. Jaki autor obiecywał sobie "pożytek" z obserwowanej przed kilku dniami Wenery, nie odgaduję, ale również nie rozumiem, dlaczego do "świateł ziemskich" nie zaliczył daleko słuszniej pożarów, a nawet latarni gazowych, które trwają krótko i korzyści nie przynoszą.

Uszczknijmy teraz kwiatek etnograficzny - ze str. 60: "Stan towarzyski tych ludów [Ameryki] różnił się także pod wielu względami od tego, jaki widziano w Starym Świecie. Można powiedzieć, iż się rozmnożyli wolnie, na łonie puszczy, bez zetknięcia [się] z pokoleniami ucywilizowańszymi."

Jeszcze próbka (str. 89): "Kiedy ciężar jaki dźwigasz, gdy ci drugi [ciężar?] rękę podda, zaraz lżej tobie."

Moje Liberum veto jest za małym wazonem, ażebym mógł w nim zmieścić cały bukiet klasycznych zwrotów polskich p. Dubrowskiego, wszystkie owe "deszcze kończące padać", ptaki, które natura "ozdobiła aż do podziwienia farbami", owe "nikczemne [?] wierzby", "bezkonne kraje" i "posłowicze głosy", wszystkie składniowe i gramatyczne osty, którymi nasze biedne dzieci muszą sobie kaleczyć język. Wypisy polskie były łabędzim śpiewem Dubrowskiego, który po wydaniu ich zaraz (przed kilku tygodniami) umarł. Ale wielkie jego dzieło długo jeszcze żyć będzie. Przeniknięty tą wiarą, obliczając możliwe skutki ze studiowania tych wzorów prozy polskiej, życzę ich autorowi, ażeby mu... ziemia była lekką.

Wiecie, panowie dziennikarze, kapłani strzegący czystości mowy naszej, co wobec Wypisów Dubrowskiego i tym podobnych podręczników robić nam pozostaje? Pisać po polsku starannie, ażeby młodzież, czytając wydawnictwa periodyczne, nie psuła sobie do reszty pokaleczonego na Wypisach, języka.

Jeżeli te słowa moje dolecą przypadkiem do uszu p. Pindtera, utrzymywanego przez "Norddeutsche Allgemeine Zeitung", niechaj ten "dobrowolnie urzędowy" mąż nie wywnioskuje z nich, że i Polak z "Prawdy" chce gwałtem wojny. Zastrzeżenie takie uważam za tym bardziej konieczne, że pisma nasze zaczynają kolejno przeciwko temu zarzutowi protestować. Co do mnie, nie łaknę wojny dla dwu względów: naprzód dlatego, że dzięki coraz bardziej upowszechniającym się w Warszawie "telegramom własnym", o Jenie dowiedziałbym się dopiero po Waterloo, a po wtóre, że pleców mojego społeczeństwa nie pożyczyłbym nikomu, nawet do odegrania partii domina, a cóż dopiero bitew. Interes, w którym tylko sińce zyskać można, nie jest interesem. A jednakże, pomimo obu tych wstrętów i pomimo że już nie należę do obrońców szerszej ojczyzny nawet pospolitego ruszenia, zgodziłbym się na osobisty udział w wojnie, gdybym był pewnym, że w niej wezmę do niewoli p. Pindtera i skażę go na dożywotnie ciężkie, a raczej lekkie roboty u p. Apfelbauma (przypuszczając, że jego kontrakt z magistratem naszym o wywózkę śmieci wówczas nie upłynie). Niezależnie od tego warunku, mam dziwne przeczucie, że jeszcze przed moim zgonem nastąpi jakaś amputacja "Germanii", że p. Pindter, straciwszy "dobrowolnie urzędowe" redaktorstwo, zostanie przemytnikiem na granicy prusko-polskiej i zginie od zapalenia się okowity przelewanej nocą z pęcherzów. Tak wróżę, ile razy mnie ogarnia zapał Wernyhory przy oglądaniu "Norddeutsche Allgemeine Zeitung", tej najzuchwalszej damy w półświatku prasy niemieckiej.

Ale opuśćmy jej piżmem nasycony buduar i powróćmy do naszej warszawskiej chaty. Stoi w niej trumna - trumna księdza Jakubowskiego. Weźmyż, czytelniku, przeglądowo-katolickich dobrodziejów za ręce, przyprowadźmy ich do tego martwego starca i pokażmy im: oto był człowiek! Oto macie księdza, którego my, "bezwyznaniowcy", szanowaliśmy za życia i żałujemy po śmierci. A on przecież nie spiskował przeciw religii, nie głosował za Darwinem i Haecklem, nie był Wallenrodem materializmu w sutannie, lecz kapłanem wierzącym. I dlaczegóż my, nieprzyjaciele czarnej międzynarodówki i papieskiej komendy, czcimy go serdecznym wspomnieniem? Tylko dlatego, że był człowiekiem rzetelnej nauki i czystego charakteru. Z łupów zdobytych na parafianach i ofiar dewotek nie urządził sobie wygodnego życia i w zbytku nie zalecał ubóstwa, lecz zaoszczędzone środki zaużytkowywał na cele ogólne, wspierał nędzę, zasilał instytucje naukowe, przyczyniał się ciągle do podniesienia dobrobytu i oświaty krajowej. Okradany, wyzyskiwany, otwierał ciągle swą kieszeń dla pożytecznych przedsięwzięć i wydawnictw. A czym zaznaczył swój udział w literaturze? Czy szczepił w niej płonki fanatyzmu? Bynajmniej, krzewił Myśli o podniesieniu przemysłu i fabryk w Galicji lub O robociźnie, wydawał Rocznik Towarzystwa Rolniczego Krakowskiego lub "Dodatek prawniczy" do "Czasu". "Wiek" kładzie mu także na czoło wieniec z "prac duchownych". W żadnej Bibliografii prac tych doszukać się nie mogłem, przypuszczam więc, że jeśli po tym polu pług swój puścił, to wiele zagonów na nim nie zorał. Był on ekonomistą, rolnikiem, prawnikiem, a nawet matematykiem. Dogorywając już, rozwiązywał z Gosiewskim trudne zagadnienia matematyczne, silnie zaciekawiony przebiegiem rachunku. Ksiądz rozpłynął się w uczonym, w obywatelu kraju. To nie ideał dla większości naszego duchowieństwa. Ono nie lubi odznaczeń swych członków poza dziedziną dewocji. I dlatego Jakubowski, pomimo rozległych zasług, dotarł w hierarchii kościelnej zaledwie do godności kanonika honorowego. Na swoim rydwanie dalej zajechać nie mógł. Ale premia dla najlepszych szkół i dzieł naukowych, projekty podniesienia przemysłu i rolnictwa, zagadnienia matematyczne to rzeczy niegodne księdza. A jednakże zmysł ogółu umie czasem przenikać głębiej. Chociaż na piersiach Jakubowskiego nie błyszczały krzyże zwycięstw dewockich, białą, myślącą jego głowę otaczał szacunek powszechny. Nawet ci, co nie znali jego zasług, darzyli go szczerą sympatią.

Umarł. Nie możemy lepiej uczcić jego pamięci, jak, ukazując jego znikający cień, powiedzieć do poświęconych fanatyków: jeżeli nie będziecie jako jeden z tych, nie wejdziecie do królestwa chwały.

 


LIBERUM VETO