Nr 26, z 25 czerwca 1881

Ograniczenie swobody JW i WPanów. - Kto temu winien. - Dzikie pretensje w imieniu muzeów, kas i pomników. - Portrety przewodników narodu. - A propos. - Zapis księdza Smoleńskiego. - Koncert telefoniczny. - Oczekiwanie nowego wynalazku. - Przymusowe ubezpieczenia od gradobicia. _- Szmerek. - Pozwanie "Prawdy" przez p. Moszyńskiego. - Jego domyślność i związek z kodeksem. - Denuncjacja zamiast diagnozy. - Sens moralny, rada i zapytanie.

Macie JW i WPanowie najzupełniejszą rację: rzeczywiście nastały tak niegodziwe czasy, że chwilami człowiek wątpi, czy mu wolno zakręcić się na własnym obcasie. Kto to dawniej słyszał, ażeby pan, który ma na to, nie mógł zapalić cygara 25-rublowym papierkiem lub wyposażyć miłej cyrkówki? A jednak dziś, gdy się znaleźli tacy w Warszawie, tłum, czyli tak zwana inteligencja, szemrze na marnotrawstwo, na rozpustę itd., jak gdyby podobne szemrania nie były czystym socjalizmem. A kto temu winien? Rozmaite muzea, kasy pożyczkowe, pomniki, Kurpie i tym podobne koncepty prasy warszawskiej. Jakie prawo ma pierwszy lepszy gazeciarz rozporządzać cudzą kieszenią? Jeśli się panu Fiuckiemu podoba, to sam sprawi pomnik Mickiewiczowi, a jeśli mu się nie podoba, to nie da mu nawet rozbitej osełki, a jednocześnie sprawi miss Fikaj sobolową salopę.

Jak dzikie ludzie czasem mają pojęcia o tak zwanych powinnościach obywatelskich, przekonywa fakt następujący. Dr Adrian Baraniecki założył w Krakowie znane Muzeum, w którym utopił wszystkie swoje fundusze. Jakkolwiek za te pieniądze można by się lepiej zabawić, wolną była jego wola; nie o nią idzie. Bieda w tym, że hojni szafarze z cudzej kieszeni pragnęliby wypróżnić wszystkie magnackie sakiewki na korzyść tej instytucji. Dr Baraniecki jest człowiekiem grzecznym i umie szanować ludzi, których Opatrzność wybrała do przewodniczenia narodowi, ile razy więc tacy pojawią się w Krakowie, on ich zaprasza do zwiedzenia Muzeum, opowiada, pokazuje, oni mu dziękują, wytrwałość jego chwalą, ale czy przodownikom narodu może przyjść na myśl, że za ten zaszczyt mają zapłacić? Tymczasem zaledwie który z nich wsiądzie do karety i ukłoniwszy się p. Baranieckiemu, odjedzie, zaraz gwałt, że nic nie dał. Albo to jego Muzeum? Gdy on stajnie założy, z pewnością nikogo nie prosi, ażeby jego koniom owies kupował.

O tej natarczywości przekonała nas również tzw. kasa pożyczkowa dla robotników. Kiedy ogłoszono na nią składki, ktoś rzekł:

- Cóż to, same Nalewki nalewają do waszej skarbonki...

- Arystokracja się nie spieszy - odparł patron kasy - czeka, ale wiem, że przygotowuje znaczne datki.

I, wystawcie sobie, naiwni ludziska byli najmocniej przekonani, że lada dzień otworzą się upusty pańskie i spadnie z nich rzęsisty deszcz złoty, a co najmniej papierkowy, na spieczoną niwę kasy robotniczej. Dziś dopiero widzą swoje grube złudzenie, którego osłonki zakrywały im tę prawdę, że kogo Opatrzność zesłała dla przewodniczenia narodowi, ten nie może zajmować się jedną jego klasą.

Z tego samego zawodu płyną obecnie sarkania na naszych JW i Wielmożnych Panów. Chciwym na cudzy worek opiekunom rozmaitych kas, muzeów, pomników, stypendiów i tym podobnego wydrwigroszowstwa zdawało się, że zgromadzeni na wystawie, wyścigach i jarmarku wełnianym obywatele upamiętnią swój pobyt jakimś aktem dobroczynnym, jakąś ofiarą na ołtarzu dobra publicznego. Łatwo to powiedzieć, ale trudno wykonać tym, którzy zapalają cygara banknotami, utrzymują na czas bytności w Warszawie po dziesięć karet lub wyposażają woltyżerki. A niepodobna przecie, ażeby człowiek powołany do przewodniczenia narodowi zapalał cygaro zwykłym fidibusem, ażeby jeździł jedną karetą i nie okazał swej hojności dla dymisjonowanej cyrkówki, która pojedzie w dalekie kraje i tam o nas opowiadać będzie.

A propos, żebym nie zapomniał. Jeden z dobroczyńców miss Fikaj potrzebuje pożyczyć kilkaset rubli na dwudziesty numer hipoteki. Kto by więc mógł mu zrobić tę grzeczność za dobry procent, niech się zgłosi na plac wystawy do tego pana, co ustawicznie przesadza przeszkody na pięknym wierzchowcu.

Idźmy dalej. No, i w powiecie zdarzają się jednak ludzie, którzy zamiast sprowadzać stangretów z Francji i Anglii zapisują swe pieniądze na użytek publiczny. Tak właśnie zrobił ksiądz Ignacy Smoleński, proboszcz parafii Sikorz (w Płockiem), który za życia (podwójne dziwactwo!) ofiarował procenty od 7500 rubli uczącej się młodzieży i biednym, zostawiwszy na opłatę modłów za własną duszę tylko 12 rubli rocznie. Cały ten zapis, który jest dziś tak rzadkim zjawiskiem w sferze należącej jednak do zamożniejszych, zadziwia jeszcze bardziej skromnością swej ostatniej pozycji. Toteż zapewnie obdarowani wzruszają ramionami. A jak nimi wzruszać musi JW Fiucki i jemu podobni, tyle potrzebujący na zagranicznych stangretów, banknoty do cygar i woltyżerki! Za 7500 rubli można by kupić karetę i parę koni, którą by warto było przejechać się po placu wystawy i otrzymać bodaj głęboki ukłon od posłańców publicznych.

P[an] Machalski urządził w Resursie Kupieckiej i Ratuszu popis własnego pomysłu przyrządów telefonicznych, które bardzo wyraźnie i silnie przenosiły śpiew lub muzykę do sal obu, Zwłaszcza trąbka i flet przesyłały swe dźwięki bardzo czysto. Dopiero przy powtarzaniu śpiewu pani Dowiakowskiej biedny telefon (a właściwie mikrofon) aż ochrypł. W każdym razie było to ciekawe widowisko, które jednak... nie odebrało ani jednego koniarza totalizatorowi. Obie sale objęły bardzo nieliczną grupkę widzów. A szkoda, bo gdyby p. Fiucki usłyszał był sztukę telefonu, może by zamiast dwu furmanów z Anglii sprowadził tylko jednego, a natomiast połączył drutem swój pałac w Padaczce z Teatrem Wielkim i za pomocą aparatu telefonicznego bawił gości w salonie operą warszawską i komedią. A może p. Fiucki, uwierzywszy zapewnieniu technika "Prawdy", że niedługo będziemy, dzięki drutom, widzieć ze znacznych odległości, oczekuje tego nowego wynalazku, ażeby zaprowadziwszy go u siebie, na wsi, mógł napawać się widowiskiem wyścigów konnych lub skoków miss Fikaj w Warszawie. Kto wie!

Kto wie również, czy gazety rosyjskie, uprawiające zawzięcie jałową niwę reform, nie doniosą nam pewnego dnia, że "Nowoje Wremia" zamknęło swój kramik, w którym sprzedaje talizmany, zabezpieczając od "polskiej intrygi". Bo oto gdy niedawno upadł projekt założenia w Warszawie towarzystwa ubezpieczeń od gradobicia, upewniają, że ma być wydane prawo przymusowych ubezpieczeń od gradobicia. Ponieważ zaś takiej instytucji rządowej u nas nie ma, więc gdzież będziemy się ubezpieczali. W prywatnym Towarzystwie Moskiewskim? Przymusowo? Darują nam organa dobrze poinformowane, ale to byłoby... zu stark. [...]

 


LIBERUM VETO